opublikowano: 26-10-2010
Według 53% Polaków służba zdrowia jest najbardziej skorumpowaną dziedziną życia społecznego; na kolejnych miejscach znaleźli się politycy (35%), szczególnie ci wyższego szczebla, sądy i prokuratura (32%) oraz policja (31%) - wynika z raportu na temat korupcji przedstawionego w siedzibie Fundacji im. Stefana Batorego
Coraz częściej zdarza się, że pacjent
leczony w szpitalu zostaje zakażony bądź traci zdrowie na skutek błędu
popełnionego przez lekarzy. Średnia wartość odszkodowań za błędy
lekarskie wzrosła w 2005 r. do 56,7 tys. zł z 28, 8 tys. zł w 2004
r.
Za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia
wielu osób lub spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu sprawcom zakażeń
grozi do 12 lat więzienia. Poza tym zarówno zakład opieki zdrowotnej,
gdzie doszło do nieprawidłowości, jak i lekarze ponoszą w takich
przypadkach odpowiedzialność zawodową i materialną za wyrządzoną
krzywdę.
Mamy coraz więcej ujawnianych faktów, że pacjent leczony w szpitalu
zostaje zakażony bądź traci zdrowie na skutek błędu popełnionego przez
lekarzy. Zakażenie może nastąpić na przykład wirusem B, C lub HIV. Z
kolei błąd w sztuce lekarskiej polega na przykład na wydaniu błędnej
diagnozy, usunięciu lub uszkodzeniu podczas operacji zdrowego organu,
pozostawieniu w ciele pacjenta po operacji tamponu, narzędzi chirurgicznych
lub chusty.
Pacjent, który został zakażony w szpitalu lub
stracił zdrowie na skutek błędu lekarskiego, ma prawo do odszkodowania,
zadośćuczynienia za krzywdę i do renty. Pacjent, który doznał
szkody na zdrowiu na skutek zakażenia, może domagać się odszkodowania,
zadośćuczynienia za krzywdę albo renty od szpitala, ale nie od
konkretnego lekarza lub pielęgniarki. Dlatego nie musi udowadniać, kto
konkretnie dopuścił się zaniedbań, które spowodowały, że został zakażony.
Wystarczy wykazać, iż do zainfekowania doszło w konkretnej placówce służby
zdrowia.
Typowy przykład:
dramat z Ostrowa Wielkopolskiego -
Zakażeni przez niechlujstwo personelu - Fakty w INTERIA.PL
To tam żółtaczką typu C zostało zakażonych 48 pacjentów. Inspektor,
wiceminister zdrowia Andrzej Wojtyła, oświadczył, że do zakażenia w ostrowskiej
stacji dializ doszło w wyniku bałaganu organizacyjnego,
nieprzestrzegania zasad sanitarno-epidemiologicznych i higienicznych
oraz niechlujstwa personelu. Potwierdził wyniki dochodzenia sanepidu, który
ustalił, że głównym źródłem zakażenia był jonometr, w którym
nie wymieniano rurek.
- To było postępowanie, które nie mieści się w głowie - tak
krajowy konsultant w dziedzinie epidemiologii profesor Andrzej Zieliński
ocenia zaniedbania w ostrowskiej stacji dializ. Profesor zwraca uwagę,
że stacja miała obowiązek w ciągu doby zgłosić do sanepidu
dodatnie wyniki badań pacjentów zakażonych żółtaczką.
Podobne epidemie zanotowano ostatnio w warszawskich oddziałach położniczych.
O skali niechlujstwa i niewiedzy lekarzy i pielęgniarek mówią fakty -
rocznie w naszych szpitalach zabijanych jest więcej ludzi, niż ginie ginie
w wypadkach samochodowych.
Przejdźmy do udokumentowania nieetyki i błędów lekarskich:
31.10. Dwie
kolejne osoby leczone w szpitalu MSWiA na Galla zostały zakażone paciorkowcem.
To pacjenci z oddziału chirurgii, którzy byli wcześniej operowani.
Kolonie paciorkowca stwierdzono u mężczyzny i kobiety, leczonych na
oddziale chirurgii. Były to miejscowe zakażenia ran pooperacyjnych, bez
objawów sepsy. Pacjenci opuścili już szpital.
- Chorych poddano terapii antybiotykami. Objawy miejscowe infekcji cofnęły
się. Mężczyzna został wypisany do domu we wtorek, kobieta w środę -
powiedział Piotr Płaskociński ze szpitala MSWiA.
Oddział chirurgii został zamknięty. Nadal nieczynny jest też oddział
ginekologiczno-położniczy, na którym tydzień temu wykryto paciorkowca u
czterech kobiet. Dwie z nich są nadal w stanie krytycznym. Dwie pozostałe
wracają do zdrowia. Ze wstępnych badań wynika, że nosicielką
paciorkowca była jedna z pracownic oddziału. Miała ona m.in. kontakt z
brudnymi narzędziami z bloku operacyjnego. Niewykluczone, że właśnie w
ten sposób doszło do zakażenia kolejnych osób.
28.10. Dwie
spośród czterech pacjentek, u których w szpitalu MSWiA wykryto paciorkowca, są
w stanie krytycznym. Kuracja farmakologiczna, której do tej pory poddawano
młode matki, nie zdołała zwalczyć bakterii.
- Kobiety są w stanie wstrząsu septycznego - mówi dr Krzysztof Zając ze
Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Kopernika, gdzie znajdują się kobiety.
Wdrożyliśmy już najnowocześniejsze metody leczenia. Na ten moment trudno
jednak przewidzieć ich rezultaty. Wszystko rozstrzygnie się w ciągu
najbliższych kilku dni. Dwie pozostałe kobiety są przytomne. Lekarze
twierdzą, że ich życiu nic nie zagraża.
Do zakażenia doszło kilka dni temu na oddziale położniczo-ginekologicznym
w szpitalu MSWiA. Wszystkie kobiety, u których wykryto paciorkowca, zostały
wcześniej poddane cesarskiemu cięciu. Nosicielem bakterii była
najprawdopodobniej jedna z pacjentek lub ktoś z personelu. Niewykluczone,
że do zakażenia doszło na bloku operacyjnym. Ustalaniem źródła zakażenia
zajęła się specjalna komisja powołana przez głównego inspektora
sanitarnego MSWiA.
26.10 Ryszard
Cz., były ordynator oddziału neurochirurgii Szpitala Uniwersyteckiego w
Krakowie, usłyszał wczoraj od prokuratora pięć zarzutów związanych z
przyjmowaniem łapówek
Według prokuratury lekarz miał brać kwoty od 100 do 800 zł. - Płacili
zarówno sami pacjenci, jak i ich krewni, licząc, że w ten sposób jako
ordynator zapewni im lepszą opiekę na oddziale - mówi rzeczniczka
krakowskiej prokuratury Bogusława Marcinkowska.
Prokuratura wie o trzech takich osobach. Dwie z nich miały dwukrotnie wręczyć
łapówki byłemu już ordynatorowi. Śledczy nie zdradzają, w jaki sposób
dowiedzieli się o tych przypadkach. Ryszard Cz. nie przyznał się wczoraj
do winy, twierdząc, że nie pamięta takich przypadków.
Prokuratura postawiła mu już w sumie 17 zarzutów korupcyjnych. Według śledczych
znany lekarz miał przyjąć od pacjentów bądź ich krewnych blisko 8 tys.
zł.
Zatrzymanie Ryszarda Cz. w kwietniu tego roku odbiło się głośnym echem w
Krakowie. Policjanci obserwowali, kto wchodzi do jego gabinetu, a środku były
kamery i podsłuch. Osoby, które mogły lekarzowi coś dać, były
zatrzymywane. Kilka od razu się przyznało.
Sąd wypuścił go na wolność po wpłaceniu 90 tys. zł poręczenia. Tuż
po zatrzymaniu przestał być ordynatorem oddziału neurochirurgii.
20.10. Co
ze skorumpowanym dr. Garlickim?
W czwartek m.in. w TVN pojawiły się informacje, że znane są już wyniki
pracy niemieckiego eksperta w śledztwie wobec dr. Mirosława G.
Przypomnijmy, znany kardiochirurg podejrzany jest o korupcję, ale też o
zabójstwo jednego oraz narażenie życia dwóch pacjentów. Kwestia zabójstwa
jest dla prokuratury kluczowa i prestiżowa, bo w lutym, gdy CBA zatrzymało
lekarza, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłosił: "przez
tego pan już nikt nigdy życia pozbawiony nie będzie". Ziobro do dziś
z tych słów się nie wycofał, a sprawą dr. G. zagrał ostatnio, ujawniając
nagrania z jego gabinetu mające dokumentować, że lekarz przyjmował łapówki.
Wątek korupcyjny sprawy dr. G. prawdopodobnie zakończy się w listopadzie.
Sprawa błędów lekarskich albo - jak chce prokuratura - świadomego narażenia
pacjentów na śmierć toczy się dalej. Prokuratura tłumaczy, że czeka na
opinię biegłych.
Tymczasem wczoraj o godz. 6 rano CBA zapukało do drzwi dr. Piotra Orlicza,
anestezjologa ze szpitala MSWiA. Chce go połączyć ze śledztwem w sprawie
dr. G.
Przypomnijmy: już raz, 30 maja wieczorem, CBA zatrzymało dr. Orlicza, wówczas
w związku ze śledztwem dotyczącym nielegalnej aborcji. Lekarz przypłacił
to zawałem - trafił do szpitala. Orlicz współpracował z
transplantologami w szpitalu MSWiA, ale nigdy nie asystował przy operacjach
dr. G. W szpitalu MSWiA pracowali w różnych klinikach.
Sąd w Łodzi aresztował w weekend 18 osób podejrzanych o korupcję w służbie
zdrowia. Wśród nich jest szefowa laboratorium Szpitala Powiatowego w
Chrzanowie.
- Joannie F. postawiliśmy zarzut udziału w grupie przestępczej i przyjęcia
korzyści majątkowej - mówi Wojciech Górski, rzecznik prokuratury
apelacyjnej w Łodzi, która prowadzi dochodzenie w sprawie wręczania lub
przyjmowania łapówek za tzw. ustawianie przetargów. Zarzuty łódzka
prokuratura stawia przedstawicielom firm medycznych oraz pracownikom zakładów
opieki zdrowotnej z całego kraju.
ABW po Joannę F. przyszło do pracy w piątek. Kobieta pojechała z
funkcjonariuszami do domu, tam została zatrzymana, odwieziona do sądu w Łodzi,
który zdecydował o tymczasowym zatrzymaniu.
Bez podawania szczegółów prokuratorzy jednak mówią, że materiał
dowodowy wykazał, iż m.in. kierownicy laboratoriów szpitalnych "układali
specyfikację przetargową" i dopuszczali do nieprawidłowości
przetargowych. Łapówki wynosiły od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy
złotych. Oprócz pieniędzy przyjmowano lub wręczano telewizory plazmowe,
samochody, sprzęt medyczny służący do wyposażenia prywatnych gabinetów.
Wśród 25 podejrzanych, których zatrzymali w piątek funkcjonariusze ABW,
trzy osoby pełnią kierownicze funkcje w spółkach medycznych, pięć to
przedstawiciele handlowi tych spółek, 14 osób to kierownicy i dyrektorzy
szpitali oraz laboratoriów szpitalnych, a także m.in. funkcjonariusz
policji i lekarz.
Wszystkim podejrzanym grozi kara do dziesięciu lat pozbawienia wolności.
Prokuratura już zapowiedziała kolejne zatrzymania.
14.09. Afera
korupcyjna w Łodzi.
Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na polecenie Prokuratury
Apelacyjnej w Łodzi zatrzymali 25 przedstawicieli firm medycznych oraz
pracowników zakładów opieki zdrowotnej z całego kraju podejrzewanych o
przestępstwa korupcyjne - poinformował PA w Łodzi Wojciech Górski.
Według prokuratora, wśród zatrzymanych są "trzy osoby pełniące
kierownicze funkcje w spółkach medycznych, pięciu przedstawicieli handlowych
tych spółek, 14 osób pełniących kierownicze i decyzyjne stanowiska w
szpitalach i laboratoriach szpitalnych, funkcjonariusz policji i lekarz".
4 września Tylko
błąd Grzegorza Religi?
Dorota Derdzikowska z Kutna zarzuca prof.
Grzegorzowi Relidze, kardiochirurgowi i synowi ministra zdrowia Zbigniewa
Religi, że popełnił błąd w leczeniu jej syna - pisze "Dziennik Łódzki".
23-letni Arkadiusz Derdzikowski mimo dwukrotnego przeszczepu serca zmarł.
Gdy jego matka poprosiła o wyjaśnienia, usłyszała od lekarzy, że
szpital przeznaczył pół swojego budżetu na leczenie jej syna. Odmówili jej też
wydania dokumentacji lekarskiej i zasugerowali, żeby się uspokoiła,
bo... ma jeszcze dwoje chorych, którzy potrzebują pomocy.
Pani Derdzikowska chce dojść prawdy, bo boi się o życie męża i jedynej
córki. Oboje - tak jak Arek - są chorzy na kardiomiopatię i też
oczekują na przeszczep serca. Ich życie zależy od powodzenia zabiegu.
Dlatego złożyła doniesienia do Prokuratury Generalnej i kutnowskiej
Prokuratury Rejonowej. Obie zajęły się sprawą. Prokuratura Okręgowa
Warszawa-Praga wystąpiła do szpitala w Aninie o natychmiastowe
wydanie dokumentacji lekarskiej Derdzikowskiego.
23.08. Centralne
Biuro Antykorupcyjne zatrzymało trzy osoby, którym popełnienie przestępstw
korupcyjnych zarzuca Okręgowa Prokuratura Wojskowa w Warszawie -
poinformowało CBA komunikacie. Jedną z nich jest generał WP, b. dyrektor
szpitala wojskowego w Warszawie Jan P. Dwie pozostałe osoby, to - według komunikatu - znany organom ścigania
przestępca z 25-letnim wyrokiem za zabójstwo i żona jednego z gangsterów z
grupy pruszkowskiej - "Słowika".
W podwarszawskich Łazach, jak podało CBA został zatrzymany generał Wojska Polskiego Jan P., który jeszcze do
niedawna kierował szpitalem wojskowym przy Szaserów w Warszawie. Miał
dopuszczać się korupcji od 1998 roku. Jan P. jest podejrzany m.in. o
wystawienie fałszywego świadectwa lekarskiego oskarżanemu o udział w
kierowaniu grupą przestępczą Andrzejowi Z. "Słowikowi", co
pozwoliło mu opuścić areszt. Generałowi jest zarzucana także pomoc innym przestępcom w unikaniu więzienia
poprzez wystawianie fałszywych zaświadczeń. Według CBA w 2006 roku w ten
sposób pomógł dwukrotnie jeszcze jednemu przestępcy.Wśród zarzutów stawianych Janowi P. jest również "przyjmowanie łapówek
od innego lekarza wojskowego w zamian za wystawienie poświadczających
nieprawdę dokumentów medycznych, na podstawie których beneficjent naciągnął
ZUS na nienależne świadczenie".
