opublikowano: 26-10-2010
Dział ten uzupełnia kolejne działy archiwizujące przestępstwa i impotencje "organów władzy" m.in..: SKORUMPOWANI SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki "boskiej władzy" :-)
Podobne działy w portalu mają funkcjonariusze prokuratury i policji.
Nie uciekną też przed odpowiedzialnością przebiegli "biegli sądowi" wystawiające "lewe opinie" swojego debilizmu, jak też niedouczeni lekarze mordujący chorych i hurtowo produkujący kaleki w szpitalach.
Redakcja ma nadzieję, że skazani zostaną w końcu nieetyczni sędziowie rzeszowscy: Grzegorz PLIŚ, Tomasz MUCHA, Tadeusz POKRZYWA, Edward KUŚ, Cezary PETRUSZEWICZ, Waldemar NYCZ, i sporo innych...
krośnieńskiego: Zbigniew DZIEWULSKI, Tomasz MARCZUK, Arkadiusz TROJANOWSKI, Piotr WOJTOWICZ, i cała mafijna rodzinna tego sądu
tarnowskiego: Zbigniew Zabawa, Jacek Satko, Renata Sira i ...?
i....dopiszemy ponieważ tak naprawdę to właśnie sędziowie popełnią najwięcej przestępstw. Wszak oni mają najłatwiejszy dostęp do przestępców, aferzystów i wszelkich męt. Produkcja głupoty prawniczej w formie postanowień i wyroków w ich wykonaniu nie ma końca. W dodatku tak łatwo im oszukać (czyt. wcisnąć "kit") dowolnemu "wieśniakowi" nie mającego zielonego pojęcia o przekrętach jakie robią zwyrodnialcy z korporacji prawniczych.
Redakcja czasopisma "AFERY - PRAWA" prosi wszystkich czytelników i media o przysyłanie materiałów o nieetycznym zachowaniu się sędziów i itp. urzędników państwowych.
19.07. Rzeszowski
sędzia ukarał Zdzisława Barłoga za to, że wezwał w nocy policję skarżąc
się na głośną muzykę z pobliskiego lokalu. Został skazany, ponieważ jak
policjanci się pojawili muzyka ucichła.
- Cztery lata walczę o to, żeby mieć względny spokoj. I proszę spojrzeć,
oto, czego się doczekałem! - Zdzisław Barłog drżącymi rękami wyciąga
z teczki odpis wyroku, który otrzymał pocztą. Nie wierzył własnym
oczom. Sąd Grodzki Wydział XIII w Rzeszowie skazał go na miesiąc
ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania nieodpłatnej pracy na
cele społeczne.
Za co? Za spowodowanie nieuzasadnionej interwencji policji - czyli dla nauczki,
że za często dzwonił na policję.
Sąd w trybie nakazowym, a więc krótkim, bez rozprawy, wydał wyrok. Sędzia
Alicja Kuroń, przewodnicząca Sądu Grodzkiego Wydziału XIII:
- Na temat
nie będę się wypowiadać, ponieważ materiał dowodowy ocenia sąd
pierwszej instancji, który wydaje wyrok, a strony mają prawo go zaskarżyć.
Szef prewencji w Komendzie Miejskiej Policji Mirosław Wośko potwierdza, że
właścicielka lokalu była wcześniej karana mandatami za zakłócanie
ciszy. Ale - według niego - dzielnicowy stwierdził, że dostosowała się
do zaleceń policji. Co to znaczy? - Wygłuszyła lokal, założyła
ograniczenia na potencjometry, które uniemożliwiają nawet przypadkowe
podgłośnienie muzyki - tłumaczy Wośko i dodaje, że Zdzisław Barłog
chce, by lokal został zlikwidowany, a głośna muzyka to tylko pretekst.
-
Jak ktoś mieszka w centrum miasta to musi być przygotowany na takie
niedogodności - dodaje Mirosław Wośko.
Pan Zdzisław i tak ma szczęście że ten
znany z nieproceduralnych wyroków sąd nie skierował go od razu do zakładu
psychiatrycznego za zakłócanie telefonami spokoju nocnego policjantów na
służbie.
Cóż, zawsze podkreślamy że głupota
sędziów żydowskiego sądu rzeszowskiego nie zna granic...
12.06. Zemsta narkobiznesu,
głupota sędziów, czyli policjanci przed sądem
- Liczę na uniewinnienie - powiedział jeszcze przed wejściem na salę sądową
Robert B. Tego byłego policjanta prokuratura oskarżyła o to, że założył
fabrykę amfetaminy. Ale nie po to, by na niej zarabiać, ale po to, by ją
zlikwidować.
Robert B. to główny z trojga oskarżonych. Razem z Robertem K. i
Krzysztofem Ł. przez lata pracował w 2. wydziale 1. zarządu Centralnego
Biura Śledczego - to tzw. wydział narkotykowy warszawskiego CBŚ,
najbardziej sprawna w instytucja w Polsce walcząca z obrotem środkami
odurzającymi na wielką skalę. Nikt nie wykrył tyle nielegalnych wytwórni
amfetaminy co Robert B. i jego koledzy.
Nie udałoby się to bez pomocy informatorów. Jeden z nich w kwietniu 2004
r. został zatrzymany przez policjantów z komendy stołecznej za inne
przestępstwo. I opowiedział im, jak to na polecenie oficera, którego był
agentem, założył laboratoria, w których produkowano amfetaminę.
Sprawa trafiła do prokuratury, której sporządzenie aktu oskarżenia zajęło
dwa lata.
Inni policjanci z CBŚ są przekonani: - To zemsta narkobiznesu.
Sprawę wysłano poza Warszawę, by nie narazić się na zarzut bezstronności.
Śledztwo prowadził prokurator Andrzej Ołdakowski, który w ostrołęckiej
prokuraturze niemal etatowo zajmuje się oskarżaniem policjantów, często
w niejednoznacznych sprawach. To on jest współautorem aktu oskarżenia w
sprawie tragicznej w skutkach akcji w Magdalence.
Wczoraj na sali sądowej stanęło naprzeciw niego troje adwokatów, którzy
kiedyś jak on nosili prokuratorskie togi. Mec. Wanda Marciniak i mec. Filip
Dopierała bronią Roberta B. Adwokat Kajetan Królik reprezentuje Roberta
K. i Krzysztofa Ł. Już na początku procesu złożyli kilka wniosków.
Chcieli m.in.: • zwrotu sprawy do prokuratury; • uchylenia
dozoru policyjnego i zakazu opuszczania kraju wobec jednego z oskarżonych;
• wreszcie odroczenia sprawy, by mec. Dopierała mógł zapoznać się
z aktami (obrońcą został dopiero w poniedziałek). Sąd wszystkie wnioski
odrzucił i prokurator mógł odczytać akt oskarżenia.
Co zarzuca podsądnym?
Całej trójce tylko jedno przestępstwo: sfałszowanie
protokołów dotyczących policyjnego informatora Jarosława J., zatrzymania
go, przeszukania oraz rewizji w jego mieszkaniu. Reszta zarzutów dotyczy
tylko Roberta B. Wśród nich jest ten najpoważniejszy - kierowanie założeniem
nielegalnego laboratorium produkującego amfetaminę w Chotomowie pod
Warszawą. B. nie zarobił na produkcji narkotyku ani złotówki, a
przynajmniej prokuratura nie znalazła na to żadnego dowodu. Po co więc
miał je zakładać laboratorium?
Podobno, żeby móc je potem zlikwidować i wykazać
się w pracy sukcesami.- kolejny dowód debilizmu umysłowego prokuratorsko
- sędziowskiego :-)
12.06.Sąd dzwoni do autostopowicza
- pierdołami to władze lubią się zajmować.
Kolejny raz nie udało się rozpocząć procesu dziesięciu osób
zatrzymanych przed dwoma laty po "antyszczytowej" manifestacji, gdy anarchiści i alterglobaliści
protestowali przeciwko goszczącemu w stolicy szczytowi Rady Europy w maju
2005 r. Pod koniec demonstracji w stronę mundurowych poleciały jaja
(wersja protestujących) i kamienie (wersja policji). Atak został odparty i
manifestanci powoli zaczęli rozchodzić się do domów. To było przy kościele
św. Anny. Kilkanaście minut później, w okolicy pl. Bankowego, policja wyłapała
11 osób.
- To oni rzucali - obwieścił później jej rzecznik. Zatrzymani
podkreślali, że są przypadkowymi osobami wyciągniętymi z tłumu.
Jak było naprawdę?
Właśnie zaczął się nad tą sprawą pochylać sąd.
A właściwie próbuje zacząć, bo na razie prokuratorowi nie udało się
nawet odczytać aktu oskarżenia. Zarzucił w nim dziesięciu osobom m.in.:
• naruszenie nietykalności cielesnej policjantów (maksymalna kara
do dwóch lat więzienia), próbę odwiedzenia ich od czynności służbowych
(do trzech lat) i znieważenie (do roku).
Sąd zbierał się już dwa razy, by rozpocząć proces. Nie udało się. Sędzia
Marzena Tomczyk-Zięba robi, co może, by sprawa wystartowała, ale nie ma
szansy jednoczesnego zebrania 10 oskarżonych i 7 poszkodowanych policjantów,
zwłaszcza że jeden jest w Anglii...
08.06.07 Czasami
i sąd może być ludzki przy głupocie innych urzędników władzy.
Legendarna adwokatka Maria Sawicka pół wieku służy za darmo ubogim i
potrzebującym. Nawet nagrodę od prezydenta Łodzi im podarowała. Urząd
skarbowy zajął jej rentę, bo nie zapłaciła podatku od nagrody

Być może jestem frajerem życiowym, ale pomaganie ludziom nadal sprawia mi radość - mówiła mec. Sawicka przed sądem Maria Sawicka ma 84 lata. Przez kilkanaście lat darmo reprezentowała w sądach najbiedniejszych. Jako jedyna w Polsce miała na to zgodę Naczelnej Rady Adwokackiej. Od 26 lat, dzień w dzień, przez 12 godzin dyżuruje przy telefonie zaufania we własnym, skromnym mieszkaniu na Bałutach. Znają je tysiące biednych, samotnych matek, którym najpierw odradziła aborcję, a potem pomagała w wychowaniu dzieci. Swoje "wnuczęta" mecenas Sawicka przestała liczyć po 520. urodzonym maluchu.
Nie sposób wyliczyć nagród za jej zasługi: medal od papieża Jana Pawła II, odznaczenia, dyplomy, tysiące podziękowań.
