opublikowano: 26-10-2010
Media manipulują, osądzają i są sądzone - wpadki sądowe, wyroki skazujące na dziennikarzy za nierzetelność, pomówienie, wprowadzenie w błąd społeczeństwa.


Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa umorzył w środę proces karny, wytoczony telewizyjnemu satyrykowi Szymonowi Majewskiemu przez posłankę Samoobrony Danutę Hojarską. Posłanka będzie się odwoływać. Obrona twierdzi zaś, że w ogóle nie może być mowy o jakimkolwiek przestępstwie. Hojarska - która od poniedziałku nie będzie już posłanką - poczuła się urażona sposobem, w jaki sparodiowano ją w programie "Szymon Majewski Show" w TVN w 2006 r. Skarżyła się, że autor programu "oszpecił ją i zrobił z niej głupią babę". Chodziło o przyodziewek parodystki - białe pończochy i złotą biżuterię, ukazanie pokrytego gęstym włosem dekoltu oraz zachowanie telewizyjnej "Hojarskiej". "Sparodiowano mnie jako kobietę lekkich obyczajów" - oburzała się posłanka. W prywatnym akcie oskarżenia zarzuciła Majewskiemu pomówienie za pomocą mediów, za co Kodeks karny przewiduje nawet do 2 lat więzienia. Nie jest znana treść postanowienia sądu, bo sędzia Marta Załęska nie wpuściła na jego ogłoszenie dziennikarzy PAP i "Gazety Wyborczej".
Hojarska po wyjściu z sali posiedzeń powiedziała dziennikarzom, że
sąd umorzył sprawę z powodów formalnych, gdyż w akcie oskarżenia
nie było szczegółów: kiedy ją miał Majewski obrazić, jakimi konkretnie
słowami oraz że strona oskarżająca nie dostarczyła kasety z nagraniem
programu.
Sądy polskie i europejskie uznają prawo satyryków do świadomego
przerysowywania opisu różnych osób i zdarzeń, a procesy przeciw
autorom tekstów satyrycznych są rzadkością. Np. w 2005 r. Sąd
Apelacyjny w Warszawie orzekł, że felieton satyryczny "GW" z 2002
r. nie naruszył dóbr osobistych Włodzimierza Czarzastego i oddalił
jego pozew. Ówczesny sekretarz KRRiT doszukał się w tekście "GW"
zarzutu, jakoby miał brać łapówki. SA podkreślił, że media mają pełne
prawo do posługiwania się różnymi formami wypowiedzi, także satyrą. W
1997 r. ówczesny redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność"
Andrzej Gelberg przegrał zaś proces wytoczony "Polityce", która w
satyrycznej rubryce zamieściła notkę pt. "Uczeń Wielkiego
Nauczyciela" (chodziło o Stalina). Zestawiono w niej
wypowiedzi Gelberga o ruchu związkowym z cytatami ze Stalina. Sąd
uznał to wtedy za dopuszczalną formę satyry.
31.10. Decyzja sądu
o zatrzymaniu i doprowadzeniu na rozprawę dziennikarzy "Gazety
Polskiej" jest kontrowersyjna i budzi istotne wątpliwości.
„Warszawski sąd wydał absolutnie bezprecedensową decyzję o zatrzymaniu
na 48 godzin Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego "Gazety
Polskiej" oraz jego zastępczyni Katarzyny Hejke. Zgodnie z nakazem sądu
spędzić mają oni w areszcie... 13 grudnia - napisał
dziś Tomasz Sakiewicz na swym blogu 'Wróg ludu' .
Przeciwko Hejke i Sakiewiczowi toczy się sprawa karna z prywatnego oskarżenia,
wytoczona im przez TVN. Chodzi o publikację 'WSI
na wizji', w której 'Gazeta Polska' napisała , że Milan Subotić z
TVN współpracował z wojskowymi służbami z czasów PRL oraz - po 1989 r.
- z WSI”.
(...)"Na wczorajszą rozprawę przed Sądem Rejonowym dla miasta stołecznego
Warszawy Tomasz Sakiewicz nie stawił się, ponieważ przebywa zagranicą -
usprawiedliwienie tej treści przedstawił jego adwokat. Natomiast do
Katarzyny Hejke informacja o dacie i godzinie rozprawy w ogóle nie dotarła.
Mimo to sąd - błędnie i skandalicznie - zastosował art. 382 kpk, mówiący
o możliwości zatrzymania osoby, która nie stawiła się na rozprawę bez
usprawiedliwienia. Dodatkowo, kuriozalnie, wyznaczył termin 48 godzin przed
rozprawą jako właściwy do zatrzymania obojga dziennikarzy".
"Gazeta Polska" wielokrotnie krytykowała w swych publikacjach zarówno
Platformę Obywatelską, która właśnie doszła do władzy, jak i
patologiczne układy rządzące polskim sądownictwem (ostatnio w artykule
"Sędziowska Camorra" z 09.10.2007.). Tym większe oburzenie musi
budzić skandaliczna decyzja warszawskiego sądu, która musi być odebrana
jako próba zamknięcia ust "Gazecie Polskiej". Towarzyszy jej
nasilająca się fala dziwnych wezwań na procesy i przesłuchania" -
czytamy na blogu Sakiewicza.
Komentarz Piotra Rogowskiego, radcy prawnego
Gazety Wyborczej
Decyzja sądu o zatrzymaniu i doprowadzeniu na rozprawę dziennikarzy
"Gazety Polskiej" jest kontrowersyjna i budzi istotne wątpliwości.
Niezależnie bowiem od istnienia podstaw faktycznych czy prawnych takiej
decyzji musi ona być rozpatrywana w szerszym kontekście.
Po pierwsze, zapadła ona w sprawie karnej z prywatnego oskarżenia, toczącej
się przeciwko dziennikarzom oskarżonym o przestępstwo zniesławienia z
art. 212 k.k. Samo karanie dziennikarzy w takim trybie budzi wątpliwości
natury konstytucyjnej. Sankcja karna wobec dziennikarza istotnie ogranicza
swobodę wypowiedzi, jak też możliwości wykonywania przez prasę jej
funkcji kontrolnych. Orzekanie sankcji karnych wobec prasy prowadzi do
autocenzury, przeczy standardom demokratycznego państwa prawa, ogranicza
wolność słowa. Organizacje krajowe i międzynarodowe od lat apelują o
usunięcie z polskiego kodeksu karnego przepisów pozwalających na
stosowanie sankcji karnych za treść publikacji.
Po drugie, wobec wątpliwości co do samego charakteru sprawy wytoczonej
dziennikarzom, środki porządkowe zastosowane przez sąd wydają się nie
być proporcjonalne i niezbędne dla zapewnienia właściwego trybu postępowania
w sprawie. Nadto, zatrzymanie dziennikarza w sprawie prywatnoskargowej będzie
niedobrym sygnałem i może rodzić bardzo niedobrą na przyszłość
praktykę. Sprawy dotyczące publikacji prasowych winny generalnie mieć
charakter cywilnoprawny a nie karny. Wydaje się, że w zaistniałej
sytuacji, niezależnie od oceny sprawy i zachowania dziennikarzy,
organizacje środowiskowe winny ich wesprzeć w działaniach prawnych
zmierzających do uchylenia kontrowersyjnej decyzji sądu. Sakiewicz:
Miałem usprawiedliwienie...
Sytuacja Hejke jest jeszcze bardziej niejasna. - Ja mam w protokole, że została wezwana prawidłowo - mówi sędzia Małek.
TYMCZASEM -
31.10. W
lipcu Sąd Rejonowy w Lublinie skazał dziennikarza lubelskiej "Gazety
Wyborczej" na pół roku więzienia w zawieszeniu. Wczoraj Sąd Okręgowy w
całości uchylił ten wyrok
Jacka Brzuszkiewicza oskarżył o pomówienie sędzia lubelskiego sądu
administracyjnego Maciej Kierek. Dziennikarz pisał o pralni chemicznej w
bloku, na którą skarżyli się mieszkańcy. Sanepid i nadzór budowlany
kazali ją zamknąć, ale właściciel się odwołał. Przewodniczącym składu
i sprawozdawcą sądu administracyjnego, który orzekał w tej sprawie, był
sędzia Kierek. Po decyzji tego sądu pralnia znów mogła działać.
Mieszkańcy bloku dotarli do kobiety, która widziała Kierka i właściciela
zakładu na działce sędziego. Dziennikarz "Gazety" to opisał.
W lipcu sprawę Brzuszkiewicza sądziła sędzia Agnieszka Smoluchowska, która
skazała naszego dziennikarza na pół roku więzienia z zawieszeniem na
trzy lata i 5 tys. zł grzywny. Dziennikarz miał też przeprosić sędziego
na łamach kilku gazet. Proces był tajny. Jacek Brzuszkiewicz odwołał się.
We wtorek lubelski sąd okręgowy uchylił wyrok i skierował sprawę do
ponownego rozpatrzenia. Uzasadnienie wyroku jest niejawne. Skazanie
dziennikarza "Gazety" potępił przedstawiciel ds. wolności mediów
Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.
Szef Agencji Wywiadu Zbigniew Nowek przegrał proces o ochronę dobrego
imienia z tygodnikiem "Nie".

Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Poszło o tekst z listopada 2004 r., gdy „Nie” w artykule „Cela dla szefa tajniaków” napisało, że Nowek, były szef UOP w rządzie Jerzego Buzka, a wówczas ekspert sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen, gdy komisja dostała tajne stenogramy z podsłuchów lobbysty Marka Dochnala, „obdzwonił »swoich « dziennikarzy”. I obiecał im te stenogramy. Nowek, dziś szef Agencji Wywiadu, zażądał od tygodnika przeprosin i 100 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie jego dobrego imienia. Twierdził, że do czasu ujawnienia podsłuchów w prasie nie miał dostępu do niejawnych akt komisji.
Wczoraj Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił pozew Nowka, choć uznał, że jego dobre imię zostało naruszone. Bo według sądu autor wykazał, iż napisał tekst w "ważnym interesie społecznym" - aby w przyszłości nie było "przecieków". To oznacza, że nie naruszył prawa.
- Nie jest dobrze, gdy materiały śledztwa są ujawniane i stają się elementem politycznego nacisku - mówiła wczoraj sędzia Izabela Dittmajer-Sklepowicz. Sąd uznał, że motywem publikacji była informacja dla prokuratury, że powinna wyjaśnić sprawę przecieku z komisji. - Niestety, organa ścigania do dziś nie wywiązały się z tego zadania - podsumowała sędzia.
- Gdyby przyjąć taki standard, okazałoby się, że można bezkarnie pomówić o dowolne przestępstwo każdego, jeśli tylko dziennikarz wskaże jakiś interes - oświadczył Nowek po wyroku. I zapowiedział apelację.
