opublikowano: 26-10-2010
Policyjne afery 2007 - handel
tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia policyjne, pijani
policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków... - słowem
"psie przękręty".
Ostatnio media przestały obawiać się władz (nie)sprawiedliwości i mamy
wysyp informacji na temat aferalnych postępowań policjantów, prokuratorów,
sędziów itp. funkcjonariuszy państwowych. Wynika
z nich, "że stróże prawa?" łamią PRAWO na wielką skalę.
Niestety w naszym kraju wszystko jest możliwe, nawet to że policjanci okradają,
handlują narkotykami, bronią i chronią grupy przestępcze i oczywiście
polityków.
31.10. Mieszkaniec
Obornik oskarża policjantów
Siedziałem skuty na krześle i krzyczałem, żeby dali mi zadzwonić. Policjant
mnie uspokoił. Tak, że zostałem inwalidą - opowiada Jakub Rybicki.
Oborniki Śląskie, sobotni wieczór przed wyborami. 30-letni Jakub Rybicki
w pubie Evita świętuje z kolegami przyjazd kuzyna, który po trzech latach
wrócił z Hiszpanii. Przed piątą rano towarzystwo rozchodzi się. Rybicki
z dwoma kolegami idą coś zjeść na stację benzynową Orlenu, 50 metrów
od pubu. Zamawiają dziesięć hot dogów.
Piotr Mielczarek, kolega Rybickiego: - Skasowała nas, ale powiedziała, że
hot dogi dostaniemy dopiero o szóstej.
Rybicki: - Wkurzyliśmy się. Zapłaciliśmy i mamy czekać półtorej
godziny? Zażądaliśmy telefonu do jej kierownika, ale o tej porze nikt we
Wrocławiu nie odbierał. Włączyłem kamerę w telefonie i kazałem jej
wszystko powtórzyć, żeby wysłać to potem na skargę do centrali Orlenu.
Ekspedientka wezwała policję.
Patrol przyjechał po kilku minutach. Interwencja mundurowych też nagrała
się na telefonie Rybickiego. Na filmie słychać, jak policjant po rozmowie
z ekspedientką mówi: "Słyszeliście panowie, hot dogów nie będzie.
Polecam opuścić lokal".
Gdy przechodził obok policjanta, ten zastawił mu drogę. Rybicki twierdzi,
że jedynie otarł się o jego ramię. Ale wtedy dowiedział się, że
zostanie zatrzymany za czynną napaść na funkcjonariusza.
- Rzucili mnie na bagażnik poloneza, skuli i odwieźli na komisariat -
opowiada. - Tam posadzili mnie na krześle, z tyłu skuli ręce kajdankami i
zostawili samego. Siedziałem i krzyczałem, że zatrzymali mnie
bezpodstawnie i że chcę zadzwonić do adwokata i rodziny.
Wtedy zszedł do niego jeden z policjantów. - Wrzasnął: "Zamknij się"
i uderzył kilka razy otwartą dłonią w głowę. Odruchowo ją chowałem,
więc oberwałem w uszy. Ciosy były bardzo mocne, za chwilę zacząłem słyszeć,
jakbym był w puszce. Potem z innym policjantem rzucili mnie jeszcze na podłogę,
razem z krzesłem, i dusili. Policjanci zawieźli Jakuba Rybickiego do Wrocławia na Izbę Wytrzeźwień.
Wcześniej alkotest pokazał, że ma 0,76 miligramów (około 1,5 promila)
alkoholu we krwi. Około godz. 15 rodzina odebrała go z izby i zawiozła
prosto na ostry dyżur laryngologiczny do szpitala wojskowego we Wrocławiu.
Diagnoza: duży ubytek w błonie bębenkowej lewego ucha, krwiaki na błonie
w prawym i lewym uchu.
- Lekarz założył mi do ucha sączki z antybiotykiem, ale powiedział, że
konieczny będzie przeszczep - twierdzi Rybicki i zapowiada, że policji nie
odpuści. - Bicie skutego człowieka to bandytyzm i brak honoru.
Komisarz Beata Tobiasz, rzeczniczka komendy wojewódzkiej: - Jeszcze w tym
tygodniu funkcjonariusze Wydziału Kontroli zaczną ustalać, co rzeczywiście
się stało. Do czasu wyjaśnienia tej sprawy nie będziemy podawać żadnych
faktów i dlatego też policjanci nie powinni się wypowiadać.
24 września Pijany
policjant śmiertelnie potrącił rowerzystę
74-letni rowerzysta zmarł w szpitalu po wypadku, do którego doszło
w niedzielę w Jastrzębiu-Zdroju (Śląskie). Kierowca samochodu - policjant, z którym zderzył się rowerzysta,
miał w wydychanym powietrzu ponad 3 promile alkoholu - poinformowała w poniedziałek
wieczorem śląska policja.
- Do tragicznego w skutkach wypadku doszło na skrzyżowaniu jastrzębskich
ulic Libowiec i Okrzei. Jak wstępnie ustalono, kierujący seatem ibizą
potrącił 74-letniego rowerzystę, który zmarł po przewiezieniu do szpitala
- powiedział Piotr Bieniak z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej
Policji w Katowicach. Funkcjonariusze, którzy przybyli na miejsce
zdarzenia, stwierdzili że samochodem kierował ich kompletnie pijany kolega z miejscowej
komendy policji. 40-letni aspirant sztabowy z dwudziestoletnim stażem
pracy, zatrudniony jako technik kryminalistyki, w chwili zdarzenia pełnił
służbę - w ramach tzw. dyżuru domowego. Policjant w najbliższym
czasie prawdopodobnie zostanie zwolniony z pracy. Jeśli okaże się
winnym zderzenia z rowerzystą, oprócz odpowiedzialności dyscyplinarnej
i sankcji za jazdę po pijanemu, będzie mu groziła kara za spowodowanie
śmiertelnego wypadku - do 12 lat więzienia.
21.09. Ponad
30 tys. zł zadośćuczynienia i odszkodowania ma wypłacić Komenda Wojewódzka
Policji w Łodzi 22- latkowi, który ponad trzy lata temu został raniony
policyjną gumową kulą w twarz podczas zamieszek w trakcie Juwenaliów w Łodzi.
Tak zdecydował łódzki sąd okręgowy.
W maju 2004 roku w trakcie juwenaliów na osiedlu studenckim łódzkiego
uniwersytetu grupa chuliganów wywołała zamieszki. Interweniujący policjanci, w wyniku pomyłki, oprócz
gumowych kul użyli sześciu sztuk ostrej amunicji. Dwie postrzelone przez
nich osoby - 23-letnia Monika i 19-letni Damian - zmarły. Kilkadziesiąt
osób odniosło lżejsze obrażenia, uszkodzonych zostało 10 radiowozów.
Kilka miesięcy po zamieszkach policja zawarła ugody z rodzinami
zastrzelonych osób i wypłaciła odszkodowania w wysokości około 230 i
200 tys. zł.
Mateusz Kamiński miał wtedy 19 lat. W czasie zajść
został raniony gumową kulą w twarz, w okolice ust; kula przeszyła skórę,
poraniła dziąsła i zatrzymała się na żuchwie. W szpitalu założono
mu 40 szwów; nastolatek był załamany psychicznie. Przeszedł operację
połączoną z plastyką twarzy, która kosztowała ponad 30 tys. złotych.
Negocjacje z policją o odszkodowanie trwały ponad 1,5 roku. W końcu
sprawa trafiła do sądu. Powód domagał się od policji 75 tys. zł
odszkodowania. Pełnomocnik policji wnosił o oddalenie powództwa. Proces
trwał ponad rok.
Jak poinformowała w piątek Grażyna Jeżewska z biura prasowego łódzkiego
sądu okręgowego, w czwartek sąd zasądził od Komendy Wojewódzkiej
Policji w Łodzi na rzecz powoda 25 tys. zł tytułem zadośćuczynienia i
5,2 tys. zł odszkodowania wraz z odsetkami od dnia ogłoszenia wyroku. W
pozostałej części pozew został oddalony.
Po wydarzeniach na osiedlu studenckim stanowiska stracili m.in. komendant
wojewódzki i miejski policji w Łodzi. Specjalny zespół powołany przez
kolejnego szefa łódzkiej policji uznał, że policja popełniła poważne
błędy na etapie planowania zabezpieczenia juwenaliów - m.in.
funkcjonariuszy było za mało, byli niedostatecznie wyposażeni, a dowodzący
akcją nie miał doświadczenia.
07.09.
Samochodem po pijanemu kierował 37-letni starszy aspirant, zatrudniony w
jednym z wydziałów operacyjnych Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie. W
policji pracował od 13 lat. Wpadł w sobotę 1 września, krótko po godz. 23,
kiedy po służbie prywatnym samochodem wjechał w budynek mieszkalny w
Sulechowie. Badanie krwi wykazało, że funkcjonariusz miał 3,6 promila
alkoholu.
Zwykle w takich wypadkach karę wymierza sąd 24-godzinny. Ale tym razem
prokuratura odstąpiła od trybu przyspieszonego.
- Funkcjonariusz został zatrzymany dla potrzeb policji, która prowadziła
swoje postępowanie. Ponadto trzeba było dokonać oględzin samochodu i
zabezpieczyć go - w taki sposób tłumaczy tę decyzję Kazimierz Rubaszewski,
rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, która sprawę prowadzi.
W czwartek informację o wszczęciu postępowania prokuratura opublikowała na
swojej stronie internetowej. Do tego czasu policja na temat pijanego
funkcjonariusza milczała. - Informacja o zatrzymaniu dotarła do nas z opóźnieniem.
Uznaliśmy, że dzień rozpoczęcia śledztwa przez prokuraturę będzie
najlepszym dniem na przekazanie tej informacji środkom masowego przekazu - tak
pięciodniową zwłokę tłumaczy rzecznik lubuskiej policji Agata Sałatka.
Pijanego policjanta zawieszono w wykonywaniu obowiązków służbowych. W przyszłym
tygodniu, jeszcze przed zakończeniem prokuratorskiego postępowania, policjant
zostanie wyrzucony ze służby.
8 września Uzbrojeni
policjanci w kominiarkach, pisk hamulców, huk wystrzeliwanych pocisków, a potem
okrzyk: ?K...! Pomyłka! Zmiana adresu!?.
Potem jeszcze raz to samo. To nie sceny z planu filmu "13.
posterunek", lecz akcja policjantów z Centralnego Biura Śledczego,
którzy robili obławę na gangstera we wsi pod Zduńską Wolą - opisuje
"Dziennik Łódzki". Mieszkańcy Rębieskich Kolonii opowiadają, że o godz. 5.30 do wsi
wjechało kilka policyjnych radiowozów. Wybiegło z nich trzydziestu
zamaskowanych i uzbrojonych funkcjonariuszy. Jeden pojazd staranował
bramę posesji nr 16. Policjanci sforsowali okiennice i strzelili
pociskiem z gazem do środka, potem przestrzelili zawiasy w drzwiach
i wpadli do domu. Przeszukali pomieszczenia, ale nikogo nie zastali.
Szybko zorientowali się, że popełnili błąd, bo wtargnęli do pustego domu
letniskowego, należącego do mieszkańca Łodzi. Z relacji rolników wynika, że funkcjonariusze wsiedli do radiowozów
i popędzili na koniec wsi. Wtargnęli do domu Andrzeja Z. Gdy policjanci z CBŚ robili raban w kolejnych domach,
poszukiwany gangster spokojnie spał. W domu sąsiadującym z pierwszą
posesją, którą przeszukali funkcjonariusze. Nie obudziły go wystrzały.
Mieszkańcy wsi mówią, że Andrzej H., gangster z grupy mokotowskiej,
wcale się nie ukrywał. Chodził po wsi, do lasu, do sklepu. Chętnie
rozmawiał z rolnikami. Opowiadał, że był oficerem Biura Ochrony Rządu
i, że ma brata bliźniaka.