Jak podało Biuro, podczas akcji funkcjonariusze zabezpieczyli dokumentację
medyczną, komputery, broń palną i ponad 300 gramów marihuany. "Sprawa
ma charakter rozwojowy, niewykluczone są kolejne zatrzymania, także lista
stawianych zatrzymanym zarzutów może się znacznie powiększyć" -
czytamy w komunikacie.
14.07.
"Wprost" dotarł do listy lekarzy, którzy u tryskających
często zdrowiem przestępców stwierdzali poważne choroby. Listę sporządzili
funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego i warszawskiej
prokuratury okręgowej w ramach śledztwa w sprawie powiązań
lekarzy z mafią. Na liście rozpracowywanych lekarzy widnieje ponad 20 nazwisk. Wśród nich
są profesorowie uczelni medycznych w Katowicach, Poznaniu i Krakowie. Są też
lekarze wojskowi.
Z informacji, do jakich dotarł "Wprost", wynika, że nie kończyło
się na jednorazowych wizytach. Często lekarze polecali sobie wzajemnie
dobrze płacących klientów. "Wykrycie" poważnej choroby wraz z pełną
dokumentacją kosztowało co najmniej kilka tysięcy złotych. Honorarium
czasem ograniczało się do przysługi. Jeden z bandytów w zamian za cenne
alibi odzyskał skradzione auto medyka, a jeszcze połamał ręce złodziejowi.
Jak wynika z ustaleń CBA szczególnie chętnie przyjmował gangsterów warszawski chirurg Krzysztof B.
Zajmował się m.in. Jarosławem S., ps. Masa, jedną z czołowych postaci
"Pruszkowa", a obecnie świadkiem koronnym. W marcu 1996 r. wystawił
Masie 30-dniowe zwolnienie lekarskie z powodu "uszkodzenia przyczepu
obwodowego bicepsa prawego". Później ośmiokrotnie mu je przedłużał
- aż do grudnia 1996 r. Z medycznej dokumentacji wynika, że Jarosław S.,
mimo kontuzji bicepsa, uparcie "nie wyrażał zgody na gips".
Zwolnienia wystawiane przez dr. Krzysztofa B. miały pomóc gangsterowi w
zdobyciu... renty.
Do grona pacjentów Krzysztofa B. zaliczał się też księgowy
"Pruszkowa" Jerzy W., ps. Żaba. Zależało mu na uniknięciu
odpowiedzialność karnej za handel narkotykami i udział w gangu Marka Cz.,
ps. Rympałek, który w 1995 r. zorganizował tzw. napad stulecia na konwój z
wypłatami dla pracowników jednego z warszawskich ZOZ-ów. Żaba przebywał
pod "stałą opieką" gabinetu Krzysztofa B. Był leczony z
"zapalenia błon maziowych kolana, licznych chorób narządów ruchu i
zakrzepicy żylnej". W tym samym czasie u innych specjalistów leczył się
z powodu choroby wieńcowej. Zaświadczenia wystawiał mu m.in. znany
kardiolog ze szpitala MON przy ul. Szaserów, prof. Leszek K. Będąc na
zwolnieniu lekarskim, Jerzy W. zbiegł do Bułgarii. Zatrzymano go tam w 2001
r.
12.07. Afery w Zakładzie Opieki
Leczniczej w Białołęce. Do
sądu trafił właśnie akt oskarżenia przeciwko dyrektorce zakładu i ośmiu
jego pracownikom. Kobieta będzie odpowiadać m.in. za wyłudzanie pieniędzy
od pacjentów.
Tę bulwersującą sprawę ujawnili osiem miesięcy temu reporterzy programu
"Uwaga" w telewizji TVN. Pokazali, jak w zakładzie, który ma
opiekować się starymi, niedołężnymi ludźmi, wyłudza się od nich
pieniądze i fałszuje dokumenty. Prokuratura wszczęła wtedy śledztwo, które
zakończyło się wczoraj wysłaniem do sądu aktu oskarżenia.
Aż 31 zarzutów usłyszała Henryka M., była dyrektor placówki. Oskarżony
jest też jej syn Jarosław. Odpowie, podobnie jak matka, za fałszowanie
dokumentacji medycznej, wyłudzenie pieniędzy oraz za zainstalowanie na
terenie zakładu nielegalnego oprogramowania. Straty pacjentów, których
pracownicy okradli, sięgają dziesiątek tysięcy złotych. Jak się to
odbywało? Pacjent składał wniosek o wypłatę drobnej sumy z depozytu.
Nieuczciwy pracownik dopisywał do tej sumy zero. Kwota, o którą prosił
pacjent, trafiała do niego, a reszta do nieuczciwego pracownika. Jeden z
pensjonariuszy stracił w ten sposób aż 45 tys. zł.
Ani Henryka M, ani Jarosław M. nie przyznają się do winy. Na proces
czekają w areszcie. Wśród oskarżonych jest też kasjerka, lekarze oraz
pielęgniarki z zakładu. Większość z nich przyznała się do winy i
dobrowolnie poddała się karze.
To nie koniec sprawy, prokuratura wciąż bada inne jej wątki. Śledczy
sprawdzają m.in., czy personel zakładu mógł celowo narazić pacjentów
na utratę zdrowia lub życia.
30.06. Krosno wyrok za nielegalną aborcję
- i kolejny dowód głupoty sędziów krośnieńskich.
W krośnieńskim Sądzie Okręgowym zapadł wyrok w sprawie nielegalnego
usunięcia ciąży. Na ławie oskarżonych znalazł się lekarz ginekolog
Janusz G. oraz dwie kobiety, które pomogły ciężarnej Małgorzacie Ł.
Jedna z nich - Renata P. skontaktowała ją z Anną D., która umówiła ciężarną
z lekarzem. Renata P. pożyczyła ciężarnej kobiecie brakujący jej tysiąc
złotych do kwoty trzech tysięcy - bo tyle zażądał lekarz. Pieniądze wręczyła
mu Anna D.
- Doktor Janusz G. za dokonanie nielegalnej aborcji został skazany na rok
pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Orzeczono również zakaz
wykonywania zawodu lekarza na rok - informuje sędzia Artur Lipiński,
rzecznik Sądu Okręgowego.
Janusz G. będzie musiał również zapłacić grzywnę w wysokości 11 tys.
zł .
Sąd uznał również winę obydwu kobiet, bez wątpliwości niewspółmierną
do czynu.
Za pomoc ciężarnej kobiecie w
usunięciu ciąży Anna D. została skazana na rok pozbawienia wolności w
zawieszeniu na dwa lata i grzywnę w wysokości 5 tys. zł . Sąd uznał, że
odpowiedzialność ponosi również Renata D. Została skazana na sześć
miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz 2,5 tys. zł
grzywny.
Wszyscy będą musieli również pokryć koszty sądowe. Na szczęście
wyrok jeszcze nie jest prawomocny i może trafi do bardziej kompetentnych sędziów,
którzy obiektywniej osądzą czyn.
6 lipca 2,06
promila alkoholu wydmuchał w alkomat lekarz pełniący dyżur w pogotowiu
w Powiatowym Szpitalu Specjalistycznym w Stalowej Woli.
Natychmiast został odsunięty od pełnienia obowiązków. Dyrekcja już złożyła
wniosek o jego dyscyplinarne zwolnienie. O tym, że pan doktor jest pijany, policję poinformował pacjent w sobotę,
30 czerwca o godzinie 2.40. Policjanci zaraz zjawili się na miejscu. Po
przebadaniu alkomatem mundurowi potwierdzili podejrzenia pacjenta. O pijanym
lekarzu została powiadomiona dyrekcja placówki. Mężczyzna został odsunięty
od pełnienia obowiązków.
28.06.07 Pijana lekarka przyjmowała pacjentki
Do 3 lat pozbawienia wolności grozi 53-letniej lekarce, która pijana
przyjmowała pacjentki w jednej z przychodni ginekologicznych w Przemyślu.
Kobieta miała 2,96 promila alkoholu w organizmie. Do zdarzenia doszło w środę po południu. - Z ustaleń wynika, że
lekarka rozpoczęła pracę o godz. 15. Policja została zawiadomiona
telefonicznie prawie dwie godziny później - mówił Paweł Międlar z
zespołu prasowego podkarpackiej policji. Zanim w przychodni zjawili się
policjanci, kobieta zdążyła przyjąć już sześć pacjentek.
Policjanci zatrzymali i zabezpieczyli dokumentację lekarską. 53-letnia
lekarka, mieszkanka powiatu przemyskiego odpowie za narażenie pacjentek na
bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Grozi za to kara
pozbawienia wolności do lat 3. Postępowanie w tej sprawie prowadzi Komenda
Miejska Policji w Przemyślu.
15.06 W areszcie
nie jesteś człowiekiem, dlatego tam cię nie wyleczą - prędzej szlak cię
trafi
Zaczął się proces b. lekarza więziennego oskarżonego o narażenie na śmierć
aresztowanej kobiety.
- Ten człowiek ma na sumieniu dwie osoby - mówiła przez łzy do oskarżonego
dr. Winicjusza T. matka nieżyjącej Anny P., oskarżycielka posiłkowa.
Jej córka podejrzana o drobne oszustwo trafiła do aresztu dla kobiet na
warszawskim Grochowie 30 listopada 2003 r. z chorobą wrzodową. Trzy
tygodnie później już nie żyła.
Według prokuratury lekarz aresztu - dr Winicjusz T. - nie rozpoznał u
kobiety tzw. zespołu ostrego brzucha, mimo że pacjentka powiedziała mu o
chorobie wrzodowej. Ostry brzuch to typowa reakcja organizmu na pęknięcie
wrzodu.
5 grudnia Anna P. w stanie ciężkim trafiła do szpitala przy innym
areszcie w Warszawie. Operowano ją natychmiast, ale rozwinęło się już
zapalenie otrzewnej. Po kilku dniach pobytu w więziennym OIOM-ie
przewieziono ją do Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii w cywilnym
szpitalu. Tam po kolejnych operacjach zmarła.
Biegli medycy nie mieli wątpliwości, że Winicjusz T. powinien rozpoznać,
co dolega pacjentce, i natychmiast zlecić konsultację. Tylko to dawało
szansę na uratowanie życia aresztowanej.
Matka Anny P. odsłoniła wczoraj przed sądem podwójny dramat tej sprawy.
- Gdy po śmierci Ani moja wnuczka Agnieszka odebrała kurtkę i dres mamy,
wróciła do domu i położyła się spać z tymi spodniami zamiast poduszki
- opowiadała.
W środku nocy Agnieszka się obudziła. - Albo zabiję tego lekarza z więzienia,
albo sama się zabiję - powiedziała do babci. Następnego dnia 20-letnia
dziewczyna skoczyła z ósmego piętra warszawskiego bloku. - Ten człowiek
dwie osoby ma na sumieniu - mówiła, wskazując na lekarza.
Jak sytuacja wygląda dziś? - pytamy. - Najwięcej skarg od osadzonych
dotyczy służby zdrowia - odpowiada rzecznik Centralnego Zarządu Służby
Więziennej Luiza Sałapa.
"Gazeta" ma analizę pozwów cywilnych o odszkodowania
za niewłaściwą opiekę zdrowotną w więzieniach za lata 2001-05. Dane
biją na alarm.
Do sądów trafiło aż 800 pozwów, a ich liczba z roku na rok rośnie.
Znacznie wzrosła też wysokość żądanych od skarbu państwa kwot - w
2005 r. było to już ponad 48 mln zł.
Wprawdzie sądy niechętnie uwzględniają te roszczenia, a zwłaszcza ich
wysokość (państwo zapłaciło aresztowanym i uwięzionym niespełna 400
tys. zł w latach 2001-05), to z analizy wynika, że najczęstszą i
najbardziej kosztowną przyczyną odszkodowań są błędy lekarskie.
2007-06-14 CBA zatrzymało lekarza za korupcję,
Funkcjonariusze CBA zatrzymali lekarza z warszawskiego szpitala bródnowskiego.
Mają mu zostać przedstawione zarzuty o charakterze korupcyjnym - powiedział
Temistokles Brodowski z CBA.
Obecnie
funkcjonariusze CBA przeglądają szpitalną dokumentacje - dowiedziała się
nieoficjalnie PAP w szpitalu.
Prokuratorzy z Ostrołęki chcą przedstawić zatrzymanemu wczoraj
ortopedzie z warszawskiego szpitala Bródnowskiego mu trzy zarzuty. Obejmują
one przyjęcie łapówek oraz fałszowanie dokumentacji lekarskiej. Prokuratorzy i CBA mają dowody na to, że za jedno ze sfałszowanych zaświadczeń
Tomasz D. wziął 150 złotych, a za inne 5 tysięcy złotych.
10.06. CBA
- 3 mln zł wyłudził szpital MSWiA z NFZ
3 mln zł wyłudził szpital MSWiA w ciągu trzech miesięcy od
Narodowego Funduszu Zdrowia ustaliło Centralne Biuro Antykorupcyjne -
potwierdził rzecznik CBA Tomasz Frątczak. Dodał, że chodzi o listopad i
grudzień 2006 r. oraz styczeń 2007 r., czyli te miesiące, które badali
funkcjonariusze CBA.
"Należy spodziewać się, że osoby odpowiedzialne za ten proceder usłyszą
zarzuty. Będziemy o tym informować, gdy zarzuty zostaną postawione"
- powiedział Frątczak. "Nie mogę obecnie przesądzać kiedy i w
jakim zakresie zostaną one postawione" - zaznaczył, dodając, że
trwają czynności procesowe.
Durlik powiedział wówczas, że w czasie trzech miesięcy, które badało
CBA, szpital wykazywał w dokumentacji pacjentów leczonych na oddziale
ratunkowym, zamiast na oddziałach specjalistycznych.
2007.06.06 Zatrzymany anestezjolog z MSWiA
Funkcjonariusze CBA zatrzymali w nocy ze środy na czwartek Piotra O., zastępcę
kierownika kliniki anestezjologii i intensywnej terapii szpitala MSWiA.
Zatrzymanie ma mieć podłoże korupcyjne. Rzecznik warszawskiej prokuratury okręgowej prok. Katarzyna Szeska
powiedziała, że "trwają czynności procesowe", ale z uwagi na
dobro prowadzonego postępowania nie może poinformować o jego szczegółach.
2007-06-04 Pijany lekarz z Bełchatowa w rękach policji
Był
pijany, a przyjmował pacjentów. Lekarz z przychodni w Bełchatowie, choć
miał prawie 2,5 promila, badał dziś ludzi, stawiał im diagnozy i
wypisywał recepty. Policję zawiadomił zbulwersowany pacjent. Ta
natychmiast zatrzymała doktora.
Gdy
policjanci zjawili się w bełchatowskiej przychodni, lekarz zaczął uciekać.
Schował się w gabinecie rentgenowskim. Nic to jednak nie dało. Policjanci
zaraz go znaleźli i spokojnie wyprowadzili na zewnątrz. Po zbadaniu okazało
się, że lekarz ma 2,5 promila w wydychanym powietrzu.
Policjanci ustalili, że lekarz na swoim dyżurze zdążył przebadać 10 osób.
Przychodnia dotarła do nich jeszcze raz i ponownie zaprosiła na badania.