Dwa lata temu panią Marię doceniły władze Łodzi. Prezydent Jerzy Kropiwnicki przyznał jej 20 tys. 833 zł. - Od razu rozdałam pieniądze najbardziej potrzebującym rodzinom. Nikt mi nie powiedział, że nie odprowadzono od tej nagrody podatku. A końcówka kwoty była dziwna, zmyliła mnie - opowiada pani Maria.
O podatku przypomniał sobie Urząd Skarbowy w Łodzi. Zażądał zwrotu 4 tys. zł. Odwołania i tłumaczenia nie pomogły, choć o pomocy ubogim zaświadczyły władze Łodzi, a nawet ksiądz Stanisław Kaniewski, dyrektor Centrum Służby Rodzinie.
Poza tym w fiskusie panował bałagan. Z jednej strony dyrektor Izby Skarbowej anulował połowę zadłużenia, z drugiej podległy mu urząd skarbowy nadal żądał całej kwoty i nasłał na panią mecenas komornika.
Złożyła skargę na działania fiskusa do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Łodzi. Jej wniosek o uchylenie decyzji skarbówki poparł prezydent Kropiwnicki.
W środę odbyła się rozprawa.
- Wysoki Sądzie - mówiła mecenas Sawicka. - Być może jestem frajerem życiowym, ale pomaganie ludziom nadal sprawia mi radość, dzięki temu jeszcze żyję. 13 lat reprezentowałam najbiedniejszych za darmo. Tak wyliczyłam, że dzięki temu skarb państwa nie musiał brać adwokatów z urzędu i zaoszczędził kilkaset tysięcy złotych. Kolejne 400 tysięcy zaoszczędziła gmina, likwidując telefon zaufania i odsyłając potrzebujących do mnie. Jest dla mnie czymś żenującym, że muszę chwalić się tu swoją pracą społeczną. Ale chcę tylko sprawiedliwości. Skoro umarza się długi gangsterom, bo uciekają za granicę, to chyba można i mnie.
Na naradę i wydanie wyroku sąd potrzebował pięciu minut. - Uchylam zaskarżoną decyzję - powiedział sędzia Arkadiusz Cudak i nie zostawił na łódzkim fiskusie suchej nitki. - Urząd skarbowy może umorzyć podatek, gdy przemawia za tym ważny interes podatnika lub interes publiczny. W tej sprawie nie przeprowadzono żadnego postępowania dowodowego, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja materialna skarżącej, dlaczego prosi o umorzenie podatku. Fiskus automatycznie odmówił prośbie, nie zbadał nic, nie przedstawił sądowi żadnych dokumentów! Tę sprawę raz jeszcze trzeba zbadać.
Co zrobi izba skarbowa? Urzędnicy czekają na uzasadnienie wyroku. Wtedy mają podjąć decyzję.

Zbigniewa J. przyłapano na jeździe po pijanemu około dwóch lat temu w Chełmie. Był tak pijany, że jechał wężykiem. Jeden z mieszkańców Chełma wezwał policję. Sędzia miał we krwi 2,3 promila alkoholu.
W czasie gdy trwała jego przedłużająca się sprawa Zbigniew J. zaliczył kolejny alkoholowy wyczyn. W grudniu 2006 r. jechał pijany i w efekcie ucieczki przed policyjnym patrolem wylądował w rowie. Miał wtedy także 2,3 promila we krwi. Za to czeka go kolejny proces.
Zanim jednak zapadł wyrok za pierwszą wpadkę sędziego, J. próbował się bronić za wszelką cenę. Najpierw zrzekł się pełnienia funkcji sędziego. Później odwołał tę decyzję.
Uchylanie immunitetu sędziego trwało aż półtora roku. Podczas rozprawy przed chełmskim sądem świadkowie oskarżonego przekonywali, że to nie on prowadził samochód. Miał to robić kolega, który podwoził sędziego do apteki w markecie po lekarstwa dla chorej matki. Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom i w końcu w ostatni wtorek zapadł wyrok. Zbigniew J. został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata, ponad 2 tys. zł grzywny i zakaz prowadzenia auta przez dwa lata.
07.06 Tysiąc złotych grzywny za szczekanie psa?!?
Sąd skazał mieszkankę Grodziska Mazowieckiego, której pies szczekaniem
zakłóca spokój sąsiadom. Kobieta musi zapłacić tysiąc złotych.
- Nie
wiem, co o takim wyroku powiedzieć. To się nawet nie nadaje na prawniczy
komentarz - mówi prof. Marian Filar, specjalista od prawa karnego.
Skargę na Kilera, owczarka niemieckiego Małgorzaty Rozińskiej z Grodziska
Mazowieckiego, złożyła sąsiadka.
Właścicielka psa dostała wezwanie na komendę pół roku temu. Była
przekonana, że skończy się na pouczeniu, ale policja skierowała wniosek
o jej ukaranie do sądu grodzkiego. - Uprzedziłem ją, że tak się stanie.
Co prawda nie byłem na tej działce i nie wiem, czy faktycznie ten pies zakłóca
ciszę nocną, ale tak twierdzą sąsiedzi - słyszymy od Roberta Kamińskiego,
dzielnicowego.
We wniosku do sądu zaskarżył panią Małgorzatę z art. 51 par. 1 kodeksu
wykroczeń (kto krzykiem, hałasem, alarmem itp. zakłóca porządek
publiczny lub spoczynek nocny, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności
lub grzywny). Na posiedzeniu niejawnym sąd grodzki wydał wyrok - 1 tys. zł
grzywny i 150 zł na rzecz skarbu państwa.
- Złożyłam już odwołanie. Czuję się pokrzywdzona - mówi pani Małgorzata.
I dodaje: - Mój pies, jak każdy inny, pewnie od czasu do czasu szczeknie.
Zapytałam więc burmistrza, czy w naszym mieście psy mają zakaz
szczekania w godzinach 22-6 rano. Odpisał, że nie, ale zwierzętom trzeba
zapewnić należytą opiekę. Mój pies taką ma. Dziwne natomiast, że
wystarczy jedna skarga, której zasadności nikt nie sprawdził, żeby nałożyć
tak wielką karę.
2007-06-05 Sąd zmienił płeć renciście ze Świdnicy
W
sądowym orzeczeniu, na mocy którego panu Wiesławowi Leciejewskiemu ze Świdnicy
przyznano rentę, widnieje czarno na białym, że mężczyzna ma wyciętą
macicę... Mało tego, według sądu, cierpi jeszcze na guza sutka prawej
piersi. Wiesław Leciejewski ze Świdnicy (woj. dolnośląskie) to schorowany człowiek.
Kilka miesięcy temu dostał pismo z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i
wyczytał, że jego renta zostaje zawieszona. Od razu zwrócił się do sądu
w Świdnicy o rozstrzygnięcie tej kwestii. Dostarczył wszystkie potrzebne
orzeczenia lekarskie, z których jasno wynikało, że jest niezdolny do
pracy.
Sędzia Jolanta Cz. bez mrugnięcia okiem recytowała: "powód ma
usuniętą macicę wraz z przydatkami z powodu nowotworu złośliwego, był
leczony operacyjnie na guza sutka prawego". I po chwili, patrząc panu
Wiesławowi prosto w oczy, dodała, że to wszystko "czyni ją (czyli
pana Wiesława!) niezdolną do pracy". Sędzia nie komentuje całej sprawy. Nie chce wytłumaczyć, jak w
uzasadnienie decyzji mógł wkraść się tak absurdalny błąd.

Ktoś
próbował wysadzić gmach Sądu Okręgowego w Łodzi i tylko przypadek
sprawił, że budynek jeszcze stoi. Na ostatnim piętrze nieznany sprawca
ustawił dwie butle z gazem i je podpalił. Na szczęście ktoś zobaczył
ogień i zdążył go zgasić przed eksplozją.
W sądzie nie prowadzi się spraw karnych - są tu tylko wydziały:
rodzinny oraz pracy i ubezpieczeń społecznych. Dlatego budynku pilnuje
tylko jeden portier i właściwie każdy może tu wnieść, co chce.
A komuś musiało bardzo zależeć na zniszczeniu całego budynku, bo
wytargał
na piętro dwie ciężkie butle gazowe i je podpalił przy drzwiach od
strychu. Szczęśliwie ogień zauważył
pracownik sądu, który zaalarmował policję.
4 czerwca Nikt nie chce sądzić Marka Dochnala
Trwa poszukiwanie sądu, który podjąłby się osądzenia
Marka Dochnala, jego współpracownika Krzysztofa Popendy i byłego posła
SLD Andrzeja Pęczaka - pisze "Dziennik". Lobbystę miały już sądzić sądy: rejonowy i okręgowy w Warszawie
oraz rejonowy w Zegrzu. Teraz sprawa jest w Pabianicach, gdzie
już zastanawiają się komu ją odesłać - zaznacza
"Dziennik". Warszawski sąd rejonowy robi wszystko, aby sprawa była rozpatrywana z dala
od stolicy. Pod różnymi pretekstami przesyła ją do innych sądów. Ale
ta wraca niczym bumerang - pisze "Dziennik".
30 stycznia tego roku Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia dostał
akta od katowickiej prokuratury, ale do dziś nie wyznaczono terminu
pierwszej rozprawy. Dlaczego? Bo sędziowie warszawskiego sądu czują się
przepracowani i... niekompetentni. Dokumenty wędrują więc między sądami w Warszawie, Zgierzu i Pabianicach.
I nadal nie wiadomo, kto osądzi Dochnala, mimo że tzw. sprawy
aresztowe mają pierwszeństwo. Dochnal siedzi w areszcie od września
2004 roku, gdy został zatrzymany przez ABW na lotnisku w podkrakowskich
Balicach.
28 lutego sędzia Kamila Napiórkowska-Piłat wydała postanowienie o przekazaniu
akt do Sądu Apelacyjnego w Warszawie ze względu "na jej szczególną
wagę
i zawiłość". "Dla rozpoznania sprawy konieczne będzie
przesłuchanie świadków o znaczącym statusie społecznym, pełniącym
w przeszłości najwyższe funkcje państwowe, w tym byłego
premiera i ministrów" - argumentowała.
Do przesłuchania jest 84 świadków, m.in. Leszek Miller, byli
ministrowie: Zbigniew Kaniewski, Andrzej Szarawarski, Mariusz Łapiński,
Sławomir Cytrycki, Piotr Czyżewski, Jerzy Jaskiernia, Ireneusz Sitarski,
były wiceszef ABW Paweł Pruszyński, były rzecznik prezydenta Kwaśniewskiego
Antoni Styrczula
31.05 Skorumpowany
sąd przemyski uznał skorumpowanego komornika za niewinnego - cóż, każdy sądzi
po sobie...
Przemyska Prokuratura Okręgowa zarzucała Wojciechowi K. m.in. korupcję. Sąd
uznał jednak, że komornik jest niewinny.