Krzysztof Hajdas z biura prasowego Komendy Głównej Policji w Warszawie
cieszy się, że akcja CBŚ zakończyła się sukcesem. Tłumaczy, że nie można
było przeprowadzić rozpoznania, żeby nie spłoszyć poszukiwanego Andrzeja
H. Mówi, że policja naprawi szkody, jakie ponieśli właściciele domu, do
którego policjanci CBŚ weszli przez pomyłkę.
3 września Policjanci
się wstydzą Straszny cios i wstyd - tak policjanci komentują
fakt zatrzymania i prokuratorskich zarzutów dla swojego byłego szefa
Konrada Kornatowskiego. Policjanci są wściekli, że kolejny raz stracą na wiarygodności w oczach
społeczeństwa. Zatrzymanie
przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i ujawnione
przez prokuraturę nagrania podsłuchanych rozmów byłego ministra spraw wewnętrznych
i byłego komendanta głównego wstrząsnęło policjantami. Natychmiast
rozpoczęła się gorąca dyskusja w internecie.
Niewielu policjantów rozpacza nad losem swojego byłego szefa. Kornatowski
nigdy nie cieszył się ich zaufaniem. Po pierwsze, nie był policjantem,
tylko prokuratorem. Po drugie, od ujawnienia przez "Dziennik", że
Kornatowski mógł być zamieszany w popełnienie zbrodni komunistycznej,
wielu oficerów nawoływało do jego dymisji. Nocna piątkowa konferencja
prasowa prokuratorów z prezentacją filmów i podsłuchanych rozmów
wzbudziła już skrajne emocje."Co za ludzie nami rządzili" - tak komentowali policjanci
gangsterski żargon, jakimi w rozmowach telefonicznych posługiwał się
Konrad Kornatowski. Niektórych z funkcjonariuszy cieszy zadanie ciosu w układ.
Wątpliwości policjantów wzbudził natomiast fakt zatrzymania całej trójki.
Uważają, że wystarczyło wezwanie do prokuratury. W dyskusji pojawia się też inny wątek: policjanci zwracają uwagę,
że zatrzymania Kaczmarka, Kornatowskiego i Jaromira Netzla odwracają
uwagę opinii publicznej od samej operacji specjalnej CBA w Ministerstwie
Rolnictwa. Według nich istnieje duże prawdopodobieństwo, że była ona
nielegalna.
13.07 - pechowy
piątek dla krakowianina. Pilnujący burdelu strażnik poczuł się urażony słowem "pierdoła"
gdy obywatel bezskutecznie domagał się interwencji. Krakowianin, trafił
na kilkadziesiąt godzin za kratki. Funkcjonariusz nie mógł znieść, że
zirytowany jego bezczynnością obywatel spytał go, czy "jest strażnikiem
czy pierdołą".
- Siedziałem ze sprawcami pobić i złodziejami. Nic nie jadłem - opowiada
pan Janusz, którego niebawem czeka sprawa karna.
Wszedł im na ambicję
Pan Janusz jest prezesem Stowarzyszenia "Non Possumus", które
działa na rzecz poprawy bezpieczeństwa w mieście. Walczy np. z
zastawianiem przez kierowców chodników czy też miejsc parkingowych
wydzielonych dla niepełnosprawnych. Znany jest też z tego, że pilnuje,
czy straż nie ociąga się ze ściganiem przypadków naruszania prawa.
W ubiegłą sobotę późnym wieczorem zawiadomił straż miejska o taksówce,
która mimo zakazu wjazdu na ul. św. Katarzyny (wyjątek zrobiono tylko dla
pojazdów mieszkańców), zaparkowała pod tamtejszą agencją towarzyską.
- Z obu stron ulicy jest zakaz wjazdu, więc wezwałem straż, powiadomiłem
też policję, bo to nie był pierwszy taki przypadek - opowiada prezes Non
Possumus. Na miejsce przyjechał patrol strażników. - Obserwowałem chwilę,
jak drepczą w miejscu, więc podszedłem, powiedziałem, że to ja ich
wezwałem i poprosiłem, by wykonali stosowne czynności wobec kierowcy
auta, zanim dojedzie policja - relacjonuje krakowianin. - Nie widziałem
zapału ani entuzjazmu, więc kilkakrotnie ponowiłem prośbę, aż w końcu
zapytałem jednego z nich: "jest pan strażnikiem miejskim czy pierdołą?".
Myślałem, że wejdę im na ambicję.
No i udało się... Natychmiast usłyszał, że znieważył funkcjonariusza
publicznego. Zaraz też strażnik powiadomił przybyły patrol policji o
popełnionym przestępstwie. Oczywiście - przez pana Janusza. Policjanci
zatrzymali zaskoczonego prezesa stowarzyszenia i przewieźli go na
komisariat przy ul. Szerokiej. Usłyszał, że na skutek doniesienia straży
miejskiej odpowie za znieważenie funkcjonariusza publicznego i zmuszanie go
poprzez groźby do zaniechania czynności prawnej.
Przesłuchano go dopiero w poniedziałek po południu, potem przewieziono
zakratowanym radiowozem do prokuratury. - Policjant, który mnie wsadzał do
auta, powiedział, żebym nie skakał, bo wtedy mnie "zakuje" -
relacjonuje. Dopiero prokurator zdecydował, że prezes stowarzyszenia - po
39 godzinach - może wyjść na wolność.
Pan Janusz w sprawie incydentu ze strażnikiem napisał już do komendanta
SM, wyliczając to wszystko, co go spotkało. Nie wyklucza roszczeń o
odszkodowanie.
12.07. Policja
nie zapłaci odszkodowania krakowianinowi, który pozwał ją za brak należytej
ochrony przez bandytami, którzy nękali go w miejscu zamieszkania.

Paweł Witkowski już po raz drugi poniósł porażkę w tej precedensowej
sprawie. Dwa lata temu Sąd Okręgowy także oddalił jego roszczenia, ale
po uchyleniu wyroku sprawa ponownie wróciła na wokandę.
Krakowianin domagał się od policji 1,8 mln zł za pozostawienie go bez
należytej ochrony. Witkowski, dawny działacz opozycji demokratycznej, był
- jak twierdzi - przez kilka lat nękany przez ludzi z kryminalną przeszłością.
Ataki zaostrzyły się, gdy zeznał w sądzie przeciwko dwóm z nich. Grożono
mu śmiercią, zniszczono samochód, w końcu spalono mieszkanie. Witkowski
złożył kilkanaście doniesień na policji. Większość zakończyła się
umorzeniami bądź odmowami wszczęcia postępowania. Policja traktowała
sprawy jako efekt sąsiedzkich konfliktów. Po pożarze i opisaniu sprawy w
"Gazecie" policja i prokuratura zaczęły sprawdzać własne
decyzje w sprawach zgłaszanych przez Witkowskiego i podjęto na nowo niektóre
z nich. Krakowianin twierdził jednak, że nadal dochodzi do dewastacji i
aktów wandalizmu wymierzonych przeciwko niemu, a policja nie zapewniła mu
bezpieczeństwa.
Wczoraj Sąd Okręgowy uznał jednak, że dobra osobiste Witkowskiego, czyli
prawo do spokoju i poczucia bezpieczeństwa, naruszyli napastnicy, a nie
policja. - Nie można przyjąć, że policja nie podejmowała działań lub
że były to działania pozorowane bądź wręcz wskazujące na powiązania
policji z gangiem działającym w rejonie jego zamieszkania. Dowody tego nie
wykazały - uzasadniała sędzia Elżbieta Bednarczuk.
Paweł Witkowski zapowiedział apelację. - Sąd uznał, że policja to
instytucja stojąca ponad prawem - komentował wczorajsze orzeczenie. Powoływał
się na raport wydziału inspekcji KWP, który jego zdaniem wskazuje, że
poprzez niedopełnienie obowiązków przez policjantów doszło do spalenia
jego mieszkania. - Nie wykonano polecenia komendanta wojewódzkiego o
monitorowaniu korytarza przed mieszkaniem - mówił Witkowski. Zapowiedział,
że gotów jest walczyć o odszkodowanie nawet przed Trybunałem w
Strasburgu.
11.07. 50
tys. zł odszkodowania musi zapłacić chrzanowska policja właścicielom
tamtejszej firmy holowniczej Lidii i Rajmundowi Kapustkom.
Tłem był konflikt związany z odholowywaniem rozbitych pojazdów, głównie
z autostrady A4. Kapustkowie zarzucali miejscowej policji faworyzowanie
innych holowników i szykanowanie ich firmy.
Sprawę do sądu oddali, gdy policjanci zatrzymali, należący do nich,
specjalistyczny samochód holowniczy i nakazali umieszczenie go na strzeżonym
parkingu PKS. Kapustkom zatrzymali dowód rejestracyjny pojazdu, gdyż
ich zdaniem był on niesprawny. Auto podczas postoju, wskutek odłączenia
naczepy, zostało uszkodzone. Na dodatek okradli go złodzieje.
Krakowski sąd uznał, że policja odpowiada za uszkodzenie pojazdu, gdyż
powinna pouczyć właściciela parkingu, że samochód może być
przemieszczany jedynie w obecności fachowców. Policję obciążono też
kosztami skradzionego sprzętu, bo zdaniem sądu umieszczając
specjalistyczny pojazd na wskazanym przez siebie parkingu, powinna
zapewnić należytą ochronę.
08.07.2007 37-letni
policjant z rzeszowskiego komisariatu straci pracę.
W piątek wieczorem volkswagena transportera zatrzymali do kontroli policjanci z
Sanoka. Furgonetka jechała środkiem ul. Białogórskiej, samochody musiały
zjeżdżać na pobocze, by uniknąć zderzenia. Kierujący volkswagenem mężczyzna
był wyraźnie pijany, policjanci pobrali mu krew do analizy. Nietrzeźwi
byli też pasażerowie transportera - 51-letni mieszkaniec Brzozowa (miał
5,2 promila alkoholu w organizmie, stracił przytomność podczas kontroli,
trafił do szpitala) i 53-letni mieszkaniec powiatu rzeszowskiego (1,8
promila). Kierowca jest policjantem z 17-letnim stażem. W poniedziałek
zakończy swą służbę w policji.
03.07. Dwaj
policjanci z Krakowa okradali mieszkańców podczas interwencji domowych.
Wpadli, gdy z konta jednej z okradzionych kobiet próbowali przy pomocy kart
bankomatowych podjąć pieniądze.
Śledztwo w tej sprawie prowadziła krowoderska prokuratura. Według niej
ofiarą nieuczciwych policjantów padło co najmniej kilka osób, przeważnie
w podeszłym wieku. Dodatkowo jeden z funkcjonariuszy został też oskarżony
o pobicie mężczyzny podczas interwencji domowej.
Obaj oskarżeni służyli w IV komisariacie. Na ich trop prokuratura wpadła,
gdy mąż jednej z mieszkanek zawiadomił o zaginięciu portfela wraz z
kartami bankomatowymi podczas interwencji policjantów w domu. W trakcie
zdarzenia mieszkającą tam kobietę trzeba było odwieźć do szpitala, gdyż
wymagała pomocy lekarskiej. Po powrocie jej mąż stwierdził, że po wyjściu
policjantów zniknął jej portfel (w środku było 600 zł i 350 euro) wraz
z kartą bankomatową. Jeszcze tego samego dnia obaj oskarżeni pojechali do
Olkusza i tam próbowali przy pomocy karty wybrać z konta kobiety 900 zł.
Trzykrotnie jednak wprowadzili zły kod PIN. Nie wiedzieli, że cała
operacja została nagrana przez kamerę zainstalowaną obok bankomatu. Po
nieudanej próbie obaj wrócili do mieszkania, z którego ukradli portfel.
Zaskoczonemu mężowi oświadczyli, że to oni go zabrali, tłumacząc, że
przez pomyłkę. Obaj funkcjonariusze jeszcze tego samego dnia zostali
zatrzymani przez policjantów z Biura Spraw Wewnętrznych.