Wcześniej Nowek przegrał proces z "Przeglądem", który zarzucił mu, że "wynosi z komisji orlenowskiej tajne materiały i podrzuca dziennikarzom".

Z obowiązku dochowania należytej staranności przy zbieraniu i wykorzystywaniu materiałów prasowych, zapisanego w prawie prasowym, nie zwalnia dziennikarza to, że powtarza informację za pismem uważanym powszechnie za wiarygodne. Tak wynika z wczorajszego wyroku Sądu Najwyższego, kończącego sprawę o ochronę dóbr osobistych, wniesioną przez Zdzisława Podkańskiego przeciwko redaktorowi naczelnemu tygodnika "Wprost" i Maciejowi Ł. Chodzi o artykuł Macieja Ł. "Gorset wolności" zamieszczony na łamach tego czasopisma w 1999 r. Autor krytycznie odniósł się w nim do projektu zmian prawa prasowego przygotowanego w Ministerstwie Kultury, którym kierował wówczas Zdzisław Podkański. Chcąc wykazać, że ministrowi brak kompetencji do kierowania resortem kultury, Maciej Ł. przytoczył informację, która dwa lata wcześniej obiegła prasę, a mianowicie, że minister chciał się spotkać z wybitnym malarzem Józefem Czapskim, nie wiedząc, iż artysta ten od lat nie żyje. Jak później tłumaczył pozwany, przytoczył ją za "Gazetą Wyborczą" z 1996 r. Podkański domagał się publicznych przeprosin oraz zadośćuczynienia pieniężnego. Sąd I instancji uwzględnił oba żądania. Zasądził na rzecz ministra od redaktora naczelnego "Wprost" 10 tys. zł, a od autora - 5 tys. zł. Sąd ustalił, że informacja, stanowiąca przyczynę sporu, była nieprawdziwa i naruszyła dobre imię i cześć ministra. Zdzisław Podkański chciał bowiem rzeczywiście spotkać się z Czapskim, ale nie Józefem, tylko Leszkiem - wybitnym konserwatorem zabytków. Sąd II instancji zaakceptował ten werdykt. SN oddalił skargi kasacyjne pozwanych. Sędzia Elżbieta Skowrońska-Bocian zaznaczyła, że choć granice ochrony dóbr osobistych osób publicznych są węższe niż innych, nie wolno im jej odmawiać. Przypisywanie ministrowi nieznajomości istotnych zdarzeń z dziedziny kultury godzi w jego dobre imię i cześć -stwierdziła. Według SN nie tłumaczy autora to, że podał informację zamieszczoną w innym piśmie.
Jeśli jedna gazeta poda informację nieprawdziwą, uwłaczającą, inne nie mogą bezkarnie jej powielać. Od obowiązku rzetelności nie zwalnia dziennikarza wiarygodność takiego źródła (sygn. I CSK 213/07).
2007-09-10 Janusz Kochanowski Rzecznik Praw
Obywatelskich - Prawo
prasowe w kwestii sprostowań - niezgodne z konstytucją
Przepisy prawa prasowego dotyczące obowiązku publikacji
sprostowań są niezgodne z konstytucją, gdyż m.in. nie definiują pojęcia
sprostowania i nie precyzują okoliczności, w których redaktor
naczelny ma obowiązek odmowy zamieszczenia sprostowania - uważa Rzecznik
Praw Obywatelskich. Janusz Kochanowski zaskarżył odpowiedni przepis prawa prasowego do
Trybunału Konstytucyjnego.
Za niekonstytucyjną RPO uznał też sankcję karną, która grozi za odmowę
opublikowania sprostowania lub odpowiedzi bądź też opublikowanie ich wbrew
warunkom określonym w ustawie (grozi za to grzywna lub kara ograniczenia
wolności).
Rzecznik przypomina, że przepis art. 31 prawa prasowego nakłada na
redaktora naczelnego obowiązek bezpłatnego opublikowania: rzeczowego i odnoszącego
się do faktów sprostowania nieprawdziwej lub nieścisłej wiadomości albo
rzeczowej odpowiedzi na stwierdzenie zagrażające dobrom osobistym. Z kolei art. 33 nakłada na redaktora naczelnego obowiązek odmowy
publikacji sprostowania lub odpowiedzi jeżeli: nie odpowiadają one wymogom
art. 31, zawierają treść karalną lub naruszają dobra osób trzecich, ich
treść lub forma nie jest zgodna z zasadami współżycia społecznego
oraz podważają one fakty stwierdzone prawomocnym orzeczeniem.
Ponadto redaktor naczelny może odmówić opublikowania sprostowania lub
odpowiedzi m.in. jeżeli: nie dotyczą one treści zawartych w materiale
prasowym lub są wystosowane przez osobę, której nie dotyczą fakty
przytoczone w prostowanym materiale.
RPO wskazuje jednak, że pojęcia sprostowania i odpowiedzi nie zostały
w prawie prasowym jednoznacznie zdefiniowane. "Tymczasem od
rozstrzygnięcia, czy nadesłany do redakcji tekst jest sprostowaniem lub
odpowiedzią, zależy odpowiedzialność za odmowę jego publikacji" -
podkreśla Rzecznik.
"Wobec powyższego w przypadku zaskarżonych przepisów wymogi
określoności normy prawnokarnej, wynikające z art. 2 i 42 ust. 1
Konstytucji RP, nie zostały spełnione" - stwierdził Rzecznik we
wniosku do TK.
2007-09-03 Czy
Tomasz Lis obraził dziennikarkę?

Chodzi o sytuację z piątkowej audycji Jacka Żakowskiego
"Poranek w Tok FM", której gościem był m.in. Tomasz Lis.
Publicysta Polsatu w niewybredny sposób parodiował śmiech dziennikarki
"Rzeczpospolitej" i TVP1 Joanny Lichockiej, która w tym
samym programie gościła dzień wcześniej (zaprosiła ją Katarzyna
Kolenda-Zaleska). Lichocka w dyskusji broniła wtedy prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, co bezpośrednio skłoniło Tomasza Lisa do żartów z niej.
Jego zachowanie wyraźnie rozbawiło pozostałych uczestników audycji -
Tomasza Wołka oraz Jacka Rakowieckiego oraz samego prowadzącego, który
jeszcze Lisa do parodiowania zachęcał.
Innego zdania jest jednak grupa publicystów, którzy wzięli w obronę
Lichocką. W specjalnym liście zamieszczonym w sobotniej
"Rzeczpospolitej" napisali oni, że "w piątkowej porannej
dyskusji w Radiu Tok FM doszło do niemającego precedensu zachowania Tomasza
Lisa. Publicysta Polsatu posunął się do wulgarnego przedrzeźniania
kobiety, naszej koleżanki Joanny Lichockiej. Nie spotkało się to z żadną
reakcją prowadzącego dyskusję Jacka Żakowskiego, który zachęcał jeszcze
do tak ordynarnego zachowania. Nie nastąpiła także żadna reakcja ze strony
uczestniczących w dyskusji Tomasza Wołka i Jacka Rakowieckiego."
- Nie przypominamy sobie, by w ostatnim czasie miał miejsce podobny
wybryk, świadczący o braku kultury. Trudno nam znaleźć odpowiednie słowa
na wyrażenie naszego niesmaku i oburzenia. - dodają sygnatariusze
listu.
Pod oświadczeniem podpisali się: Paweł Lisicki, Piotr Gabryel, Tomasz
Sobiecki, Dominik Zdort, Piotr Semka, Rafał Ziemkiewicz, Igor Janke, Paweł
Bravo, Agnieszka Rybak (wszyscy "Rzeczpospolita"), Stanisław
Janecki i Dorota Kania ("Wprost"), Piotr Zaremba, Piotr
Gursztyn, Michał Karnowski (wszyscy "Dziennik"), Jacek Karnowski i Amelia
Łukasiak (TV Puls), Dorota Gawryluk (TV Biznes), Barbara Rogalska (przew.
oddziału warszawskiego SDP), Krzysztof Czabański (Polskie Radio), Dariusz
Wilczak ("Newsweek"), Kuba Strzyczkowski i Anita Gargas (TVP),
Piotr Skwieciński (PAP), Łukasz Warzecha ("Fakt") i Kuba
Sufin (TVN24.pl).
30.08. Przed
warszawskim sądem zaczął się proces o ochronę dóbr osobistych, który
naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik wytoczył naczelnemu
"Dziennika" Robertowi Krasowskiemu.
Naczelny "Gazety" domaga się od Krasowskiego przeprosin i 10 tys.
zł na Zakład dla Niewidomych w Laskach. Chodzi o tekst Krasowskiego z
marca tego roku ("O rycerzach lustracyjnej wojny"), w którym
pisze on m.in., że "Michnik poświęcił 1/3 życia na obronę byłych
ubeków". Pełnomocnik Krasowskiego mec. Piotr Banasik domagał się
wczoraj oddalenia pozwu.
Obaj naczelni do sądu nie przyszli i była nawet szansa na zakończenie
sporu wyrokiem, ale tak się nie stało. W redakcji "Dziennika"
nie znalazł się oryginalny (papierowy) egzemplarz gazety z tekstem
naczelnego, a jest on koniecznie potrzebny sądowi.
Sędzia Anna Kijewska zdecydowała się też na powołanie biegłego językoznawcy,
który - zgodnie z wnioskiem Krasowskiego - ma odpowiedzieć na pytanie, czy
użyte przez niego sformułowania mają charakter opinii. Taka jest bowiem
linia obrony Krasowskiego.
Gdy Adam Michnik wezwał go przed skierowaniem sprawy do sądu do chwili
refleksji i przeprosin, naczelny "Dziennika" nie odpowiedział.
Gdy skierował pozew o zniesławienie, "Dziennik" odpowiedział
tekstem, w którym naczelnemu "Gazety" zarzucił tłumienie
swobody wypowiedzi.
- Kłamstwa nie można bronić hasłami o swobodzie wypowiedzi - mówił
wczoraj przed sądem mec. Piotr Rogowski, pełnomocnik Michnika.
Przypomniał, że Adam Michnik domaga się tylko przeprosin za podanie
nieprawdziwych informacji. I dodał: - Adam Michnik nie tłumi swobody
wypowiedzi, domaga się tylko, by nie kłamać na jego temat.
Zdaniem pełnomocnika Michnika Krasowski nie przedstawił żadnego dowodu na
poparcie swoich stwierdzeń, co jest konieczne w takiej sprawie, bo pozwany
musi dowieść, że napisał prawdę. Nie może bronić się też "działaniem
w interesie społecznym", bo "opinia publiczna nie ma żadnej
korzyści z kłamstwa, nie chce być oszukiwana" - mówił mec.