Wojciech K. został zatrzymany w kwietniu ubiegłego roku przez
funkcjonariuszy Wydziału do Walki z Korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji
w Rzeszowie. Decyzją sądu został aresztowany, ale po miesiącu wyszedł
na wolność i odpowiadał z wolnej stopy. Minister sprawiedliwości zawiesił
Wojciecha K. w pełnieniu obowiązków. Był oskarżony m.in. o to, że żądał
od dwóch dłużników łącznie 50 tys. zł łapówki w zamian za
zaniechanie ściągania długów. Prokuratura zarzucała mu także to, że
nie wpłacił na odpowiednie konto 900 zł otrzymanych od dłużnika i w
przynajmniej 300 sprawach dopuścił do pracy komorniczej osoby bez
odpowiednich uprawnień.
Komornik od początku nie przyznawał się do winy. - Sąd Rejonowy w Przemyślu
nie znalazł podstaw do uznania go za winnego zarzucanych czynów - mówi
Lucyna Oleszek, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Przemyślu.
Wyrok nie jest prawomocny.
Tymczasem w Prokuraturze Rejonowej w Przemyślu prowadzone jest inne śledztwo
w sprawie niedopełnienia obowiązków przez Wojciecha K. i wyrządzenia
przez to szkody wierzycielom. Do tej pory nie przedstawiono mu jednak zarzutów.
Prokuratura przesłuchuje świadków i zamierza powołać biegłego z
zakresu księgowości.
30.05. Piotr
Rylski oszukany przez banki i sąd protestuje
Czarny transparent z oskarżeniami pod adresem banku wita od poniedziałku
klientów oddziału BPH przy Rynku Głównym w Krakowie.

Niecodzienny protest "aż do skutku" prowadzi były przedsiębiorca Piotr Rylski. Bankowcom zarzuca, że doprowadzili jego firmę do bankructwa, egzekwując sfałszowane poręczenie kredytu. Z tego tytułu żąda 10,5 mln zł odszkodowania. Kierownictwo BPH odrzuca roszczenia jako bezpodstawne. Rzecznik prasowy banku Małgorzata Dłubak w specjalnym oświadczeniu przytoczyła kilka orzeczeń sądowych oddalających żądania finansowe Rylskiego. "Pan Piotr Rylski, publicznie pomawiając Bank BPH i Prezesa Zarządu, dopuścił się naruszenia prawa, dlatego też Bank BPH, korzystając z prawnie dostępnej procedury pozwalającej na ochronę własnych dóbr, wszczął prawem przewidziane działania: proces karny o zniesławienie, który toczy się przed sądem w Warszawie" - napisała. Protestującego nie odstrasza jednak proces ani wszczęcie przez straż miejską postępowania "w sprawie bezprawnego zajęcia pasa drogowego".
- Nie mam nic do stracenia. Przez ten bank straciłem dorobek całego życia.

Wyrok krakowskiego sądu apelacyjnego można określić tylko jednym słowem - skandal. Rodzice, którzy cztery lata temu udusili 10-miesięczne niemowlę, będą siedzieć kilka lat krócej za kratkami. Sąd uznał, że 10 lat więzienia dla ojca oraz 8 lat dla matki to zbyt dotkliwa kara za zamordowanie własnego dziecka. Bo przecież byli tacy młodzi. Poza samym złagodzeniem kary dla rodziców-bandytów, najbardziej skandaliczne było jednak jego uzasadnienie. To ludzie młodzi i niedojrzali - tak sędzia tłumaczył powód zmniejszenia wyroków. I dodał, że poprzednie kary były zbyt dotkliwe. A poza tym moralną odpowiedzialność za zbrodnię ponosi... otoczenie i rodzina, bo przecież nie pomogła zagubionym młodym rodzicom.
Zabójcy, skazani na więzienie, odwołali się od wyroku. Przekonywali, że 10-miesięczne niemowlę udusili zupełnie przypadkiem. Ojciec tłumaczył, że chciał tylko uciszyć dziecko - wkładając mu śpioszki do ust i owijając je kołdrą. A gdy po dwóch godzinach je odkrył, był zdziwiony, że niemowlę nie żyło. Tak samo jak matka dziecka.
I choć sędzia nie uwierzył w żaden przypadek i uznał, że rodzice świadomie zabili swoje dziecko, to jednak nieoczekiwanie zmniejszył kary. I teraz 25-letni ojciec spędzi za kratkami jedynie 8 lat, a 23-letnia matka jedynie 5 lat.
25.05.07 Korporacja
sędziowska ratuje swojego sędzia od odpowiedzialności za matactwa.
Sędzia Leszek G. z Gliwic, który obwiniony był o rażące naruszenie
prawa przy orzekaniu w sprawie o odszkodowanie dla Międzynarodowych Targów
Katowickich (MTK), został uniewinniony przez Sąd Apelacyjny w Lublinie.
Lubelski sąd orzekł, że wszystkie stawiane sędziemu G. zarzuty są
bezpodstawne. Uzasadniając wyrok w lubelskim procesie sędzia sprawozdawca
Jerzy Nawrocki podkreślił, że orzeczenia sądu w Gliwicach dotyczącego
odszkodowania za ugięcie się dachu katowickiej hali w 2002 r. nie można wiązać
z odpowiedzialnością za zawalenie się tej samej hali w 2006 r. W katowickiej
katastrofie zginęło wówczas 65 osób.
W 2005 r. sędzia G. orzekł, że towarzystwo ubezpieczeniowe Hestia nie może
odmówić wypłaty odszkodowania za ugięcie się dachu hali wystawowej MTK
argumentując, iż dach nie był odśnieżany
24 maja Prezes
piotrkowskiego sądu Marianna Cichocka wita Leppera i robi sobie z nim zdjęcia.
Szef Samoobrony przybył w środę do piotrkowskiego
sądu jako oskarżyciel Anety Krawczyk. Na salę rozpraw wkroczyła pani prezes
sądu, by go powitać - relacjonuje "Gazeta Wyborcza". Odbyła się pierwsza rozprawa w procesie, jaki Lepper
wytoczył Anecie Krawczyk. Oskarża ją o pomówienie i żąda 10
tys. zł. Twierdzi, że nigdy jej nie molestował.
Nim sędzia zdążył zacząć rozprawę, otworzyły się drzwi. Weszła
prezes piotrkowskiego sądu okręgowego Marianna Cichocka, a tuż za nią
kilka osób. Pani prezes przedstawiła się i powiedziała, że
przyjechali goście z niemieckiego sądu z Zwickau. Po czym podeszła
do ławy, za którą stał Lepper, i przywitała się z nim. Zaraz potem przedstawiła Leppera prezesowi sądu z Niemiec. Szef
Samoobrony był zadowolony i pozował fotoreporterom, ściskając ręce
prawników. Delegacja z panią prezes wyszła i proces się rozpoczął.
Ewa Chałubińska z Krajowej Rady Sądownictwa nie kryje zdziwienia:
"To była oczywista niezręczność".
Szef sejmowej komisji sprawiedliwości Cezary Grabarczyk (PO):
"Pierwszy raz słyszę o tak niedopuszczalnym zachowaniu. Kłóci się
ono z podstawową zasadą bezstronności i etyki. Tego nie można
tak zostawić" - mówi gazecie.
Adwokat Krawczyk Agata Kalińska-Moc chce przeniesienia sprawy do innego sądu:
"To zachowanie stwarza wątpliwości co do bezstronności piotrkowskiego
sądu, bo pani prezes zaznaczyła na sali sądowej sympatię do powoda".
Prezes Cichocka nie ma sobie nic do zarzucenia. - Proces się jeszcze nie
toczył. To było tak z marszu, bez zastanawiania się. Z mojej
strony nie było żadnej poufałości - mówi. Twierdzi też, że goście z Niemiec
chcieli zobaczyć Leppera. - Jak już podeszli do pana wicepremiera, to trudno
było udawać. Po prostu im pokazałam - opowiada "Gazecie
Wyborczej".
2007-05-22, Molestowanie
pracownic - dla sądu mało szkodliwe społecznie - w końcu nie
dotyczy to sedziego...
Kolejny sąd, tym razem wojskowy uznał, że molestowanie pracownic to
czyn mało szkodliwy społecznie. Tak wynika z uzasadnienia wyroku w sprawie
byłego komendanta szpitala wojskowego w Przemyślu.
Płk Gerard Ch. był komendantem 114 Szpitala Wojskowego w Przemyślu.
Przez prokuraturę wojskową został oskarżony o kilkakrotne usiłowanie
gwałtów i molestowanie. Pokrzywdzonymi były pracownice przemyskiego
szpitala. W Gazecie pisaliśmy o tym jak płk Ch. traktował podległe mu
kobiety. W rozmowie z Gazetą pielęgniarki mówiły m.in. o upokarzających
castingach, bo tak nazywały procedurę przyjęcia do pracy. Pułkownik Ch.
oceniał nie tylko kwalifikacje zawodowe, ale i urodę kandydatek do
pracy. Kobiety opowiadały o tym, że komendant pytał je o bardzo
osobiste sprawy, np. czy zgodziłyby się zdradzić mężów. Pielęgniarki
często były wzywane do sztabu, siedziby dyrekcji szpitala mieszczącej
się w odrębnym budynku. Tam doszło do prób gwałtu, oficer próbował
też molestować swoje pracownice. Sprawą zajęła się najpierw
przemyska prokuratura, potem prokuratura wojskowa, która skierowała do sądu
akt oskarżenia. Wyrok zapadł latem ub. roku , ale dopiero teraz do
pokrzywdzonych kobiet i do Wojskowej Prokuratury Okręgowej sąd przesłał
uzasadnienie. Rozprawa odbywała się za zamkniętymi drzwiami,
uzasadnienie wyroku jest również utajnione. Dowiedzieliśmy się, że sąd
umorzył część zarzutów wobec płk Gerarda Ch. uznając, że sprawca
sam odstąpił od popełnienia zabronionych czynów. Wobec innych sąd
przyjął, że mają niską szkodliwość społeczną. - To oznacza, że
nasi przełożeni mogą bezkarnie próbować nas gwałcić i molestować,
że mogą bezkarnie wykorzystywać swoje stanowisko - skomentowały
uzasadnienie wyroku pielęgniarki z przemyskiego szpitala.