Tym razem prowadzone przez trzeźwego lekarza. Anulowano też wszystkie
recepty, które wystawił pacjentom pijany doktor.
Lekarz usłyszał już zarzut narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo
utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to do 5 lat
więzienia.

Może pójść do więzienia nawet na osiem lat, bo wziął... trzy kilogramy mięsa i 20 złotych łapówki. Policja już postawiła mu zarzuty. Lekarz z Dołhobyczów (Lubelskie) broni się, że to pacjenci sami zostawili mu wieprzowinę w podzięce.Na początku kwietnia do Artura G. przyszła 65-letnia kobieta z silnymi bólami brzucha. Jednak wybrała się do lekarza za wcześnie, bo ośrodek był jeszcze zamknięty. Ale był już tam 40-letni lekarz, który zajął się chorą. Mąż pacjentki dał mu za to 20 złotych. Medyk nie odmówił ich przyjęcia.
Innym razem o pomoc tego lekarza poprosiła matka 21-latka, który skręcił sobie rękę. Zabrała ze sobą trzy kilogramy wieprzowiny, bo bała się, że Artur G. ich nie przyjmie. Nie był bowiem lekarzem rodzinnym jej syna. Ale medyk przyjął pacjenta. Mięso również.
Lekarz nie przyznał się do winy. Tłumaczył, że pacjenci sami zostawiają mu w gabinecie prezenty, takie jak słodycze, owoce, czy warzywa. A teraz może za to pójść do więzienia na osiem lat.
2007-05-31
Trzej lekarze staną przed sądem
Nowohucka prokuratura oskarża ich o narażenie na niebezpieczeństwo utraty
życia mężczyzny pobitego na przystanku tramwajowym.
Został on napadnięty przez nieznanych sprawców, gdy jechał do pracy. Mężczyzna
zgłosił się do Szpitala im. Rydygiera, ale po obserwacji i wykonaniu zdjęć
rtg lekarz zalecił mu środki przeciwbólowe i odesłał do domu. Pobity mężczyzna
czuł się coraz gorzej, po lewej stronie klatki piersiowej pojawiła się
rozległa opuchlizna. Rodzina dwukrotnie wzywała do niego pogotowie, ale
lekarze - z dwóch różnych załóg - ograniczali się jedynie do
przepisania leków minimalizujących ból. Dopiero wezwana po raz trzeci
karetka reanimacyjna zabrała go do szpitala. Jednak na ratunek było za późno
- mężczyzna zmarł.
Według prokuratury, opierającej się na opiniach biegłych, lekarze nie
dochowali staranności w diagnozowaniu chorego i podjęli błędną decyzję
o pozostawieniu go w domu. Lekarzom grozi do pięciu lat więzienia.
2007-05-29 Pijany lekarz dyżurował w Goleniowie
20
lat - taki staż miał lekarz z Goleniowa. Ale mimo takiego doświadczenia
naraził wielu ludzi na poważne niezbezpieczeństwo. Dyżurował w szpitalu
pijany.
Jak
można zachować się tak nieodpowiedzialnie? Jeden z lekarzy ze szpitala w
Goleniowie nie mógł wytrzymać całego dyżuru bez kieliszka. Na szczęście
alkohol wyczuł u niego pacjent. Od razu zawiadomił policję.
Policjanci przyjechali do szpitala i przebadali lekarza alkomatem. Okazało
się, że miał 0,73 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Sprawa trafi
teraz do sądu grodzkiego. A czy lekarz będzie mógł dalej pracować w
szpitalu, zdecyduje jego dyrektor.
2007-05-25,Kolejny akt oskarżenia w sprawie afer w NFZ
Marek Sz., były naczelnik wydziału w małopolskim oddziale NFZ, oskarżony
przez prokuratora. Zarzuty mu stawiane to przekroczenie uprawnień i niedopełnienie
obowiązków służbowych w rozliczaniu świadczeń m.in. z Gabinetami
Specjalistycznymi "Popiela".
Marek Sz. został w ubiegłym roku zatrzymany w związku z aferą, jaką
na początku 2005 r. wykryły w spółce prokuratura i ABW. Sprawa dotyczy
lat 2002-2003, kiedy to szpitale z całego województwa wysyłały swoich
chorych na zabiegi do Specjalistycznych Gabinetów Lekarskich "Popiela".
W efekcie Fundusz za jednego pacjenta płacił podwójnie: i szpitalom, i
gabinetom.
Sz. kierował wydziałem lecznictwa stacjonarnego w departamencie
medycznym Małopolskiej Kasy Chorych, potem zaś był naczelnikiem wydziału
monitorowania świadczeń zdrowotnych. Zdaniem prokuratury powinien
wiedzieć o tym procederze, nie podjął jednak działań, żeby go ukrócić.
Dlatego: - Z powodu niedopełnienia obowiązków i braku nadzoru nad właściwą
realizacją umów dotyczących rozliczeń pacjentów, którzy w ramach
leczenia korzystali także z chirurgii jednego dnia w Specjalistycznych
Gabinetach Lekarskich ,,Popiela", doszło do podwójnego opłacania
świadczeń zdrowotnych. Nadpłata, czyli strata NFZ, wyniosła 784 tys. zł
- wyjaśnia istotę zarzutów rzecznik prokuratury Jerzy Balicki.
Obecnie Marek Sz. pracuje w Szpitalu Uniwersyteckim. - Został
zatrudniony, żeby pomóc nam w przygotowaniu rozliczeń świadczeń
wykonywanych przez szpital z NFZ - wyjaśnia Anna Niedźwiecka,
rzeczniczka szpitala.
Śledztwo w sprawie nieprawidłowości w małopolskim NFZ toczy się od
maja 2004 r. Za wyłudzenia refundacji z NFZ, rozliczanie fikcyjnych usług
medycznych, korupcję przy zawieraniu kontraktów zapadły prawomocne
wyroki. Na ostateczne rozstrzygnięcie czeka natomiast sprawa rozliczeń
NFZ ze szpitalami w regionie i Specjalistycznymi Gabinetami Lekarskimi
"Popiela".
2007-05-11, Oszustwa doktor Haliny B.
60-letnia lekarka z Olkusza odpowie za wyłudzenia, oszustwa i fikcyjne
aborcje. Halina B. została zatrzymana przez policję w listopadzie ubiegłego
roku, ale głośno o niej było już ponad rok temu, gdy telewizja TVN poświęciła
jej jedno z wydań programu "Uwaga".
Dziennikarka stacji udała się do gabinetu w Olkuszu, żeby rozwiązać
problem rzekomo niechcianej ciąży. Halina B. na oko oceniła, że
pacjentka jest w ciąży, i zaproponowała zabieg aborcyjny za 1800 zł.
Śledztwo, które właśnie się zakończyło w wydziale śledczym
krakowskiej prokuratury okręgowej, ujawniło więcej przypadków łamania
prawa przez lekarkę. Śledczy zgromadzili dowody, z których wynika, że
kobieta co najmniej dwukrotnie informowała kobiety o rzekomych ciążach
chcąc wymusić pieniądze za fikcyjne aborcje. Oszukała również na sumę
5 tys. zł swoje pacjentki, którym miała robić badania cytologiczne. Na
Halinie B. ciąży również zarzut narażenia krakowskiego oddziału NFZ
na straty 113 tys. zł. Kobieta miała wystawiać recepty na osoby
posiadające zniżki. Ale leki wykupywała sama lub przez działających w
porozumieniu z nią aptekarzy i sprzedawała z zyskiem. Pięciu farmaceutów
również odpowie przed sądem za wyłudzenia.
01.05.07 Lewe recepty - sprawa w prokuraturze
Kolejny przypadek wyłudzeń na lewe recepty wykrył małopolski NFZ. O
nielegalnym procederze powiadomił już krakowską prokuraturę.
Zawiadomienie, jakie złożył do prokuratury małopolski oddział
Narodowego Funduszu Zdrowia, dotyczy wystawiania recept dla osób rzekomo
uprawnionych do bezpłatnych leków. Na ślad nielegalnego procederu
pracownicy Funduszu trafili podczas kontroli w aptekach. W dziesięciu placówkach
na terenie Małopolski natrafiono na druki wystawione na inwalidów
wojennych, które wzbudziły podejrzenia kontrolerów. Chodziło o recepty
wypisywane na nieżyjące już osoby albo też realizowane w momencie, gdy
pacjent, dla którego były przeznaczone, już nie żył.
Na razie zakwestionowano kilkadziesiąt takich recept - w sumie na blisko
cztery tysiące złotych. Z naszych informacji wynika, że wystawiono je
m.in. w jednym z krakowskich szpitali, kilku niepublicznych zakładach
opieki zdrowotnej w Krakowie, Gorlicach, Olkuszu i Makowie Podhalańskim
oraz prywatnym gabinecie lekarskim w Tarnowie. NFZ oprócz zawiadomienia
przesłał do prokuratury także kopie zakwestionowanych recept. Jak się
dowiedzieliśmy, prokuratura wszczęła już w tej sprawie postępowanie
wyjaśniające.
To kolejny w ostatnim czasie przypadek wyłudzeń refundacji za bezpłatne
leki. Niedawno wyrokami skazującymi dla lekarza oraz właścicieli
podkrakowskiej apteki zakończyła się sprawa dotycząca wypisywania takich
recept na podstawione osoby. Chodziło o blisko sto tysięcy złotych. Sześć
razy tyle kosztowało z kolei NFZ wypisywanie drogich leków na bezpłatne
recepty przez 55-letniego lekarza z Krakowa. Po dwuletnim śledztwie przed sądem
stanęło w sumie 18 osób: oprócz samego doktora także krakowscy
aptekarze, pracownicy aptek oraz pacjentki głównego oskarżonego.
2007-04-25, Kolejni lekarze
z Przemyśla zatrzymani za łapówki
Nie badali dzieci, a wystawiali zaświadczenia do zasiłków pielęgnacyjnych.
Za taką "usługę" brali łapówki. Czworo przemyskich lekarzy
zatrzymali policjanci z Wydziału do Walki z Korupcją KW Policji z Rzeszowa.
- To szykanowanie lekarzy, bo zapowiadamy strajki - mówią związkowcy służby
zdrowia. - Takie wnioski są niedorzeczne - odpowiadają w prokuraturze w
Przemyślu.
Według policji przemyscy lekarze w zamian za łapówki wystawili kilkaset
zaświadczeń, które posłużyły do ułatwienia otrzymania zasiłków
pielęgnacyjnych dla dzieci. - To kolejny wątek śledztwa, w którym
dotychczas zarzuty postawiono 90 osobom - informuje Mariusz Skiba z KWP w
Rzeszowie.
Lekarze pracowali w przemyskich publicznych i niepublicznych placówkach
medycznych.
- Śledztwo obejmuje okres od 1999 do 2002 roku - tłumaczy
Damian Mirecki, rzecznik prokuratury okręgowej z Przemyśla, i dodaje, że
za wystawienie potrzebnego zaświadczenia lekarze brali najczęściej 150
zł.
Policyjne śledztwo i obserwacja trwały kilka miesięcy. Zebrano
dokumentację medyczną i zeznania osób, które mogły coś wiedzieć na
ten temat.
W ostatni wtorek policjanci weszli do mieszkań i gabinetów czworga
lekarzy. Zatrzymano dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
Podejrzanym postawiono zarzuty przyjmowania łapówek oraz poświadczania
nieprawdy w dokumentach i posługiwania się nimi w zamian za korzyści
materialne. Grozi im nawet do 10 lat więzienia. W środę w Prokuraturze
Okręgowej w Przemyślu trwały przesłuchania.
Nasilenie w ostatnim czasie działań wymiaru sprawiedliwości
skierowanych przeciwko środowisku lekarskiemu odbierane jest tam jako próba
zastraszenia z powodu zapowiadanych strajków lekarzy.
- Rząd po prostu
nie ma pomysłu na poprawienie kondycji służby zdrowia, więc
postanowiono pokazać społeczeństwu, że środowisko jest
zdemoralizowane - mówi Zdzisław Szramik, przewodniczący Ogólnopolskiego
Związku Zawodowego Lekarzy na Podkarpaciu, i dodaje. - W naszym kraju
musi wydarzyć się coś wyjątkowego, żeby rządzący zaczęli poważnie
działać.
Przewodniczący podaje przykład pierwszy z brzegu: - Gdy wygraliśmy
organizację
Rządzący po prostu nie mają wyobraźni. Dziś minister zdrowia mówi,
że strajki to nie jego sprawa. Chyba musi wydarzyć się tragedia, żeby
rząd zaczął myśleć.
Według Zdzisława Szramika, nawet jeżeli zatrzymani lekarze rzeczywiście
byli skorumpowani, to i tak wybrano moment zatrzymania właśnie teraz, by
pokazać, jak zepsute jest środowisko lekarskie. A przecież niepożądane
zjawiska, podobnie jak choroby, trzeba zacząć leczyć, szukając
przyczyn, a nie zwalczając objawy. - Usuńmy najpierw przyczyny, czyli
niskie zarobki i deficyt świadczeń lekarskich, a potem bierzmy się za
zwalczanie korupcji. Jestem jak najbardziej za tym. Bo na razie wygląda
to tak, że leczymy biegunkę papierem toaletowym. Lekarze skierowali do sądów
wiele pozwów. Zwracane są pod błahymi pretekstami. W Polsce trwa
szykanowanie lekarzy i wykorzystywany jest do tego tzw. wymiar
sprawiedliwości - mówi Zdzisław Szramik.
Takim stawianiem sprawy oburzony jest Damian Mirecki, rzecznik Prokuratury
Okręgowej z Przemyśla: - Zatrzymania absolutnie nie mają związku z
sytuacją w służbie zdrowia. Kierujemy się jedynie materiałami
dowodowymi, a inne skojarzenia są co najmniej niefortunne.
Ostatnie zatrzymania to ciąg dalszy sprawy z czerwca ubiegłego roku.
Dotychczas zatrzymano 90 osób (lekarzy i pielęgniarek). 45 z nich
przyznało się do przestępstwa i dobrowolnie poddało karze.
Większości z nich zarzuca się wyłudzenia nienależnych zasiłków
chorobowych z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Podstawą tych wyłudzeń,
dokonywanych przez ludzi prowadzących działalność gospodarczą, były
fałszywe zwolnienia lekarskie.
2007-04-24, CBA zatrzymało dwóch lekarzy z Konstancina
Kolejne zatrzymanie w służbie zdrowia. Jak dowiedziało się
nieoficjalnie Radio TOK FM, Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało dzisiaj
dwóch lekarzy ze szpitala w Konstancinie pod Warszawą.
Zatrzymani to szef szpitala w Konstancinie dr Paweł B. i jeden z jego
podwładnych ortopeda - dr Krzysztof J. Obaj są podejrzani o korupcję. -
Prawdopodobnie chodzi o branie łapówek w zamian za sprawy tak prozaiczne
jak pomoc w omijaniu kolejki - powiedział Radiu TOK FM człowiek związany
ze sprawą.
Do korupcji miało dochodzić w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki
Zdrowotnej Stocer. To centrum rehabilitacji w Konstancinie.