Prokuratura zaczęła wtedy wiązać inne dziwne zgłoszenia o zaginionych
rzeczach podczas interwencji z podejrzaną dwójką policjantów. Okazało
się, że to oni zjawili się trzy lata wcześniej w mieszkaniu starszej
krakowianki w centrum miasta. Rzekomo poszukiwali jej brata, w rzeczywistości
ukradli jej 400 zł. Prawdziwy łup przyniosła im jednak interwencja w
mieszkaniu przy Wrocławskiej. Zostali wezwani, bo zasłabł gospodarz
mieszkania. Po ich wyjściu, rodzina mężczyzny stwierdziła, że znikło
razem z nimi 25 tys. złotych. Oskarżeni policjanci nie gardzili również
drobniejszymi przedmiotami. W kwietniu zostali wezwani do uspokojenia
awanturującego się lokatora. Kiedy jeden z funkcjonariuszy wyprowadził mężczyznę,
drugi korzystając z chwilowej nieobecności żony awanturnika, zabrał jej
telefon komórkowy.
Obaj policjanci zostali już wydaleni ze służby. Przyznali się jedynie częściowo
do zabrania portfela z kartą bankomatową. Pozostałym zarzutom
zaprzeczyli.
02.07. 41-letni
funkcjonariusz policji z Sanoka straci pracę. W niedzielę wieczorem wsiadł po
pijanemu do swojego samochodu. W Nowosielcach koło Sanoka, zderzył się z jadącym
z przeciwka oplem.
Gdy sprawdzono jego trzeźwość, okazało się że miał dwa promile
alkoholu w organizmie. Komendant powiatowy policji w Sanoku zwolnił go z
pracy. Policjant był na służbie przez 22 lata.
27.06.Komendant
krakowski Wiaterek wyrzuca strażnika za krytykę
Marcin Sobolewski stracił we wtorek pracę w krakowskiej Straży Miejskiej.
Przewodniczącego związku zawodowego wyrzucił komendant Janusz Wiaterek, któremu
nie spodobało się, że podwładny ośmielił się go skrytykować w mediach.
Wiaterek próbował zwolnić Sobolewskiego już dwukrotnie, ale nie zgadzał
się na to związek zawodowy. Komendant zmienił taktykę i postanowił
niepokornego podwładnego wyrzucić dyscyplinarnie.
- We wtorek kurier dostarczył mi do domu rozwiązanie umowy o pracę bez
wypowiedzenia - opowiada związkowiec. W uzasadnieniu Sobolewski znalazł
m.in. 14 artykułów, w których wypowiadał się niepochlebnie o swoim
szefie. Strażnik zwracał uwagę na liczne nieprawidłowości szefa: wyłudzenia,
przyjmowanie podejrzanych darowizn i poświadczanie nieprawdy. W lutym z
innymi strażnikami złożył w prokuraturze doniesienie o popełnieniu
przestępstwa przez komendanta.
- Zarzucono mi "ciężkie naruszenie obowiązków poprzez celowe i częste
wypowiadanie w mediach niepochlebnych opinii o przełożonym oraz zarzucanie
mu działań o charakterze przestępczym" - cytuje zwolniony strażnik.
- Komendant popełnił błąd, będziemy walczyć o naszego kolegę w sądzie
- zapowiada Zbigniew Włodarczyk, szef Związku Zawodowego Funkcjonariuszy
Straży Miejskich i Gminnych.
Sam Wiaterek nie chce komentować sprawy i zapowiada, że czeka na
rozstrzygnięcie sprawy w sądzie.
Nie byłaby to pierwsza porażka Wiaterka przed sądem pracy. Na początku
czerwca sędziowie nakazali przywrócić do pracy innego strażnika i wypłacić
mu 3 tys. zł odszkodowania.
25.czerwca Pijani działacze PO pobili policjanta
Dwaj policjanci w szpitalu, w tym jeden w stanie
ciężkim - to efekt burdy we wrocławskim pubie. Jak dowiedział się reporter
RMF FM, sprowokowali ją przewodniczący klubu radnych PO we Wrocławiu i były
radny tej partii. Obaj byli pijani. Bohaterowie historii to obecny szef klubu partii w radzie miejskiej
Marek Ignor i były radny Paweł Kocięba-Żabski. Policjantów wezwała pracownica pobliskiego klubu fitness, bo mężczyźni
wcześniej zachowywali się arogancko wobec recepcjonistki tego klubu. Kiedy
policjanci chcieli ich wylegitymować, ci zaczęli zachowywać się wulgarnie
i agresywnie. Grozili policjantom, że zwolnią ich z pracy. Doszło
do szamotaniny. Jeden z napastników zadał cios w głowę i plecy
policjanta niebezpiecznym narzędziem. Bijący pan przewodniczący na swojej
stronie internetowej
pisze, że jednym z jego pomysłów na te kadencję jest stworzenie
programu "zero tolerancji dla zła". Drugiemu z zatrzymanych,
trzy dni temu skończył się wyrok w zawieszeniu, Tym razem sąd może
być dla niego mniej łaskawy.
25.06.07 Dowód
mafii korporacyjnej w sądach - nie chcą osądzić policjanta
Sądy w Mielcu i Kolbuszowej odmówiły prowadzenia procesu przeciwko
Henrykowi P., policjantowi oskarżonemu o spowodowanie śmierci motocyklisty
Dawida K. Przez to rozpoczęcie sprawy już opóźniło się o dwa miesiące.
- Zdarza się, choć dosyć rzadko, że jeden sędzia nie chce sądzić
danej sprawy. Sytuacja, w której aż dwa całe sądy odmawiają
rozpatrywania to ewenement - komentuje Teresa Więch, rzeczniczka prasowa Sądu
Okręgowego w Tarnobrzegu.
Chodzi o sprawę, w której oskarżonym jest Henryk P., były policjant, który
pracował w mieleckiej komendzie. We wrześniu 2005 roku doszło do
tragedii, w której zginął 25-letni Dawid K. Feralnego dnia jechał na
motorze, podczas gdy policja konwojowała autobus wiozący mieleckich kibiców
z meczu w Tarnobrzegu. Na widok radiowozu nie zahamował i przewrócił się.
Motocykl uderzył w radiowóz, a Dawid wpadł pod autobus. Według kibiców
policyjny radiowóz zatarasował drogę jadącemu motocykliście, a
policjanci otworzyli drzwi, o które uderzył młody mężczyzna.
Według aktu oskarżenia do śmierci Dawida przyczynił się mielecki
policjant Henryk P.: zarzuca mu się spowodowanie umyślnego zagrożenia w
ruchu lądowym i przekroczenie uprawnień służbowych. Grozi za to do ośmiu
lat więzienia.
Śledztwo prowadziła prokuratura z Krakowa, bo tak zdecydował prokurator
krajowy. Akt oskarżenia przesłała do sądu w Mielcu jeszcze w kwietniu
tego roku.
W tym sądzie pracuje aż 15 sędziów, ale żaden z nich nie chciał się
zająć tą sprawą. - Oskarżony występował wielokrotnie przed naszym sądem
w sprawach jako funkcjonariusz policji, dlatego jest nam wszystkim znany.
Napisaliśmy w tej sprawie oświadczenia - relacjonuje Ryszard Rybak, prezes
Sądu Rejonowego w Mielcu.
Oświadczenia trafiły do Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu. - Sąd uznał te
argumenty i zdecydował się przekazać tę sprawę do pobliskiej
Kolbuszowej - opowiada sędzia Więch.
Tu pracuje siedmioro sędziów, ale też - podobnie jak w Mielcu - nikt nie
pali się do sądzenia Henryka P. Sędzia Robert Stącel, prezes Sądu
Rejonowego w Kolbuszowej, tłumaczy, że rozstrzygnięcie tej sprawy w
pewnej mierze będzie dotyczyć oceny pracy policji: - Wśród sędziów
naszego sądu jest zaś córka komendanta policji w Mielcu. Wszyscy ją
znamy, dlatego złożyliśmy jednobrzmiące oświadczenia pisemne, wnioskując
o wyłączenie z tej sprawy. Chcemy uniknąć jakichkolwiek zarzutów o brak
bezstronności.
Nie wiadomo teraz, kto będzie sądził Henryka P. - W poniedziałek w tej
sprawie decyzję podejmie Sąd Okręgowy. Rozważy, czy argumenty sędziów
z Kolbuszowej uznać za zasadne. Jeśli tak się stanie, zostanie wybrane
jeszcze inne miasto - mówi sędzia Więch.
Po śmierci 25-latka w Mielcu doszło do zamieszek. Blisko pół tysiąca
kibiców starło się z policjantami. Zniszczyli kilka radiowozów, kilku
funkcjonariuszy zostało rannych. Na pogotowie trafili też cywile z podrażnionymi
przez gaz oczami.
24.06.2007 Strażnik
w Grudziądzu sprzedawał więźniom telefony
Strażnika podejrzewanego o sprzedawanie więźniom telefonów komórkowych
zatrzymała policja w Grudziądzu (Kujawsko-Pomorskie). Mężczyźnie grozi kara do 10 lat więzienia.
Na trop procederu dostarczania telefonów komórkowych osobom osadzonym w
grudziądzkim więzieniu wpadły wewnętrzne służby ochrony tej placówki.
Na podstawie zebranych przez nie dowodów zatrzymano 38-letniego strażnika,
który się tym trudnił - powiedział rzecznik kujawsko-pomorskiej policji,
Jacek Krawczyk. Policjanci Centralnego Biura Śledczego przeszukali mieszkanie strażnika
i znaleźli tam m.in. trzy telefony komórkowe, które prawdopodobnie były
przygotowane dla "klientów" z więzienia. Z zebranych materiałów
wynika, że zatrzymany mężczyzna sprzedawał osadzonym także inne,
niedozwolone w więzieniu przedmioty.
2007.06.22 Skandal w
poznańskiej izbie wytrzeźwień
zobacz
materiał video
Czterech policjantów, lekarza i dwóch pracowników izby wytrzeźwień podejrzewa się o znęcanie nad nietrzeźwymi pacjentami. Według oficjalnych informacji: zostali zatrzymani za przekroczenie uprawnień i znieważenie osób, które zostały przewiezione na izbę. Ze względu na dobro śledztwa, szczegóły sprawy nie są znane. Pewne jest, że policjanci Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej zatrzymali czterech policjantów poznańskiej prewencji, dwóch pracowników izby wytrzeźwień i lekarza. Zatrzymani są podejrzani o znieważanie pacjentów izby i przekroczenie uprawnień. Prokuratura na razie nie zdradza szczegółów dochodzenia. Łącznie siedem osób zostało zatrzymanych w związku z nieprawidłowościami, do jakich miało dojść podczas dyżuru w poznańskiej izbie wytrzeźwień. Policjanci mieli przekroczyć swoje uprawnienia i znieważyć przewożone nietrzeźwe osoby. Podobne zachowanie zarzuca się lekarzowi dyżurującemu i dwóm pracownikom izby - poinformował nas prokurator Marek Konieczny. Wszystkie zatrzymane osoby zostały zawieszone w czynnościach służbowych. Grozi im kara ograniczenia wolności lub trzy lata więzienia.

Policjanci zmanipulowali okoliczności śmiertelnego wypadku drogowego w Kalwach. Robiąc sprawcę z ofiary, chcieli uchronić przed odpowiedzialnością prawną i finansową firmę transportową brata rzecznika poznańskiej policji.
26 listopada ubiegłego roku w Kalwach ciężarowy DAF zderzył się z fiatem 126p z przyczepką. Kierowca „malucha", 45-letni Krzysztof Chudzicki, zginął na miejscu. Osierocił trójkę dzieci. Podczas czynności wykonywanych przez funkcjonariuszy z drogówki obecny był wyższy od nich stopniem brat właściciela ciężarówki – podinspektor Andrzej Borowiak, wtedy rzecznik Komendy Miejskiej Policji i naczelnik wydziału prezydialnego. Rodzina ofiary podejrzewa, że policjant wpływał na to, co robiła drogówka.
Sprawę umorzono, uznając zabitego za sprawcę zderzenia czołowego. Tak twierdził kierowca DAF-a, chociaż fiat nie miał uszkodzeń z przodu. Nie powołano biegłego, nie szukano świadków. Szokujące okoliczności sprawy przedstawiliśmy w styczniu w artykule pt. „Martwy nie ma racji". Dzień przed publikacją prokuratura podjęła sprawę na nowo i zleciła zbadanie wypadku biegłym sądowym.