Wyrok sądu nie jest prawomocny. Jedna z poszkodowanych kobiet zdecydowała
się złożyć apelację. - Moja klientka nie zgadza się z tym wyrokiem i
dlatego się od niego odwołujemy - poinformowała mecenas Eliza Grudzień,
reprezentująca pielęgniarki w czasie procesu. Apelację złożyła również
prokuratura wojskowa. - Zapoznaliśmy się z uzasadnieniem, z częścią
argumentacji można się zgodzić, z częścią się nie zgadzamy i
dlatego wniesiona została apelacja - wyjaśnia mjr Ireneusz Szeląg
rzecznik prasowy Wojskowej Prokuratury Okręgowej. Nieoficjalnie
dowiedzieliśmy się, że wojskowy oskarżyciel uważa, jeśli nawet płk
Ch. nie może odpowiedzieć za usiłowanie gwałtu, powinien odpowiedzieć
za naruszenie nietykalności osobistej kobiet i molestowanie.
To kolejny wyrok, w którym sąd uznał , że molestowanie kobiet przez
ich przełożonych z pracy jest mało szkodliwe społecznie. Niedawno
pisaliśmy o pracownicy policji, która była prześladowana przez szefa.
Sąd w Lesku przyznał, że mężczyzna popełnił zarzucane mu czyny, ale
umorzył sprawę ze względu na niską szkodliwość czynu. Sąd
apelacyjny skierował sprawę do ponownego rozpoznania.
2007-05-21, Urojona
obrona konieczna sądu? Pic, kit, czy idiotyzm sędziów?
Salomonowy wyrok warszawskiego sądu. Od dawna wiadomo że w naszych sądach
możliwa jest każda głupota - w końcu sędzia nie ponosi żadnych
odpowiedzialności za wypisywanie pierdół.
Sędziowie uznali, że sędziwy wędkarz jest winny zabójstwa 22-letniego
kajakarza, ale nadzwyczajnie złagodził karę
To był już trzeci proces w sprawie ciągnącej się od niemal siedmiu
lat. 16 października 2000 roku Damian Świerczyński, kajakarz, wielki
talent i nadzieja olimpijska, trenował jak co dzień na Kanale Zegrzyńskim.
Na brzegu, też jak co dzień, siedział Feliks S. i łowił ryby.
Kajakarze i wędkarze od lat toczyli "spór o wodę". Tego dnia
ten spór miał się jednak skończyć tragicznie.
Feliks S. wyzwał sportowców od "skur...", wściekły z powodu
przepłoszonych ryb. - Nie daruję - miał powiedzieć Damian i zawrócił
kajak. Wysiadł i podszedł do wędkarza, ten zadał mu dwa ciosy
scyzorykiem podniesionym chwilę wcześniej z kamienia.
Wczoraj sąd wydał już trzeci wyrok w tej sprawie. W pierwszym skazał
Feliksa S. na dziewięć lat za zabójstwo. Sąd Apelacyjny uchylił ten
wyrok. W drugim procesie wędkarz został uniewinniony, gdyż sąd uznał,
że S. działał w ramach tzw. urojonej obrony koniecznej. Czyli źle
ocenił sytuację (wszak kajakarz nie miał noża), ale miał do tego
prawo, bo się bronił. Ten wyrok także przepadł w apelacji.
Wczoraj sąd wybrał rozwiązanie pośrednie. Uznał, że Feliks S. zabił
w tzw. zamiarze ewentualnym (używając noża, godził się na skutek w
postaci śmierci), ale wyrok nadzwyczajnie złagodził. Po pierwsze
dlatego, że S. miał znacznie ograniczoną poczytalność, po drugie
dlatego, że działał w ramach obrony koniecznej, choć zastosował
"niewspółmierne", jak podkreślał sędzia Przemysław
Filipkowski, środki.
Feliks S. został skazany na trzy lata i cztery miesiące więzienia. Na
poczet tej kary sąd zaliczył już rok i osiem miesięcy, jakie mężczyzna
spędził w areszcie. Może więc ubiegać się o przedterminowe
zwolnienie. Czy trafi jeszcze do więzienia? Nie wiadomo. Ale dla
schorowanego wędkarza (porusza się za pomocą tzw. balkonika, przeszedł
dwa zawały) to mógłby być wyrok śmierci.
2007-05-21, Szczygło Niektórzy sędziowie TK to poplecznicy komunizmu
Niektórzy członkowie Trybunału Konstytucyjnego to poplecznicy komunizmu
- mówi w wywiadzie dla "Wprost" Aleksander Szczygło, minister
obrony narodowej.

Zdaniem szefa MON, Trybunał jest w Polsce częścią tzw. towarzystwa. - Przynajmniej niektórzy sędziowie. Ci, którzy pouczają innych jak żyć, a sami sądzą, że ich te miary nie dotyczą. Uchodzą za autorytety, a nie powinni nimi być. Na przykład prezes Jerzy Stępień - tłumaczy minister obrony.
Aleksander Szczygło twierdzi, że w Polsce podejmowane są próby "kontrrewolucji". - Stoją za tym ludzie, którym się dobrze żyło w III RP. Ci, którzy potrafili pływać w najbardziej mętnej wodzie - mówi szef MON. O kogo chodzi? - To Aleksander Kwaśniewski i jego totumfaccy - wyjaśnia Szczygło.

Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego Marian Grzybowski i Adam Jamróz zostali wyłączeni przez prezesa TK ze składu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie lustracji. Obaj oświadczyli, że nie byli agentami służb specjalnych PRL. TK kontynuuje rozprawę w składzie 11 sędziów. Pełny skład TK, a w takim składzie rozpatrywana jest sprawa lustracji, oznacza, że w składzie orzekającym musi być minimum dziewięciu sędziów.
Wniosek o odłożenie rozprawy w sprawie ustawy lustracyjnej złożył poseł PiS Arkadiusz Mularczyk. Poseł powiedział, że z materiałów Instytutu Pamięci Narodowej wynika, iż dwaj sędziowie Trybunału, Marian Grzybowski i Adam Jamróz, byli kontaktami operacyjnymi SB. Podkreślił, że podstawą wniosku był zapis nowej ustawy - niezaskarżony przez SLD - który pozwala każdemu na dostęp w IPN do akt najważniejszych osób w państwie, w tym sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Dodał, że nie potrafi przesądzić, czy rzecznik interesu publicznego sprawdzał wcześniej sędziów TK.
2007-05-08, Lokator dostanie podwyżkę za karę
Lokatorowi, który doprowadził do unieważnienia w sądzie podrobionego
testamentu przyznającego kamienicę nowemu administratorowi, ten ostatni każe
teraz płacić wyższy czynsz. Może to robić, bo niekorzystny dla niego
wyrok jeszcze się nie uprawomocnił.
- To zwykła szykana. W kamienicy na siedem mieszkań sześć zajmują
tzw. najemcy kwaterunkowi, ale tylko nam podwyższono czynsz - żali się
Janusz Poprawa, lokator, który zaangażował się w starania o przywrócenie
nieruchomości poprzednim właścicielom.
Sprawa dotyczy kamienicy przy ul. Jabłonowskich. Na początku lat 90. w
krakowskim sądzie zjawił się Jan O. z kopią testamentu sporządzonego
w 1966 r. w Anglii. Na jego podstawie majątek po zmarłej Jadwidze R. miał
dziedziczyć jej siostrzeniec, czyli właśnie Jan O. Dokumenty wzbudziły
wątpliwości lokatorów. Na odbitce widać było, że Jadwiga R. zapisała
swój majątek Anieli S., także mieszkającej na Wyspach Brytyjskich.
Tymczasem na kserokopii w polu, gdzie widniała przekątna linia uniemożliwiająca
jakiekolwiek wpisy, został dołączony odręczny zapisek, że Jadwiga R.
zmienia swoją wolę na korzyść siostrzeńca. Jan O. został
administratorem kamienicy. Lokatorzy zawiadomili prokuraturę i media.
Sprawę opisały "Newsweek" i "Gazeta".
Prokuratura w końcu wystąpiła o unieważnienie postanowienia przyznającego
spadek Janowi O. W sierpniu zeszłego roku - po pięcioletniej walce -
lokatorzy odnieśli sukces. Sąd uchylił postanowienie o przyznaniu
spadku, uznając, że testament został przerobiony.
Jan O. złożył apelację, w której napisał, że "sąd wydał
postanowienie pod dyktando prasy". - Wszystkie rozprawy odbywały się
w obecności przedstawicieli prasy. Sąd przyjął fakty prasowe za
oczywiste i udowodnione i nie pofatygował się, by je zweryfikować -
zarzucił w swoim zażaleniu.
Chociaż od decyzji pierwszej instancji upłynęło 10 miesięcy, rozprawa
odwoławcza wciąż się nie odbyła. Formalnie Jan O. jest więc dalej
spadkobiercą. Po przegranej w pierwszej instancji zaczął podnosić
czynsz. Najpierw Janusz Poprawa dostał pismo, że za 80-metrowe
mieszkanie ma płacić 3100 zł miesięcznie. Kilka tygodni temu
administrator ustalił kolejny czynsz - 3400 zł. Nowa stawka ma obowiązywać
od nowego roku. Administrator przekonuje, że jedynym powodem jest chęć
"uzyskania godziwego zysku". Dotychczasowy czynsz bowiem - jak
twierdzi - takowego nie zapewniał. Jak wyliczył godziwy zysk? Porównał
do korzyści, jakie uzyskałby, kupując pięcioletnie obligacje skarbowe.
Jego sprawą zainteresowała się Międzynarodowa Unia Lokatorów.
"Ta sytuacja pokazuje, że prawo mieszkaniowe w Polsce ma duże braki
w ochronie słabszych jednostek i brak praw obywatelskich" - napisał
sekretarz generalny IUT Magnus Hammar.
2007.05.07 Temida nie jeździ autobusem
O kuriozalnym wyroku sądu w Trzciance informuje "Głos
Wielkopolski". Wobec mężczyzny, który został przyłapany na jeździe ciężarówką
pod wpływem alkoholu, sąd orzekł wyrok zakazu kierowania pojazdami
mechanicznymi... z wyjątkiem autobusów.
Rzecz w tym, że mężczyzna jest zawodowym kierowcą autokarów.
47-letniego Zbigniewa G. przyłapano na jeździe po pijanemu. Kierując ciężarówką
spowodował kolizję. Badanie alkotestem wykazało, że w wydychanym przez niego
powietrzu jest 2,5 promila alkoholu.
Prokurator z Trzcianki skierował do sądu akt oskarżenia. Wyrok, który zapadł
zdumiał wiele osób. Zbigniewa G. skazano bowiem na 6 miesięcy więzienia w
zawieszeniu na 2 lata oraz grzywnę. Sąd orzekł również 3-letni zakaz
prowadzenia pojazdów mechanicznych - wszystkich, z wyjątkiem autobusów.
Decyzję uzasadniał tym, że... wożenie pasażerów jest źródłem utrzymania
Zbigniewa G.