Rogowski.
- Autor nie jest historykiem, tylko publicystą, to były opinie - mówił o
Krasowskim i jego tekście mec. Banasik. Chciał, by sąd toczył proces
miesiącami i przesłuchiwał świadków, innych publicystów: Rafała
Ziemkiewicza, Piotra Semkę, Piotra Zarembę, Stanisław Janeckiego,
Cezarego Michalskiego i Antoniego Dudka (historyka). Po co? Jako ekspertów
od poglądów Adama Michnika w sprawie lustracji.
- Media donoszą, że to ludzie, którzy cierpią na kompleks Adama Michnika
- oponował mec. Rogowski. Sąd nie zgodził się na tych świadków.
2007-08-13 ZUS
pozwał "Fakt" za "luksusy prezesa"
Zakład Ubezpieczeń Społecznych pozwał dziennik
"Fakt" za tekst sugerujący, że rzekome luksusowe wyposażenie
gabinetu szefa ZUS powstało "kosztem marnych emerytur, z których
musi żyć 10 mln Polaków". Sąd Okręgowy w Warszawie dał pełnomocnikom stron 3 tygodnie na
rozmowy w celu zawarcia ewentualnej ugody.
W styczniu tego roku "Fakt" opisał gabinet ówczesnej prezes ZUS
Aleksandry Wiktorow. "Klimatyzacja, przestronne wnętrza, eleganckie
fotele i piękne marmury" - pisano. "Wystarczy zobaczyć te
marmury na ścianach, wykończenia z ciemnego drewna, luksusowe skórzane
fotele i grube stoły i porównać to z niskimi rentami i emeryturami,
by dostać białej gorączki" - dodano. Gazeta konkludowała: "Cały
ten przepych, wszystkie te luksusy powstały przecież kosztem marnych
emerytur, z których musi żyć 10 milionów Polaków. Urzędnicy ZUS pławią
się w luksusach, a Polakom ledwie wystarcza do pierwszego".
Wiktorow wytoczyła za to gazecie proces o ochronę dóbr osobistych,
żądając wyrażenia ubolewania przez wydawcę gazety i wpłaty 50 tys.
zł na cel społeczny. Według pozwu, meble pochodzą z 1991 r., a reszta wyposażenia
to wyroby "marmuropodobne". W pozwie podkreślono, że wydatki
na wyposażenie gabinetu nie mają żadnego związku z wypłatami dla
emerytów. Zaznaczono, że w Polsce jest nie 10 mln, lecz ok. 4 mln
emerytów. W odpowiedzi na pozew "Fakt" przyznawał, że doszło do pewnego
"skrótu myślowego", ale ZUS jest przecież finansowany z budżetu
państwa. Powołano się na "ochronę ważnego interesu społecznego"
oraz na swobodę wypowiedzi prasowej.
Pełnomocnik ZUS mec. Jacek Kondracki zwrócił się od sądu o termin na
negocjacje, co poparł adwokat "Faktu" Artur Wdowczyk. Sąd
przychylił się do tego wniosku. W czerwcu tego roku Paweł Wypych zastąpił Wiktorow na fotelu prezesa
ZUS.
12.08.
Dziennikarka nie odpowie za naruszenie miru domowego
Dziennikarka lokalnego tygodnika z Zamościa 24 listopada 2006 r. udała się
do jednego z lokali gastronomicznych, gdzie odbywała się zamknięta impreza
towarzyska.
Miała zebrać materiał krytyczny do artykułu o bankiecie odbywającym się
tam w czasie żałoby narodowej ogłoszonej po tragedii w kopalni Halemba w
Rudzie Śląskiej. Po wejściu do lokalu poinformowała jej właściciela, że
jest dziennikarką i na zlecenie redakcji ma wykonać zdjęcia oraz porozmawiać
z uczestnikami imprezy. Ten, kierując się opinią swoich gości, nie wyraził
na to zgody i kazał dziennikarce opuścić restaurację. Reporterka, będąc już
w drzwiach lokalu, wykonała jednak kilka zdjęć. Wówczas właściciel lokalu
podszedł do niej i odebrał jej aparat fotograficzny. Dopiero wtedy opuściła
restaurację. Prokuratura Rejonowa w Zamościu oskarżyła dziennikarkę, że weszła do
lokalu i wbrew żądaniu jej właściciela nie opuściła go, tj. o naruszenie
miru domowego (art. 193 k.k.). Dziennikarka nie przyznała się do zarzutu.
Sąd Rejonowy w Zamościu stwierdził, że oskarżona swoim zachowaniem
wyczerpała znamiona przestępstwa, bo do naruszenia miru domowego może
dojść również na terenie restauracji. Jej niezgodne z prawem
zachowa nie sprowadzało się do tego, że wbrew żądaniu osoby uprawnionej,
tj. właściciela lokalu, nie opuściła go niezwłocznie. Sąd umorzył jednak postępowa nie karne. Uznał, że sam pokrzywdzony
przyczynił się do naruszenia, gdyż nie umieścił na zewnątrz budynku, w
sposób widoczny dla innych osób, informacji o tym, że jest to impreza zamknięta,
dla ściśle określonej grupy ludzi. Zdaniem sądu dziennikarka działała też
na podstawie przepisów prawa prasowego, które stanowią, że nie wolno
utrudniać prasie zbierania materiałów krytycznych ani w inny sposób tłumić
krytyki. Przedsiębiorcy zaś są zobowiązani do udzielania prasie
informacji o swojej działalności, o ile na podstawie odrębnych przepisów
informacja taka nie jest objęta tajemnicą lub nie narusza prawa do prywatności
(art.4 ust. 1). Przepisy te usprawiedliwiały, zdaniem sądu, zachowa nie oskarżonej.
Postanowienie jest prawomocne (sygn. VII K 119/07).
2007-08-03, "Rzeczpospolita" przegrała z toruńskim
sędzią
Redakcja ma przeprosić Zbigniewa Wielkanowskiego za "nieprawdziwe i
oszczercze stwierdzenia" z głośnego artykułu "Sędzia do wynajęcia"
- uznał wczoraj ostatecznie Sąd Apelacyjny w Warszawie.
Niemal siedem lat po publikacji sędzia Zbigniew Wielkanowski z Torunia może
się ostatecznie poczuć oczyszczony z zarzutów. Sąd Apelacyjny, który
wczoraj wydał orzeczenie w sprawie naruszenia dóbr osobistych sędziego
przez dziennikarzy „Rzeczpospolitej", w najważniejszych kwestiach
podtrzymał ubiegłoroczny wyrok sądu okręgowego.
Zmienił tylko
drobiazgi: • przeprosiny mają się ukazać tylko w
„Rzeczpospolitej", a nie w innych mediach; • za naruszenie
dóbr osobistych będą odpowiadać jedynie autorzy artykułu, a nie
Grzegorz Gauden, który też został pozwany. Sąd zauważył, że nie
jest on już naczelnym „Rz" i nie był nim w czasie publikacji.
Najważniejsze jednak pozostało bez zmian, czyli treść przeprosin,
jakie mają się ukazać w ciągu siedmiu dni na pierwszej stronie
dziennika. Troje autorów artykułu ma przeprosić za osiem nieprawdziwych
stwierdzeń z tekstu, wymieniając je wszystkie po kolei, m.in., że
nieprawdą jest, że Zbigniew Wielkanowski przyjaźni się Edwardem Ś.,
ps. "Tato", szefem toruńskiego gangu, oraz, że oszczerstwem
jest, że proces, któremu przewodniczył Wielkanowski był kompromitacją
wymiaru sprawiedliwości.
- W sprawach o naruszenie dóbr osobistych obowiązek
przedstawienia dowodów spoczywa na stronie pozwanej. W tej sprawie
pozwani [dziennikarze] nie przedstawili właściwie żadnych dowodów - mówiła
w uzasadnieniu sędzia Ewa Śniegocka.
2007-07-23 SN: Rzeczpospolita nie musi przepraszać znanego
aferzystę udającego działacza
sportowego Bolesława Krzyżostaniaka za podanie, że inwestował setki tysięcy
dolarów w produkcję narkotyków. Po czterech latach wyszło, że sędziowie
się mylili, a dziennikarze opisywali prawdę. Aktualnie powód jest w areszcie,
oskarżony za obrót narkotykami i na nic przekręty sędziów, kieleckich
dlatego SN wrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Sprawa ciągnie się od 2002 r. gdy "Rz" napisała, że Krzyżostaniak - ówczesny prezes
Olimpii Poznań - od lat współpracował z gangiem nieżyjącego już
Jeremiasza Barańskiego, ps. Baranina oraz inwestował w produkcję
narkotyków. Gazeta powołała się na akta procesu przed sądem w Kielcach
Ryszarda J., który produkował syntetyczne narkotyki dla
"Baraniny". Dziennik pisał o związkach Krzyżostaniaka, ps.
"Bolo", z Barańskim i jego prawą ręką Wojciechem Papiną.
"Rz" dotarła do zeznań aresztowanego w Austrii Papiny, który
miał dostać od Krzyżostaniaka ponad 700 tys. dolarów na produkcję
amfetaminy. 63-letni Krzyżostaniak pozwał wydawcę "Rz" o ochronę dóbr
osobistych, żądając przeprosin oraz miliona zł odszkodowania. W 2005 r. Sąd
Okręgowy w Warszawie nakazał pozwanemu przeprosiny powoda i wypłatę
50 tys. zł, uznając, że doszło do naruszenia dóbr osobistych. Według SO,
zarzuty "Rz" były "nieadekwatne do posiadanych dowodów",
a dziennikarze nie dochowali ustawowego obowiązku rzetelności i staranności.
W grudniu 2006 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał ten wyrok,
oddalając apelacje obu stron procesu. Pozwani chcieli od SA oddalenia pozwu;
powód - miliona zł odszkodowania. W kasacji do Sądu Najwyższego pełnomocnik "Rz" mec. Jacek
Kondracki podkreślał, że sąd okręgowy nie uzyskał - mimo wniosku
pozwanych - akt sprawy kieleckiej, a sąd apelacyjny uznał, że w ogóle
nie można przeprowadzić - jak mówią prawnicy - "dowodu z akt".
SN uwzględnił kasację i zwrócił sprawę sądowi apelacyjnemu. Sędzia
SN Józef Frąckowiak podkreślił, że sąd ten dopuścił się "rażącego
naruszenia prawa", orzekając bez całego materiału dowodowego.