Specjaliści pracowali kilka miesięcy. Ze zdjęć wykonanych po tragedii stworzono komputerowy obraz jezdni. Nałożono go na wyniki uzyskane w programie służącym do symulowania przebiegu wypadku oraz dane zebrane podczas wizji lokalnej. Przeanalizowano także obrażenia odniesione przez zabitego oraz relacje osób, które były pierwsze na miejscu tragedii.
Końcowa opinia ekspertów jest kategoryczna i potwierdza nasze podejrzenia: nie było żadnego zderzenia czołowego. Według ekspertów oba samochody w chwili wypadku były na tym samym pasie jezdni, jechały w stronę Poznania. Ciężarowy DAF najechał na „malucha" i zepchnął go na przeciwległy pas.
Oba pojazdy były sprawne i jechały z dozwoloną prędkością. Osobowe auto (i przyczepa) było prawidłowo oświetlone. Warunki atmosferyczne były na tyle dobre, że kierujący DAF-em miał czas, by zahamować. Zdaniem biegłych, niewłaściwie obserwował jezdnię – doprowadzając do zderzenia, rażąco naruszył zasady bezpieczeństwa.
Wezwany w ubiegłym tygodniu do prokuratury kierowca ciężarówki spodziewał się tego, co go czeka, bo przyszedł z adwokatem. Otrzymał zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku.
– Krzysztof L. nie przyznał się. Podtrzymał wersję, że fiat wjechał na niego czołowo – mówi Marek Marszałek, zastępca prokuratora rejonowego w Grodzisku Wielkopolskiego.
Podejrzanemu nie zatrzymano prawa jazdy, chociaż to rutynowa procedura w takich przypadkach. Prokuratura nie przesłuchała i nie planuje już przesłuchać policjantów (w tym A. Borowiaka), którzy byli na miejscu wypadku, chociaż wnioskował o to prawnik rodziny zabitego. Do wyjaśnienia pozostaje wiele zagadek. Przede wszystkim nie wiadomo, dlaczego wykonując plan miejsca wypadku, policjanci nie zaznaczyli niektórych śladów, a usytuowanie innych zmienili?
Do wyjaśnienia pozostaje także kwestia skłaniania przez policjantów rodziny zabitego do oddania wraku fiata i przyczepy do kasacji jeszcze w okresie przed umorzeniem sprawy. Czy nie miało to służyć zacieraniu śladów prawdziwych okoliczności tragedii? Gdyby auto zostało wtedy, zgodnie z sugestiami z policji zniszczone, biegli sądowi mieliby bardzo utrudnione zadanie. Rodzina jednak zostawiła auto i jego szczegółowe badanie odegrało istotne znaczenie podczas wykonywania ekspertyzy.
Stwierdzonych przez biegłych dowodów na tuszowanie prawdziwych okoliczności wypadku jest więcej. Jedna z nich ma charakter wręcz makabryczny. Zdaniem biegłych ktoś przemieścił w aucie ciało zabitego, przenosząc je z fotela kierowcy na sąsiedni. Zmiana ułożenia zwłok miała odpowiadać wersji o zderzeniu czołowym.

Jeszcze odważny, ponieważ dopiero od 6 miesięcy jest policjantem...
Zapewne po tym co go spotkało przestanie reagować i tak jak reszta policjantów chetnie będzie aresztował dzieci i staruszków.
- Było ich dwóch. Wsiedli do autobusu na wysokości zoo - opowiada policjant - Zachowywali się wulgarnie, pili alkohol, przeszkadzali innym pasażerom. Autobusem jechała grupa dzieci, chyba ze szkolnej wycieczki - podkreśla.
Podszedł i zwrócił uwagę mężczyznom zakłócającym spokój.
W odpowiedzi usłyszał stek wyzwisk, sięgnął po telefon, by wezwać patrol. - wtedy jeden z nich uderzył go głową w twarz, na chwilę stracił orientacje, ale ocknął się jednak szybko. Obezwładnić jednego z napastników, z drugim uporał się pasażer. W zatoczce autobusowej czekał na nich już radiowóz. Tam usłyszeli zarzuty: znieważenia funkcjonariusza, naruszenia nietykalności cielesnej i zmuszenia przemocą do odstąpienia od czynności służbowych.
Napastnicy, którzy zaatakowali policjanta, po przedstawieniu im zarzutów poszli do domów. Prokurator dał im jedynie dozór policyjny.
- Prosiliśmy prokuraturę, by zwróciła się do sądu o aresztowanie podejrzanych, ale prokurator tego nie zrobił. Nie wiem dlaczego - mówi oficer śródmiejskiej komendy.
Motywów, jakimi kierował się prokurator, nie udało nam się wczoraj poznać. - Trwa w tej sprawie postępowanie służbowe. Nic więcej nie mogę powiedzieć - mówi prok. Katarzyna Szeska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Dużo więcej do powiedzenia miał zwierzchnik prokuratury min. Zbigniew Ziobro. Decyzję podwładnego nazwał "skandaliczną" i polecił natychmiastowe wszczęcie postępowania dyscyplinarnego.
16 czerwca Afera mieszkaniowa z udziałem szefów policji
Byli szefowie policji mogą usłyszeć zarzuty w aferze
mieszkaniowej - informuje "Wprost". Chodzi o byłego wiceszefa
Komendy Głównej Policji gen. Ryszarda Siewierskiego, wiceszefa komendy stołecznej
Romana Trzcielińskiego oraz innych wysokich rangą oficerów. Jak podaje tygodnik zarzuty mają dotyczyć m.in. przekroczenia uprawnień
i niegospodarności.
"To pokłosie afery mieszkaniowej w warszawskiej policji i podejrzanej
inwestycji nadzorowanej przez biuro logistyki komendy głównej. Chodzi m.in.
o przyznawanie atrakcyjnych mieszkań służbowych znajomym policjantom,
a także zamienianie tzw. lokali konspiracyjnych (przeznaczonych na
spotkania z agentami lub przetrzymanie świadka) na mieszkaniowe" -
pisze 'Wprost". - To były łakome kąski, ponieważ były to duże,
dobrze wyposażone mieszkania w atrakcyjnych rejonach stolicy.
Zamieszkali w nich współpracownicy szefostwa KSP - powiedział gazecie
emerytowany oficer komendy stołecznej.
8 czerwca 6 tys. zł łapówki dla
śląskiego policjanta
Pod zarzutem przyjęcia łapówek o łącznej wysokości
6 tys. zł policjanci ze śląskiego wydziału Biura Spraw Wewnętrznych
zatrzymali 44-letniego funkcjonariusza wydziału kadr Komendy Wojewódzkiej
Policji w Katowicach.
Jak poinformował prokurator rejonowy w Dąbrowie Górniczej, Tomasz
Małuch, śledztwo obejmuje lata 2004?2006 i dotyczy m.in. opinii
lekarskich w sprawie przydatności do służby wręczającego łapówkę
kandydata. 44-letni kadrowiec pracował w policji od 22 lat. W tym czasie
dosłużył się stopnia aspiranta sztabowego. Najprawdopodobniej w najbliższym
czasie zostanie dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Decyzją prokuratury wobec podejrzanego zastosowano już poręczenie majątkowe
w wys. 10 tys. zł. Za przyjęcie łapówki i przekroczenie obowiązków
służbowych grozi do 8 lat więzienia.

Dwóch policjantów w cywilu skatowało chorego człowieka. Najprawdopodobniej zbierał niedopałki koło ławki, na której siedzieli.
Do zdarzenia doszło w minioną środę, około czwartej nad ranem, w centrum Świdnika. Dwóch policjantów, po służbie, siedziało na ławce. W pobliżu pojawił się zaniedbany mężczyzna w średnim wieku, szukający niedopałków. 29-letni Ireneusz S., policjant z siedmioletnim stażem, mający dobrą opinię, i o rok młodszy Rafał S., który pracuje w policji od 10 miesięcy, ciężko pobili 50-letniego Antoniego Wróbla.
- Obaj bez powodu zadali mu szereg ciosów pięściami, kopali go po głowie, tułowiu, czym narazili go na niebezpieczeństwo co najmniej ciężkiego uszczerbku na zdrowia – mówi Andrzej Lepieszko z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Antoni Wróbel trafił do szpitala. Pobity, z siniakami na twarzy, stłuczoną klatką piersiową i okolicami lędźwi, objawami wstrząśnienia mózgu. Nie pamięta, co wydarzyło się w minioną środę nad ranem. Przypomina sobie tylko to, że ktoś go kopał.
Obaj policjanci zostali zatrzymani. Przed sądem przyznali się do winy, okazali skruchę. Do czasu rozprawy mają się meldować w komisariacie. Zapis wydarzenia zarejestrowała kamera zainstalowana w pobliżu. Dysponująca nagraniem straż miejska nie chce jednak go pokazać – zostało zabezpieczone dla potrzeb prokuratury.
- Byli po służbie, nie używali atrybutów policyjnych, ale nie zmienia to faktu, że byli policjantami i na dodatek mieszkańcami tego miasta – mówi o sprawcach pobicia podinspektor Grzegorz Hołub, zastępca Komendanta Powiatowego Policji w Świdniku. – Nie powinni byli wprowadzać się w taki stan, by nie panować nad sobą. Dopuścili się przestępstwa.
20.05.07 Parada
równości szybko osadzona - skazana Młodzież Wszechpolska
W sumie zatrzymano 32 osoby. 25 z nich właśnie za blokowanie marszu.
Prawie wszyscy z tej grupy dostali mandaty. Trzy osoby odmówiły, więc będą
odpowiadać przed sądem grodzkim. Jedna dodatkowo dostała zarzut sfałszowania
legitymacji szkolnej. Dwie kolejne osoby policjanci zatrzymali za rzucanie
jajkami. Z kolei z pięciu osób zatrzymanych pod Sejmem, jedna stanie przed
sądem rodzinnym (bo jest nieletnia), jedną czeka osobne śledztwo, a trzy
już w niedzielę po południu zostały skazane m.in. za czynną napaść na
policjantów.
- Sprawa nie budziła wątpliwości, więc skorzystaliśmy z
tzw. trybu przyspieszonego - mówi oficer śródmiejskiej policji. - Proces
mógł się odbyć już w sobotę wieczorem, ale jeden z oskarżonych musiał
wytrzeźwieć - dodaje.
Zapadły kary od 6 do 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Skazani muszą
też zapłacić nawiązkę (od 300 do 400 zł) napadniętym policjantom.
2007-05-04, Policjant
czy babski bokser?
Matka pana Marka (imię na jego prośbę zmienione) poczuła się źle, więc
syn zaprowadził ją do szpitala przy ul. Kasprzaka. Nie wzywał karetki,
bo mieszka blisko lecznicy i uznał, że tak będzie szybciej. Lekarka dyżurna
odmówiła jednak zbadania kobiety. Doszło do pyskówki. - A co mi pan
zrobi? Pobije mnie pan? - miała powiedzieć lekarka. Pan Marek odparł: -
Jeśli to będzie konieczne.
Dziś tłumaczy: - Byłem cały w nerwach, bałem się o zdrowie mamy.
Lekarze wezwali policję, bo uznali, że syn pacjentki im grozi. Zanim
jednak patrol dojechał, wszyscy się uspokoili. Lekarze zajęli się chorą,
a pan Marek spokojnie oczekiwał w holu. Gdy policjanci weszli do środka,
podszedł do nich pierwszy. - Dobrze, że panowie są. Chciałem złożyć
skargę na lekarkę - oznajmił.
Policjant spisał jego dane i poszedł do gabinetu. Po kwadransie wyszedł
i oznajmił: - Jest pan zatrzymany! A do kolegi rzucił: - Kuj go!
W ciągu kilku chwil w wąskim korytarzu zrobił się ogromny zamęt.