Uprawomocnienie się wyroku może oznaczać, że nieodpowiedzialny kierowca znów
będzie woził ludzi. Prokuratura zapowiada więc apelację.
16 kwietnia Mafia kupowała gdański sąd
Adwokaci, prokurator, sędziowie i gangsterzy na ławie
oskarżonych. Mecenasowi Piotrowi P., który załatwiał wyroki u znajomych
sędziów i prokuratorów, postawiono aż 40 zarzutów korupcyjnych -
informuje "Rzeczpospolita".
Z aktu oskarżenia przeciwko 27 osobom, który właśnie trafił do sądu w Gdańsku,
wyłania się ponury obraz korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Główna
postać afery mecenas Piotr P. jeszcze do niedawna był gwiazdą trójmiejskiej
palestry. 47-letni prawnik sławę w półświatku zyskał dzięki wyjątkowej
skuteczności. Jeszcze w latach 90. reprezentował szefa Elgazu Janusza
Leksztona. Bronił w największych procesach mafijnych na Wybrzeżu gangu
"Wróbla", czy "Szwarcenegera". Reprezentował też i przyjaźnił
się z jednym z bossów trójmiejskiego półświatka Janem P. ps.
Tygrys. Dziś P. nie jest już adwokatem, krótko po aresztowaniu w kwietniu
2005 r. został wyrzucony z palestry. Rozbicie sądowo-prokuratorskiej mafii stało się możliwe dzięki podsłuchowi,
który trzy lata temu zamontowało mecenasowi CBŚ (P. był sprytny:
podejrzewał, że może być śledzony i komórkę zarejestrował na
konkubinę - prokurator Sylwię L.). Latem 2004 roku sprawą zajęła się
Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku, adwokat do dziś siedzi w areszcie.
Akta, które dotarły do gdańskiego sądu, mają 63 tomy - pisze dziennik. Najwięcej, bo aż 40 zarzutów usłyszał właśnie mecenas Piotr P. Większość
dotyczy przyjmowania łapówek od gangsterów i ich znajomych za
korzystne rozstrzygnięcia w sądzie - załatwienie zwolnień z aresztów
i niskie wyroki. Według prokuratury adwokat dostawał od klientów od 4
do 50 tys. zł za załatwienie sprawy. Od czasu do czasu w ramach
rozliczeń otrzymywał kokainę. Mecenas największe wpływy miał w IV Wydziale Karnym Sądu
Rejonowego w Gdańsku, przyjaźnił się z przewodniczącym Stanisławem
L. Jego podwładni mówili o nim "Kieszonka". Ten sędzia też
zasiadłby na ławie oskarżonych, ale zmarł krótko przed wszczęciem śledztwa.
Obok mecenasa na ławie oskarżonych zasiądzie dwoje sędziów Magdalena
P. oraz Marek W. "Magda uległa urokowi mecenasa i wydawała
korzystne werdykty pod jego dyktando" - mówi jej koleżanka z wydziału.
Według śledczych nie brała za to pieniędzy. Po uchyleniu immunitetu
zdecydowała się na współpracę z białostocką prokuraturą.
Prokuratura postawiła jej trzy zarzuty. Drugi sędzia - Marek W. (w stanie spoczynku) podjął się za 35 tys. zł
zwolnienia złodzieja z aresztu. Więcej na ten temat w najnowszym
wydaniu "Rzeczpospolitej".
2007-03-23 Sąd
jak zwykle molestuje, ponieważ molestowana nie odczuwała krzywdę
Czy upośledzone kobiety można wykorzystywać seksualnie, bo nie rozumieją,
co się z nimi dzieje?
Sprawa dotyczy 22-letniej Moniki, uczennicy Zespołu Szkół Specjalnych w
Katowicach. Dziewczyna jest upośledzona umysłowo. Nie czyta, nie pisze,
zna tylko kilkanaście słów. Jej rozwój intelektualny zatrzymał się
na poziomie trzyletniej dziewczynki.
Sześć lat temu w szkole doszło do skandalu. Monikę i kilka jej koleżanek
molestował wuefista. Zmuszał je m.in. do seksu oralnego. Z 16-letnią wówczas
Moniką miał także współżyć. We wrześniu 2005 r. wuefista został
skazany za to na siedem lat więzienia, dożywotnio stracił też
uprawnienia nauczycielskie.
Mama Moniki domaga się teraz odszkodowania za krzywdy, których córka
doznała w szkole. W sądzie złożyła pozew przeciwko prezydentowi
Katowic (szkoła specjalna podlega bowiem miastu).
Żąda 150 tys. zł, by - jak tłumaczy - uprzyjemnić życie skrzywdzonej
córce.
Sąd ma stwierdzić, czy miasto ponosi odpowiedzialność za to, że
podczas lekcji dochodziło do molestowania. Sędziowie mają jednak wątpliwości,
czy w przypadku Moniki można w ogóle mówić o krzywdzie. Oceni to biegły,
któremu zadali pytanie: Czy molestowana przez opiekuna upośledzona
Monika "miała możliwość odczuwania krzywdy"?
Jeśli odpowiedź na to pytanie będzie negatywna, to sąd może odrzucić
roszczenia matki.
- Wydawało mi się, że dla każdego dziecka molestowanie seksualne jest
czymś okropnym. Nie wiem, dlaczego w przypadku mojej córki miałoby być
inaczej? - pyta Agnieszka Fabiszak.
Profesor Zbigniew Hołda, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka,
jest zaskoczony wątpliwościami katowickiego sądu. Jego zdaniem pytanie
zadane biegłemu sugeruje, że można wykorzystywać upośledzone kobiety,
bo one i tak nie rozumieją tego, co się z nimi dzieje. Podkreśla, że sąd
nie powinien badać tej sprawy pod kątem medycyny, psychologii, lecz wyłącznie
prawa.
- A skoro nauczyciel został skazany za to, co zrobił tej
dziewczynie, to jej krzywda nie podlega już żadnej dyskusji - mówi.
Prof. Katarzyna Popiołek, psycholog z Uniwersytetu Śląskiego: - To
pytanie może być tak interpretowane, że jeśli ktoś jest upośledzony,
to nie jest już człowiekiem.
Sędzia Krzysztof Zawała, rzecznik prasowy katowickiego sądu, przyznał,
że pytanie zadane biegłemu zostało sformułowane niefortunnie. Broni
jednak sędziów.
- Jestem przekonany, że chodziło im o ustalenie, w
jaki sposób wykorzystanie seksualne miało wpływ na dalszy rozwój
intelektualny i psychiczny dziewczyny - tłumaczy rzecznik.
W katowickim sądem odbędzie się rozprawa, podczas której
biegły ujawni opinię, czy molestowana seksualnie upośledzona Monika
"miała możliwości odczuwania krzywdy".
2007-03-13, Bagińska poza Trybunałem
Lidia Bagińska wybrana z poręczenia Samoobrony do Trybunału
Konstytucyjnego złożyła rezygnację na ręce prezesa TK.
- Podziękowałem
jej, że pomogła rozwiązać kryzys konstytucyjny. I dodałem, że potrafię
to docenić - powiedział nam prezes TK Jerzy Stępień.
Bagińskiej zaprzysiężonej w końcu przez prezydenta po
ponaddwumiesięcznej zwłoce groził proces dyscyplinarny w Trybunale.
Miesiąc temu sąd gospodarczy orzekł, że nie ma kwalifikacji moralnych
do pełnienia funkcji syndyka, bo okłamała sąd. I skierował
doniesienie do prokuratury. Sędziowie TK mieli zdecydować, czy
wszcząć postępowanie wobec Bagińskiej. Groziło jej wydalenie z
Trybunału. Potem nie miałaby szans wrócić do zawodu adwokata.
W piśmie o zrzeczeniu się funkcji Bagińska nie podała motywów swojej
decyzji. Wysłała natomiast do PAP oświadczenie, w którym napisała:
"Wobec negatywnej atmosfery wytworzonej wokół mojej osoby, a także
nagonki medialnej oraz negatywnego stosunku do mnie prezesa Trybunału
Konstytucyjnego informuję, że nie widzę możliwości wykonywania obowiązków".
2007-03-13,Sędzia wydalony z zawodu za sposób orzekania w PRL
Wyrokiem Sądu Najwyższego wydalony został wczoraj z zawodu sędzia, który
w stanie wojennym skazał Władysława Frasyniuka, Bogdana Lisa i Adama
Michnika
Wyrok ma znaczenie historyczne i symboliczne: to jedyny sędzia wydalony z
zawodu na mocy ustawy z 1998 r. o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów,
którzy, "orzekając w PRL w procesach będących formą represji
politycznej, sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej".
Krzysztof Zieniuk w 1985 r. jako sędzia (prezes) Sądu Wojewódzkiego w
Gdańsku skazał Frasyniuka, Lisa i Michnika na kary od 2,5 do 3,5 roku więzienia
za "nawoływanie" do 15-minutowego strajku protestacyjnego. W
zeszłym roku sąd dyscyplinarny uznał, że w tym procesie sędzia Zeniuk
z przyczyn politycznych naruszał prawo oskarżonych do obrony (m.in. często
odbierał im głos). Za takie sprzeniewierzenie się sędziowskiej
niezawisłości ustawa z 1998 r. przewidziała jedną karę: wydalenie z
zawodu. Wczoraj Sąd Najwyższy odrzucił odwołanie Zieniuka od tego
wyroku. Zieniuk - który nie zjawił się w sądzie - nie kwestionował
zresztą tego, że sprzeniewierzył się niezawisłości. Podnosił
kwestie formalne: twierdził, że z powodu zaburzeń psychicznych nie był
w stanie sam się bronić w postępowaniu dyscyplinarnym, a nie
przydzielono mu obrońcy. Opinie biegłych lekarzy nie potwierdzały, że
ma ograniczoną poczytalność.
Krzysztof Zieniuk w 1992 r. przeszedł w stan spoczynku, co oznacza wysoką
emeryturę: 75 proc. uposażenia przysługującego sędziemu na
stanowisku, z którego odchodził. Wczorajszy wyrok pozbawia go tego
przywileju.
2007-03-05 Potrzebuje
mądrej rady. Trudna finansowo sprawa łapówki dla sędziego
Zostałam pozwana o 47 000 złotych i odsetki. Z kosztami będzie tego ponad 100
000 złotych. Mam na utrzymaniu dwoje dzieci i po prostu nie mogę przegrać. Były
maż nie płaci alimentów.
Słyszałam co ludzie mówią na korytarzu sądowym. Łapówkarstwo jest
powszechne. Danie sędziemu łapówki jest całkowicie bezpieczne. Nie ma żadnego
ryzyka i zagrożenia.