Na razie nie wiadomo, jakie zarzuty usłyszeli obaj panowie. CBA, które
zatrzymało lekarzy na razie mówi bardzo niewiele.
2007-04-24, Dyrektorzy szpitali odwołani
Zarząd województwa odwołał dyrektorów trzech placówek medycznych w
Przemyślu. Stracili pracę, bo zdaniem marszałka źle zarządzali
szpitalami.
Od 2 maja nowej pracy będzie musiał szukać m.in. Andrzej Wojdyło,
dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu, Jacek Barket z Wojewódzkiego
Szpitala Specjalistycznego w Żurawicy oraz Jan Błotnicki, kierujący
Obwodem Lecznictwa Kolejowego SP ZOZ. - Powodem ich odwołania była zła
sytuacja finansowa placówek lub złe zarządzanie - poinformował Łukasz
Andres z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego.
Zarząd zdecydował się na odwołanie Barketa i Błotnickiego, choć Rady
Społeczne szpitali wypowiedziały się przeciwko ich zwolnieniu. Zarząd
Szpitala Wojewódzkiego nie bronił Wojdyły.
Powołano nowych dyrektorów. Szpitalem w Żurawicy będzie kierował
Janusz Kołakowski, Obwodem Lecznictwa Kolejowego - Krzysztof Szymański,
a Szpitalem Wojewódzkim - Adam Balicki.
2007-04-26, Zarzuty dla lekarzy ze Stocera
Dyrektor konstancińskiej kliniki usłyszał trzy zarzuty, jego zastępca
w funkcji ordynatora cztery. Wszystkie mają związek z przyjmowaniem łapówek.
Dr. Pawła B., dyrektora Specjalistycznego Centrum Rehabilitacji "Stocer"
z Konstancina, Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało w poniedziałek
wieczorem w prywatnym gabinecie w Raszynie. Z naszych informacji wynika,
że funkcjonariusze przeprowadzili tzw. operację specjalną, czyli sami w
ramach prowokacji wręczyli lekarzowi łapówkę. Paweł B. miał przyjąć
3 tys. zł. Inne zarzuty dotyczą dwóch przypadków sprzed lat: przyjęcia
w kwietniu 2001 r. 600 zł, a w lipcu 2006 r. - 1 tys. zł.
- Podejrzany został zwolniony za poręczeniem majątkowym w wysokości 40
tys. zł. Ma też zakaz opuszczania kraju i decyzją prokuratora został
zawieszony w czynnościach służbowych - mówi prok. Zbigniew Jaskólski,
rzecznik warszawskiej prokuratury apelacyjnej. Zawieszenie dotyczy
kierowania placówką i oddziałem neuroortopedii, którego jednocześnie
był ordynatorem.
- Do mnie nie dotarła żadna informacja na temat zawieszenia. Zresztą na
jakiej podstawie miałoby się to odbyć? - pyta Wojciech Ruszkiewicz,
wicemarszałek województwa, któremu podlega "Stocer". -
Rozmawiałem dzisiaj z doktorem. Powiedział mi, że przyjechał do
kliniki, przepraszał też za zamieszanie.
Wczoraj nie udało nam się porozmawiać z dr. B. (prokuratura skonfiskowała
jego telefon komórkowy), ale według zapewnień marszałka Ruszkiewicza
konstancińska klinika ma pracować normalnie.
Warszawski sąd aresztował wczoraj po południu Krzysztofa J., zastępcę
ordynatora oddziału neuroortopedii. Zastrzegł jednak, że areszt
zostanie uchylony w przypadku wpłacenia 250 tys. zł kaucji. Wobec dr. J.
zarzuty są poważniejsze. Chodzi o wzięcie w latach 2003-05 czterech łapówek
na łączną sumę ok. 47 tys. zł. Według prokuratury dr J. miał też
niszczyć dokumentację medyczną. Dlatego grozi mu wyższa kara niż Pawłowi
B.
Według naszych informacji większość zarzutów oparta jest na
zeznaniach świadków, którzy wręczali pieniądze.
24 kwietnia Kraków Zatrzymano ordynatora
neurochirurgii za łapówki
Krakowscy policjanci zatrzymali pod zarzutem przyjmowania łapówek
ordynatora oddziału neurochirurgii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie,
Ryszarda Cz.
Jak poinformował rzecznik prasowy małopolskiej policji Dariusz Nowak,
zatrzymany lekarz tylko w poniedziałek miał przyjąć co najmniej trzy
łapówki od pacjentów w wysokości po kilkaset złotych. W zamian
miał przyspieszyć termin operacji.
Za korupcję grozi mu do ośmiu lat więzienia.Zastępca prokuratora okręgowego w Krakowie Krzysztof Urbaniak
poinformował, że postawione przez policję do tej pory zarzuty przyjęcia
korzyści majątkowej dotyczą dziewięciu przypadków o łącznej wartości
ponad 3 tys. zł. Lekarz przyznał się do stawianych mu zarzutów.
Ordynator został zatrzymany w poniedziałek po południu na polecenie
Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Podczas przeszukania jego gabinetu
znaleziono pieniądze pochodzące z łapówek. Dwie z trzech osób je
wręczających przyznały się do tych czynów, dlatego mogą liczyć na
bezkarność. Trzecia osoba zaprzeczyła i zostanie jej przedstawiony
zarzut korupcji.
- Apelujemy do osób, które ujawnią fakt wręczenia korzyści majątkowej
zatrzymanemu, że w takim przypadku mogą liczyć na bezkarność. Jeszcze
mają szansę, aby ujawnić te fakty policji - zaznaczył prokurator Urbaniak.
2007-04-18, Kolejni
"łowcy skór" sądzeni
Troje lekarzy, sanitariusz i dyspozytorka oskarżeni o przyjmowanie łapówek
od firm pogrzebowych za informacje o zgonach pacjentów stanęli wczoraj przed
łódzkim sądem. Grozi im do dziesięciu lat więzienia.
Zdaniem prokuratury w l. 1998-2002 przyjęli ok. 150 tys. zł łapówek od
firm pogrzebowych za informacje o śmierci 70 pacjentów. - Mamy twarde
dyski z zakładów pogrzebowych, gdzie były bardzo dokładne wyliczenia,
ile pieniędzy, kiedy i komu przekazano. I billingi z rozmów pracowników
pogotowia z osobami z firm pogrzebowych - mówiła prokurator Małgorzata
Wójcik.
Całą piątkę prokuratura oskarża także o naruszenie ustawy o ochronie
danych osobowych (zmarłych). Poszkodowanych w rozpoczętej wczoraj
sprawie jest 119 (to rodziny zmarłych), będzie wezwanych 380 świadków.
W aferze "łowców skór" sąd skazał w styczniu
(nieprawomocnie) dwóch b. sanitariuszy pogotowia oskarżonych o zabójstwo
pięciu pacjentów na dożywocie i 25 lat więzienia. Dwaj b. lekarze
pogotowia dostali pięć i sześć lat więzienia za narażenie życia i
doprowadzenie do śmierci kilkunastu pacjentów.
2007-04-13 Aresztowani
warszawscy lekarze za fałszowanie dokumentów
Warszawski sąd aresztował dwóch ortopedów ze Szpitala Praskiego pod zarzutem
fałszowania dokumentacji medycznej w zamian za pieniądze. Cała sprawa zaczęła
się przed świętami. Policjanci zatrzymali 38-letniego Piotra S., notowanego
m.in. za fałszerstwa. Mężczyzna na tylnym siedzeniu samochodu miał teczkę,
a w niej zwolnienia, recepty, zaświadczenia z pobytu w szpitalu i karty
historii chorób in blanco, ale z pieczątkami i podpisami lekarzy. Na komendzie
powiedział, od kogo dostawał druki. W piątek funkcjonariusze zatrzymali
45-letniego Adama G., lekarza ze Szpitala Praskiego. Dwa dni później to samo
spotkało 41-letniego Piotra G. z tego samego szpitala. Piotr S., który
sprzedawał dokumenty podstemplowane przez lekarzy, nie trafił do aresztu. Musi
tylko meldować się w komisariacie.
30 marca Katowice
- im wyższe stanowisko tym większe łapówki
Synowa Edwarda Gierka, sława polskiej okulistyki,
Ariadna G., to wyrachowana łapowniczka - twierdzi "Fakt". Okazało się,
że brała gigantyczne łapówki od firm, które dostarczały sprzęt do
kierowanego przez nią szpitala.
O synowej Edwarda Gierka zrobiło się głośno dwa tygodnie temu, kiedy
dziennikarze przyłapali ją w pracy kompletnie pijaną. W asyście
kamer telewizyjnych została wyprowadzona przez policję ze Szpitala
Klinicznego nr 5 Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, w którym
była dyrektorem - pisze gazeta.
Według "Faktu", dziś wiadomo, że pijaństwo w pracy nie
było jedynym grzechem prof. Ariadny G. Przez lata przyjmowała ona łapówki
od przedstawicieli firm farmaceutycznych i dostarczających sprzęt do
jej szpitala. Powołując się na "Tygodnik Podhalański" gazeta
pisze, że w grę wchodziły duże sumy. Każdy kontrakt na dostawę leków
czy sprzętu musiał być okupiony haraczem dla pani dyrektor. "Działka"
dla niej sięgała 10 proc. wartości kontraktów, a te opiewały na
dziesiątki tysięcy euro.
2007-03-29, Etyka
lekarska, podobnie jak sędziowska przestała istnieć nawet w teorii
Etyka - niczym kamfora - wyparowała z tematyki sympozjum ginekologów i
położników, które w piątek zaczyna się w Zakopanem. Dlaczego nie chcą o
niej rozmawiać? Bo profesorowi, który miał wygłosić o niej wykład,
prokuratura postawiła 16 zarzutów: o korupcję, płatną protekcję i poświadczenie
nieprawdy.
Jeszcze kilka tygodni temu program IV Sympozjum Towarzystwa Psychologii,
Medycyny Prenatalnej i Perinatalnej wyglądał inaczej niż w przeddzień
konferencji. Pierwszą sesję pod tytułem "Etyczne i psychologiczne
aspekty w perinatologii" otwierać miał wykład prof. Rudolfa K.
zatytułowany "Etyczne i zawodowe aspekty jatrogennych porodów".
Nazwiska profesora nie wolno nam podać w pełnym brzmieniu, bo profesor
ma problemy z prawem. Prokurator postawił mu 16 zarzutów.
- W zaistniałej sytuacji zgodziliśmy się na wykłady o etyce i on je
zmienił - mówi prof. Alfred Reroń, przewodniczący komitetu
organizacyjnego sympozjum.
Zmienił się tytuł wykładu profesora K. i całej sesji. Nigdzie nie ma
mowy już o etycznych aspektach.
Z ostatnich informacji prokuratury wynika, że w sprawie Rudolfa K.
ustalono już listę pacjentek, które w najbliższym czasie zostaną
przesłuchane. Będzie ich kilkaset.
2007-03-29 Zatrzymano
kolejnego lekarza z Jasła za wystawianie fałszywych zaświadczeń za łapówkę
Właściciel jednej z prywatnych przychodni w Jaśle został zatrzymany w
środę chwilę po tym, jak przyjął od pacjenta pieniądze i butelkę wódki.
- Od ośmiu miesięcy sprawdzaliśmy sygnały dotyczące tego, że jeden z
jasielskich lekarzy wystawia fałszywe zaświadczenia w zamian za łapówki
- mówi Paweł Międlar z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w
Rzeszowie.
W środę po południu w gabinecie 45-letniego lekarza internisty Artura
S. pojawił się pacjent. Gdy wyszedł, do gabinetu wkroczyli policjanci.
- Znaleźliśmy tam 800 zł i butelkę markowego alkoholu, które chwilę
wcześniej lekarz otrzymał od pacjenta - dodaje Międlar.
Artura S. zatrzymali policjanci z sekcji do walki z przestępczością
gospodarczą Komendy Powiatowej w Jaśle i Wydziału do Walki z Korupcją
Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Funkcjonariusze nie chcieli
powiedzieć, czy lekarz został skuty kajdankami. Doktor S. spędzi w
areszcie 48 godzin. Dziś można się spodziewać, że prokurator
przedstawi mu zarzuty.
- Gromadzimy materiał dowodowy, przesłuchujemy świadków
- poinformował wczoraj podinspektor Paweł Filipek, zastępca komendanta
powiatowego policji w Jaśle.
Lekarz może się spodziewać zarzutów tzw. biernego łapownictwa, czyli
przyjmowania korzyści majątkowej w związku z pełnieniem funkcji
publicznej. Grozi za to kara do 10 lat pozbawienia wolności.

Popijanie w pracy wcześniej czy później wychodzi na jaw. Boleśnie przekonał się o tym lekarz z katowickiego pogotowia, który dyżurował na rauszu. Miał pecha, bo dostał zgłoszenie, że zasłabła osoba w budynku prokuratury. A gdzie jak gdzie, ale w prokuraturze w Katowicach ludzie są wyczuleni na łamanie prawa.
47-letni anestezjolog nie zdążył nawet na dobre zająć się pacjentem. Sekretarka prokuratury zaraz zorientowała się, że ledwo trzyma się na nogach. Powiadomiła o tym policję sądową i pan doktor chwilę później był już na komendzie.
Po przebadaniu okazało się, że anestezjolog ma 1,2 promila w wydychanym powietrzu. Policjanci wypuścili go do domu, żeby przetrzeźwiał. Ale już jutro ma się ponownie stawić na komendzie i będzie przesłuchany. Później o jego losie zdecyduje prokurator.
2007-03-20, Ginekolog złapany na próbie dokonania aborcji
19-letnia dziewczyna była już pod wpływem narkozy, gdy do gabinetu
ginekologicznego w Legionowie wpadli policjanci. - Dostaliśmy sygnał od
mieszkańca, że lekarz ma przeprowadzić nielegalną aborcję - mówi Robert
Szumiata z komendy w Legionowie
W akcji wzięło udział aż 12 funkcjonariuszy z sekcji kryminalnej i
dochodzeniowo-śledczej. Opisała ją poniedziałkowa
"Rzeczpospolita" .
- W piątek rano dostaliśmy sygnał, że tego dnia wieczorem znany w
Legionowie lekarz, a zarazem dyrektor kliniki Jerzy P., ma przeprowadzić
nielegalną aborcję. Policjanci dostali od prokuratora nakaz przeszukania
kliniki - mówi Robert Szumiata. Dodaje, że tego typu zgłoszenie policja
dostała po raz pierwszy.
Jerzy P. za przeprowadzenie aborcji miał otrzymać 1,5 tys. zł. W sobotę
prokuratura przedstawiła obydwu lekarzom zarzuty. Będą odpowiadać za
usiłowanie przeprowadzenia zabiegu nielegalnej aborcji.
Lekarze wyszli na wolność za poręczeniem majątkowym. Jerzy P. musi zapłacić
kaucję w wysokości 15 tys., a Robert B. 10 tys. zł. Do czasu
prawomocnego wyroku mają zakaz wykonywania zawodu. Kara więzienia grozi
też za namawianie do zabiegu przerywania ciąży.