Policjanci skuli kajdankami żonę i siostrę pana Marka (przyszły do
szpitala zaalarmowane sytuacją niedługo po przybyciu policji), a na
koniec jego samego. Pierwsza z kobiet, drobna blondynka, została rzucona
przez funkcjonariusza na podłogę. Wielkie siniaki przez kilkanaście dni
nie schodziły z jej kolan. Cała trójkę przewieziono do komendy przy
ul. Żytniej, gdzie spędzili noc.
Po tej koszmarnej wizycie złożyli skargę na postępowanie policji,
m.in. do MSWiA. - Do tej pory myślałam, że na ziemię rzuca się groźnych
bandytów, którzy są niebezpieczni - mówi żona pana Marka. On sam
podkreśla: - Chcieliśmy całą sytuację spokojnie wyjaśnić. Nie
rozumiem, skąd taka brutalność policji.
W prokuraturze od trzech tygodni trwa wyjaśnianie incydentu. Toczą się
dwa dochodzenia: jedno w sprawie gróźb karalnych wobec lekarki, drugie w
sprawie policyjnej interwencji.
2007-05-04, Komendant straży miejskiej
w Łodzi gloryfikował się?!?
Komendant straży miejskiej w
Łodzi własnoręcznie pisał donosy i skargi na radnych, policjantów,
urzędników magistratu, a w pismach do prezydentów podszywał się pod
mieszkańców Łodzi i wychwalał siebie oraz kierowaną przez siebie
formację? Z informacji i dokumentów, do których dotarł "Express
Ilustrowany", wynika, że tak właśnie było.
O pisaniu donosów przez komendanta Seligę otwarcie mówi jego były
zastępca, współzałożyciel straży miejskiej w Łodzi - Jan
Trzewikowski. "O tym, że Seliga pisze donosy, było wiadomo już
od jakiegoś czasu, ale przecież to nie jedyne jego dziwne
zachowanie" - twierdzi.
Trzewikowski opowiada, że gdy komendant Seliga szedł do radia,
gdzie miał wziąć udział w audycji, wręczał swoim podwładnym
kartki z pytaniami. "Naszym zadaniem było dzwonić do studia,
podawać się za mieszkańców i pytać Seligę o rzeczy, które sam
wcześniej wymyślił i opracował. W ten sposób kreował swój
nienaganny wizerunek" - mówi.
Z relacji informatorów gazety wynika, że komendant pisał donosy
odręcznie, a potem dawał je do przepisania na komputerze. Dziennik
dotarł do kilku oryginalnych donosów i porównał je z oficjalnymi
dokumentami pisanymi ręką komendanta. Według "EI"
wszystkie donosy wyszły spod ręki tej samej osoby. Spostrzeżenia
te potwierdził biegły grafolog.
O czym pisał i donosił komendant? W piśmie do ówczesnego
wiceprezydenta Karola Chądzyńskiego przedstawiał się np. jako
jeden z mieszkańców osiedla Janów. Informował prezydenta m.in.,
że z prawdziwą przyjemnością mieszkańcy obserwują pracę strażników
miejskich z posterunku przy ul. Jagienki.
- Godne podkreślenia jest również to, że komendant SM zareagował
na naszą propozycję i od początku maja 2003 roku 4 strażników
skierował do obsady posterunku. Strażnicy pracują od 6 do 22. Są
na każde nasze wezwanie. Są aktywni i bardzo obowiązkowi. Na
posterunku dwa razy w tygodniu przebywają policjanci, ale oni nie
patrolują osiedla, tylko siedzą za biurkiem - "Express
Ilustrowany" cytuje fragment donosu, którego autorem rzekomo
ma być komendant Seliga.
2007-04-03 Były policjant z Mielca oskarżony
Osiem lat więzienia grozi byłemu policjantowi z Mielca, który
doprowadził do śmierci 25-latka.
Śledztwo prowadziła Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Przedstawienie
zarzutów Henrykowi P. ma związek z tragedią z września ubiegłego
roku. 25-letni Dawid K. zginął pod kołami autobusu. Według policji
jechał motorem z nadmierną prędkością, nie zatrzymywał się na
wezwania. Na widok radiowozu, który konwojował autobus wiozący
mieleckich kibiców z meczu w Tarnobrzegu, nie zahamował i przewrócił
się. Motocykl uderzył w radiowóz, a Dawid wpadł pod autobus. Według
kibiców jednak to policyjny radiowóz specjalnie zatarasował drogę jadącemu
motocykliście, a policjanci otworzyli drzwi, o które uderzył młody mężczyzna.
Śledczy dysponują dwoma niezależnymi opiniami biegłych sądowych, z których
wynika, że do śmierci Dawida przyczynił się Henryk P. Prokuratura
postawiła mu zarzut umyślnego zagrożenia w ruchu lądowym i
przekroczenie uprawnień służbowych, za co mu grozi do ośmiu lat więzienia.
Do mieleckiego sądu trafił teraz akt oskarżenia przeciwko P. On sam po
tragicznym zdarzeniu odszedł z policji.
Śmierć 25-latka stała się wówczas pretekstem do wywołania nocnych
zamieszek w Mielcu. Brało w nich udział około 500 pseudokibiców.
Zniszczyli kilka radiowozów, rannych zostało sześciu funkcjonariuszy.
Policja użyła gazu łzawiącego i kul gumowych. Na pogotowie trafiły
dwie osoby z urazami oczu po użyciu gazu.
2007-03-31 Strażnik z Sieradza
zamordował kolegów ponieważ był chory psychicznie?
Damian C., strażnik,
który w poniedziałek zabił trzech funkcjonariuszy, sprawia wrażenie osoby
chorej psychicznie. Na przesłuchaniach w prokuraturze mówił, że słyszał
głosy, które kazały mu pociągnąć za spust - pisze "Dziennik".
Dziś w Pabianicach odbywa się ceremonia pogrzebowa Andrzeja Werstaka,
jednego z policjantów zastrzelonych przez strażnika.
Treść wyjaśnień składanych w prokuraturze przez Damiana C. to pilnie
strzeżona tajemnica. Józef Mizerski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w
Sieradzu mówi, że dla dobra śledztwa nie będzie ujawniać żadnych
szczegółów z toczącego się postępowania.
"Podczas składania wyjaśnień mówił, że słyszał głosy, które
kazały mu pociągnąć za spust" - mówi informator dziennika.
Twierdzi, że widzi wszystko w czarno-białych
kolorach.
"Nie komentuję żadnych doniesień związanych ze sprawą Damiana
C." - powiedziała Krystyna Patora, prokurator, prowadząca śledztwo
w sprawie strzelaniny w Zakładzie Karnym.
W Sieradzu jednak coraz głośniej mówi się o tym, że wartownik w
przeszłości miewał już napady szału. Z nieoficjalnych informacji
wynika, że Damian C. w młodości zażywał narkotyki. Ze szkoły wyleciał
prawdopodobnie za bójkę. Prokuratura zapowiada, że będzie sprawdzała
każdy trop, żeby rozwikłać zagadkę.
2007-03-29 Kolejni
policjanci aferzyści "łowcy blach" za kratkami
Coraz szersze kręgi zatacza afera "łowców blach". Zarzuty usłyszało
sześć kolejnych osób, w tym byli i obecni policjanci. W czwartek zatrzymano
dwóch podejrzanych: byłego policjanta oraz osobę spoza policji. W poniedziałek
i wtorek - cztery inne osoby.
Wśród nich jest zastępca komendanta w Świątnikach Górnych i kolejny
były policjant. Podejrzani związani z policją usłyszeli zarzuty dotyczące
utrudniania postępowania i przekroczenia uprawnień. Niektórzy z nich
mieli obniżać bądź anulować mandaty. Sprawa wyszła w trakcie śledztwa
dotyczącego nielegalnych kontaktów policjantów z krakowskiej komendy z
właścicielami pomocy drogowych. Funkcjonariusze w zamian za pieniądze
informowali ich o kolizjach i wypadkach.
2007-03-21Policyjne
afery w białostockim
Trzej białostoccy policjanci z prewencji są podejrzani o przyjmowani łapówek.
Zostali zatrzymani wczoraj przez swoich kolegów z Biura Spraw Wewnętrznych.
To doświadczeni policjanci - dwaj sierżanci z siedmioletnim stażem
pracy i jeden posterunkowy zatrudniony od sześciu lat. Wczoraj wszyscy
zostali doprowadzeni do prokuratury. Po przesłuchaniach sąd zdecydował
o aresztowaniu jednego z nich, dwaj muszą wpłacić poręczenia majątkowe.
Przełożeni policjantów nie chcą niczego komentować. Nie wiadomo też,
o jak duże łapówki chodzi i w jakich okolicznościach je przyjmowali.
- Jeżeli zarzuty się potwierdzą, poniosą konsekwencje prawne i zostaną
usunięci z pracy - tylko tyle powiedział nam Dariusz Kędzior, rzecznik
prasowy Komendy Miejskiej Policji.
2007-03-19 Dlaczego oficer
policji opluł swoją koleżankę?
Kobieta miała donieść przełożonym o pijackiej imprezie zorganizowanej
w gmachu lubelskiej komendy miejskiej. To jedna z hipotez postawiona przez
policyjną specgrupę, która wyjaśnia okoliczności skandalu.
Do przykrego incydentu miało dojść przed kilku dniami w jednym z pokoi
komendzie przy ul. Północnej. Znieważona kobieta o wszystkim
poinformowała komendanta, który do wyjaśnienia sprawy powołał
specjalną grupę śledczych.
- Prowadzimy w tej sprawie czynności wyjaśniające.
Wkrótce przesłuchamy świadków opisanego przez policjantkę incydentu.
W chwili obecnej nic więcej powiedzieć nie mogę - tłumaczy Witold
Laskowski, rzecznik prasowy komendy miejskiej, który dodaje, że znieważenie
funkcjonariusza policji to jedno z poważniejszych wykroczeń.
Policjantka z sekcji patrolowo-interwencyjnej utrzymuje, że opluł ją
kolega z wydziału, kierownik ogniwa wywiadowców komisarz Krzysztof K.
Pod koniec stycznia ten sam oficer wraz z sześcioma innymi
funkcjonariuszami został przyłapany na piciu alkoholu w komendzie.
Komendant miejski dowiedział się o pijackiej imprezie od jednego z
policjantów: funkcjonariuszy zdradziło zapalone światło w jednym z
pokoi i głośne rozmowy. Wobec wszystkich przyłapanych na piciu w pracy
wszczęto postępowanie dyscyplinarne, które oprócz konsekwencji
finansowych może zakończyć się nawet zwolnieniem ich ze służby.
Obecnie tkwi ono jednak w martwym punkcie, gdyż wszyscy podpadnięci
policjanci pouciekali na zwolnienia lekarskie.
Oficer, który nie przeprosił Mateusza
Komisarz Krzysztof K. był bohaterem naszych tekstów, kiedy jego podwładni
przez pomyłkę zakuli w kajdanki 13-letniego Mateusza. Po tym jak
prokuratura z powodu "znikomego stopnia społecznej szkodliwości
czynu" policjantów umorzyła śledztwo w tej sprawie, Krzysztof K.
zwrócił się do matki Mateusza, proponując chłopcu przeprosiny. Jednak
nigdy tego nie zrobił, tłumacząc się najpierw kłopotami ze zdrowiem,
a potem problemami osobistymi.
- Czuję się oszukana, podobnie jak mój
syn. Nie mogę uwierzyć, że oficer policji nie dotrzymuje słowa - mówiła
"Gazecie" matka Mateusza.
2007-03-02 Zarzut
dwukrotnego doprowadzenia do obcowania płciowego kobiety zatrzymanej w
policyjnej izbie zatrzymań postawiła prokuratura funkcjonariuszowi Komendy
Miejskiej Policji w Lublinie 32-letniemu Grzegorzowi K.
Jak poinformował w piątek na konferencji prasowej z-ca szefa Prokuratury Okręgowej
w Lublinie Marek Woźniak, policjantowi grozi do 8 lat więzienia.