"Jest wysoce prawdopodobne, że ocena akt sądu z Kielc doprowadziłaby
do stwierdzenia, że dziennikarze byli rzetelni" - dodał sędzia. Podkreślił,
że "jeśli z tych akt wynika, że zarzuty mediów wobec powoda są
podobne do zarzutów stawianych mu przez prokuratora, to trudno mówić o naruszeniu
dóbr osobistych". Szansę na wygraną "Rzeczpospolitej" w ponownym procesie
zwiększa fakt, że w kwietniu tego roku Krzyżostaniak został wraz z innymi
oskarżony przez kielecką prokuraturę o "wprowadzenie do obrotu
znacznych ilości narkotyków" w 2000 r. - za co grozi do 10 lat więzienia.
Oskarżony, aresztowany od listopada 2006 r., nie przyznaje się do zarzutów.
Po jego zatrzymaniu podawano, że to efekt sześcioletniej współpracy
Centralnego Biura Śledczego i kieleckiej prokuratury z austriackim
Ministerstwem Sprawiedliwości. W aktach sprawy są m.in. zeznania Papiny. Mec. Kondracki powiedział dziennikarzom, że podczas rozprawy apelacyjnej
w grudniu 2006 r. przedstawił sądowi informację kieleckiej prokuratury
o listopadowym zatrzymaniu powoda i zarzutach wobec niego - ale sąd nie
wziął tego pod uwagę. "Dziś powód jest aresztowany i oskarżony,
a my mamy go przepraszać?" - mówił adwokat w wystąpieniu
przed SN, gdzie nie stawił się nikt za stronę powodową.
16.07 100 tys. zł zadośćuczynienia
za artykuł, w którym padła sugestia, że Joanna Brodzik jest w ciąży, ma
zapłacić aktorce Axel Springer wydawca dziennika Fakt...
Brodzik pozwała Fakt za artykuł, jaki ukazał się w dzienniku na jej temat
w październiku 2004 roku. Tekst był zatytułowany: "Joasia Brodzik w ciąży".
Jak powiedziała przed sądem aktorka, tekst w dzienniku ukazał się bez jej
wiedzy, a dziennikarze nie kontaktowali się z nią, aby zweryfikować podane
informacje. Zaznaczyła, że publikacja materiału naruszyła jej prywatność i wpłynęła
"negatywnie na jej życie", a sugestie o ciąży działały
"paraliżująco" na potencjalnych pracodawców, gdyż "wielu
producentów" zrezygnowało z zatrudnienia jej po ukazaniu się tekstu.
W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że treść artykułu naruszyła
dobra osobiste Brodzik, które "podlegają ochronie prawnej w stopniu nie
mniejszym niż prawa każdego obywatela". Sąd przychylił się ponadto do argumentów aktorki, uznając, że choć
plotki o ciąży nie wiązały się bezpośrednio z działalnością zawodową
Brodzik, mogły mieć negatywny wpływ na jej pracę.
Pełnomocnik Axel Springer Artur Wdowczyk w rozmowie z dziennikarzami
zapowiedział odwołanie od wyroku. - Na pewno wniesiemy apelację, nie zgadzamy
się z tym wyrokiem. Ten artykuł opisywał tylko i wyłącznie plotki, czyli
spekulował. Nie były to informacje. Bardzo dziwnym jest, że nie można
spekulować. Sąd Najwyższy wielokrotnie mówił, iż tego typu wiadomości, są
dopuszczalne - powiedział Wdowczyk.
Reprezentujący Brodzik mec. Maciej Lach powiedział, że gazeta "nie może
budować sobie nakładu i strony tytułowej tylko na tym, że napisze
nieprawdę". Dodał, że dziennik wielokrotnie w swych tekstach
naruszał dobra osobiste aktorki.
Przed warszawskim sądem okręgowym toczy się także druga sprawa, w której
Brodzik występuje przeciw wydawcy Faktu, za - jej zdaniem - obraźliwy artykuł.
Aktorka domaga się 150 tys. zł zadośćuczynienia. Zdaniem Wdowczyka, procesy
nie mają na celu ochrony dóbr osobistych Brodzik, tylko jej wzbogacenie się.
Aktorka
Joanna Brodzik domaga się łącznie 250 tys. zł i przeprosin w dwóch
procesach, które wytoczyła Axel Springer Polska, wydawcy dziennika
"Fakt", za naruszenie dóbr osobistych.
16.06. Komendant Guzik ściga 'Gazetę'
Janusz Guzik, komendant wojewódzki policji w Lublinie, zażądał od
prokuratury ścigania dziennikarza i redaktor naczelnej "Gazety Wyborczej
Lublin". Prokuratura wszczęła już śledztwo.
Komendant poczuł się dotknięty pytaniem naszego kolegi i komentarzem
szefowej. Poszło o tekst "Zwyrodnialcy w mundurach" opublikowany
19 kwietnia. Jacek Brzuszkiewicz napisał w nim o policjancie, który
molestował nastoletnie dziewczyny, a potem groził im śmiercią. Sprawę
bada prokuratura. Śledczy zajmują się też gwałtem w policyjnej izbie
zatrzymań, o którym pisaliśmy wcześniej.
Dlaczego urażony komendant nie wystąpił do sądu z cywilnym pozwem
przeciwko dziennikarzowi? - Przepisy dają możliwość badania sprawy przez
prokuraturę, więc komendant wybrał właśnie takie rozwiązanie - wyjaśnia
Janusz Wójtowicz, rzecznik Guzika.
Sprawę opisaliśmy we wczorajszej "Gazecie Wyborczej Lublin". Po
tej publikacji poseł Janusz Palikot (PO) zwołał konferencję prasową: -
Podpisuję się pod słowami dziennikarza. Jeśli po tej deklaracji
komendant i mnie poda do prokuratury, to chętnie zrzeknę się immunitetu.
Jego zdaniem obaj komendanci - miejski i wojewódzki - powinni zostać odwołani,
a działania prokuratury to próba zastraszenia niezależnych mediów.
Wczoraj dowiedzieliśmy się, że po wszczęciu śledztwa komendant uzupełnił
swoje zawiadomienie o kolejny artykuł Jacka Brzuszkiewicza. Chodzi o tekst
"Komendant Guzik odejdzie w lipcu", w którym napisał o
planowanym odwołaniu Guzika.
Zdaniem Marka Antoniego Nowickiego, prezesa Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka,
artykuły były częścią debaty publicznej, a nie personalnym atakiem na
Guzika. - Proponowałbym komendantowi, żeby bardziej skupił się na
zrozumieniu powodów krytyki i próbie merytorycznego udziału w tej debacie
- uważa Nowicki.
14.06. Naczelny Faktu Hojarska kłamie
Hojarska: pobił mnie reporter gazety "Fakt".
- To co głosi pani
Hojarska jest ewidentną nieprawdą - powiedział redaktor naczelny
"Faktu" Grzegorz Jankowski.
Posłanka Samoobrony Danuta Hojarska oświadczyła w Sejmie, że została
dzień wcześniej wieczorem pobita przez reportera gazety "Fakt",
który robił jej zdjęcia w toalecie. Jak dodała, ma kilka siniaków i
pokazywała je dziennikarzom w Sejmie. Podkreśliła, że co prawda jest
"silną kobietą, ale mandat posła nie pozwolił jej się bronić".
Posłanka powiedziała, że o całej sprawie poinformowała policję.
Jak poinformował rzecznik komendanta stołecznego policji Mariusz Sokołowski,
policja prowadzi dwa postępowania wyjaśniające w sprawie zajścia. Jedno
dotyczy naruszenia nietykalności cielesnej posłanki, drugie - naruszenia
nietykalności cielesnej dziennikarza i zniszczenia jego aparatu
fotograficznego.
23.05.2007Olejnik i Kublik pozwane do sądu -
Zawieszony w obowiązkach członka zarządu Polskiego Radia Jerzy Targalski złożył
do sądu akt oskarżenia przeciwko Monice Olejnik oraz Agnieszce Kublik, w którym
zarzuca im zniesławienie za pośrednictwem mediów.
Jak napisał Targalski w oświadczeniu, złożył akty oskarżenia w związku
z brakiem odpowiedzi na wezwanie przedsądowe wystosowane do dziennikarzy
"Gazety Wyborczej" oraz Radia ZET. Targalski przypomniał, że oprócz aktów oskarżenia wniesionych do sądu
karnego, złożył także do sądu cywilnego pozwy, w których zarzuca
dziennikarzom "Gazety Wyborczej" naruszenie dóbr osobistych. -
Podtrzymuję to, co pisałam o zachowaniu Jerzego Targalskiego jako wiceprezesa
Polskiego Radia. To nie są moje oceny. Przytaczałam opinie jego podwładnych i
fakty przez nich opisywane. Jeżeli zostały naruszone czyjeś dobra, to chyba
tych pracowników, którzy usłyszeli, że są "złogami gierkowsko-gomułkowskimi"
- powiedziała Agnieszka Kublik, która pisała o zwolnieniach z pracy w PR.
- Targalski jako wiceprezes publicznego radia jest osobą publiczną, która
podlega ocenie opinii publicznej. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć, jak
Targalski zachowywał się wobec podwładnych pełniąc swoją funkcję - dodała
Kublik. Zwróciła uwagę, że "radiowa komisja etyki, która badała
zachowanie Targalskiego podczas zwolnień grupowych, potwierdziła opisane przez
»Gazetę« zdarzenia". Zaznaczyła, że Targalski dostał od "Gazety
Wyborczej" odpowiedź na swoje przedsądowe pismo.
Przy okazji przeprowadzanych przez PR zwolnień grupowych w mediach ukazały
się wypowiedzi Targalskiego m.in. o tym, że w PR "średnia wieku jest
bliska tej na cmentarzu", oraz że "jak się puści w obozie
koncentracyjnym miły głos, to też ludzie się z nim zżyją" (o
popularności Tadeusza Sznuka). "Gazeta Wyborcza" przytaczała relację Marii Szabłowskiej, której
Targalski miał powiedzieć, że musi ona odejść z radia, bo on czyści je ze
"złogów gierkowsko-gomułkowskich", i że "dookoła widzi same
stare kobiety". Targalski mówił wówczas, że Szabłowska "kłamie" i że nie
przedstawiła żadnych dowodów na potwierdzenie rzekomych jego słów, a Agora
"wielokrotnie kłamała, mimo że miała możliwość sprawdzenia
prawdy".
Rada Nadzorcza Polskiego Radia w kwietniu zawiesiła Targalskiego w pełnieniu
obowiązków członka zarządu spółki do czasu wyjaśnienia publicznie
przedstawianych zarzutów o naganne wypowiedzi kierowane przez niego do
zwalnianych z radia pracowników.