2007-03-18 Wyrostek wycięty sto razy, czyli jak oszukują
nie tylko poznańscy lekarze
Dwa
tysiące przeszczepów nerek, 3,5 tysiąca operacji serca albo blisko 10 tysięcy
operacji guza piersi - tyle zabiegów można zrobić za pieniądze wyłudzone z
NFZ. Szpitale i przychodnie wyłudziły blisko 49 mln zł - ujawnia DZIENNIK.
Najbardziej
oszukują w Wielkopolsce, na Mazowszu, Podkarpaciu oraz Lubelszczyźnie. Lekarze
z tych województw wystawiali największe fikcyjne rachunki za hospitalizacje,
zabiegi i porady lekarskie. Nadużycia były tak duże i ewidentne, że w 50
przypadkach zajęli się nimi prokuratorzy.
Jedno z największych śledztw toczy się obecnie w Poznaniu. "To
gigantyczny przekręt. Świadkami w sprawie, którą prowadzi wielkopolski
wydział walki z korupcją, jest kilka tysięcy pacjentów z Jarocina, Ostrowa,
Środy Wielkopolskiej i Wrześni" - wylicza Mirosław Adamski, rzecznik
poznańskiej Prokuratury Okręgowej.
W aferę zamieszanych jest kilkunastu znanych wielkopolskich lekarzy. Wyłudzili
z NFZ blisko milion złotych. Wystawiali rachunki za leczenie 30 osób, które
już nie żyją, dopisywali pacjentów na fikcyjne refundowane zabiegi medyczne
oraz tworzyli fałszywe kartoteki i historię chorób osobom, które nigdy z ich
pomocy lekarskiej nie korzystały. Grozi za to nawet 10 lat więzienia.
Pacjentów "wskrzeszali" również masowo lekarze z Mazowsza. Według
warszawskiego NFZ, w ubiegłym roku wystawili oni słone rachunki za wyleczenie
blisko... 60 zmarłych. "Zdarzało się, że na sfałszowanych kartach
szpitalnych widniały adnotacje, że umarli opuszczali oddział w " - przytacza przykład dr Jerzy Serafin, rzecznik Mazowieckiego
NFZ.
Ułańskiej fantazji nie zabrakło też wielkopolskim chirurgom. Jeden z nich, w
ciągu zaledwie 10 miesięcy, wyciął wyrostek robaczkowy tej samej osobie
ponad sto razy! Inny poznański mistrz skalpela usuwał jednej i tej samej
osobie znamię na skórze tylko... 96 razy.
Z rozmachem działała również 65-letnia poznańska pani laryngolog. Powiązana
z firmą produkującą aparaty słuchowe lekarka wystawiła aż 200 mieszkańcom
jednej z wielkopolskich wsi zaświadczenia o utracie słuchu. "Z kart
medycznych wynikało, że wszyscy oni noszą aparaty słuchowe. Tymczasem ludzie
ci byli całkiem zdrowi i nie mieli pojęcia, że ktoś posłużył się ich
danymi - relacjonuje nadkom. Ewa Olkiewicz, rzeczniczka Wielkopolskiej Komendy
Policji. Do spółki z producentem lekarka wyłudziła 80 tys. zł refundacji.
Nie każdy przypadek wyciągania pieniędzy z NFZ jest jednak tak ewidentny i łatwy
do udowodnienia. Większość spraw jest bardzo trudna do prawnej i ekonomicznej
oceny. Nieuczciwi lekarze na "ofiary" wybierają głównie osoby w
podeszłym wieku, poważnie schorowane, bezdomne, bez stałego adresu
zamieszkania albo takie, które wyemigrowały za granicę.
Ułańskiej fantazji nie zabrakło też wielkopolskim chirurgom. Jeden z nich, w ciągu zaledwie 10 miesięcy, wyciął wyrostek robaczkowy tej samej osobie ponad sto razy! Inny poznański mistrz skalpela usuwał jednej i tej samej osobie znamię na skórze tylko... 96 razy.
Z rozmachem działała również 65-letnia poznańska pani laryngolog. Powiązana z firmą produkującą aparaty słuchowe lekarka wystawiła aż 200 mieszkańcom jednej z wielkopolskich wsi zaświadczenia o utracie słuchu. "Z kart medycznych wynikało, że wszyscy oni noszą aparaty słuchowe. Tymczasem ludzie ci byli całkiem zdrowi i nie mieli pojęcia, że ktoś posłużył się ich danymi - relacjonuje nadkom. Ewa Olkiewicz, rzeczniczka Wielkopolskiej Komendy Policji. Do spółki z producentem lekarka wyłudziła 80 tys. zł refundacji.
Nie każdy przypadek wyciągania pieniędzy z NFZ jest jednak tak ewidentny i łatwy do udowodnienia. Większość spraw jest bardzo trudna do prawnej i ekonomicznej oceny. Nieuczciwi lekarze na "ofiary" wybierają głównie osoby w podeszłym wieku, poważnie schorowane, bezdomne, bez stałego adresu zamieszkania albo takie, które wyemigrowały za granicę.
17 marca Zwolnienie
i opinie lekarskie dalej można "załatwić sobie" średnio za 50zł.
Dwie lekarki z przychodni w Jaworznie (Śląskie)
zostały zatrzymane pod zarzutem korupcji. Postawiono im zarzuty przyjmowania łapówek
za wystawianie zwolnień lekarskich. Jedna z kobiet przyznała się do
winy; druga, która zaprzecza zarzutom, może na miesiąc trafić do aresztu.
- Dotychczas udokumentowaliśmy trzy przypadki przyjęcia korzyści majątkowej
w zamian za bezpodstawne wystawienie L-4, jednak proceder mógł mieć
szerszy charakter. Nie wykluczamy postawienia lekarkom kolejnych zarzutów -
powiedział rzecznik policji w Jaworznie, nadkom. Jacek Sowa.
O tym, że lekarki przyjmują łapówki, policjanci dowiedzieli się drogą
operacyjną. Ich podejrzenia potwierdził 44-latek, przesłuchiwany w śledztwie
dotyczącym przestępstw gospodarczych. Zeznał, że trzykrotnie zapłacił za
fikcyjne zwolnienie 50 zł.
2007-03-16, Prokuratura
dowodzi, ze korupcja jest wtedy kiedy lekarz nie odmawia przyjęcia "dowodów
wdzięczności"
Sosnowiecka policja zatrzymała prof. Jacka S., wojewódzkiego konsultanta
w dziedzinie chirurgii ogólnej. Zarzucono mu korupcję, bo nie odmawiał
przyjmowania prezentów od pacjentów.
Prof. Jacek S. jest ordynatorem oddziału chirurgii Szpitala św. Barbary
w Sosnowcu, cenionym specjalistą w dziedzinie chirurgii
koloproktologicznej zajmującej się nowotworami jelita grubego. Został
zatrzymany w środę nad ranem. Policjanci pobrali mu odciski placów,
przeszukali też jego mieszkanie oraz szpitalny gabinet.
Co znaleźli? - Kilkadziesiąt butelek luksusowych trunków oraz
oryginalnie zapakowane pióra markowych firm - mówi Hanna Michta,
rzeczniczka prasowa Komendy Miejskiej Policji w Sosnowcu.
Po południu lekarz został przewieziony do prokuratury, gdzie
przedstawiono mu zarzuty z art. 1 kodeksu karnego. Chodzi o przyjmowanie
łapówek. Według śledczych brał zwykle od 200 do 1 tys. zł.
- Bliscy pacjentów płacili mu za przedłużenie pobytu w szpitalu czy
lepszą opiekę - mówi prokurator Katarzyna Paluch, szefowa Prokuratury
Rejonowej w Sosnowcu. Zaznacza jednak, że nie ma informacji o tym, by
prof. S. uzależniał leczenie od pieniędzy.
Przekazywanie pieniędzy odbywało się w gabinecie profesora.
- Zapewniał
rodziny, że nie trzeba płacić, ale nie odmawiał przyjęcia pieniędzy
i na przykład przykrywał kopertę książką leżącą na biurku - wyjaśnia
Katarzyna Paluch.
- Według kodeksu karnego takie działania to
przyjmowanie korzyści majątkowych, czyli łapówkarstwo - podkreśla.
Pierwszy sygnał o przyjmowaniu przez prof. S. pieniędzy pojawił się już
dwa lata temu. - Wyższa Szkoła Humanitas w Sosnowcu ogłosiła akcję
pod hasłem "Alarm antykorupcyjny". Właśnie stamtąd dostaliśmy
pierwszą telefoniczną informację o sprawie - mówi rzeczniczka
sosnowieckiej policji.
Prokuratura zebrała na razie zeznania 12 osób, które wręczały
chirurgowi łapówki w trakcie leczenia i po leczeniu. Śledczy zapowiadają
jednak, że to nie koniec sprawy. Weryfikują bowiem zeznania kilkudziesięciu
innych pacjentów twierdzących, że lekarz wziął od nich pieniądze.
Na poczet przyszłej kary prokuratura zabezpieczyła Jackowi S. telewizor
LCD, dwa samochody o wartości 62 tys. zł oraz 2,4 tys. zł w gotówce.
Lekarzowi grozi kara ośmiu lat więzienia.
Prof. Jacek S. jest od ponad 13 lat pracownikiem Śląskiej Akademii
Medycznej, ostatnio w Katedrze Propedeutyki Chirurgii i Medycyny
Ratunkowej w Bytomiu.
2007-03-14, Lekarz
krosnieński odpowie za wykonanie nielegalnej aborcji
Krośnieński ginekolog stanie przed sądem za wykonanie nielegalnej
aborcji. Razem z nim na ławie oskarżonych znajdą się dwie kobiety, które
pośredniczyły w dotarciu do lekarza.
Oskarżonym jest
Janusz G., lekarz ginekolog, który usunął ciążę mieszkance jednej z
podkrośnieńskich miejscowości. Małgorzata Ł. ma już dwójkę małych
dzieci. Gdy zaczęła podejrzewać, że może być w ciąży, zgłosiła
się do przychodni. Badanie USG wykazało, że jest w ósmym tygodniu.
Lekarz wycenił
usunięcie ciąży na trzy tysiące złotych. Na zabieg Małgorzata Ł.
zjawiła się w towarzystwie obydwu kobiet, po aborcji została przez nie
odwieziona do domu. Sprawa wyszła na jaw, gdy mąż Małgorzaty M.
zorientował się, że żona mogła usunąć ciążę. Mężczyzna
zdecydował się na powiadomienie o tym prokuratury.
Lekarz został oskarżony o wykonanie aborcji, Renata P. i Anna D. - o
pomoc w przestępstwie.
11 marca
Pijany chirurg chciał operować
Pijany chirurg próbował operować pacjenta w szpitalu
w Barlinku w województwie zachodniopomorskim. Policję o sprawie
- jak dowiedział się reporter RMF FM - poinformowała sama dyrekcja placówki.Gdy tylko zorientowano się, że chirurg, który miał operować mężczyznę
przywiezionego z wypadku, jest nietrzeźwy - poszkodowanym zajął się
inny lekarz. Jeszcze dziś sprawie nietrzeźwego chirurga przyjrzy się
prokuratura. Nieoficjalnie wiadomo, że to nie pierwszy przypadek, kiedy lekarz ten pełnił
dyżur pod wpływem alkoholu
2007-03-07, Kolejni
profesorzy - ordynatorzy stracą stanowiska w Collegium Medicus UJ?
Czy kolejni dwaj profesorowie-ordynatorzy - ginekolodzy stracą stanowiska
w Szpitalu Uniwersyteckim? Tak, jeśli władze uczelni uznają, że nie może
być szefem osoba, która dopuszcza do sytuacji, kiedy poza imieniem i
nazwiskiem nie pozostaje żaden ślad po pobycie dziesiątek pacjentek w
klinice, a wyniki badań spisuje się na ręczniku do wycierania rąk!
Kilka lat temu w Szpitalu Uniwersyteckim powstały cztery ginekologiczne
oddziały kliniczne. Każdy ma szefa, osobny personel medyczny i własną
strukturę administracyjną. Jeszcze do niedawna ordynatorów było
czterech. W grudniu zeszłego roku, po wkroczeniu prokuratora i wykryciu
nieprawidłowości na oddziale ginekologii i leczenia niepłodności,
zwolniony został prof. Marek Klimek. Zostało trzech.
Z nieoficjalnych informacji z Collegium Medicum UJ, które do nas dotarły,
wynika, że ordynatorów znów może ubyć. To wynik kontroli w dwóch
kolejnych oddziałach: ginekologii i położnictwa septycznego - prof.
Alfreda Reronia oraz endokrynologii klinicznej - szefuje mu prof. Józef
Krzysiek.
W jednym i drugim oddziale klinicznym - zdaniem kontrolerów - panował bałagan.
A ordynatorzy w sposób rażący nie dopełniali obowiązków służbowych
- miał stwierdzić dyrektor SU w raporcie, który trafił do prorektora
ds. Collegium Medicum.
Na czym polegały nieprawidłowości?
U profesora Krzyśka kontrolerzy
znaleźli dokumentację medyczną, w której historie chorób często
zawierały czyste, prawie puste formularze. Poza nazwiskiem i imieniem nie
było innych informacji o pacjentkach: brakowało zapisków wywiadu
lekarskiego, wyników badań.
Z kolei profesor Reroń w dwa lata miał "zagubić" około 60
pacjentek: nie ma ich dokumentacji medycznej. Poza tym, że były leczone
na Kopernika, nic o nich nie wiadomo! Natomiast z tych dokumentów, które
się zachowały w klinice, wynika np., że kobiety były leczone, choć
nie podpisywały na to zgody na piśmie. To bardzo niebezpieczne przypadki
z punktu widzenia interesów szpitala: w momencie gdy pacjent skarży placówkę
do sądu, ta przegrywa proces o odszkodowanie! A w dzisiejszych czasach może
to oznaczać setki tysięcy złotych.
Jak ordynatorzy odnoszą się do tych kontroli? Profesor Krzysiek choruje,
natomiast prof. Reroń był wczoraj nieuchwytny: najpierw operował, potem
brał udział w zebraniu rady wydziału. Prośby o kontakt przekazywane
sekretarce pozostały bez odpowiedzi.
2007-03-05, Lekarz oskarżony o łapówki
O płatną protekcję oskarżyła w poniedziałek rzeszowska prokuratura
69-letniego emerytowanego chirurga Tytusa Z. Lekarz przyznał się do
zarzucanego mu czynu i wyraził chęć dobrowolnego poddania się karze. Akt
oskarżenia w tej sprawie
został skierowany do Sądu Rejonowego w Rzeszowie.
Jak poinformował szef Prokuratury Rejonowej dla miasta Rzeszowa Bogusław
Olewiński, Tytus Z., powołując się na wpływy w komisji lekarskiej w
rzeszowskim ZUS-ie, pośredniczył w załatwieniu orzeczeń o niezdolności
do pracy, które uprawniają do przyznania rent. Za te przysługi przyjął
od trzech osób łącznie 4 tys. zł i 500 dolarów. Lekarz uprawiał swój
proceder co najmniej od 1995 roku.
Ponadto, lekarz miał także wręczyć 500 dolarów jednemu z lekarzy
orzeczników w ZUS. Prokuraturze nie udało się jednak ustalić tej
osoby.