Patrol policji zatrzymał w poniedziałek w nocy na ulicy pijaną studentkę
lubelskiej Akademii Medycznej. Ponieważ kobieta nie podała funkcjonariuszom
swojego adresu została przewieziona do policyjnej izby zatrzymań. Przebywała
tam do rana i została zwolniona. W środę zgłosiła się do prokuratury i złożyła
zawiadomienie o dwukrotnym zmuszeniu jej do stosunku przez policjanta pełniącego
służbę.
- Kobieta została dokładnie przesłuchana, szczegółowo opisała okoliczności,
rozpoznała policjanta. Została przebadana przez lekarza - powiedział Woźniak.
32-letni policjant mógł zdaniem prokuratury i sądu wpływać na
zeznania pokrzywdzonej, bo na nich głównie opiera się oskarżenie.
Studentka cały czas podtrzymuje, że wykorzystując to, iż była pijana,
policjant pełniący służbę w policyjnej izbie zatrzymań, dwukrotnie
doprowadził ją do obcowania płciowego. Aresztowany starszy
sierżant nie przyznaje się do winy. Został zawieszony w czynnościach.
Związek zawodowy policjantów wynajął mu adwokata. Aby uniknąć podejrzeń
o stronniczość wewnętrzne postępowanie prowadzą oficerowie z komendy
głównej policji.
2007-03-01, Podwarszawscy policjanci brali łapówki od firm holowniczych
Sześciu policjantów z podwarszawskich komisariatów trafiło do aresztu
pod zarzutem korupcji. Przyjmowali łapówki od firm holowniczych.
Zatrzymani to funkcjonariusze drogówki i służby dyżurnej z komisariatów
pod Warszawą. Wszyscy dostawali od firm holowniczych od stu do nawet
kilkuset złotych za informacje o wypadkach i kolizjach. - Wśród
zatrzymanych są funkcjonariusze z podwarszawskich komisariatów: trzech w
stopniu sierżanta, jeden sierżant sztabowy i starszy sierżant oraz
jeden w stopniu starszego posterunkowego. Służyli w policji od dwóch do
kilkunastu lat - mówi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej.
Podejrzanych mundurowych zatrzymało Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej.
Przedstawiło im zarzuty przyjmowania łapówek i zostawiło na trzy miesiące
w areszcie.
13 lutego Policjanci
podejrzani o korupcję
Pięciu policjantów z Komendy Powiatowej w Zgierzu
(Łódzkie) oraz siedmiu emerytowanych funkcjonariuszy z tej
jednostki jest podejrzanych o przyjmowanie łapówek w zamian za
odstępowanie od czynności służbowych - poinformowała rzeczniczka łódzkiej
policji nadkom. Magdalena Zielińska. Funkcjonariuszy zatrzymali w styczniu i w lutym policjanci
z Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Zatrzymano także siedem osób
cywilnych, które podejrzane są o wręczanie korzyści majątkowych
policjantom oraz składanie fałszywych zeznań w prowadzonym postępowaniu.
Podejrzanym grożą kary do 8 lub 10 lat pozbawienia wolności.Śledztwo w sprawie korupcji wśród zgierskich policjantów
prowadzi Prokuratura Okręgowa w Łodzi i dotyczy ono lat
2001-2003. Zatrzymani pełnili służbę w zgierskiej komendzie w pionie
prewencji i ruchu drogowego. Wśród nich są: oficer,
podoficerowie, aspiranci i starszy posterunkowy.
- Jak ustalono, zatrzymani w czasie służby przyjmowali łapówki
w postaci pieniędzy, markowych alkoholi i papierosów w zamian
za "tuszowanie" spraw związanych z nietrzeźwymi
kierowcami, nie wypisywanie mandatów sprawcom wykroczeń i zlecanie
określonemu holownikowi usług związanych z obsługą kolizji
drogowych - wyjaśniła Zielińska.
Dwaj policjanci przyjęli łapówki za złożenie przed sądem zeznań
korzystnych dla oskarżonego; inny w zamian za pieniądze zażądał
przed sądem uzgodnionej z oskarżonym kary za jazdę po pijanemu. Czynni policjanci zostali zawieszeni w czynnościach służbowych.
Śledczy nie wykluczają kolejnych zatrzymań w tej sprawie
2007-03-01, Policjant
odwołany, ponieważ szef zemścił za Złotą Pałę...
Szef toruńskiej policji Janusz Brodziński będzie odwołany -
zapowiedział komendant wojewódzki w Bydgoszczy.
Brodziński mści się na podwładnym za zgłoszenie do nagrody za najbardziej
absurdalne polecenie roku.
Do walki o Złotą Pałę Internetowego Forum Policyjnego "Glino, pomóż
sobie sam" ( www.ifp.pl ) Brodzińskiego zgłosił dzielnicowy Sławomir
Marciniak.
Instrukcja Brodzińskiego konkurs wygrała. Polecił on funkcjonariuszom,
by podczas interwencji domowych zdejmowali buty. Zajął też trzecie
miejsce za "szereg innowacji wnoszonych do codziennej służby",
m.in. polecenie dyżurnym, by "okłamywali zgłaszających, że
radiowóz już jedzie, mimo iż przez najbliższe cztery-pięć godzin nie
dojedzie z powodu braku służby".
Aby ustalić, kto go zgłosił do konkursu, szef toruńskiej policji
polecił informatykom z komendy skontrolować komputery. Następnie
wytoczył Marciniakowi postępowanie dyscyplinarne, m.in. "za
naruszenie zasad etyki".
Po wczorajszym tekście "Gazety" na IFP od rana wpisywali się
policjanci solidaryzujący się z Marciniakiem. Deklarowali wpłatę pieniędzy
na wynajęcie dla niego obrońcy.
Ale tuż przed południem komunikat wydał komendant wojewódzki Krzysztof
Gajewski. - Podjął czynności administracyjne związane z odwołaniem ze
stanowiska komendanta miejskiego policji w Toruniu mł. insp. Janusza
Brodzińskiego - poinformowało jego biuro prasowe.
2007-02-11, Gdzie jest
aferzysta Gasiński?
Stołeczna policja wciąż szuka zbiegłego w piątek z prokuratury
Bogdana Gasińskiego. - To dla nas sprawa honoru - mówią policjanci.
Bogdan Gasiński, znany m.in. z opowieści o Talibach lądujących w
podolsztyńskich Klewkach, uciekł z prokuratury na Pradze Północ przez
okno. W piątek w południe miał być przesłuchiwany przez tamtejszego
prokuratora. Poprosił o możliwość skorzystania z toalety. Zobaczył
otwarte okno, wyszedł przez nie, zawisł na parapecie i zeskoczył na dół.
Choć to wysokość pierwszego piętra, najprawdopodobniej nic mu się nie
stało. Nie był skuty kajdankami.
Na przesłuchanie do prokuratury przywieźli go policjanci z sekcji sądowej
wolskiej komendy i to najprawdopodobniej jeden z nich będzie odpowiadał
dyscyplinarnie za zaniedbania.
- Błędy na pewno były, ale nie chciałbym niczego przesądzać przed
zakończeniem postępowania - mówi "Gazecie" mł. insp. Jacek Kędziora,
szef stołecznej policji.
Tymczasem jego podwładni z komendy na Pradze Północ, wspierani przez
specjalną grupę pościgową z wydziału kryminalnego KSP, wciąż szukają
zbiega. Na razie bez efektu.
- Ucieczka przestępcy to zawsze jest
policzek dla policji, dlatego zatrzymanie Gasińskiego to dla nas sprawa
honoru - mówią policjanci.
2007-02-08, Zarzuty wobec komendanta krakowskiej straży miejskiej
Czy komendant krakowskiej straży miejskiej Janusz Wiaterek ma uprawnienia
do kierowania jednostką? Jego podwładni twierdzą, że zdobył je
nielegalnie. Wiaterek odpowiada, że uzyskał je eksternistycznie, a egzaminujący
go policjant uważa, że Wiaterek po prostu nie przykładał się podczas
kursu. Byli i obecni pracownicy zarzucają mu m.in. wyłudzenia
ryczałtów samochodowych, mobbing oraz poświadczenie nieprawdy.
- Komendant legitymuje się dokumentem ukończenia szkolenia podstawowego
dla strażników miejskich w listopadzie 2005 r. w Gdańsku. Sęk w tym,
że takie szkolenie to co najmniej dwa miesiące intensywnej nauki, a w
tym czasie Janusz Wiaterek szefował straży miejskiej w Zabrzu i nie mógł
szkolić się na drugim końcu Polski - twierdzi Marcin Sobolewski,
przewodniczący związków zawodowych pracowników straży.
Co na to Wiaterek? - Egzamin zdałem bez uczestniczenia w szkoleniu. Ale
uzyskałem na to stosowną zgodę członka komisji egzaminacyjnej, a
zarazem dyrektora studium szkolenia specjalistycznego w Gdańsku pana Wiesława
Wolańskiego - zapewnia komendant.
Nieco innego zdania jest jednak sam Wolański. Twierdzi, że nie wydawał
żadnego zaświadczenia Wiaterkowi, bo nie miał takiego prawa. Ówczesny
komendant zabrzańskiej straży zapisał się na kurs, ale na niego nie
uczęszczał, przyjechał jedynie na egzamin.
- Tryb
eksternistyczny nie istnieje - mówi nadkom. Piotr Kulesza, naczelnik
Wydziału Prewencji Kryminalnej w Komendzie Wojewódzkiej Policji w
Krakowie, który właśnie skończył egzaminowanie kolejnej grupy strażników
miejskich. To samo mówi paragraf 7 rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych
i administracji w sprawie szkolenia podstawowego strażników gminnych:
"Strażnik przystępuje do egzaminu kończącego szkolenie podstawowe
po ukończeniu wszystkich przewidzianych programem przedmiotów
szkolenia".
2007-02-06, 'Łowcy blach' Trwają zatrzymania podejrzanych
W Krakowie trwają zatrzymania osób powiązanych z tzw. mafią blacharską
- donosi radio RMF FM. Do tej pory, pod zarzutem korupcji zatrzymano dwanaście
osób, w tym siedmiu policjantów. - Sprawa ma charakter rozwojowy.
Dysponujemy dowodami pozwalającymi na postawienie zarzutów - powiedział na
dzisiejszej konferencji prokurator Marek Jamroziewicz.
Podkupieni policjanci, gdy dostaną zgłoszenie o kolizji, wysyłają
smsa do konkretnej firmy holowniczej.
Według RMF FM w Komendzie Miejskiej Policji w Krakowie istnieje
zorganizowana grupa przestępcza. Policjanci biorą pieniądze od firm
holowniczych, w zamian przekazując im informacje o wypadkach drogowych
Według reporterów radia, na krakowskim rynku liczą się trzy firmy. Właścicielem
jednej z nich jest były policjant, dwie pozostałe zawarły układy z
kilkunastoma funkcjonariuszami.
Podkupieni policjanci, gdy dostaną zgłoszenie o kolizji, wysyłają smsa
do konkretnej firmy holowniczej. Według RMF FM, pracownicy firm "współpracujących"
z policją świetnie się znają i bez problemu dogadują się ze sobą:
kto pierwszy przyjedzie na miejsce wypadku, ten bierze zlecenie.
Policjant za wiadomość o wypadku dostawał 10 proc. wartości naprawy,
średnio: od 500 do 1000 zł.
2007-02-04, Sąd Przełożony molestował, ale nieszkodliwie
Pani Elżbieta była molestowana przez swojego przełożonego w policji. Sąd
uznał racje kobiety, ale umorzył sprawę, bo uznał zachowanie
funkcjonariusza za mało szkodliwe. Kobieta czuje się napiętnowana,
dowiedziała się, że przyniosła ujmę policji.
Elżbieta K. zaczęła pracować w policji jesienią 2004 roku. - Zostałam
przyjęta do pracy jako cywilny pracownik gospodarczy. Myślałam sobie,
że wkrótce zacznę kurs instruktorski, będę się zajmować końmi. Kłopoty
zaczęły się w grudniu. Wtedy były głupie uwagi pod moim adresem
rzucane przez kierownika Janusza W. O moim tyłku, o tym, jak wyglądam. Któregoś dnia pociągnął mnie tak, że
znalazłam się na jego kolanach. Sprośnie kawały, opowieści o jego możliwościach
seksualnych były na porządku dziennym. Dotykał moich piersi. Przychodziłam
do niego z jakąś sprawą, a on mówił: ,,Będziesz miała to załatwione,
jak zrobisz mi laskę". Mówiłam mu, żeby zostawił mnie w spokoju,
ale to nic nie pomagało - opowiada pani Elżbieta.