21.05 REM pozbawienie dziennikarzy dostępu godzi w wolność słowa
Pozbawienie dziennikarzy dostępu do dokumentów, przechowywanych w
Instytucie Pamięci Narodowej, oznacza poważne ograniczenie dostępu do
informacji, tym samym także godzi w wolność słowa. Napisała Rada Etyki Mediów
w przesłanym w niedzielę PAP oświadczeniu. Trybunał Konstytucyjny 11 maja, w wyroku oceniającym zgodność z
konstytucją przepisów ustawy lustracyjnej, uznał za sprzeczne z ustawą
zasadniczą, udostępnianie dokumentów IPN naukowcom i dziennikarzom za zgodą
prezesa IPN, ponieważ ustawa nie określiła kryteriów dotyczących takiego
udostępniania. W związku z tym, do czasu nowelizacji ustawy o IPN, archiwa te
są dla nich zamknięte. Ponadto REM, w nawiązaniu do orzeczenia TK, kwestionującego konieczność
lustracji dziennikarzy, stwierdziła, że są dziennikarze osobami publicznymi,
ponieważ ich działalność jest misją publiczną. "W związku z tym mają
uprawnienia i powinności, których pozbawione są osoby, nie pełniące żadnych
funkcji publicznych. Odmowa uznania dziennikarzy za osoby publiczne (przez TK -
PAP) oznacza pozbawienie ich tych uprawnień i zatem godzi w wolność słowa, a
w szczególności w misję mediów" - pisze REM.
21.05 Naczelny Faktu przeprosił Annę Muchę
Gwiazda serialu "M jak miłość" - Anna Mucha - wygrała proces z
gazetą "Fakt". Dostała 75 tysięcy złotych Anna Mucha wytoczyła
proces dziennikowi po tym, jak opublikował zdjęcia aktorki opalającej się półnago
na plaży w Egipcie.
- Jestem pierwsza osobą, która wytoczyła Faktowi proces. Sprawa ciągnęła
się kilka lat i wreszcie odetchnęłam z ulgą - ja i moja rodzina - komentowała
dla portalu Wirtualnemedia.pl w styczniu wyrok sądu apelacyjnego, Anna Mucha.
- Ta publikacja - moje nagie zdjęcia na plaży - to był zamach na moją
prywatność. Poczułam się tak, jak zgwałcona kobieta... - dodała
Mucha.
Zaznaczyła, że nie poszła na układ z "Faktem", choć dostała
od gazety propozycję ugody. - To byłoby niesmaczne. Ludzie z "Faktu"
nie są dla mnie partnerami do rozmowy - mówi nam Mucha.
Według aktorki przedstawiciele "Faktu" tłumaczyli w sądzie, że
bronią prawa do informacji. Jednak sąd przyznał rację aktorce i nakazał
gazecie wypłacić odszkodowanie w wysokości 75 tysięcy złotych oraz
publiczne przeprosiny. Dodatkowo sąd zakazał dziennikowi publikowania materiałów na temat życia
prywatnego aktorki.
21.05.2007 Agora żąda od Giertycha 50 tys. zł -
Przeprosin i wpłacenia 50 tys. zł na Zakład dla Niewidomych w Laskach
żąda za zniesławienie Agora od Romana Giertycha. Spółka pozwała go za sugestię, jakoby brała udział w korupcyjnym
procederze. Chodzi o wypowiedzi z lutego 2005, jakich Giertych, będąc członkiem
sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen, udzielił PAP i Radiu Maryja. Powołując
się na wiedzę, jaką miał nabyć w trakcie prac komisji śledczej, Giertych
nazwał Agorę częścią "korupcyjnego obwodu".
Jesienią ubiegłego roku sąd oddalił wniosek pełnomocnika Giertycha o
odrzucenie pozwu Agory, uznając, że poseł komisji śledczej nie może w
trakcie jej prac podawać do publicznej wiadomości informacji związanych z
pracami komisji oraz, że w przypadku wypowiedzi medialnych nie chroni go
immunitet.

"ND" użył wobec dziennikarzy TVN określeń: "medialne ZOMO", "medialni terroryści". Pisano o "metodach rodem z epoki stalinizmu", o "goebbelsowskiej propagandzie", o "walce z Narodem Polskim" i że "TVN łamie prawo".
Do ostrych spięć słownych dochodziło w czwartek podczas procesu cywilnego, wytoczonego przez TVN "Naszemu Dziennikowi". Stacja chce od gazety przeprosin i 50 tys. zł na cel społeczny za zwroty pod jej adresem typu: "medialne ZOMO", "goebbelsowska propaganda", "medialni terroryści".
Sąd Okręgowy Warszawa-Praga odroczył proces do 2 sierpnia. Powodem procesu są artykuły związanego z mediami o. Tadeusza Rydzyka "ND" z czerwca 2005 r. Pisał on wtedy, że TVN przygotowywał materiał mający szkalować Radio Maryja, TV Trwam i samego ojca dyrektora. Chodziło o sfilmowaną przez TV Trwam w aucie TVN kartkę z roboczym planem działań dziennikarza stacji. W tych zapiskach mowa jest m.in. o zamiarach filmowania ukrytą kamerą; sposobach dostania się na mszę celebrowaną przez o. Rydzyka (w tym celu planowano podszyć się pod "polonusa z Kanady"); sprawdzeniu, czy Radio Maryja miało "problemy z prawem". Opisując sprawę, "ND" użył wobec dziennikarzy TVN określeń: "medialne ZOMO", "medialni terroryści". Pisano o "metodach rodem z epoki stalinizmu", o "goebbelsowskiej propagandzie", o "walce z Narodem Polskim" i że "TVN łamie prawo". TVN odpowiadał, że "nie ma niczego zdrożnego w przygotowywaniu materiału o fenomenie o. Tadeusza Rydzyka i przedsięwzięć, którym patronuje". Dodawano, że nie ma wątpliwości, iż dziennikarze TVN nie naruszyli "ani prawa prasowego, ani dobrego obyczaju".
Stacja wytoczyła wydawcy gazety i jej redaktorowi naczelnemu proces o ochronę dóbr osobistych, żądając by sąd nakazał jej publiczne przeprosiny i wpłatę 50 tys. zł zadośćuczynienia na Caritas. W marcu 2007 r. sąd - w drodze tzw. zabezpieczenia powództwa - zakazał "ND" używania wobec TVN inkryminowanych określeń.
Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść, że mówił prawdę lub przynajmniej, że działał w interesie publicznym. Na nim też spoczywa ciężar wykazania, że jego działanie nie było bezprawne.
27.04.2007 Sąd
Okręgowy w Warszawie stwierdził że Przegląd Sportowy nie musi przepraszać Wisły Kraków
Oddalił on w piątek nieprawomocnie pozew klubu wobec Marquard Media
Polska, od którego Wisła żądała przeprosin. Sędzia Mariusz Łodko mówił
w ustnym uzasadnieniu wyroku, że nie ma dowodów by artykuł, który był tylko
komentarzem gazety napisanym w szerszym kontekście, naruszał dobra osobiste
klubu. Sędzia podkreślił, że sam Cupiał nie neguje, że "nic nie
dzieje się w klubie za jego plecami". Sędzia przypomniał też publiczne
zapowiedzi przedstawicieli klubu, że będzie on walczył o najwyższe trofea piłkarskie
w Europie. "A jak jest, każdy widzi" - brzmiała konkluzja sędziego.
We wrześniu 2006 r. w komentarzu "PS" napisano: "Bogusław Cupiał
traktuje Wisłę, która stanowi sens życia tysięcy mieszkańców Małopolski,
jak zabawkę. Zmiany trenerów, tajemnicze transfery, obiecanki-cacanki, pozorne
kompetencje prezesów i dyrektorów. Taka jest rzeczywistość Wisły". I
dalej: "W klubie żadna decyzja nie zostanie podjęta bez pozwolenia bossa
z Myślenic". Wisła Kraków Sportowa Spółka Akcyjna pozwała za to
wydawcę gazety. Oddzielny proces wytoczył Cupiał (właściciel klubu,
biznesmen uważany za jednego z najbogatszych Polaków) dziennikarzom
"PS" za zwrot "boss z Myślenic", który - jego zdaniem -
przyrównuje go do szefów gangów.
Pozew wobec wydawcy stwierdzał, że celem artykułu było obrażenie klubu
sugestią, że jego działalność ma podejrzany charakter i jest sprzeczna z
zasadami świata sportu. Pozwany wnosił o oddalenie pozwu, podkreślając, iż
była to tylko "uprawniona wypowiedź krytyczna, której celem nie było
znieważenie".
Na koniec maja zaplanowano proces wytoczony przez Cupiała dziennikarzom
"PS" za zwrot "boss z Myślenic". Pozwani wnoszą o
oddalenie także tego pozwu, powołując się na fakt, że słownik języka
polskiego nie podaje negatywnego wydźwięku tego słowa, które oznacza
"szefa dużej firmy lub organizacji".
Wielka wpadka 'Super
Expressu' z dnia 25.04.2007r
Swój środowy tekst na temat księdza - guru zbuntowanych betanek 'Super
Express' zilustrował zdjęciem niewłaściwego kapłana.
Jak informuje serwis Wiara na okładce
„Super Expressu” obok tekstu „To on opętał zakonnice” opowiadającego
o ks. Romanie Komarczyko, guru zbuntowanych sióstr betanek z Kazimierza pojawiło
się zdjęcie ks. Pawła Habrajskiego z Katowic, który z ta sprawą nie ma nic
wspólnego.
Ks. Habrajski od czterech lat prowadzi na osiedlu Tysiąclecia w Katowicach
niedzielne msze z udziałem dzieci, które cieszą się ogromną popularnością.
Tymczasem na okładce Super Expressu jego fotografia ilustruje artykuł o kapłanie,
który za nieposłuszeństwo został wydalony z zakonu franciszkanów, a nawet
grozi mu ekskomunika.
Zdjęcie, które zamieścił tabloid pochodzi z sesji przygotowanej dla cyklu
liturgicznego tygodnika „Gość Niedzielny”.
Ks. Paweł Habrajski zapowiedział, że w związku z publikacją wytoczy
„Super Expressowi” proces cywilny o zniesławienie.

Powodem pozwu złożonego w Sądzie Okręgowym w Warszawie jest materiał, jaki w ubiegłym roku wyemitowały "Wydarzenia" Polsatu.
W środę sąd podczas rozprawy obejrzał odtworzony materiał, którego wymową poczuła się obrażona TVP. 11 października ubiegłego roku w "Wydarzeniach" Polsatu ukazała się informacja dotycząca publicznego radia i telewizji, w której padły m.in. stwierdzenia o braku obiektywizmu telewizji publicznej. Ponadto w materiale zaznaczono, że daje się zaobserwować spadek oglądalności programów informacyjnych TVP.
Telewizja Polska uznała materiał Polsatu za nierzetelny a dane o spadku oglądalności za nieprawdziwe. Reprezentująca TVP mec. Iwona Kuś powiedziała PAP, że telewizja publiczna będzie usatysfakcjonowana, jeśli Polsat "wyrazi ubolewanie z powodu podania nieprawdziwych informacji".