Młody sędzia który prowadzi moją sprawę jeździ nowiutkim Lexusem 400 i
chodzą słuchy ze wręcz domaga się łapówek od stron. Jest pazerny na pieniądze.
Bardzo proszę o poważną radę. Ja dotychczas dawałem tylko urzędnikom różne
drobne upominki. Maksymalnie urzędniczce perfumy za 400 złotych. Ale myślę
że teraz 400 złotych to dużo ma mało bo ten sędzia chodzi w drogich
garniturach i ma zegarek
firmy Patek. Siedząc na korytarzu widziałam jak ktoś wszedł do jego pokoju i
był tam z 10 minut. Czyli nie ma problemu z daniem łapówki. Córka ma malutki
odtwarzacz MP3 ale on także ma fantastyczne nagrywanie rozmów. Ma cudowny
mikrofon. Czy dając
łapówkę mam to nagrać dla pewności ? Boje się dać za mało ale dając za dużo
wygłupie się i będę stratna. Ile mam dać ???
2007-02-27,Zdecydują koledzy sędziowie
Sąd dyscyplinarny zdecyduje, czy sędzia Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu
Zbigniew J. straci immunitet. Wystąpiła o to prokuratura, która prowadzi śledztwo
w sprawie kierowania samochodem przez pijanego sędziego.
Według szefa rzeszowskiej prokuratury Bogusława Olewińskiego zebrane
dowody, m.in. opinie biegłych, zeznania policjantów, dały podstawę do
wystąpienia z wnioskiem o uchylenie sędziemu immunitetu. Jeśli zostanie
uchylony, prokuratura najprawdopodobniej przedstawi Zbigniewowi J. zarzut
prowadzenia auta po pijanemu.
Sędzia został zatrzymany przez policję w połowie grudnia ub. roku między
Tarnobrzegiem a Stalową Wolą. Policja otrzymała sygnał, że po drodze
porusza się samochód, którego jazda stwarza niebezpieczeństwo dla
ruchu. Funkcjonariuszom udało się kierowcę zatrzymać, gdy auto wpadło
do rowu. Ponieważ J. odmówił badania alkomatem, pobrano od niego krew.
Badanie wykazało 2,36 promila alkoholu w organizmie.
Za kierowanie samochodem w takim stanie grozi kara do dwóch lat
pozbawienia wolności. Sędziemu grożą też konsekwencje dyscyplinarne w
pracy - aż do wydalenia z zawodu.
Dzień wcześniej Zbigniew J. stał się też bohaterem skandalu z kradzieżą
kiełbasy. Pracownik jednego z marketów w Stalowej Woli zatrzymał sędziego,
w chwili gdy ten chował w rękawie kiełbasę, za którą nie zapłacił.
Zbigniew J. oddał towar. Wezwani na miejsce policjanci spisali notatkę służbową,
przesłuchali ochroniarza i powiadomili o wykroczeniu zwierzchnika sędziego.
Sędzia będzie odpowiadał za jazdę w stanie nietrzeźwości już po raz
drugi. W sierpniu 2005 r. kompletnie pijanego J. zatrzymała policja w Chełmie.
W wydychanym powietrzu miał 2,3 promila alkoholu. Sędzia został już
zawieszony w obowiązkach służbowych i toczy się wobec niego postępowanie
dyscyplinarne. Przed Sądem Rejonowym w Chełmie trwa proces karny w tej
sprawie.
24 lutego Bezrobotni sędziowie Trybunału Stanu
W "Dzienniku Polskim" czytamy, że w ciągu
ponad 15 miesięcy tej kadencji Sejmu, 19 sędziów Trybunału Stanu zajmowało
się jedynie sprawą Emila Wąsacza, ministra skarbu państwa w rządzie
Jerzego Buzka.
- W pierwszej instancji rozpoznaliśmy sprawę pana Wąsacza, ale
umorzyliśmy postępowanie, uznając, że wniosek o pociągnięcie byłego
ministra skarbu państwa nie ma cech aktu oskarżenia - mówi jeden z sędziów
Trybunału Stanu Roman Nowosielski.
- W najbliższym czasie będziemy ciut bardziej zapracowani. Zajmiemy
się bowiem zażaleniem posłów na umorzenie postępowania o pociągnięciu
do odpowiedzialności konstytucyjnej Emila Wąsacza oraz rozpatrzymy wniosek o uchylenie
immunitetu sędziemu Trybunału Stanu prof. Jackowi Majchrowskiemu,
prezydentowi Krakowa - dodaje.
Kiedy w pierwszej połowie listopada 2005 r. marszałek Sejmu Marek
Jurek wręczał akty powołania członkom nowo wybranego Trybunału Stanu,
wyraził nadzieję, że Trybunał przestanie być instytucją dekoracyjną, a jego
członkowie będą mieli więcej pracy niż ich poprzednicy - przypomina
gazeta. Marszałek Jurek wyraził przekonanie, że nowy Trybunał stanie się
jedną z najistotniejszych instytucji polskiego życia publicznego i odegra
jedną z najważniejszych ról w oczyszczaniu tego życia, bo w społeczeństwie
jest przekonanie, że władza była bardzo często nadużywana.
Trybunał Stanu zgodnie z konstytucją przeznaczony
jest do sądzenia najważniejszych osób w państwie. Mimo tego, że raz
po raz padają ciężkie oskarżenia pod ich adresem - np. o naruszenie
konstytucji i ustaw w związku z pełnieniem stanowisk - to w okresie
ostatnich 25 lat Trybunał Stanu tylko raz wydał wyrok skazujący w tzw.
aferze alkoholowej, sięgającej korzeniami końcowego okresu PRL.
- Skoro Trybunał w zasadzie nie działa, to nie wiem, czy nie lepszym
rozwiązaniem byłoby go zlikwidować, a jego uprawnienia przyznać
Trybunałowi Konstytucyjnemu - zastanawia się konstytucjonalista z Uniwersytetu
Warszawskiego prof. Piotr Winczorek.
24 lutego Pokuta bez końca
"Dziennik Zachodni" pisze o 33-latku z Sosnowca,
który nie może wyjść na wolność, mimo iż odsiedział już zasądzony mu
wyrok. W Areszcie Śledczym w Sosnowcu od ponad dwóch tygodni głoduje 33-
letni Norbert Stępień. Według gazety, od 1 lutego mężczyzna ten powinien
być na wolności. Odsiedział cały wyrok - 3 lata i 10 miesięcy.
Jednak Stępień na wolność wyjść nie może. Sędzia wydziału karnego Sądu
Rejonowego w Sosnowcu Robert Grocholski przedłużył mu areszt. Sędzia
boi się, że Stępień będzie się ukrywał i mataczył.
- Dawno nie spotkałem się z tak ewidentnym łamaniem praw człowieka
- mówi prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Adam Bodnar. - Właśnie
z powodu tego typu błędów, Polska przegrała już prawie 50 spraw
przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Tym razem odszkodowanie dla
pana Stępnia może być rekordowe. A to odszkodowanie, dodajmy, zapłacimy
my - podatnicy - podkreśla.
1 kwietnia 2003 r. Norbert Stępień został zatrzymany przez policję w centrum
Sosnowca. Wraz z nim aresztowano ośmiu innych mężczyzn podejrzanych o udział
w grupie przestępczej wyłudzającej kredyty pod zakup sprzętu AGD i RTV.
Stępień został oskarżony o udział w grupie, współudział w wyłudzaniu
kredytów i oszustwa. Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu stworzyła wspólny
akt oskarżenia, sprawa poszła do Sądu Rejonowego w Sosnowcu. Wyrok
zapadł 27 grudnia 2005 r.
Jak czytamy w gazecie, wyrok ten zaskarżyli tylko oskarżeni,
prokuratura była zadowolona - nie wniosła apelacji. Tak więc zgodnie z prawem
- pisze dziennik - Stępień, nie może otrzymać w nowym procesie wyższego
wyroku niż ten, który zasądzono mu w grudniu 2005 r. Sprawa trafiła
do Sądu Okręgowego w Katowicach, ten wyrok uchylił i zwrócił
sprawę do pierwszej instancji, czyli Sądu Rejonowego w Sosnowcu. Tu
termin rozprawy wyznaczono dopiero na 30 marca. Z tego powodu wszystkim ośmiu
oskarżonym sędzia Grocholski przedłużył areszt. Ponieważ proces nie zakończył się jeszcze prawomocnym wyrokiem Norbert
Stępień od niemal czterech lat nie siedzi w więzieniu, a w
areszcie. Jego tymczasowe aresztowanie jest stale przedłużane. Prawomocny
wyrok w tej sprawie, kiedy w końcu zapadnie, będzie jednak taki
sam lub niższy od wydanego przez sosnowiecki Sąd Rejonowy w 2005 r. A z
tego wyroku wynika, że Stępień od trzech tygodni powinien być wolnym człowiekiem
- podaje "Dziennik Zachodni".
13 lutego 2007 Sędzia
zwolnił przestępcę w zamian za usługi seksualne
Legnicka prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia
przeciw byłemu sędziemu sądu w Świdnicy, zarzucając mu korupcję. Według
prokuratury, w 2002 roku, w zamian za uchylenie aresztu przestępcy o
pseudonimie Jaguar, sędzia przyjął korzyści osobiste i majątkowe m.in. w
postaci usług seksualnych w agencji towarzyskiej.
Jak poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy, Liliana Łukasiewicz,
67-letni Józef Z. jest obecnie sędzią w stanie spoczynku. Mężczyzna nie
przyznaje się do zarzutu. Grozi mu do 10 lat pozbawienia wolności.
Wraz z nim oskarżono m.in. szefa agencji towarzyskiej, w której zapewniono
rozrywki sędziemu, a także przestępcę, któremu sędzia miał pomóc,
uchylając postanowienie sądu niższej instancji o aresztowaniu go. W wyniku
tej decyzji Marek N. ps. Jaguar, wyszedł na wolność i ukrywał się przed
wymiarem sprawiedliwości.
Wszystko to wydarzyło się w 2002 roku, gdy wielokrotnie karany, Marek N.,
został po raz kolejny zatrzymany i aresztowany. Przestępca przekazał swojemu
znajomemu, Jarosławowi G. (właścicielowi agencji towarzyskiej w Uciechowie)
gryps zawierający list adresowany do sędziego Józefa Z., zaczynający się od
słów "Kochany Panie Józefie".
Po otrzymaniu tego listu od Marka N. sędzia powiedział, że "zobaczy
co da się zrobić". Następnie przewodniczył składowi sędziowskiemu, który
25 czerwca 2002 roku, w postępowaniu odwoławczym, uchylił tymczasowy areszt
zastosowany przez sąd niższej instancji wobec znanego w Wałbrzychu przestępcy
- powiedziała prokurator Łukasiewicz.