Przełożony pani Elżbiety dokuczał jej coraz bardziej. - Jesteś do
niczego. W łóżku też, skoro cię chłop zostawił. Ja bym cię nauczył!
Kiedyś włączył w komputerze jakąś stronę pornograficzną i kazał
mi oglądać - mówi Elżbieta K.
Sprawa trafiła do skorumpowanego Sądu Rejonowego w Lesku.
W trakcie procesu świadkowie
potwierdzili, że widzieli, jak Janusz W. klepie swoją pracownicę po pośladkach.
Słyszeli, jak proponował jej, żeby "zrobiła mu laskę". On
sam tłumaczył, że chodziło mu o zwykłą laskę do podpierania się.
Policjanci, którzy pracowali z Elżbietą K., zeznali, że mówili
swojemu przełożonemu, żeby zostawił ją w spokoju.
Sędzia, analizując zachowanie W. przyznał, że policjant często
opowiadał dowcipy o wątku seksualnym. Jego sposób bycia mógł być
odbierany jako chamski i wulgarny, zwłaszcza wobec kobiet. Sąd przyznał,
że klepanie po pośladkach, przyciskanie do ściany było molestowaniem,
ale szkodliwość tych czynów była znikoma. Sprawa została umorzona.
Od wyroku odwołał się prokurator. - Zachowanie W. dotykało najbardziej
intymnych sfer życia - napisał prokurator. Apelację złożył również
obrońca Elżbiety K. - To, co robił jej przełożony, było godne potępienia,
tym bardziej że czynów dopuścił się jako funkcjonariusz policji -
stwierdził mecenas Jakub Dzwoniarski. - W. wykorzystał fakt, że był
zwierzchnikiem Elżbiety K., a ona samotną kobietą, której nie mógł
obronić mąż. W tym przypadku nie można mówić o tym, że Elżbieta K.
nie doznała krzywdy, nie można mówić o niskiej szkodliwości popełnionych
przez W. czynów.
2007-01-24, Za jazdę po pijaku wyrzucony ze służby
W trybie natychmiastowym został zwolniony z policji 34-letni sierżant
sztabowy z komendy powiatowej w Suchej Beskidzkiej. We wtorek mężczyzna
spowodował po pijanemu wypadek samochodowy.
Przedwczoraj po godz. 22 policjant jechał prywatnym renault ul. Makowską
w Suchej Beskidzkiej. Nagle zjechał na przeciwległy pas i zderzył się
czołowo z jadącym prawidłowo samochodem suzuki. Kierowca i pasażerka
suzuki zostali poważnie ranni, przewieziono ich do miejscowego szpitala.
Policjant, który był sprawcą wypadku, miał 0,58 promila alkoholu w
wydychanym powietrzu. Grozi mu zarzut prowadzenia samochodu pod wpływem
alkoholu oraz spowodowania wypadku z poważnym obrażeniem ciała. Kodeks
karny przewiduje za to karę nawet do 12 lat więzienia.
2007-01-22, Mała stłuczka, wielki problem
Zagadka: ilu policjantów interweniuje w przypadku drobnej stłuczki?
Okazuje się, że w Warszawie potrzeba do tego aż sześciu funkcjonariuszy i
dwie godziny :-) Beata Sobiczewska parkowała samochód pod blokiem przy Sanockiej 4 na
Rakowcu. Zagapiła się i lekko uderzyła tyłem auta w stojącego na
parkingu forda. Efekt - mała rysa na zderzaku i lekko pęknięta obudowa
tablicy rejestracyjnej.
- Uszkodzenia były naprawdę niewielkie, dlatego pomyślałam, że po
prostu zostawię za wycieraczką forda kartkę z numerem telefonu i prośbą
o kontakt - mówi pani Beata.
Nie pozwolili na to policjanci, którzy przechodzili tuż obok i byli świadkami
stłuczki. - Obejrzeli samochody i stwierdzili, że doszło do kolizji
drogowej i w tej sytuacji muszą interweniować. Szybko się jednak okazało,
że nie radzą sobie rady z załatwieniem najprostszych formalności -
twierdzi Beata Sobiczewska. W końcu w sukurs przyszedł im drugi patrol,
który przyjechał radiowozem. Pani Beata została spisana, zbadana
alkomatem, a potem policjanci skupili się na próbach odnalezienia właściciela
uszkodzonego auta. Trwało to bardzo długo, a efektu nie było.
- Byłam zmęczona i zmarznięta, w końcu poszłam ogrzać się do
mieszkania, a oni wciąż wydzwaniali. Po blisko dwóch godzinach
przyjechał kolejny patrol, tym razem z drogówki. Udało się jedynie
ustalić, że właściciel forda nie mieszka w Warszawie.
Ostatecznie policjanci ukarali Beatę Sobiczewską mandatem, a za
wycieraczkę uszkodzonego auta włożyli kartkę z prośbą o kontakt. -
Czyli zrobili to, co ja proponowałam od samego początku - mówi pani
Beata. Właściciel forda zadzwonił do niej następnego dnia i powiedział,
że nie ma pretensji, a rysę sam sobie wypoleruje. - Kiedy ukradli mi
samochód czy napadli syna, policji nie było, a taką drobną sprawą
zajmowało się ich aż sześciu - denerwuje się Beata Sobiczewska.
Podinsp. Wojciech Pasieczny z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej
Policji uważa, że policjanci zareagowali prawidłowo. - Przecież na
początku nie było wiadomo, jakie są uszkodzenia. A czasami nawet usunięcie
drobnej rysy kosztuje majątek - mówi. Nawet on przyznaje jednak, że
interwencja była nieudolna - Być może przyczyną był brak doświadczenia
młodych funkcjonariuszy, świadków stłuczki - mówi Wojciech Pasieczny.
2007-01-19 Policja
zwalnia i rozlicza byłych milicjantów
Będzie śledztwo w sprawie brutalnego pobicia przez milicję uczestników
antykomunistycznej demonstracji w 1987 roku na Wawelu. W piątek komendant małopolskiej
policji zwolnił trójkę zamieszanych w to funkcjonariuszy.
- Wystąpię do prokuratury o podjęcie na nowo śledztwa i przekazanie
nam do prowadzenia - zapowiedział wczoraj prokurator Artur Wrona z IPN w
Krakowie. To reakcja na film Macieja Gawlikowskiego, który dzień wcześniej
wyemitowała publiczna telewizja. Były działacz KPN, obecnie dziennikarz
telewizyjny, wykorzystał w nim fragmenty nagrania wideo z rozbicia
trzeciomajowej manifestacji przed 20 laty w Krakowie. Na filmie widać,
jak milicjanci w cywilu wyłapują i biją opozycjonistów. Gawlikowski był
jednym z pobitych. Rozpoznał większość funkcjonariuszy. Część z
nich do dziś pracuje m.in. w małopolskiej komendzie. Jeszcze przed emisją
przekazał ich nazwiska kierownictwu policji i Centralnego Biura
Antykorupcyjnego w Warszawie.
Najszybciej zareagował szef CBA Mariusz Kamiński. Już w zeszłym
tygodniu po wizycie Gawlikowskiego i artykule "Dziennika" zwolnił
Tomasza Warykiewicza, który przed 1989 r. służył w pionie kryminalnym
Komendy Wojewódzkiej Milicji w Krakowie. W latach 80. miał działać w
nieformalnej grupie MO i SB - tzw. drugim szeregu, która chodziła
wmieszana w manifestacje, a następnie brutalnie atakowała i zatrzymywała
najaktywniejsze osoby.
Wczoraj, pod wrażeniem filmu, komendant małopolskiej policji Tadeusz
Budzik zwolnił w trybie administracyjnym Andrzeja Śliwownika, szefa
archiwum Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Z pracą pożegnali się
również dwaj inni archiwiści z KWP, którzy pojawili się w materiale
Gawlikowskiego. Los pozostałych policjantów komendant uzależnia od
wyników śledztwa IPN, któremu przekazał zachowane dokumenty dotyczące
wydarzeń z 1987 r.
- W policji nie ma miejsca dla osób, które popełniały
przestępstwa - podkreśla rzecznik KGP Zbigniem Matwiej. Ani on, ani
rzecznik małopolskiej policji Dariusz Nowak nie potrafią powiedzieć,
gdzie 20 lat przeleżała kaseta wideo z nagraną akcją milicji. Zdaniem
Gawlikowskiego współautorem milicyjnego nagrania jest Stanisław Guzik,
wieloletni funkcjonariusz laboratorium kryminalistycznego komendy wojewódzkiej
w Krakowie. Były milicjant dopiero niedawno odszedł na emeryturę.
Przyznaje, że filmował opozycyjne demonstracje w latach 80. Nie pamięta
jednak - jak twierdzi - czy również tę z 3 maja 1987 r.
Prokurator Wrona przeanalizował już akta umorzonego śledztwa. W przyszłym
tygodniu chce przesłuchać dziennikarza. Działania milicjantów wstępnie
zakwalifikował jako zbrodnię komunistyczną.
16 stycznia Licytacja w radiowozie
Czy faktycznie policjanci "nie bierą", czy tylko się boją?
Dwaj trzebniccy policjanci nie pokusili się na dość sporą łapówkę.
Mogli dostać dwadzieścia tysięcy złotych, a teraz musi im wystarczyć
kilkaset złotych nagrody od komendanta - pisze "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska".
Funkcjonariuszy próbował przekupić 45-letni kierowca forda mondeo, księgowy
jednej z miejscowych firm. Jechał samochodem po pijanemu. Patrol drogówki
zatrzymał go w piątkowe popołudnie w Wiszni Małej. Wpadł po
telefonie od anonimowego mieszkańca tej miejscowości. W wydychanym
powietrzu miał 1,8 promila alkoholu.
- Zapomnijmy o tym - rzucił do policjantów chwilę po badaniu
alkomatem i...chwycił za portfel. Milczenie mundurowych wycenił na pięć
tysięcy złotych. Nie udało się. Policjanci nie tylko nie wzięli pieniędzy,
ale powiadomili o wszystkim swojego dyżurnego. A księgowemu wytłumaczyli,
że popełnia przestępstwo. Ten nie dał jednak za wygraną. - Daję dziesięć
tysięcy - licytował uparcie. Jednak i podwojenie stawki nie pomogło.
Mundurowi odebrali mu kluczyki i wezwali lawetę, która miała odwieźć
auto na policyjny parking. Zdesperowany i przerażony kierowca, raz
jeszcze podwyższył stawkę. Teraz oferował już dwadzieścia tysięcy złotych.
Aby
tyle zarobić, szeregowy policjant musi pracować 11 miesięcy. Ale żaden z nich
nie pokusił się na fortunę. Niedoszły ofiarodawca, zakuty w kajdanki,
trafił do aresztu - relacjonuje "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska".
2007-01-09 Dziennik
- Policjanci dostają premie za mandaty
Ludzie
ratujcie się !!! Policjanci mogą swoje pobory legalnie podwyższać za
wlepianie mandatów (najlepiej gówniarzom za głośną muzykę z telefonu komórkowego
słuchaną w miejscu publicznym, lub staruszkom za powolne przekraczanie ulicy
na przejściu, tym samym blokowanie ruchu samochodowego :-). Ale absurdów jest
znacznie więcej.
Za
wlepienie mandatu policjant dostanie od 2 do 10 punktów. Jeśli jakiś fuksem złapie mordercę
- tylko 30. Czyli wcale mu się to nie kalkuluje. Zresztą policjanci nie mogą
łapać za dużo aferzystów i złodziei bo z czego utrzymywaliby się?
Musi też wylegitymować dwadzieścia osób (najlepiej uczni zalecenie Giertycha)
- proste. Tych młodych ogolonych panków każdy pies z daleka omija.