Natomiast, jak powiedział PAP reprezentujący Polsat mec. Marek Markiewicz, "źle się dzieje, że między dwiema konkurencyjnymi firmami toczy się proces". Dodał jednak, że stwierdzenia, które padły w materiale pochodziły od dziennikarzy TVP, z którymi rozmawiała Ziętkiewicz, a każdy dziennikarz ma prawo do swojej oceny.
Proces będzie kontynuowany 5 lipca. Sąd wysłucha wtedy m.in. wyjaśnień Ziętkiewicz a także osób odpowiedzialnych w obu stacjach za monitorowanie badań oglądalności.
24.04. Targalski złożył w Agorze wniosek o
200tys.zł przeprosiny i sprostowanie
Zawieszony w obowiązkach wiceprezesa Polskiego Radia Jerzy Targalski złożył
w poniedziałek w siedzibie Agory, wydawcy "Gazety Wyborczej",
wniosek, w którym domaga się sprostowania, przeprosin oraz 200 tys. zł
W redakcji "Gazety Wyborczej" nikt nie chciał komentować wniosku
Targalskiego.
Targalski zapowiada, że jeżeli Agora nie spełni jego postulatów, wówczas złoży
do sądu pozew o naruszenie dóbr osobistych.
Wyjaśnił, że chodzi mu o przeprosiny od dziennikarzy: Agnieszki Kublik,
Wojciecha Czuchnowskiego oraz Pawła Wrońskiego.
Rada Nadzorcza Polskiego Radia zawiesiła w sobotę Jerzego Targalskiego w pełnieniu
obowiązków członka zarządu spółki do czasu wyjaśnienia publicznie
przedstawianych zarzutów o naganne wypowiedzi kierowane przez niego do
zwalnianych z radia pracowników.
Przy okazji przeprowadzanych przez radio zwolnień grupowych w mediach ukazały
się wypowiedzi Targalskiego m.in. o tym, że w PR "średnia wieku jest
bliska tej na cmentarzu" oraz że "jak się puści w obozie
koncentracyjnym miły głos, to też ludzie się z nim zżyją" (o
popularności Tadeusza Sznuka).
"Gazeta Wyborcza" przytaczała relację Marii Szabłowskiej, której
Targalski miał powiedzieć, że musi ona odejść z radia, bo on czyści je ze
"złogów gierkowsko-gomułkowskich" i że "dookoła widzi same
stare kobiety".
- Pani Szablowska kłamie - mówił Targalski. Jego zdaniem, nie przedstawiła
żadnych dowodów na potwierdzenie rzekomych jego słów, a Agora - jak dodał
Targalski - "wielokrotnie kłamała, mimo że miała możliwość
sprawdzenia prawdy".
Od kilku tygodni sprawę zachowania Targalskiego wobec pracowników bada Radiowa
Komisja Etyki. Osoby, które poczuły się przez Targalskiego źle potraktowane
zgłaszają się do niej osobiście lub przekazują sprawę na piśmie. Komisja
przesłała RN "wstępną informację o stanie sprawy".
Zarząd Stowarzyszenia Wolnego Słowa (SWS) zarzucił kierownictwu Radia, że w
trakcie zwolnień "poniża pracowników, narusza ich godność osobistą,
wytwarza atmosferę zastraszenia i zaszczucia". RPO zwrócił się zaś Głównego
Inspektora Pracy o zbadanie, czy wypowiedzi Targalskiego nie naruszyły przepisów
Kodeksu pracy. Wcześniej PR informowało, że przeprowadzona w nim kontrola Państwowej
Inspekcji Pracy nie wykazała, by w spółce miał miejsce mobbing.
19.04 07 Były naczelny SE musi przeprosić dyrektora Jeronimo Martins
Były redaktor naczelny "Super Expressu" Mariusz Ziomecki musi
przeprosić Pedro da Silvę, dyrektora generalnego Jeronimo Martins Dystrybucja
SA (JMD), właściciela sieci sklepów Biedronka, za naruszenie dóbr
osobistych.Orzekł w środę Sąd Okręgowy w Warszawie. Ziomecki musi także wpłacić
20 tys. zł na rzecz PCK.Pedro da Silva pozwał Ziomeckiego w styczniu 2005 roku
po artykule, jaki ukazał się na pierwszej stronie "Super Expressu".
Dziennik zamieścił wtedy zdjęcie dyrektora JMD i opatrzył swój materiał
tytułem, w którym napisał, że Pedro da Silva "wyzyskuje Polaków".
Dyrektor JMD domagał się w swoim pozwie od Ziomeckiego 250 tys. zł.
Sąd w uzasadnieniu wyroku przyznał, że "Super Express" dopuścił
się naruszenia dóbr osobistych i wizerunku powoda. Dodał, że sformułowania
materiału prasowego przekraczały granice uprawnionej krytyki prasowej. Dlatego
Ziomecki jako ówczesny redaktor naczelny gazety musi zamieścić w niej
przeprosiny.
Jednocześnie sąd orzekł, że zasądzona kwota 20 tys. zł jest adekwatna do
szkody poniesionej przez dyrektora JMD.
Oddalone zostało natomiast powództwo wobec obecnego redaktora naczelnego
"Super Expressu", Tomasza Lachowicza, gdyż według sądu nie może on
odpowiadać za publikacje z okresu, gdy nie kierował dziennikiem.
Reprezentujący dyrektora JMD mec. Dariusz Skuza powiedział PAP, że
"najważniejszy cel został osiągnięty, a sąd przychylił si do zdania,
że dobra osobiste mojego klienta zostały naruszone". Dodał, że choć
wyrok nie jest prawomocny, na razie nie wie, czy Pedro da Silva będzie się od
niego odwoływał.
Mariusz Ziomecki, obecnie redaktor naczelny tygodnika "Przekrój", odmówił
PAP komentarza.

Sąd Najwyższy orzekł: Waldemar Deszczyński ma być przeproszony za tekst "Leki za miliony dolarów" autorstwa Małgorzata Solecka i Andrzej Stankiewicz.
W tekście Solecka i Stankiewicz napisali, że Deszczyński wymuszał od koncernu farmaceutycznego łapówkę za pomoc przy wpisaniu leku na listę leków refundowanych.
Ten tekst Soleckiej i Stankiewicza (Stankiewicz nie pracuje już w "Rz", a Solecka jest na urlopie, po którym też żegna się z redakcją) ukazał się w "Rz" w maju 2003 r. Spowodował on, że po kilkunastu dniach Prokuratura Apelacyjna w Warszawie wszczęła śledztwo, które trwało ponad trzy lata; czynności w tym postępowaniu wykonywała także ABW. Deszczyński miał nawet postawiony zarzut w tym śledztwie, ale dotyczył on innej sprawy niż ta, o której napisała gazeta. Śledztwo zostało umorzone. W tekście napisano, że Deszczyński miał w 2002 r. żądać milionów dolarów łapówki od koncernu farmaceutycznego w zamian za umieszczenie jego leków na liście refundacyjnej. On sam zarzucił dziennikarzom brak rzetelności i pozwał dziennikarzy gazety oraz jej nieżyjącego już naczelnego - Macieja Łukasiewicza.
Sąd Okręgowy w Warszawie badający sprawę w I instancji oddalił pozew Deszczyńskiego, który żądał, by przeproszono go m.in. za "poniżenie w oczach opinii publicznej", zamieszczenie "szkalujących informacji" o nim, pozwani mieli też "ubolewać za przykrości i szkody", jakie wyrządziła Deszczyńskiemu publikacja. Zarzucał on gazecie nierzetelność. W październiku zeszłego roku warszawski sąd apelacyjny zmienił jednak ten wyrok niższej instancji. Zmodyfikował treść oświadczenia Soleckiej i Stankiewicza do suchego stwierdzenia, że autorzy artykułu naruszyli dobra osobiste Deszczyńskiego pisząc, że w zamian za łapówkę proponował on pomoc we wprowadzeniu leku na listę refundacyjną i za to go przepraszają. Od tego wyroku prawnik "Rz" odwołał się do Sądu Najwyższego przedstawiając do rozstrzygnięcia zagadnienie: czy sąd apelacyjny "orzekł ponad żądanie", samemu redagując treść oświadczenia, jakie mają opublikować dziennikarze. Byłoby to przesłanką do uchylenia wyroku, czego domagała się przed SN mec. Barbara Kondracka. Sąd Najwyższy uznał jednak, że obowiązkiem sędziego prowadzącego proces jest ingerencja w treść przeprosin, jeśli proponowana przez powoda jest zbyt emocjonalna lub nieścisła. Tak, według sędzi SN Katarzyny Tyczki-Rote, było w tym wypadku. Sąd oddalając kasację dziennikarzy "Rz" potwierdził, że dobra osobiste Deszczyńskiego zostały naruszone, a pozwani nie wykazali zasadności swych twierdzeń. SN przypomniał, że prokuratura nigdy nie postawiła Deszczyńskiemu zarzutu o treści takiej, jak zarzut z gazety, zaś samo śledztwo w całej sprawie zostało umorzone.
SE
Media Express musi zapłacić 50 tys. zł za pomówienie Buzka
"Super Express" musi przeprosić b. premiera Jerzego Buzka za
sugestie, że przyjął on pieniądze od szefa spółki Colloseum Józefa Jędrucha,
sądzonego za oszustwa.
Potwierdził we wtorek Sąd Apelacyjny. Sąd zmienił jednak wysokość kwoty,
jaką gazeta musi wpłacić na cel społeczny - ze 100 tys. zł na 50 tys. zł.
Sąd rozpatrywał apelację wniesioną przez wydawcę "SE" Media
Express i ówczesnego redaktora naczelnego gazety Mariusza Ziomeckiego. Ich
prawnik mec. Grzegorz Rybicki wnosił o przekazanie sprawy do ponownego
rozpatrzenia. Reprezentujący b. premiera mec. Jerzy Naumann chciał utrzymania
wyroku sądu pierwszej instancji.
18 października ub.r. Sąd Okręgowy uznał, że "Super Express"
musi przeprosić b. premiera i wpłacić 100 tys. zł na cel społeczny. Chodziło
o trzy artykuły, które "SE" opublikował wiosną 2004 r., m.in.
materiał zatytułowany "Dałem kasę Buzkowi" z podtytułem
"Aferzysta Józef Jędruch sypie kolejnych polityków" (zapowiedziany
na pierwszej stronie: "Premier Jerzy Buzek wziął kasę od oszusta").