Dodała, że sąd zamiast aresztu orzekł wobec gangstera dozór policji i poręcznie
majątkowe w wysokości 2,5 tys. zł.
W uzasadnieniu decyzji o uchyleniu aresztu wskazano m.in., że prokuratura
nie zgromadziła dowodów na karalność Marka N. Tymczasem przyczyną była duża
liczba wyroków, które zapadły wobec Marka N., dlatego prokuratura nie zdążyła
zdobyć tzw. karty karnej, jednak sędzia Józef Z. musiał wiedzieć o przestępczej
przeszłości Marka N., bowiem sam go wcześniej skazywał na karę pozbawienia
wolności w innych postępowaniach - podkreśliła rzeczniczka.
W akcie oskarżenia zaznaczono, że "Jaguar" był wielokrotnie karany
za przestępstwa przeciwko mieniu i odpowiadał w warunkach wielokrotnej
recydywy. Był powszechnie znany wśród ludzi związanych z wałbrzyskim
wymiarem sprawiedliwości, ponieważ podczas jednego z przesłuchań wyskoczył
z okna na pierwszym piętrze siedziby prokuratury w Wałbrzychu.
W śledztwie dotyczącym korupcji, legnicka prokuratura ustaliła, że po
opuszczeniu aresztu przez Marka N., zabrał on sędziego do agencji towarzyskiej
należącej do Jarosława G.. Tam wspólnie pili alkohol. Sędzia skorzystał też
z usług prostytutki. Według prokuratury, w domu publicznym sędzia był gościem
jeszcze kolejny raz.
Według prokuratury, "korzyść", którą "wręczyli" sędziemu:
Marek N. i Jarosław G., stanowiły właśnie usługi seksualne w trakcie tych
dwukrotnych wizyt, a także pity wówczas alkohol. Wyceniono to wszystko na co
najmniej 1500 zł i na tyle określono wysokość "łapówki", za jaką
udało się uzyskać przychylność sędziego.
Oskarżony sędzia, który mieszka w Wałbrzychu, zatrudniony był w Sądzie Okręgowym
w Świdnicy. 1 stycznia 2003 r. został jednak dyscyplinarnie przeniesiony do sądu
w Katowicach. Miało to związek m.in. z postępowaniem jakie toczyło się
przeciw niemu oraz jego żonie, przed sądem we Wrocławiu i zakończyło się
warunkowym umorzeniem postępowania. Wobec sędziego już raz podjęto postępowanie
o przyjęcie korzyści majątkowej, ale nie uchylono mu wtedy immunitetu sędziowskiego.
Zrobiono to dopiero w marcu 2006 roku na wniosek legnickiej prokuratury. Od końca
2004 r. Józef Z. jest emerytem, czyli sędzią w stanie spoczynku. Mężczyzna
nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów korupcji i twierdzi, że decyzja o
uchyleniu aresztu "Jaguarowi" zapadła zgodnie z prawem.
2007-02-09, Sędzia sprzedała proces za wódkę i słodycze
Kolejna afera w bielskim wymiarze sprawiedliwości. Sędzia, w zamian za
dwie butelki wódki i bombonierkę, nie podjęła umorzonej sprawy, a
prokurator na prośbę syna lobbował w sądzie na rzecz oskarżonych.
Prokuratura nie ma już wątpliwości, że na Podbeskidziu działała
grupa mafijna złożona z sędziów i prokuratorów. Jej członkowie w zamian za
łapówki mieli załatwiać korzystne wyroki lokalnym biznesmenom. Kwoty
wahały się od kilku do kilkudziesięciu tys. zł. Skorumpowani śledczy
mieli akceptować wydawane przez sędziów - korzystne dla oskarżonych -
rozstrzygnięcia. Czasami sami nawet o nie zabiegali. Tak, żeby nikt nie
mógł się od nich potem odwołać.
- W proceder jest zamieszanych co najmniej dziesięciu sędziów i
prokuratorów z Podbeskidzia - mówił Jerzy Engelking, zastępca
prokuratora generalnego.
Wczoraj śledczy wysłali do sądów dyscyplinarnych wnioski o uchylenie
immunitetów chroniących sędzię Aleksandrę Ś. z sądu rejonowego oraz
prokuratora Romana J. z Prokuratury Rejonowej w Bielsku-Białej. Chcą im
przedstawić zarzuty dotyczące korupcji, powoływania się na wpływy
oraz wpływania na przebieg prowadzonych postępowań.
Według informacji "Gazety" w 2002 r. sędzia Ś. w zamian za łapówkę
miała zrezygnować z podjęcia warunkowo umorzonego postępowania.
Dotyczyło ono oszusta podatkowego. Jego sprawa została umorzona pod
warunkiem, że zwróci fiskusowi prawie 100 tys. zł. Mężczyzna tego
jednak nie zrobił. W tej sytuacji jego proces powinien zostać wznowiony,
a sąd powinien doprowadzić do skazania. Aleksandra Ś. nie podjęła
jednak postępowania.
- W zamian dostała dwie butelki alkoholu oraz bombonierkę o łącznej
wartości 100 zł - ujawnił naczelnik wydziału śledczego Prokuratury
Okręgowej w Bielsku-Białej, która prowadzi postępowanie w sprawie
korupcji na Podbeskidziu.
Z kolei prokurator Roman J. na prośbę swojego syna miał lobbować w sądzie
na rzecz jego znajomych, oskarżonych o przestępstwa gospodarcze. - Pan
J. dopytywał sędziów o szczegóły postępowania, zdradził też oskarżonym,
jakich kar będzie się dla nich domagał prokurator - mówił prokurator
Jacek Zmysłowski. Syn prokuratora J. w zamian za wyświadczoną przez
ojca przysługę domagał się od znajomych sfinansowania wczasów za 15
tys. zł. Do przekazania pieniędzy jednak nie doszło. Synowi J.
przedstawiono zarzuty płatnej protekcji i powoływania się na wpływy w
instytucjach wymiaru sprawiedliwości.
Sędzi Aleksandry Ś. nie było wczoraj w pracy. - I nie wiadomo, kiedy wróci
- powiedziano nam w bielskim sądzie. W prokuraturze nie pojawił się także
Roman J., który został zawieszony w czynnościach służbowych. - Ja nie
wiem dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi, a zresztą nie jestem od
udzielania informacji - stwierdził Ryszard Mojeścik, zastępca szefa
Prokuratury Rejonowej w Bielsku.
Wcześniej zarzuty w sprawie korupcji przedstawiono bielskiej prokurator
Jolancie W. Jest ona podejrzana o powoływanie się na wpływy i złożenie
obietnicy umorzenia postępowania w zamian za łapówkę. Według śledczych
miała pośredniczyć w rozmowach z jednym z brokerów ubezpieczeniowych,
który wyłudził od klienta 40 tys. zł. W., powołując się na wpływy
w prokuraturze, miała mu obiecać umorzenie prowadzonego przeciwko niemu
śledztwa w zamian za 3 tys. zł łapówki.
Na zarzuty czeka także jej mąż - sędzia Grzegorz W. - któremu
uchylono już chroniący go immunitet. Miał on przyjąć dwie łapówki
(3 i 25 tys. zł) oraz brać udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Sąd dyscyplinarny nie wyraził jednak zgody na przedstawienie mu zarzutów
kierowania gangiem.
Według naszych informacji to nie koniec śledztwa. W najbliższych
tygodniach prokuratura planuje bowiem złożyć wnioski o uchylenie
immunitetu kolejnym bielskim prawnikom.
2007-01-30, Akta w sądach giną na zamówienie
- czy działa w sądach mafia?
W polskich sądach i prokuraturach ginie rocznie ponad 300 tomów akt. Część
z nich zostaje zagubiona wskutek zwykłego bałaganu lub przez niefrasobliwość
sędziów. Istnieją również uzasadnione podejrzenia, że wiele sądowych
dokumentów znika na zamówienie lub jest świadomie niszczonych - pisze
"Gazeta Prawna".
Akta można ''zgubić'' na zamówienie?
Mimo że procent zaginionych akt w stosunku do ponad 8 mln spraw, które
przewijają się przez sądowe sekretariaty, nie jest duży, to zaginięcie
choćby jednej strony wydaje się czymś skandalicznym. Ministerstwo
Sprawiedliwości, które boryka się z tym problemem od lat, nie znajduje
prostej recepty na jego rozwiązanie. Mimo rozpoczętego jeszcze w 2003
roku monitoringu wpadek z aktami, liczba zaginięć kształtuje się ciągle
na podobnym poziomie.
- Każdy taki przypadek jest kompromitacją dla wymiaru sprawiedliwości,
gdyż sądy powinny być ostatnim miejscem, gdzie mogłoby się to zdarzyć.
Poza tym każde utracone akta to przecież utrata oryginalnych dokumentów,
protokołów zeznań i wyjaśnień, których odtworzenie nie zawsze jest
możliwe - mówi Andrzej Kryże.
W ten sposób zaginione dokumenty skutecznie blokują prowadzenie śledztwa
w sprawach karnych, ale również sprawy gospodarcze. Tak było dwa lata
temu w przypadku Złotych Tarasów - warszawskiej inwestycji firmy ING
Real Estate - kiedy to wojewódzki sąd administracyjny przyznał się do
zgubienia bardzo ważnych dokumentów dotyczących przedsięwzięcia.
Podobnie: Z
sądów znikają akta - Gazeta Prawna
23 stycznia Skorumpowany
sędzia w sprawach Stokłosy
"Rzeczpospolita" odkryła nowy wątek w aferze
związanej z Henrykiem Stokłosą: treść jednego z zarzutów wobec
Stokłosy ujawnia korupcję w poznańskim Wojewódzkim Sądzie
Administracyjnym.
Prokuratorzy podejrzewają, że w procesach podatkowych Stokłosy i jego
firm ferowano korzystne wyroki w zamian za łapówki. Jeden z zarzutów,
które prokuratorzy chcą przedstawić biznesmenowi, dotyczy przekupienia
jednego z sędziów za kilkudziesięcioma tysiącami zł.
- Umożliwiliśmy prokuratorom wgląd w akta - potwierdza wiceprezes
poznańskiego Sądu Administracyjnego Jerzy Stankowski. - Nie będę się
wypowiadał na temat ustaleń prokuratury - dodaje.