"Legitymujemy na chybił trafił,
tak żeby wyrobić normę, nie ma znaczenia,
czy ja mam do tego podstawę. To mój limit i już" - opowiada stołeczny
policjant, typowy pies postkomunistycznej władzy?
W
Warszawie od kilku miesięcy policja prowadzi akcję "Zero
tolerancji". Myliłby się ten, kto pomyślałby, że chodzi o walkę z
przestępczością. "Zero tolerancji" to bezwzględny nakaz
wystawiania mandatów. "Mamy karać, a w żadnym wypadku pouczać" -
opowiadają warszawscy stróże prawa.
Lista absurdalnych pomysłów i rozkazów, jakie przełożeni komedianci wymuszają na
swoich podwładnych, jest przerażająca. W stołecznych komendach rejonowych i
na komisariatach istnieje jasno określony taryfikator. Za poszczególne czynności
służbowe policjanci zdobywają punkty. Potem są one sumowane do oceny każdej
z jednostek. "Komendant jednostki z najsłabszymi wynikami może nawet
stracić posadę. To samo dotyczy jego zastępców, szefów prewencji, kierowników
sekcji. Dlatego że każdy boi się o stołek, dostajemy w tyłek my" - mówią
policjanci z prewencji.
Oto przykład - w komisariacie Warszawa Włochy każdy policjant na patrolu musi
obowiązkowo wylegitymować na służbie 20 osób. "Nie ma znaczenia, czy
ja mam do tego podstawę prawną. To mój limit i już. W każdej chwili może
przyjechać do mnie oficer kontrolny i sprawdzić mój notatnik. Jak mam za mało,
narażam się na zarzut braku wyników, a to prowadzi do postępowania
dyscyplinarnego" - opowiada jeden ze stołecznych policjantów z prewencji,
funkcjonariusz z kilkunastoletnim stażem.
Inny dodaje: "Do tego dochodzi od 10 do 20 mandatów porządkowych i 10
mandatów za złamanie przepisów ruchu drogowego. Każdy wart jest trzy punkty
w naszej statystyce. To minimum".
W żargonie policyjnym nazywa się to "sprzedanie mandatu". "Muszę
powiedzieć, że coraz trudniej jest to zrobić. Dlatego, by wykonać normę,
ludzie łapią się rzeczy obrzydliwych" - mówi nam jeden z gliniarzy.
"Każdy w swoim rejonie zna miejsca, gdzie ludzie przechodzą przez jezdnię
w miejscu niedozwolonym. To się tam zaczajasz i łapiesz. W ciągu pół
godziny masz normę z głowy. Ale to jest nie w porządku" - denerwuje się.
"My nie jesteśmy od chowania się w krzakach i polowania na ludzi!".
Ale punkty są najważniejsze. "Mieliśmy z partnerem z patrolu
zatrzymanego poszukiwanego listem gończym. Za to jest 10 punktów. Ale straciliśmy
długie godziny, zanim zawieźliśmy go na komendę, wypełniliśmy dokumenty.
Wszystko kosztem legitymowań i mandatów. Szef spojrzał w mój notatnik i mówi:
Kolejny przykład z Włoch - mandaty z ruchu drogowego. Podkomisarz Marek Pręgowski
poucza podwładnych, by szczególną uwagę zwracali na samochody dobrych marek
z młodymi kierowcami. To mogą być potencjalni przestępcy. Jednocześnie
zaznacza, by nie zatrzymywać do kontroli osób starszych, kobiet w ciąży i
samochodów wyglądających na firmowe, np. furgonetek.
"Odebrano nam prawo do myślenia, do decydowania, co mamy robić w czasie
pracy. Jesteśmy psiarkami wrzuconymi do jakiejś wirtualnej rzeczywistości.
Zakłamanej i obłudnej" - mówi gorzko warszawski policjant.
2007-01-09 Z policyjnego gangu
(PAP) wiadomosci.wp.pl
Dwaj - byli już - szefowie jednego z gdyńskich komisariatów policji być może
odpowiedzą za to, że nie polecili wszcząć postępowań w związku z kradzieżami
paliwa z rurociągów Grupy Lotos. Policjantom grożą kary do trzech lat więzienia.
Do sądu skierowano już w tej sprawie akt oskarżenia - poinformowała
rzeczniczka gdańskiej prokuratury okręgowej Grażyna Wawryniuk. B. komendant
komisariatu w Gdańsku-Stogach Jarosław M. i jego zastępca Wojciech Ch.
odpowiedzą za niedopełnienie obowiązków i zaniechanie wszczynania postępowań
przygotowawczych. Jak ustalono, szefowie komisariatu w latach 2000-2003
otrzymywali raporty o przypadkach włamań, ale nie wydawali poleceń
wszczynania śledztw. Nie ma zarzutów korupcyjnych - zaznaczyła rzeczniczka. Mężczyźni
podczas postępowania nie przyznali się do stawianych im zarzutów i odmówili
składania wyjaśnień. Sprawa b. komendantów jest odpryskiem śledztwa dotyczącego
kradzieży paliw z rurociągów, w związku z którym oskarżonych zostało 20
osób.
2007-01-09, Kobieta
policjantka zdystansowała małopolskie psy policyjne :-)
Posterunkowa Magdalena Ziomek
zastała najlepszym policjantem miesiąca w Małopolsce. Tym samym wykazała
swą wyższość intelektualną i sprawność fizyczną na policyjnymi
facetami (ale psami) itp. nieudacznikami. Pokonała w rywalizacji 2000 małopolskich
funkcjonariuszy służby patrolowej i wywiadowczej. Funkcjonariusz Magdalena w policji służy od 16 miesięcy
i już może się już
pochwalić sporymi sukcesami. Tylko w listopadzie zatrzymała aż 15 sprawców
przestępstw na gorącym uczynku. Wśród nich są włamywacze,
sprawcy rozbojów, uczestnicy bójek i osoby posiadające nielegalnie
narkotyki. Podczas legitymowania ujawniła również dwie osoby
poszukiwane za popełnione w przeszłości przestępstwa. Za największy
swój sukces uważa zatrzymanie mężczyzny, który przewoził pół
kilograma marihuany.
- Czasami kobieca intuicja pomaga w typowaniu przestępców
- uśmiecha się pani Magdalena, drobna, ładna blondynka.
Sukces posterunkowej Ziomek powinien dać dużo do myślenia bezmyślnym "komediantom"
w policji. Bez wątpienia kobiety są bardziej aktywne, zdecydowane, pracowitsze,
o wiele rzadziej ulegają korupcji, no i mniej piją :-)
W małopolskim garnizonie służy
ich 868 - na najróżniejszych stanowiskach. Jedna z nich, mł. insp.
Maria Łopusińska, dowodzi nawet komendą w Wadowicach. Tak trzymać.
Chyba czas na zmianę warty :-)
Policjanci
z Dzierżonowia nie obronili tylko skuli i zabrali do aresztu kobiety które
wezwały ich na pomoc
Sześciu policjantów z dwóch radiowozów brało udział w obezwładnianiu
i przewiezieniu do komendy policji dwóch kobiet. Starsza jest szanowaną w
mieście nauczycielką. Młodsza, jej córka, uznanym za granicą lekarzem.
Nie były pijane, nie miały broni. Poprosiły o pomoc policjantów, bo
zaczepiała je w parku grupa wyrostków. Twierdzą, że zamiast udzielić im
wsparcia, funkcjonariusze zakuli je w kajdanki. Noc spędziły w izbie
zatrzymań. Kazano im się rozebrać do bielizny.
Policjanci mówią, że nie nadużyli swoich uprawnień, a kobiety obrażały
funkcjonariuszy. - z
cyklu świńska ewolucja funkcjonariuszy?
2007-01-04
o przestępcach w policyjnych mundurach
Dwóch policjantów z toruńskiej
"drogówki" aresztowano na trzy miesiące, pod zarzutem wymuszania
łapówki od zatrzymanego, nietrzeźwego kierowcy.
Policjanci mieli domagać się od mężczyzny 1,5 tys. zł.
Jak wynika z zebranego dotychczas materiału procesowego, pod koniec ubiegłego
roku obaj funkcjonariusze: mł. asp. Józef G. i sierż. szt. Edward M.
podczas służby ujawnili, że kierujący samochodem osobowym mieszkaniec
Golubia-Dobrzynia był w stanie nietrzeźwości. Funkcjonariusze obiecali odstąpienie
od podjęcia stosownych procedur prawnych i zażądali za to korzyści majątkowej
- poinformował Jacek Krawczyk, rzecznik kujawsko- pomorskiej policji. Do
zatrzymania kierowcy doszło podczas rutynowej kontroli w podtoruńskim Grębocinie.
Nietrzeźwemu mężczyźnie funkcjonariusze zaoferowali, że "zapomną o
sprawie" w zamian za 1500 zł. Kierowca nie miał takiej kwoty przy
sobie, ale zaoferował, że ją szybko zbierze i dostarczy. Zamiast tego
powiadomił o wszystkim toruńską policję i dzięki temu udało się zebrać
dowody korupcji. W czwartek sąd w Toruniu zdecydował o aresztowaniu obu
podejrzanych funkcjonariuszy na trzy miesiące. Policja wszczęła wobec
zatrzymanych postępowanie dyscyplinarne.
2007-01-02, Policjanci
i inspektor SBŚ pomagali detektywom
27 zarzutów postawili prokuratorzy Marcinowi P., przyblakłej dziś gwieździe
branży detektywistycznej. Akt oskarżenia przeciwko niemu i 12 innym osobom,
w tym czworgu policjantom, trafił właśnie do praskiego sądu.
O tym, że Marcin P. może mieć na swoich usługach kilku
funkcjonariuszy, wewnętrzne służby policyjne dowiedziały się
przypadkiem. Przed dwoma laty Marcin P., 35-letni prywatny detektyw, szef
agencji Lepard, a niegdyś rzecznik Stowarzyszenia Detektywów Polskich,
zgłosił się do Włodzimierza Olewnika, biznesmena spod Płocka, którego
syn został porwany dla okupu. Zaoferował swoją pomoc w odnalezieniu
porwanego. Dziś wiadomo już, że syn biznesmena został zamordowany, ale
wtedy policja błądziła po omacku. W Centralnym Biurze Śledczym
utworzono specgrupę do wykrycia sprawców porwania. I właśnie wiadomościami
z tej specgrupy Marcin P. pochwalił się przed Włodzimierzem Olewnikiem.
- P. chciał zrobić na nim wrażenie - opowiada jeden ze śledczych. -
Ale biznesmen, zamiast zatrudnić detektywa, poskarżył się szefowi
specjalnej grupy w CBŚ, że są od nich przecieki.
Policja założyła detektywowi podsłuch. Wyszło z niego, że P.
kontaktuje się z podinsp. Mirosławem G. z CBŚ. Sprawa trafiła do Biura
Spraw Wewnętrznych (policja w policji), a G. został odsunięty od śledztwa
w sprawie porwania syna Olewnika. Przez niemal rok BSW podsłuchiwało
policjanta, a później jeszcze kilku innych. W marcu tego roku zostali
zatrzymani, a wraz z nimi Marcin P. Marcinowi P. postawiono aż 27 zarzutów.
Wszystkie dotyczą nakłaniania funkcjonariuszy do wyciągania z
policyjnego komputera poufnych informacji. Na ławie
oskarżonych zasiądą podinsp. Mirosław G., podkom. Piotr H. z wydziału
do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw oraz jego żona Anna, która
pracowała w komendzie na Woli..
Archiwum
- polecam przekręty policjantów z lat poprzednich
- oraz dowcipy
na temat policjantów:-)
O
przestępcach w policyjnych mundurach
UWAGA na pijany CBŚ !
Kolejne
strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Sędziowie
- oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów
- czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury
sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na
poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z
nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy -
czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i
nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy do zwolnienia od razu -
ARCHIWUM
- 2006r
SKORUMPOWANI
SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Oszustwa
polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków,
czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie -
stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne
afery - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Zygmunt Jan Prusiński i SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.