2007-03-05, Chory zmarł wskutek medycznego eksperymentu
21-letni chory na białaczkę Bartek Misiak przypłacił życiem
eksperyment medyczny. Przeprowadził go prof. Wiesław Jędrzejczak, krajowy
konsultant ds. hematologii przy ministrze zdrowia. Prokuratura bada, czy doszło
do narażenia życia pacjenta - pisze "Dziennik".
Prof. Wiesław Jędrzejczak jest jedną z najbardziej wpływowych osób w
polskiej medycynie. Konsultant ds. hematologii, szef Katedry i Kliniki
Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala
Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie. To on ocenia pracę innych
lekarzy zajmujących się m.in. leczeniem białaczek. Jest osobą, która
dyktuje standardy postępowania i akceptuje je - podaje gazeta.
Czy to możliwe, by tak renomowany naukowiec jak prof. Jędrzejczak
zaryzykował życie ludzkie, by sprawdzić w praktyce nową terapię?
Takiego zdania jest dr Monika Sankowska, kierownik laboratorium w
niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej Medigen, które specjalizuje się
w doborach dawców szpiku. O eksperymencie prof. Jędrzejczaka zawiadomiła
już rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy, który z kolei
skierował sprawę do prokuratury.
Jak twierdzi dziennik, w maju 2003 r. profesor zdecydował się na
eksperyment medyczny. Miał on polegać on na leczeniu białaczki
nowatorską metodą. Zamiast przeszczepiać szpik kostny, profesor
zdecydował się przeszczepić komórki macierzyste krwi pępowinowej -
podaje gazeta. Ciężko chory na białaczkę Bartek Misiak był, według
profesora, idealny do przeprowadzenia eksperymentu, bo w ogromnej
8-milionowej bazie dawców szpiku kostnego nie było nikogo odpowiedniego
dla tego pacjenta.
Bartek Misiak był jedną z kilku tysięcy osób, które co roku zapadają
na białaczkę. Mimo intensywnego leczenia choroba rozwijała się. Pod
koniec 2002 r. Misiak został zakwalifikowany do transplantacji szpiku
kostnego. Bartek czekał na przeszczep, jednak jak twierdzi prof. Jędrzejczak,
brakowało dla niego odpowiedniego dawcy.
103 dni po przeprowadzeniu terapii Bartek zmarł.
"Dziennik" napisał, że w chwili, kiedy Bartek czekał na
przeszczep szpiku, prof. Jędrzejczak dostał ok. 300 tys. zł z ówczesnego
Komitetu Badań Naukowych na przeprowadzenie eksperymentu medycznego.
21-latek był pierwszym pacjentem, na którym wypróbowano nową metodę
leczenia.
2007-03-03, Zarzuty w sprawie przeszczepu
zainfekowanych narządów
Lubelska prokuratura postawiła w piątek zarzuty lekarzowi Andrzejowi P.
z Państwowego Szpitala Klinicznego w Lublinie, który w czerwcu 2005 r.
zdecydował o przeszczepie narządów zainfekowanych komórkami nowotworowymi.
Troje pacjentów zachorowało po przeszczepie, jedna zmarła.
- Lekarz,
podejmując decyzję o przeszczepie narządów, wiedział, że jest duże
prawdopodobieństwo, iż są one zainfekowane komórkami nowotworowymi chłoniaka
limfoblastycznego. Pomimo tego zdecydował o przeszczepie i nie zawiadomił
o tym innych lekarzy - powiedział w piątek na konferencji prasowej zastępca
szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie Marek Woźniak.
W obronie nieetycznego kolegi odpowiedział Prof.
Wiesław Wiktor Jędrzejczak, specjalista krajowy w zakresie hematologii:
- Nie wiem, co dokładnie wiedział lekarz o dawcy w momencie, gdy podjął
decyzję o pobraniu narządów. Wiem natomiast, że jeśli nawet
zorientował się, że w grę może wchodzić białaczka limfatyczna, miał
prawo sądzić, że nie zaszkodzi to biorcom. Nikt nigdy wcześniej na świecie
nie opisał podobnego przypadku przekazania białaczki. To był fatalny,
niezwykle mało prawdopodobny zbieg okoliczności.
Od redakcji:
Panie profesorze, w pańskiej wypowiedzi mamy typową korporacyjną bezmyślność.
Przejaskrawię problem. Nawet laik wie, że robiąc transfuzję krwi czy
przeszczepy organów pobranych od chorego na żółtaczkę, nie wspominającej
o AJDS, zaraża się kolejną osobę. Logicznie rozumując - można się
spodziewać że tak może być i przy białaczce czy innych nowotworach.
Ma Pan szanse opisania tych przypadków żeby kolejni bezmyślni lekarze
nie robili podobnych głupot.
2007-03-03, Kolejne
zarzuty dla warszawskiego kardiochirurga
Stołeczna prokuratura postawiła siedem kolejnych zarzutów Mirosławowi
G., lekarzowi ze szpitala MSWiA w Warszawie.
W tym celu w środę dr G. został przywieziony z aresztu do stołecznej
prokuratury. Nowe zarzuty dotyczą korupcji. Sześć dotyczy
przyjmowania łapówek pieniężnych (od 500 zł do 9 tys. w latach
2001-04).
- Jeden zarzut dotyczy żądania korzyści osobistej - mówi
Maciej Kujawski, rzecznik stołecznej prokuratury. Nie precyzuje, co to
oznacza. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ujawnił wczoraj
"Faktowi", że chodzi o propozycję seksualną dla córki
jednej z pacjentek dr. G.
W sumie na Mirosławie G. ciąży 27 zarzutów,
23 dotyczą korupcji, jeden, najpoważniejszy - zabójstwa. Tymczasem do
sądu wpłynęło już zażalenie obrońcy lekarza na decyzję o jego
aresztowaniu. Sąd powinien je rozpatrzyć w ciągu najbliższych dwóch
tygodni.
2007-03-02, Lekarze brali tysiące
złotych za fikcyjne dyżury
Lekarze warszawskiego pogotowia wystawiali rachunki na kilka tysięcy złotych
za dyżury, których nie pełnili. W ten sposób z kasy pogotowia mogło wypłynąć
nawet 140 tys. zł. Sprawą zajmuje się prokuratura.
Nieprawidłowości wykryła kontrola, którą na początku roku
przeprowadziły władze Mazowsza nadzorujące pogotowie. Jego pracownicy
wiedzą, kto brał pieniądze za dyżury, choć nigdy na nich nie siedział.
- Grupa lekarzy wystawiała faktury na 3-4 tys. zł, a ich nazwisk nie ma
w żadnym grafiku - słyszymy od jednego z pracowników. - Działali tak
przez kilka miesięcy. W ten sposób pewnie zarabialiby dłużej, ale z końcem
2004 r. pogotowiu wygasł kontrakt pogotowia z Narodowym Funduszem Zdrowia
na nocną pomoc lekarską.
Za podpisywanie lewych faktur pracę straciła już dyrektorka ds.
finansowych pogotowia. To ona akceptowała rachunki i wypłatę pieniędzy.
W lutym za porozumieniem stron zwolnił ją nowy dyrektor pogotowia Artur
Kamecki (pracuje od listopada). Jako powód rozstania podaje "utratę
zaufania".
Nieprawidłowości dotyczą 2004 roku. Wtedy od kwietnia do grudnia nocna
wyjazdowa pomoc lekarska działała tylko w warszawskim pogotowiu. Lekarze
wyjeżdżali do pacjentów w całej Warszawie wieczorami i w nocy, gdy
zamknięte są przychodnie.
Samorząd doliczył się, że w niejasnych okolicznościach z kasy
pogotowia wydano ok. 140 tys. zł. Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć,
że lewe faktury pochodzą od kilku lekarzy. Pracowali na kontrakcie,
jeden na etacie. Za każdy miesiąc fikcyjnych dyżurów wystawiali stacji
pogotowia wysokie rachunki. Ich nazwiska nie figurują w grafikach. - Być
może dlatego, że lekarze zamieniali się dyżurami? Wtedy skala oszustwa
byłaby mniejsza, ale to wyjaśni już prokuratura - twierdzi Ewa Łagońska.
Ze źródeł zbliżonych do pogotowia wiemy, że sprawa dotyczy lekarzy,
którzy nadal pracują w pogotowiu. Potwierdza to Kamecki. - Dopóki nie
ma wyroku sądu, nie będę wyciągał konsekwencji wobec personelu - mówi.
2007-02-21, Śmiertelny
paciorkowiec na oddziale położniczym
Pojedyncza sala w szpitalu, indywidualna położna i 3 tys. zł za poród.
Noworodek zmarł. Rodzice twierdzą, że z powodu bakterii, którą zlekceważyli
lekarze
Izabela i Michał Petryccy bardzo chcieli mieć dziecko. Ona ma 33 lata,
on 32. Rodzina uzbierała prawie 3 tys. zł, żeby opłacić pojedynczą
salę w szpitalu przy Żelaznej i znieczulenie zewnątrzoponowe. Gdy Iza
była w 37. tygodniu ciąży, okazało się, że jest zakażona
paciorkowcem grupy B Streptococcus agalactiae (GBS). Ginekolog stwierdził,
że trzeba podać antybiotyk w czasie porodu.
Dziecko urodziło się zdrowe. Jednak nie jadło, prężyło się. Po pięciu
dniach Iza wróciła z małą Agnieszką do domu. W 14. dobie po porodzie
doszło u niej do zatrzymania krążenia. Lekarze z pogotowia stwierdzili
"podejrzenie zachłyśnięcia się pokarmem matki". Agnieszka w
śpiączce trafiła na oddział intensywnej terapii w Instytucie Matki i
Dziecka. Zmarła pięć tygodni później. W posiewie pobranym jej z gardła
wykryto bakterię.
- Lekarze uśpili naszą czujność - mówi Izabela. -
Kiedy wypisywali nas ze szpitala, mówili, że córeczka jest zdrowa. Nikt
nas nie ostrzegł, że gdyby wystąpiły zaburzenia oddechu, ospałość,
brak apetytu, trzeba zawieźć dziecko do szpitala. Agnieszka miała takie
objawy.
Jak poradzili sobie w USA
Objawy zakażenia noworodka paciorkowcem typu B mogą wystąpić do
trzeciego miesiąca życia. Dochodzi do ogólnego zakażenia organizmu
zwanego posocznicą, czasem też do zapalenia płuc, zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.
2003-02-17 Grupa lekarzy i farmaceutów podejrzana o oszustwa
Siedemnaście osób: lekarzy i farmaceutów z Białegostoku zatrzymała
miejscowa prokuratura pod zarzutem oszustwa. Osoby te są podejrzane o wyłudzenie
z Podlaskiej Regionalnej Kasy Chorych w 1999 roku co najmniej 200 tys. zł.
Grozi im za to kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do ośmiu lat.
Akcja przypominała sceny z filmu sensacyjnego. 11 lutego br. o szóstej rano,
jednocześnie do mieszkań czternastu podejrzanych lekarzy i farmaceutów
wkroczyła białostocka policja. Wszystkim miejscowa prokuratura zarzuciła wyłudzenie
pieniędzy z kasy chorych na podstawie sfałszowanych recept na refundowane
leki, głównie specyfiki nowotworowe. Podejrzewa się, że lekarze wypisywali
na nazwiska swoich pacjentów (także już nieżyjących) recepty na drogie
leki, które potem realizowane były w kilku białostockich aptekach, ale do
chorych już nie trafiały. Nie jest wykluczone, że wykupywane za opłatą
ryczałtową leki były potem przez lekarzy odsprzedawane w ich prywatnych
gabinetach.
Prawdopodobnie zdarzały się także sytuacje, że recepta trafiała do
apteki, była przedstawiana do refundacji w kasie chorych, ale lek nie był
wydawany. Na tym procederze zarabiali zarówno aptekarze, jak i onkolodzy. W
ciągu roku grupa lekarzy i farmaceutów naciągnęła w ten sposób Podlaską
RKCh na co najmniej 200 tys. zł.
Prokuratura wystąpiła do sądu o tymczasowe aresztowanie sześciu spośród
14 zatrzymanych osób - poinformowała 13 lutego br. Beata Michalczuk,
rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. - Wobec siedmiu zastosowano
dozór policyjny i poręczenia majątkowe w wysokości 10-25 tys. zł oraz
zakaz opuszczania kraju z zatrzymaniem paszportu. Jedną osobę
zwolniono".
W tym samym dniu sąd zdecydował o aresztowaniu jednego farmaceuty, resztę
zatrzymanych zwolniono. Jednocześnie prokuratura zatrzymała na 48 godzin
trzy kolejne osoby: dwie lekarki, byłe pracownice Białostockiego Ośrodka
Onkologicznego i farmaceutę.
Lekarzy broni ich korporacja.
- Jesteśmy zdumieni stanowiskiem izby lekarskiej i OZZL, a także pismem
dyrektora BOO o wypuszczenie zatrzymanych osób - nie ukrywa Bazyli Telentejuk,
zastępca prokuratora okręgowego w Białymstoku. - Zatrzymań dokonaliśmy po
to, aby uniknąć matactw ze strony podejrzanych. To bezprecedensowa próba
ingerencji w postępowanie prokuratorskie. Zatrzymań o godz. 6 rano dokonuje
się rutynowo. Dziwi mnie fakt, że lekarze wskazują nam, jak powinniśmy
pracować, a nie odnoszą się do nieprawidłowości, które stwierdziliśmy w
ich środowisku. Sprawa ta była znana im od kilku lat, tylko nikt wcześniej
nie zawiadomił prokuratury o takim procederze".
2007-02-15 Wyrok na doktora G.
Prokuratura podejrzewa znanego warszawskiego kardiochirurga Mirosława G.
o zabójstwo i łapownictwo na wielką skalę - ogłosili na specjalnej
konferencji prasowej minister sprawiedliwości i szef Centralnego Biura
Antykorupcyjnego. Rzeczy
znalezione w mieszkaniu zatrzymanego lekarza 

Mirosław G. został aresztowany na trzy miesiące. Efekty kilkumiesięcznego śledztwa przeciwko Mirosławowi G. z warszawskiego szpitala MSWiA przedstawili wczoraj osobiście minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. - Mamy do czynienia ze zbrodnią - stwierdził Ziobro.
Najpoważniejszy zarzut dla Mirosława G. to zabójstwo. Ofiarą miał być rolnik spod Sieradza. Na początku grudnia 2006 r. trafił do szpitala MSWiA. Według funkcjonariuszy mimo przeciwwskazań medycznych dr G. dokonał u niego przeszczepu serca. Po zabiegu zażądał zaś łapówki. Nic nie dostał. Polecił odłączyć aparaturę. Mężczyzna zmarł.
Tak to przedstawili wczoraj CBA i minister sprawiedliwości. TVN podał jeszcze, że u chorego po przeszczepie wystąpiła niewydolność nerek. To poważne powikłanie.
Aparaturę podtrzymującą życie lekarze wyłączają, gdy nastąpi śmierć mózgowa. Czy tak było w tym przypadku? CBA nie mówi. Ale prokuratura nie zarzuca lekarzowi zabójstwa z premedytacją, tylko z "zamiarem ewentualnym", czyli doprowadzenie do sytuacji, w której należy się liczyć ze śmiercią. Zatem nie chodzi tu o wyłączenie aparatury, ale raczej o zrobienie przeszczepu zbyt ciężko choremu pacjentowi.