Dziennik zbadał, ile i jakie sprawy wygrywał biznesmen. Stokłosa i jego
żona zaskarżali głównie decyzje izb skarbowych z Wielkopolski, które
kwestionowały prawidłowość ich rozliczeń w podatkach. W sumie
od połowy lat 90. Stokłosowie i ich firmy wygrali co najmniej 10 spraw
w poznańskim sądzie. Śledczy z Warszawy zainteresowali się
aktami sześciu spraw, w których wyroki zapadły w latach
2000-2005. Cztery z kontrolowanych przez prokuraturę spraw Stokłosa
wygrał. Okazało się, że wszystkie sprawy rozstrzygał trzyosobowy skład sędziowski.
W tych, które wygrał Stokłosa, pojawia się zawsze nazwisko tego
samego sędziego.Jak ustaliła gazeta, ten sam sędzia zasiadał przynajmniej
w pięciu innych sprawach, które zakończyły się sukcesem Stokłosy.
Tak było np. w 1995 r., gdy Farmutil wygrał spór z izbą skarbową
o podatek za 1991 r., oraz w 2005 r., gdy Henryk Stokłosa spierał
się z fiskusem o podatek od dochodów. W niektórych z tych
spraw ten sam sędzia był sprawozdawcą, czyli odpowiadał za dokumenty i referował
je innym sędziom przed wydaniem wyroku.
19.01.2006 Korupcja w suwalskim wymiarze sprawiedliwości
Przed Sądem Okręgowym w Łomży (Podlaskie)
rozpoczął się proces dotyczący korupcji w suwalskim wymiarze
sprawiedliwości. Wśród jedenastu oskarżonych jest sędzia z Suwałk Grażyna
Z., oskarżona m.in. o przyjmowanie łapówek w latach 2000-2005.
Po odczytaniu obszernego aktu oskarżenia i wyjaśnieniach jednego z oskarżonych
sąd przerwał proces do 18 stycznia przyszłego roku. Odczytanie aktu oskarżenia
było poprzedzone wnioskami niektórych obrońców i oskarżonych o odroczenie,
bo według nich w aktach sprawy brakuje nawet kilku tysięcy stron
materiałów ze śledztwa.
Sędzia uznał jednak, że wyjaśnienie tej kwestii nie wymaga kolejnego opóźnienia
procesu (w ubiegłym tygodniu powodem odroczenia był wniosek o wyłączenie
prokuratora), ale postanowił zwrócić się do prokuratury o wyjaśnienie,
dlaczego w aktach nie zgadza się numeracja stron lub dlaczego części
ich brakuje. Wśród oskarżonych, którzy stanęli przed łomżyńskim sądem,
oprócz sędzi, są dwaj suwalscy adwokaci a także synowie jednego z nich,
lekarz oraz osoby, które dawały łapówki w swoich sprawach przez pośredników.
Wszyscy odpowiadają z wolnej stopy.
Prokuratura zarzuciła Grażynie Z., że w latach 2000-2005 wzięła w sumie
ok. 15 tys. zł łapówek za łagodniejsze wyroki, odroczenia w wykonywaniu
kary lub uchylanie tymczasowego aresztu. Dwóm oskarżonym w tej sprawie
suwalskim adwokatom zarzucono płatną protekcję. Mieli się oni przy tym
powoływać na wpływy w suwalskim wymiarze sprawiedliwości i brać
za to pieniądze od zainteresowanych.
Jednym z pośredników między przestępcami a sędzią miał być
emerytowany policjant, który dostarczał pieniądze od osób oskarżonych i podejrzanych
o przestępstwa. Według prokuratury, uzgodnił też z sędzia Grażyną
Z. łagodniejszy wyrok w jednej ze swoich spraw sądowych. Jak powiedział
prokurator Jarosław Walendziuk w uzasadnieniu aktu oskarżenia, w Suwałkach
panowało przekonanie, że z niektórymi sędziami tego sądu można było
załatwić za łapówkę korzystne rozstrzygnięcie w sądzie.
Grażyna Z. miała także popełnić przestępstwo, pomagając córce białostockiej
prokurator w zdaniu egzaminu adwokackiego. Kobiety miały porozumieć się
wcześniej, otworzyć koperty z pytaniami i dostarczyć córce
prokurator odpowiedzi na te pytania. Po zdanym egzaminie, prokurator w zamian
za tę pomoc zorganizowała dla sędzi imprezę towarzyską. Sprawą
prokurator zajmuje się prokuratura w Gdańsku. Łomżyński sąd wysłuchał
we wtorek wyjaśnień pierwszego z oskarżonych, lekarza oskarżonego o wystawienie
Grażynie Z. zaświadczenia lekarskiego, w którym poświadczył nieprawdę.
Oskarżony do zarzutów się nie przyznał. Akt oskarżenia w tej sprawie
przygotowała Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku. W maju trafił
do sądu w Suwałkach, po kilku miesiącach jednak okazało się, że
zajmie się nim sąd łomżyński. Sprawę sześciu osób wyłączono jednak
do odrębnego postępowania w sądzie w Suwałkach. Chodzi o wątek,
który według sądu łomżyńskiego, nie ma związku z zarzutami
korupcyjnymi wobec sędzi i innych osób. Zarzuty brania łapówek
prokuratura chciała postawić w tym śledztwie dwóm suwalskim sędziom.
Kiedy jesienią ubiegłego roku wystąpiła o uchylenie im immunitetów i sprawa
została nagłośniona, jedna z podejrzewanych sędzi utonęła w stawie
niedaleko swego domu. Ustalenia śledztwa prowadzonego przez prokuraturę
wskazały, że nie było w tym udziału osób trzecich, przyjęto że
doszło do samobójstwa. Drugą sędzią była Grażyna Z., po upublicznieniu
sprawy odwołana z funkcji wiceprezesa suwalskiego sądu okręgowego oraz
przewodniczącej wydziału karnego
2007-01-19, Siedzi w areszcie, bo nie doszedł list z sądu
Wojciech W., choć chrzanowski sąd w poniedziałek zwolnił go z aresztu
w Kielcach, wciąż siedzi za kratkami. Dlaczego? Bo kierownictwo aresztu śledczego
czeka, aż przyjdzie z sądu postanowienie o wypuszczeniu mężczyzny. A
dokument wysłano pocztą.
Wojciech W. przebywa w areszcie, bo postanowienie o zwolnieniu wysłano
pocztą
Wojciech W., wraz z kilkoma innymi osobami, jest podejrzanym w sprawie
narkotykowej. W areszcie siedzi już ponad rok.
W poniedziałek Sąd Rejonowy w Chrzanowie postanowił zwolnić jego i innych podejrzanych z aresztu. Decyzja sądu nakazywała natychmiastowe jej wykonanie. Większość podejrzanych wyszła jeszcze tego samego dnia. Mieli szczęście, bo byli osadzeni w krakowskim areszcie na Montelupich. A tego dnia akurat z Chrzanowa do Krakowa jechał policyjny konwój i zabrał ze sobą postanowienie o uchyleniu aresztu.
Rzecznik kieleckiego aresztu śledczego mjr Zbigniew Grzesiak mówi, że dopóki nie dojdzie list z postanowieniem, nie można nikogo wypuścić z aresztu. - By uniknąć jakichkolwiek pomyłek, możemy kogoś zwolnić tylko i wyłącznie na podstawie oryginału sądowego postanowienia - tłumaczy mjr Grzesiak. - Sądy, które są bliżej nas, by przyspieszyć sprawę, wysyłają do nas pracownika, który przywozi dokument. Ale Chrzanów rzeczywiście jest trochę daleko. - dodaje.
Mecenas Anna Frączek nie ma wątpliwości, że Wojciech W. od poniedziałku przebywa za kratkami bezprawnie. - Postanowienie sądu jednoznacznie mówi o natychmiastowym wykonaniu.
2 stycznia Wzięli sprawy w swoje ręce
Mieszkańcy hiszpańskiej wioski Villaconejos na południe od Madrytu wzięli
sprawiedliwość we własne ręce i puścili z dymem willę przestępcy,
który od lat ich tyranizował - donoszą we wtorek hiszpańskie media. Około 500 wieśniaków postanowiło wystąpić przeciwko tyranowi, który
szykanował ich, groził bronią, bił osobiście, albo zlecał to swoim wspólnikom.
W końcu mieszkańcy Villaconejos solidarnie podłożyli ogień oraz
zablokowali drogę policji i straży pożarnej.
Ich wróg wraz z rodziną salwował się ucieczką na piechotę. Policja nie mogła oczywiście przejść do porządku dziennego nad takim
samosądem i przystąpiła do przesłuchiwania wieśniaków. Natknęła
się jednak - jak donosi gazeta "El Mundo" - na mur milczenia.
Jedna z mieszkanek Villaconejos powiedziała mediom, że winę za to,
co się stało ponoszą sądy, które wielokrotnie okazywały nadmierną łagodność,
pozwalając temu człowiekowi pozostawać na wolności, mimo że dopuszczał
się łamania prawa.
Po tej lekturze chyba jasne, że są sędziowie którzy zakupują swoje aplikacje i to nie koniecznie na bazarach. Od tego są przecież rodzinne mafijne korporacje prawnicze. Tę patologię stara się zwalczyć minister Ziobro. Tylko co może zrobić mrówka porywająca się z motyką na słońce...?
Skurwiona Temida -
PRZEKRĘTY W SĄDACH GDAŃSKICH
MAFIA
W TOGACH - PROCEDURA KARNA PO POLSKU - wspomnienia z pobytu w więzieniu
Andrzeja Kursa. Jak zostaje się sędzią w Polsce, biegli i inne psy sądowe,
prawda o więzieniach i aresztantach.
Kolejne
strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Sędziowie
- oszuści - ARCHIWUM
Prokuratorzy -
czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i
nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy do zwolnienia od razu - ARCHIWUM
- 2006r
SKORUMPOWANI
SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Oszustwa
polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków,
czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie -
stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne
afery 2007 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
- słowem "psie przękręty".
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
Urzędnicy
państwowi i ich matactwa 2007 - dokumentujemy tu oszustwa urzędników państwowych
takich jak: polityk, wójt, starosta, burmistrz, prezydent, rzecznik -
wszelkich kombinatorów na których utrzymanie pracujące całe społeczeństwo,
a którzy swoje publiczne stanowisko wykorzystują dla swojej prywaty i zysku.
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
A dla odreagowania
sympatyczne linki dla poszkodowanych przez schorowane organy sprawiedliwości :-))
10
przykazań dla młodych adeptów prawa, czyli jak działa głupota prawników +
modlitwa...
"walczący
z wilkami, szeryf z Bieszczad czyli z impotentnymi organami (nie)sprawiedliwości?"
takie sobie dywagacje Z. Raczkowskiego
Wilk
Zygfryd - CZARNA BIESZCZADZKA RZECZYWISTOŚĆ...
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Zygmunt Jan Prusiński i SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.