Artykuły dotyczyły pieniędzy (w sumie 300 tys. zł - 100 tys. darowizny i 200
tys. na organizację koncertu), które zostały przekazane przez Jędrucha
Fundacji na rzecz Rodziny, założonej przez Buzka i jego żonę Ludgardę.
"To jedna z precedensowych spraw, która zakreśla wolność wypowiedzi,
zakres krytyki polityków i to jakiego rzędu sankcje mogą spotkać wolną prasę
i dziennikarzy" - mówił mec. Rybicki. Jego zdaniem, sąd pierwszej
instancji dokonał nadinterpretacji twierdząc, że tekst był atakiem na
powoda, bo "ukazał się w interesie społecznym". Mec. Rybicki podnosił, że kwota 100 tys. zł, którą zasądził sąd okręgowy,
to "kwota niespotykana dotychczas w sprawach o ochronę dóbr osobistych,
która ogranicza wolność prasy, bo dziennikarze będą bali się podnoszenia
tematów dotyczących relacji polityki i świata biznesu". Mec. Naumann wskazywał, że wysoka kwota, jaka ma być przekazana na cel społeczny,
jest trafna, bo naruszono dobra osobiste "premiera o dobrym imieniu, który
całe życie miał dobrą reputację, która nie może być niweczona jednym
paszkwilowym artykułem, którego publikacja była obliczona na zarobek".
Sąd Apelacyjny uznał, że naruszono dobre imię byłego premiera.
"Dziennikarz może się mylić, ale nie może mówić nieprawdy" -
podkreślono w ustnym uzasadnieniu. "SE" musi więc opublikować przeprosiny na trzeciej stronie; ich
zapowiedź ma pojawić się na pierwszej. Sąd Apelacyjny uznał, że zasądzona
kwota na cel społeczny została określona bez wskazania kryteriów i zmniejszył
ją ze 100 do 50 tys. zł.
27.03.2007 Naczelny 'Faktu' ma zapłacić 100 tys. zł
Za pomyłkowe opublikowanie zdjęcia mężczyzny jako bohatera skandalu
pedofilskiego redaktor naczelny 'Faktu' ma zapłacić 100 tys. zł. To rekordowa
kwota w procesach o ochronę dóbr osobistych - podała
"Rzeczpospolita". Nie pomogły argumenty pełnomocnika 'Faktu', że o
celowym działaniu gazety nie może być mowy, że następnego dnia zamieszczono
przeprosiny, a oczy na zdjęciu przykryte były czarnym paskiem. Błąd gazety
polegał na tym, że zamiast zdjęcia domniemanego pedofila, dyrektora konińskiego
wydawnictwa (zarzut ten się nie potwierdził), opublikowała zdjęcie redaktora
naczelnego wydawanego przez niego tygodnika - z tytułem: 'Ten zboczeniec jest
na wolności', mimo że wcześniej dziennikarze 'F' z nim rozmawiali. Wg "Rz"
sędzia Anna Owczarek przyznała, że jest rekordowa, ale i sprawa jest
szczególna. Ze względu na wyjątkowo ciężki, przykry kaliber zarzutów,
wielkość publikacji, ale też środowisko, wktórym obracają się obaj
panowie: zamierzony i niezamierzony bohater publikacji. W tak wąskim gronie
informacje łatwo się rozchodzą, a szkodliwość wydrukowania zdjęcia jest
tym większa, że dziennikarz często jest bardziej znany z wizerunku niż z
nazwiska, a wielu czytelników czyta tytuł i ogląda zdjęcia, nie zgłębiając
tekstu. Przypomnijmy, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznało tej
publikacji tytuł Hieny Roku za dziennikarską nierzetelność.
13.03.2007 Król paparazzich aresztowany
Włoska policja aresztowała w poniedziałek pod zarzutem szantażu, wymuszeń,
czerpania zysków z prostytucji i prania brudnych pieniędzy "króla włoskich
paparazzich" Fabrizio Coronę oraz jego wspólników. Według ujawnionych we wtorek szczegółów tego jednego z największych
skandali obyczajowych we Włoszech, ofiarą fotografa - szantażysty, właściciela
agencji fotograficznej specjalizującej się w zdjęciach gwiazd, padł nawet były
premier Silvio Berlusconi. Włoska prasa powołując się na prowadzącą dochodzenie w tej
sprawie prokuraturę w Potenzy pisze, że agencja fotograficzna Corony działała
na dwóch frontach. Legalnie sprzedawała mediom zdjęcia znanych gwiazd i
osobistości, także w kompromitujących i intymnych sytuacjach. Nielegalnie zaś
jej szef wraz z grupą jedenastu aresztowanych razem z nim wspólników domagał
się ogromnych sum pieniędzy od fotografowanych osób za niepublikowanie tych
zdjęć oraz posiadanych informacji.
Stosując szantaż Corona posługiwał się między innymi grupą zatrudnionych
w tym celu prostytutek oraz naiwnych dziewcząt, którym obiecywał karierę w
mediach. W ten sposób, jak zauważają gazety, znane osobistości, przyłapane
w towarzystwie kobiet, wpadały w pułapki. Wiele z tych osób, znanych gwiazd
telewizji, rozrywki, sportu i biznesu, płaciło haracze, jakich żądał
32-letni Fabrizio Corona za zdjęcia.
"La Repubblica" przytacza słowa Fabrizio Corony, który bez żadnych
skrupułów przyznał: "Niszczę życie innym, by zarobić pieniądze".
Skazany za posty na internetowym forum
Leszek Szymczak, redaktor naczelny internetowej "Gazety Bytowskiej
naruszył wolność słowa, nie usuwając z forum postów wzywających do linczu
na miejscowym komorniku. Uznał w środę Sąd Rejonowy w Słupsku (Pomorskie).
Sąd umorzył warunkowo postępowanie wobec Szymczaka na rok. Przez ten czas
redaktor ma zwracać uwagę na treść wpisów zamieszczanych na forum przez
internatów. Jeśli znów na forum pojawią się posty zawierające treści o
charakterze gróźb, sąd odwiesi postępowanie. "Będę apelował. Wyrok
ubezwłasnowolnia mnie jako wydawcę i stawia w roli cenzora. Każdy kto
mnie nie lubi, może zamieścić na forum jakieś groźby, pójść z tym do
prokuratury i stanę się recydywistą. Poza tym nie zgadzam się ze
stanowiskiem sądu, że posty są materiałem dziennikarskim w rozumieniu prawa
prasowego" - powiedział w rozmowie z PAP Leszek Szymczak. Ta
bezprecedensowa sprawa dotyczyła 5 z 935 postów, jakie ukazały się w marcu
2005 r. na internetowym forum "Gazety Bytowskiej" pod tekstem dotyczącym
nieprawidłowej pracy miejscowego komornika. Ich autorzy nawoływali do linczu
na komorniku. Posty te pozostawały na stronie "Gazety Bytowskiej"
trzy miesiące. Komornik poczuł się zagrożony ich treścią, o czym zawiadomił
miejscową prokuraturę. Śledczy uznali, że posty mogą wzbudzać u
komornika uzasadniony lęk, a że nie udało im się ustalić autora
wpisu, oskarżyli redaktora naczelnego o naruszenie prawa prasowego. Akt oskarżenia
przeciwko Szymczakowi zawierał jeszcze jeden zarzut - prowadzenia gazety bez
wymaganej rejestracji w sądzie. Sąd umorzył tą część postępowania ze
względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu.
2007-03-07, 'Fakt' przeprosił Giertycha
"Przyznaję, pomyliliśmy się. Na zdjęciach nie ma ani Mamy, ani
Taty wicepremiera Giertycha. Każdy ma prawo do błędów, a tym razem to nasz
błąd i nasza wina. Przepraszam Rodziców wicepremiera, samego ministra oraz
wszystkich czytelników" - napisał w piątkowym "Fakcie"
redaktor naczelny Grzegorz Jankowski.
To reakcja na sprostowanie Romana Giertycha, po tym jak "Fakt"
na pierwszej i całej szóstej stronie roztrząsał sprawę nadużycia służbowego
samochodu przez rodziców wicepremiera i przedstawiał zdjęcia, na których
miało to być uwiecznione. LPR opublikowała sprostowanie na swoich
stronach internetowych, przeczytał je też wczoraj na konferencji
prasowej sam Giertych. - Było napisane tak małymi literkami, że pozwoliłem
je sobie zaprezentować, żeby dotarło do wszystkich - wyjaśnił.
5 marca Ziemkiewicz przeprosił Michnika
Publicysta Rafał Ziemkiewicz na mocy ugody sądowej
przeprosił Adama Michnika za swe słowa, że redaktor naczelny "Gazety
Wyborczej" "robił wszystko, abyśmy nawet nie poznali nazwisk
komunistycznych zbrodniarzy".
W "Newsweek" z oświadczeniem
Ziemkiewicza, w którym stwierdził, że nie chciał sugerować, jakoby
Michnik "współuczestniczył w ukrywaniu prawdy o zbrodniach
komunistycznych lub chronił ich sprawców przed odpowiedzialnością".
"Jeśli zostałem tak zrozumiany i dobra osobiste Adama Michnika doznały
przez to uszczerbku, przepraszam" - brzmi oświadczenie Ziemkiewicza. Oświadczenie jest wynikiem ugody zawartej w lutym przed Sądem Okręgowym
w Warszawie. Kończy to proces cywilny, jaki
Michnik
wytoczył Ziemkiewiczowi. Powodem sprawy był jego artykuł z inkryminowanym
stwierdzeniem z września 2006 r. w tygodniku "Newsweek". Michnik
wytoczył za to proces i autorowi, i wydawcy tygodnika, domagając się
przeprosin oraz wpłaty 50 tys. zł na cel społeczny.
Ostatnio Ziemkiewicz napisał książkę pt. "Michnikowszczyzna"
- o roli naczelnego "GW" w minionym piętnastoleciu. Wiadomo, że
nie będzie pozwu wobec Ziemkiewicza za tę książkę.
W lutym 2007 r. Michnik wygrał proces ze spółką Lwa Rywina Heritage
Films. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że nie musi on przepraszać firmy
za swe słowa z 2003 r. sprzed sejmowej komisji śledczej badającej aferę
Rywina, że spółka ta mogła być "pralnią brudnych pieniędzy".
W grudniu 2006 r. Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał R. Giertychowi przeprosiny Michnika za nazwanie go "byłym partyjnym
aparatczykiem".
W sierpniu 2006 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł zaś, że b.
asystentka b. szefa MSZ W. Cimoszewicza - Anna Jarucka ma przeprosić Michnika za to, że powiedziała przed komisją śledczą
ds. PKN Orlen, iż był on członkiem "grupy trzymającej władzę".
2007-03-02, Kayah kolejna gwiazda, które wygrała z ''Faktem''
Po Joannie Brodzik i Annie Musze kolejna polska gwiazda wygrała proces z wydawcą
tabloidu.