Ziobro podkreślał, że badane są przypadki kilkunastu innych zgonów po zabiegach wykonanych przez doktora G. - Ok. 30 proc. przeszczepów kończyło się śmiercią pacjentów - mówił Mariusz Kamiński. - Ale dowody mamy na razie tylko na jedno zabójstwo.
- Oceniałem wynik sekcji, byłem przy sekcji. I tu moja ocena była taka, że operacja została przeprowadzona absolutnie prawidłowo - mówił wczoraj w TVN 24 minister zdrowia Zbigniew Religa, sam słynny kardiochirurg. Zastrzegał jednak, że "w postępowaniu przedoperacyjnym postąpiłby inaczej". Sugerował, że rolnik mógł być zbyt pochopnie zakwalifikowany do przeszczepu.
- Jestem oburzony. O ile być może są dowody na korupcję, o tyle zarzut zabójstwa wygląda na razie mało prawdopodobnie. Mam wrażenie, że na dr. G. zapadł już wyrok i że obyło się to bez sądu. Ktoś najwyraźniej potrzebował zastępczej afery, żeby się wykazać - powiedział "Gazecie" prof. Wojciech Rowiński, szef Polskiej Unii Medycyny Transplantacyjnej, jeden z najbardziej zasłużonych transplantologów w Polsce.
Łapówki, jak twierdzili wczoraj ministrowie, były tylko tłem, ale to właśnie korupcyjnych zarzutów jest najwięcej, bo aż 16. CBA zapewniło, że ma wiedzę (choć na razie bez dowodów) o kolejnych kilkudziesięciu łapówkach.
- Dr Mirosław G. roztaczający wokół siebie aurę wirtuoza polskiej kardiochirurgii jest bezwzględnym, cynicznym łapówkarzem - stwierdził Mariusz Kamiński, szef CBA. Zbigniew Ziobro: - Odkryliśmy proceder żerowania na uczuciach, emocjach i miłości osób najbliższych do chorych i wymuszanie od nich pieniędzy. Ludzie byli ograbiani nie tylko z pieniędzy, ale i z nadziei.
Za co były łapówki? - Od wręczania łapówki uzależniał zgodę na wykonanie nie tylko przeszczepów, ale w ogóle zabiegów chirurgicznych. Łapówki wynosiły najczęściej od 500 zł do 1,5 tys., czasem sięgały kilku tysięcy - mówi nasz informator. - Był niezłym psychologiem. Stąd pozytywne opinie o nim od ludzi, od których nie chciał wziąć nawet bombonierki.
Prokuratura postawiła mu także zarzuty narażenia jednego pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia; znęcania się psychicznego i fizycznego nad podwładnym oraz nakłaniania do poświadczenia nieprawdy.
Ten ostatni zarzut dotyczy fałszowania dokumentacji medycznej, do którego miało dojść po śmierci rolnika. Nieprawdziwych wpisów w papierach na polecenie dr. G. miał dokonać inny lekarz. Dostał już zarzut w tej sprawie i przyznał się do winy. Jest na wolności.
Mirosław G. nie przyznał się do niczego. CBA udostępniło mediom taśmę z nagraniem z przeszukania w jego mieszkaniu, gdzie zarekwirowała 90 tys. zł w różnych walutach, butelki z drogim alkoholem, pióra, zegarki i inne upominki. Zajęte zostało też bmw lekarza i rozpoczęło procedurę zajęcia na poczet przyszłej kary jego domu.
CBA apeluje, by ci, którzy wręczyli łapówkę, zgłosili się sami, bo wtedy nie grozi im żadna kara. Można dzwonić pod nr 0 665 674 734 albo 0 608 351 511. Wczoraj dodzwonienie się na te numery graniczyło z cudem.
2007-02-04, Chirurg z lubaczowskiego szpitala stanie przed sądem
Były ordynator oddziału chirurgicznego w Lubaczowie dr Zbigniew W. został
oskarżony o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej, a w konsekwencji nieumyślne
spowodowanie śmierci pacjentki. Odpowie także za fałszowanie dokumentów,
bo po nieudanej operacji próbował zatuszować sprawę, wpisując
nieprawdziwe dane. Akt oskarżenia przeciwko Zbigniewowi W. skierowała do sądu Prokuratura
Rejonowa w Jarosławiu. To kończy trwające blisko dwa lata śledztwo w
sprawie śmierci 35-letniej Agnieszki Szpyt, która w maju 2005 roku zgłosiła
się do szpitala w Jarosławiu na laparoskopowe usunięcie pęcherzyka żółciowego.
Operację wykonywał ówczesny ordynator chirurgii dr Zbigniew W. W
trakcie zabiegu doszło do przebicia aorty i głównej żyły brzusznej.
Stało się to, gdy ordynator Zbigniew W. wkłuwał specjalną igłę w
brzuch. Doszło do krwotoku, zatrzymania akcji serca. Reanimacja Agnieszki
Szpyt trwała kilkadziesiąt minut. Chirurg zdecydował się na kontynuację
zaplanowanej operacji i usunął woreczek żółciowy. Po sześciogodzinnej
operacji Agnieszka Szpyt została wysłana karetką do szpitala w
Lublinie, gdzie dotarła po trzech godzinach. W Lublinie przeszła kolejne
operacje, ale po sześciu tygodniach zmarła na skutek powikłań
pooperacyjnych.
W trakcie śledztwa okazało się też, że przed operacją w szpitalu nie
dopełniono podstawowych obowiązków, m.in. nie ustalono grupy krwi
pacjentki, która na skutek krwotoku straciła kilka litrów krwi.
Na podstawie zebranych dowodów prokuratura oskarżyła dr. Zbigniewa W. o
nieumyślne spowodowanie śmierci Agnieszki Szpyt i bezpośrednie narażenie
na niebezpieczeństwo utraty życia oraz o fałszowanie dokumentów. -
Lekarze popełnił błąd w sztuce lekarskiej, przekłuwając pacjentce
aortę i doprowadzając do krwotoku i w konsekwencji do śmierci. Po
operacji dr W. próbował zatuszować swoje błędy i w dokumentacji
medycznej wpisał fałszywe dane - mówi Marian Haśko, szef jarosławskiej
prokuratury.
Za nieumyślne spowodowanie śmierci lekarzowi grozi kara do pięciu lat
więzienia. Sprawą byłego ordynatora zajmował się również rzecznik
odpowiedzialności zawodowej w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Lublinie.
Postawił chirurgowi trzy zarzuty dotyczące popełnienia przez niego błędu
w sztuce lekarskiej i skierował sprawę do sądu lekarskiego. - W tej
chwili postępowanie jest zawieszone. Czekamy na orzeczenie sądu
powszechnego - informuje Zenon Górniewski, przewodniczący sądu
lekarskiego.
Dr W. nadal pracuje w lubaczowskim szpitalu, przestał tylko pełnić
funkcję ordynatora.
2007-02-05, Nie szkodzi, że z wyrokiem, bo to fachowiec
W Lubaczowie śmieją się, że w szpitalu otwierają nowy
oddział - psychiatryczny. Dlaczego? Bo trzeba znaleźć miejsce dla
ordynatora tym razem ze szpitala psychiatrycznego w Jarosławiu, który
został zatrzymany za branie łapówek.
- To pokazuje, co ludzie myślą
o naszym szpitalu - mówią.
2007-02-02, Radom dwaj lekarze wyłudzili z NFZ 700 tys. zł
O wyłudzenie blisko 700 tys. zł z NFZ oskarżyła Prokuratura Okręgowa
w Radomiu dwóch lekarzy ginekologów i żonę jednego z nich. Kwotę tę
mieli otrzymywać za niewykonane usługi medyczne w ramach programu opieki nad
kobietami w ciąży - poinformowała rzeczniczka radomskiej Prokuratury Okręgowej
Małgorzata Chrabąszcz.
Oskarżeni to lekarze Arkadiusz S. oraz Piotr J. i jego żona Ewa J.
Kobieta była szefową Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej "Ewamed"
w Radomiu, w którym pracował również Piotr J. W latach 2001-2003
przychodnia realizowała program, w ramach którego każda kobieta w ciąży
mogła skorzystać ze specjalistycznych badań lekarskich. Refundowała je
ówczesna kasa chorych.
- Do tego programu wprowadzano kobiety, które nie były w ogóle w ciąży,
były w ciąży ale poroniły, albo rodziły dzieci wcześniej, zanim
program zaczął obowiązywać, oraz pacjentki, które przyszły na wizytę
lekarską tylko raz - powiedziała Małgorzata Chrabąszcz.
Oskarżeni fałszowali historie chorób pacjentek, karty przebiegu ciąży
i wyniki badań laboratoryjnych po to, aby uzyskać zwrot kosztów z kasy
chorych. Arkadiusz S. nie pracował w "Ewamedzie", ale
przekazywał przychodni dane swoich pacjentek oraz kobiet, które nigdy u
niego nie były. Otrzymywał za to pieniądze od małżeństwa J.
Sprawa wyszła na jaw, kiedy w maju 2004 roku przeprowadzono kontrolę
gabinetów lekarskich, które uczestniczyły w takim programie. W śledztwie
przesłuchano 1.200 kobiet. Prokuratorzy ustalili, że dane kilkuset z
nich wykorzystano do wyłudzenia pieniędzy.
Oskarżeni przyznali się do winy i zaproponowali dobrowolne poddanie się
karze pozbawienia wolności w zawieszeniu. Grożą im także wysokie
grzywny oraz nakaz zwrotu wyłudzonych pieniędzy. Akt oskarżenia wpłynął
do Sądu Rejonowego w Radomiu.
2007-02-01, Zapomnieli powiedzieć pacjentowi, że ma raka
25-letni mężczyzna trafił do szpitala ze złamaną kostką. Lekarze założyli
mu gips, a potem przepisali usztywniający stabilizator. Zapomnieli mu jednak
powiedzieć, że na kości wykryli nowotwór. Pół roku później mężczyźnie
amputowano nogę. Teraz domaga się od szpitala odszkodowania.

Dawid Gołąbek jest przekonany, że stracił nogę przez lekarzy.
Walczy o odszkodowanie, które chce przeznaczyć na kupno protezy
25-letni Dawid Gołąbek mieszka w Chorzowie. Jako zapalony sportowiec
przez wiele lat grał w piłkę w amatorskiej drużynie. W grudniu 2004
r., biegnąc do tramwaju, potknął się i przewrócił. Z opuchniętą
kostką trafił do izby przyjęć Zespołu Szpitali Miejskich w Chorzowie.
- Lekarz powiedział mi, że to klasyczne skręcenie. Dodał, że na zdjęciu
widać jakiś cień, ale to prawdopodobnie woda z opuchlizny - wspomina mężczyzna.
Gołąbkowi założono gips i wypuszczono go do domu. Kazano mu potem zgłosić
się na kontrolę w poradni ortopedycznej. Takie zalecenie znajduje się
na wypisie ze szpitala. Znajdują się tam także dwa zdania po łacinie.
"Distarcio ATC. Tu epiphysis distalis tibiae sin". Gołąbek skończył
zawodówkę i mówi, że nie zna języków obcych. Nie wiedział więc, że
w tłumaczeniu oznacza to "skręcenie stawu skokowego. Guz nasady
dolnej kości piszczelowej".
Dlaczego nikt nie powiedział pacjentowi, że jest ciężko chory?
- Nieludzkim byłoby mówienie mu o podejrzeniu nowotworu bez pełnego
rozpoznania. Został jednak poinformowany o konieczności dalszych badań
- tłumaczy Anna Knysok, dyrektorka Zespołu Szpitali Miejskich w
Chorzowie.
Badania przeprowadził lekarz w przyszpitalnej poradni ortopedycznej, do
którego Gołąbek zgłosił się na podstawie zalecenia z wypisu. - Po
zdjęciu gipsu pomacał mi stopę i przepisał usztywniający kostkę
stabilizator. To było wszystko - mówi.
Dokumentacja medyczna, którą posiada mężczyzna, potwierdza, że nikt
mu nie zrobił prześwietlenia tomografem, a nawet rentgenem. Nie dostał
też skierowania do poradni onkologicznej.
Nieświadomy zagrożenia Gołąbek wrócił więc do pracy. Dwa miesiące
później skręcił tę samą kostkę. Ponownie trafił do szpitala w
Chorzowie. Tym razem już po pierwszym badaniu usłyszał, że ma raka.
- To był dla mnie szok - przyznaje mężczyzna. Natychmiast poddano go
chemioterapii, która jednak nie przyniosła efektu. Po czterech miesiącach
walki Dawidowi amputowano nogę. Automatycznie stracił też pracę
portiera. - Na co komu stróż, który nie dogoni żadnego złodzieja? -
pyta rozżalony.
Dopiero po amputacji przeanalizował swoją dokumentację medyczną i
zrozumiał, że lekarze nie powiedzieli mu o wykrytym nowotworze i nie
podjęli odpowiedniego leczenia. Teraz domaga się od szpitala 50 tys. zł
odszkodowania. Chce je przeznaczyć na kupno dobrej protezy i budowę
ubikacji w mieszkaniu. - Bo w kamienicy jest tylko na półpiętrze - mówi
kaleki mężczyzna.
Leszek Krupanek, katowicki prawnik reprezentujący Gołąbka, jest
przekonany, że ma on pełne moralne prawo do odszkodowania. - Do końca
życia będzie się już zastanawiał, czy gdyby chemioterapię rozpoczęto
dwa miesiące wcześniej, nogę udałoby się uratować - mówi Krupanek.
Finansowe żądania kalekiego mężczyzny zostały jednak odrzucone.
Dyrekcja szpitala nie widzi powodu, dla którego miałaby mu płacić
odszkodowanie. Zdaniem Knysok dwumiesięczna zwłoka w podjęciu leczenia
nie miała bowiem większego wpływu na jego efekty. - W tego typu
przypadkach jedyną skuteczną metodą walki z nowotworem jest amputacja -
przekonuje.
Krupanek: - W tej sytuacji sprawę rozstrzygnie sąd. Pozew przeciwko
szpitalowi jest już gotowy.
2007-01-23, W szpitalach niebezpieczniej niż na drogach.
Dziesięć tysięcy Polaków rocznie umiera z powodu zakażeń
szpitalnych. Medycyna przegrywa z zarazkami na własnym podwórku.
"Rzeczpospolita" podkreśla: tych zgonów można by uniknąć dbając
o higienę.
Zakażenia szpitalne pochłaniają rocznie prawie dwa razy więcej ofiar,
niż wypadki samochodowe, trzy razy więcej, niż zabija rak piersi.
Mikroby grasujące w szpitalach są jedną z najczęstszych przyczyn śmierci
w Polsce.
"Większości z tych zgonów lekarze nie są niestety w stanie
zapobiec" - mówi dr Jadwiga Wójkowska-Mach z Instytutu
Mikrobiologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. "Około 70 proc. ofiar
zakażeń szpitalnych stanowią pacjenci, którzy od dnia przyjęcia do
szpitala bardzo źle rokują" - dodaje.