Piosenkarka poczuła się urażona treścią trzech artykułów, które
"Fakt" opublikował w styczniu, lutym i marcu ubiegłego roku.
Dwa pierwsze sugerowały, że Kayah jest w ciąży. Trzeci opisywał jej
relacje między jej mężem (z którym już nie jest) a nowym partnerem.
Tytuł artykułu na pierwszej stronie miał być cytatem z wypowiedzi
piosenkarki, choć ta z "Faktem" nie rozmawiała.
Sąd przyznał rację artystce i orzekł, że publikacja narusza jej dobra
osobiste, w tym prawo do prywatności. - Naruszenie było wyjątkowo głębokie
- podkreślała sędzia Marzena Konsek-Bitkowska. - Pozwani nie wykazali,
że dostali zgodę na publikacje dotyczące prywatnego życia powódki. Na
dodatek nie potwierdzili ich prawdziwości.
Wydawnictwo Axel Springer Polska i Grzegorz Jankowski, naczelny
"Faktu", mają zapłacić piosenkarce 50 tys. zł oraz
opublikować przeprosiny. Ogłoszenie ma znaleźć się na pierwszej
stronie tabloidu i zająć nie mniej niż jedną trzecią jej powierzchni.
Wyrok nie jest prawomocny.
To nie koniec sądowych kłopotów "Faktu", który przez rok
przegrał sprawy o naruszenie dóbr osobistych m.in. z aktorkami Joanną
Brodzik i - w pierwszej instancji - z Anną Muchą. Dobiega właśnie końca
proces, jaki dziennikowi wytoczyli Edyta Górniak i jej mąż Dariusz
Krupa. Wczoraj oboje składali zeznania, ale na ich prośbę sąd utajnił
rozprawę. Domagają się, by sąd zakazał "Faktowi" dalszych
publikacji na ich temat, śledzenia ich oraz nakazał przeprosiny. Żądają
też 350 tys. zł zadośćuczynienia.
22.02.2007 Pozew przeciwko MySpace oddalony
Sędzia federalny stanu Texas oddalił powództwo przeciwko popularnemu
internetowemu serwisowi społecznościowemu MySpace, wynikające z napaści
seksualnej na 14-letnią dziewczynkę. Sędzia Sam Sparks stwierdził, że MySpace nie ma obowiązku chronić
nieletniej, która podpisywała się jedynie jako „Julie Doe”, przed przestępstwem
popełnionym przez innego użytkownika serwisu. „Jeśli ktokolwiek powinien
chronić Julie Doe, to powinni to być jej rodzice, a nie MySpace” – napisał
w uzasadnieniu Sparks. Według powództwa nastolatka została zaatakowana w maju ubiegłego roku
przez 19-letniego Pete’a Solisa, który najpierw skontaktował się ze swoją
ofiarą poprzez serwis. Dziewczynka mająca wówczas 14 lat, napisała w swoim
profilu, że jest o 4 lata starsza. Jej rodzina żądała 30 milionów dolarów
odszkodowania od MySpace za rażące zaniedbania, oszustwo i wprowadzanie w błąd
na skutek niedbalstwa.
Sparks oddalił zarzuty o zaniedbania, powołując się na Communications
Decency Act (prawo uchwalone w 1996 roku, będące częścią reformy prawa
telekomunikacyjnego), które chroni firmy przed powództwami wynikającymi z
wiadomości jakie użytkownicy przesyłają do siebie nawzajem. „Aby zapewnić,
że operatorzy stron internetowych i inne interaktywne serwisy komputerowe nie będą
ograniczane przez powództwa podnoszone w wyniku komunikowania się osób
trzecich, prawo wprowadziło immunitet dla zarządzających takimi serwisami”
– czytamy w sądowym uzasadnieniu. Sparks odrzucił także argument, że MySpace miało obowiązek wdrożenia środków
bezpieczeństwa, aby powstrzymać seksualnych przestępców od kontaktów z
nieletnimi. Dodał, że gdyby uznał, iż MySpace popełnia wykroczenie nie
weryfikując wieku członków, zatrzymałoby to funkcjonowanie serwisu. Oddalone zostały także zarzuty wobec MySpace o oszustwo i wprowadzanie w błąd
na skutek niedbalstwa.
18.11.2005 Ścigani za cztery litery
redaktor Przekroju.
Za graficzne wyeksponowanie dwóch środkowych sylab w wyrazie "podupadły"
dziennikarz i redaktor naczelny "Przekroju" zostali oskarżeni o
znieważenie funkcjonariusza publicznego. Grozi im do roku więzienia.
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", chodzi o artykuł Cezarego Łazarewicza,
który w styczniu tego roku ukazał się w "Przekroju". Tekst nosił
tytuł "Podupadły prokurator" i krytycznie oceniał pracę
prokuratora Grzegorza Talarka z Grójca.
Talarek prowadził dwie sprawy osób oskarżonych o pobicia i rozboje. W obydwu
na jego wniosek sąd zastosował areszt. Pierwsza sprawa dotyczyła historyka
sztuki Jacka Bochińskiego, którego Talarek oskarżył o napad z bronią w ręku
na handlarzy ze Stadionu Dziesięciolecia. Bochiński przesiedział rok w
areszcie, zanim okazało się, że nie był sprawcą napadu.
Drugim oskarżonym był Tomasz Siarno, który odsiedział dwuletni wyrok za
pobicie. Z zebranych już po procesie dowodów wynikało, że również on mógł
paść ofiarą sądowo-prokuratorskiej pomyłki.
Dzień po ukazaniu się tekstu w "Przekroju" Talarek złożył w
prokuraturze Warszawa Śródmieście doniesienie o przestępstwie: "Zostałem
znieważony jako prokurator w związku z wykonywanymi przeze mnie czynnościami".
Prokuratura zareagowała błyskawicznie i wszczęła śledztwo z urzędu. Już
dwa tygodnie po złożeniu doniesienia Talarka przesłuchano jako
pokrzywdzonego.
Żądając ścigania dziennikarzy "Przekroju", prokurator skupił się
na tytule artykułu. ?Autor, posługując się techniką drukarską, wyeksponował
w drugim słowie tytułu cztery litery, które bez trudu każdy czytelnik może
odczytać jako "prokurator d... " oraz "prokurator podły".
Znaczenia tych słów nie należy tłumaczyć, bowiem powszechnie są uważane
za obelżywe? - napisał prokurator. Rzeczywiście, w tytule tekstu feralne
cztery litery są wydrukowane jaśniejszym kolorem.
Ze zdaniem kolegi z Grójca zgodziła się prokurator Ewa Krasnodębska-Dybiec z
warszawskiej prokuratury okręgowej, która objęła nadzorem sprawę przeciwko
"Przekrojowi": "Zważyć zatem należy, iż mówienie (pisanie) o
kimś per d.... stanowi niewątpliwe znieważenie" - napisała w jednym z
pism znajdujących się w aktach śledztwa.
(PAP)
Media manipulują, osądzają i są sądzone - wpadki sądowe, wyroki skazujące na dziennikarzy za nierzetelność, pomówienie, wprowadzenie w błąd społeczeństwa.
Wiadomości:
Fatalny rok 2006 miała żydowska spółka Agora
- zysk spadł w 2006 r. o 74,3 proc. - żadna inna gazeta nie poniosła takich
strat
Spółka Agora miała po audycie 32,62 mln zł skonsolidowanego zysku netto
przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w 2006 roku wobec 126,71 mln
zł zysku rok wcześniej, podała spółka w raporcie. Zysk operacyjny na
poziomie grupy wyniósł 39,64 mln zł wobec 150,81 mln zł zysku rok wcześniej.
Skonsolidowane przychody wyniosły 1.133,68 mln zł wobec 1.202,14 mln zł rok
wcześniej.
W raporcie kwartalnym Agora podała, że w 2006 roku grupa miała 32,60 mln zł
zysku netto. W ujęciu jednostkowym w 2006 roku spółka miała 9,98 mln zł
straty netto wobec 134,95 mln zł zysku netto rok wcześniej.
Wybrane informacje o podobnej
tematyce:
MEDIA
TO IV WŁADZA - czyli bez mediów nie można rządzić?
Wolne
media? - dobry bajer. Dziennikarz pracujący w gazecie czy telewizji musi być
uległy - w końcu za to mu płacą...
Prześladowanie
dziennikarza i redaktora Zdzisława Raczkowskiego przez skorumpowanych sędziów
i prokuratorów podkarpackich.
Czy
media to władza? Czy kolejny “Drang nach Osten"
Dziennikarz
- to zawód podwyższonego ryzyka. Walcząc o prawdę i dokumentując fakty musi
zawsze być po któreś stronie barykady ryzykują swoim zdrowiem, stanowiskiem
a niejednokrotnie i życiem...
Kolejne
strony dokumentują stale uzupełniane cykle nieodpowiedzialnego zachowania się
funkcjonariuszy władzy i urzędników państwowych:
Sędziowie
- oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów
- czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury
sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na
poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z
nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy -
czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i
nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy
do zwolnienia od razu - ARCHIWUM - 2006r
SKORUMPOWANI
SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Adwokaci
- czyli mecenasi chałtury prawniczej, a tak naprawdę to jedyni usługodawcy którzy
nie ponoszą odpowiedzialności za odstawiane fuszerki typowi pasożyci społeczeństwa
Oszustwa
polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków,
czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie -
stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne
afery 2007 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
- słowem "psie przękręty".
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
Urzędnicy
państwowi i ich matactwa 2007 - dokumentujemy tu oszustwa urzędników państwowych
takich jak: polityk, wójt, starosta, burmistrz, prezydent, rzecznik - wszelkich
kombinatorów na których utrzymanie pracujące całe społeczeństwo, a którzy
swoje publiczne stanowisko wykorzystują dla swojej prywaty i zysku.
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Psychiatryczne
przekręty pseudo-biegłych udających lekarzy - aktualny stale uzupełniany
cykl przedstawiający typowych schizofreników, decydujących o zdrowiu i majątkach
ludzi, którzy bez wiedzy za to za kasę wydają opinie niezgodne z prawdą i
nie mające nic z fachowością...
Aferzyści
- czyli wszelkiej maści kombinatorzy grający rolę biznesmenów, politycy mający
dojście do tajnych informacji i wiedzy
Poseł
to ma klawe życie :-)
Dziennikarz
- to zawód podwyższonego ryzyka.
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
Strasburg
- wyroki Trybunału - ukarana Polska i polskie sądy za wydane wyroki naruszające
prawo - efekty skorumpowania polskich sędziów.
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" - Niezależne
Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Krzysztof Maciąg, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński oraz wielu sympatyków SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.