A co z pozostałymi 30 proc., czyli co najmniej trzema tysiącami ludzi?
"Podstawowym źródłem zakażeń szpitalnych są dziś
mikroorganizmy przenoszone na rękach personelu medycznego" - mówi
kierownik Katedry Mikrobiologii UJ prof. Piotr Heczko.
2007-01-30, H. Bakuła procesuje się z chirurgiem plastycznym
Czy dr Adam G., chirurg od lat zajmujący się operacjami plastycznymi,
zniszczył zdrowie znanej malarki? Oskarża go o to prokuratura. Wczoraj zaczął
się proces w tej sprawie. Proces lekarza Adama G. (siedzi tyłem). Hanna Bakuła oskarża go, że
oszpecił jej twarz i zniszczył zdrowie
W skromnej sali praskiego sądu powiało wielkim światem. Z jednej strony
sporu staje Hanna Bakuła, gwiazda mediów, znana malarka i pisarka. Z
drugiej zaś lekarz Adam G. (tak musimy o nim pisać, bo ma prokuratorski
zarzut, choć artystka ujawniła jego nazwisko na swojej stronie
internetowej), od 15 lat zajmujący się poprawianiem natury. Nie chirurg
plastyczny, takiej specjalizacji nie miał, ale jak sam mówił zajmował
się "chirurgią estetyczną". U jego boku stanęła też
gwiazda, tyle że stołecznej palestry - adwokat Andrzej Werniewicz. A będą
jeszcze znani świadkowie, jak aktorka Beata Tyszkiewicz.
Akt oskarżenia dotyczy wydarzeń z marca 2003 r. Hanna Bakuła poddała
się wtedy operacji plastycznej twarzy w klinice w Miedzeszynie. Operował
Adam G. Na zabieg składało się: zeszlifowanie blizn z prawej strony
nosa, zmniejszenie prawej dziurki nosa, odessanie tłuszczu szyi, skrócenie
brody i naciągnięcie skóry na twarzy.
Po operacji zaczęły się powikłania. Efektem była skomplikowana
choroba, długie leczenie i tragiczny efekt estetyczny. - Moja twarz przez
dwa lata była kompletnie zeszpecona. Teraz jest trochę lepiej, ale nawet
najbliższemu mężczyźnie nie pokazuję się bez makijażu - zdradza
artystka.
Prokuratura, oskarżając lekarza, oparła się na opinii biegłego z
zakresu chirurgii plastycznej. Stwierdził, że choć sama operacja została
wykonana prawidłowo, to lekarz popełnił błędy podczas konsultacji
pooperacyjnych.
Malarka chce być w procesie oskarżycielem posiłkowym. Jednak wczoraj
nie było jej w sądzie. Gdy ten wysyłał jej wezwanie, przebywała za
granicą. - Bardzo czekałam na ten proces - mówi. - Myślę, że pan G.
powinien zostać pozbawiony prawa wykonywania zawodu.
Proces rozpoczął się więc bez udziału pokrzywdzonej i od razu od
zgrzytu. Pytany przez sędzię Katarzynę Naszczyńską, czy rozumie treść
zarzutu, lekarz odparł: - Nie rozumiem.
- Sąd postara się to panu wytłumaczyć - odparła sędzia. I gdy zdanie
po zdaniu próbowała wyjaśnić oskarżonemu, o co chodzi prokuraturze,
ten podparł się pod boki i pomrukiwał: - Tak. Mhm. Tak. Mhm.
Cierpliwa do tej pory sędzia nie wytrzymała: - Może później będzie
pan potakiwał sądowi, dobrze?
Po chwili włączył się mec. Werniewicz, który również oświadczył,
że nie rozumie treści zarzutu.
Na to wszystko Stefan Jaworski, pełnomocnik Hanny Bakuły, wypalił: -
Wysoki sądzie, wnoszę o przebadanie oskarżonego przez biegłych
psychiatrów na okoliczność jego poczytalności.
Mec. Werniewicz: - Nie będę się odnosił do tego wniosku. To jakiś żart.
Po półgodzinie słownych przepychanek okazało się, że Adam G. rozumie
zdania zawarte w zarzucie, ale nie rozumie logiki, z jaką zostały
napisane.
Potem przez kolejne dwie godziny odpowiadał na pytania swojego adwokata,
które miały obalić tezy zawarte w akcie oskarżenia i zeznaniach
artystki. Na pytania oskarżenia i sądu, odpowiadać nie chciał. Podkreślał
m.in., że: • Hanna Bakuła sama zgodziła się na wszystkie
zabiegi, co potwierdziła swoim podpisem; • poinformował ją o
wszystkich ograniczeniach, które obowiązują po zabiegu. Miała unikać
słońca, alkoholu i papierosów; • wyjechała jednak do
Portugalii; • słyszał, iż była też w Krakowie, gdzie piła
alkohol i z tego powodu spadła ze schodów; • nie chciała
przyjechać do kliniki na wizytę kontrolną, więc musiał sam się do
niej wybrać; • wbrew twierdzeniom malarki nie zaraził jej
gronkowcem złocistym. Po badaniach stwierdzono jedynie obecność
gronkowca niepatogennego, który każdy ma pod skórą; • nie udała
się na zalecaną przez innego specjalistę fizykoterapię; •
podczas zabiegów wykonywanych w domu malarki zawsze miał przy sobie
sterylne narzędzia medyczne, z których korzystał, a nie - jak twierdziła
pokrzywdzona - z domowych nożyczek dezynfekowanych perfumami.
Jak dziś wygląda życie Hanny Bakuły? - Mam osłabiony organizm. Szybko
się męczę, szybko łapię infekcje. Nie mogę wychodzić na słońce,
choć zawsze bardzo to lubiłam. To wszystko odbiło się na moim życiu
zawodowym, bo oprócz tego, że jestem malarką, pracuję też twarzą.
Moja pozycja zawodowa zależy od tego, jak często pokazuję się w
mediach.
Za dwa miesiące druga odsłona procesu. Zeznawać będzie Hanna Bakuła.
2007-01-22, Lekarz zostawił cewnik w żyle, bo się zdenerwował
48-letnia kobieta została skreślona z listy osób oczekujących na
przeszczep wątroby, bo podczas badań wykryto w jej ciele pozostawiony przez
lekarza 40-centymetrowy cewnik wrośnięty w przedsionek serca. Nikt nie chce
się podjąć jego usunięcia, bo kobieta mogłaby nie przeżyć operacji.
Kilka lat temu lekarze wykryli u
niej żółtaczkę typu C. Nikt nie wie, jak się zaraziła. Pewne jest,
że nieuleczalna choroba niszczy jej wątrobę. Pojawiły się powikłania
- żylaki przewodu pokarmowego.
Jedynym ratunkiem jest przeszczep wątroby. Dwa lata temu Maria trafiła
na listę oczekujących, miała być operowana w Pomorskiej Akademii
Medycznej w Szczecinie. W listopadzie 2005 r. została jednak
zdyskwalifikowana przez zespół transplantacyjny z powodu zakrzepicy wywołanej
przez 40-centymetrowy cewnik tkwiący w żyle głównej. Jego koniec wrósł
już w przedsionek serca.
Skąd wziął się cewnik? Rok wcześniej półprzytomna kobieta z
krwotokiem przewodu pokarmowego trafiła do szpitala w Kamieniu Pomorskim.
Tam przeprowadzono transfuzję. Lekarz wprowadził cewnik do żyły
podobojczykowej pacjentki.
- Zrobił to bez znieczulenia, krzyczałam z bólu.
Lekarz zdenerwował się i wyszedł z sali, twierdząc, że nie chcę z
nim współpracować - wspomina Maria.
Transfuzję dokończyła pielęgniarka,
która wkłuła się w żyłę w przedramieniu. Zapomniano jednak wyjąć
cewnik, który z czasem przesunął się i dotarł do przedsionka serca.
Maria konsultowała się z kardiochirurgami. Wszyscy stwierdzili, że ma
tylko 20 proc. szans na przeżycie operacji usunięcia cewnika. - Ten
zabieg nie powstrzyma zakrzepicy i może spowodować zaburzenia krwiobiegu
- orzekł prof. Jerzy Sadowski, szef kliniki chirurgii serca i
transplantacji Colegium Medicum UJ. Kobiety nie można też leczyć
przeciwzakrzepowo, bo ma chorą wątrobę.
Maria: - Zapominając o cewniku, lekarz wydał na mnie wyrok śmierci.
Zabije mnie albo niewydolna wątroba, albo skrzep, który zablokuje przepływ
krwi.
Prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie.
- Niestety, nie możemy
przesłuchać lekarza, który zakładał cewnik, bo zapadł się pod ziemię
- mówi szef Prokuratury Rejonowej w Kamieniu Pomorskim Jarosław Przewoźny.
Sprawą Marii zainteresowała się jedna z katowickich kancelarii
prawnych. Prawnicy od szpitala w Kamieniu Pomorskim domagają się 300
tys. zł odszkodowania.
Dwa miesiące temu sąd w Szczecinie zasądził na rzecz kobiety
odszkodowanie. Jednak szanse Marii na to, że dostanie pieniądze, są
niewielkie. Zadłużony szpital jest w likwidacji. Złożył też zażalenie
na decyzję sądu.
- Pani Nowak nie wykazała w pozwie, że doszło do błędu lekarskiego,
nie przedstawiła wydatków, jakie musiała z tego powodu ponieść. W tej
sytuacji kwota, jakiej się domaga, jest wygórowana - mówi likwidator
szpitala Katarzyna Kurkierewicz.
Beż wątpienia mamy tu dowód bezmyślności sędziego.
Pani Kurkierewicz tkwi mentalnie jeszcze bardzo mocno w komunizmie. Jeśli
pozostawienie sprzętu medycznego w ciele pacjenta i stworzenie sytuacji,
że
kobieta jest skazana prawdopodobnie na śmierć nie jest błędem
lekarskim, to co
nim jest, pani likwidator?
2007-01-16, Stracił etat w szpitalu, będzie uczył położne
Profesor ginekologii Marek Klimek ukarany przez uczelnię: z wydziału
lekarskiego przeniesiony został na wydział ochrony zdrowia. Od lutego
zamiast lekarzy będzie - prawdopodobnie - uczył tylko pielęgniarki i położne.
Profesor Marek Klimek to ten sam lekarz, który w grudniu został
zwolniony ze Szpitala Uniwersyteckiego za brak nadzoru - fachowego i
etycznego - nad oddziałem, gdzie pełnił obowiązki ordynatora. W tle
sprawy była afera z jego ojcem - też profesorem medycyny, któremu
prokurator postawił aż 16 zarzutów: o łapówkarstwo, płatną protekcję
i poświadczenie nieprawdy. Senior uniknął aresztu, ale drogo go to
kosztowało.
- Zażądaliśmy poręczenia majątkowego w wysokości 40
tysięcy złotych, do tego zabezpieczyliśmy majątek o wartości 50 tysięcy
złotych, Rudolfowi K. został zatrzymany paszport, dostał też zakaz
wyjazdów za granicę - wylicza Bogusława Marcinkowska, rzecznik
Prokuratury Okręgowej w Krakowie, i dodaje, że od stycznia śledztwo
przejęli prokuratorzy z wydziału przestępczości zorganizowanej
prokuratury rejonowej.
- Jest w tej sprawie wielu pokrzywdzonych i jest na
tyle rozwojowa, że zostało ono przejęte przez ten właśnie wydział -
dodaje Marcinkiewicz.
Po wypowiedzeniu prof. Marek Klimek stracił prawo do leczenia pacjentek
Szpitala Uniwersyteckiego i dlatego: - Zrezygnował z funkcji kierownika
Kliniki Ginekologii i Niepłodności Katedry Ginekologii i Położnictwa
Wydziału Lekarskiego UJ CM. Sam poprosił o wskazanie innego miejsca
pracy w Collegium Medicum i w związku z tym został przeniesiony na
Wydział Ochrony Zdrowia CM UJ - informuje Maciej Rogala, rzecznik CM UJ.
Dodajmy, że to nie pierwszy przypadek, kiedy źle oceniany profesor
trafia do akademickich struktur zdrowia publicznego. Były minister
zdrowia prof. Mariusz Łapiński miał kształcić menedżerów na
warszawskiej Akademii Medycznej. Po nacisku mediów ostateczna decyzja o
jego zatrudnieniu została przesunięta o miesiąc.
2006-12-29 10:46 Fałszywa lekarka przez 8 lat pracowała w szpitalu
Przez 8 lat mieszkanka Gorlic podawała się za lekarza, lecząc pacjentów
w tamtejszym szpitalu i podgorlickich przychodniach. Nie miała do tego żadnych
uprawnień, nawet dyplomu lekarskiego.
Prokuratura zakończyła śledztwo w tej sprawie, kierując przeciwko
kobiecie akt oskarżenia. Zarzuca jej wykonywanie zawodu bez uprawnień
oraz fałszowanie recept i zwolnień.
Ewa H. leczyła pacjentów między 1998 a 2006 r. Pracowała w tym czasie
w szpitalu w Gorlicach (m.in. na oddziale wewnętrznym oraz dializ), w
tamtejszym pogotowiu oraz w przychodniach w Sękowej i Dominikowicach. Jak
ustaliła prokuratura, w tym czasie wydała ponad 4700 recept i kilkaset
zwolnień lekarskich. Sama wyrobiła sobie pieczątki, wymyśliła też
rzekomy numer uprawnień lekarskich i dyplomu ukończenia uczelni
medycznej. By doskonalić swoją wiedze medyczną, brała też udział w
szkoleniach i sympozjach medycznych.
Oszustwo wyszło na jaw, gdy rzekoma lekarka starała się zrobić
specjalizację internistyczną II stopnia. Wtedy Izba Lekarska w Krakowie
zażądała dyplomu ukończenia studiów medycznych. Nie było go w
dokumentach kobiety, Izba więc zwróciła się do Uniwersytetu Medycznego
w Łodzi. Uczelnia stwierdziła, że takiej osoby nie ma na liście jej
absolwentów.
36-letnia gorliczanka pochodziła z rodziny lekarskiej. Studiowała nawet
medycynę w Łodzi, ale naukę skończyła po pierwszym roku. Zabrakło
jej zaliczenia z anatomii. Mimo to cały czas utrzymywała, że kontynuuje
studia medyczne. Nawet jej najbliższa rodzina była do końca przekonana,
że kobieta ma dyplom ich ukończenia.
Oskarżona przyznała się do winy i zgodziła dobrowolnie poddać karze,
bez procesu. To jednak nie koniec sprawy. Prokuratura bada bowiem, czy fałszywa
lekarka nie przyczyniła się do śmierci dwóch pacjentów. Do osobnego
śledztwa wyłączono również postępowania przeciwko szefom placówek,
które zatrudniły oszustkę.
2006-12-22, Kolejny akt oskarżenia w sprawie wyłudzeń w NFZ i korupcji urzędników
Kontrakty za łapówki, wyłudzane pieniądze za nigdy nieleczonych
pacjentów - kolejny akt oskarżenia w sprawie wyłudzeń z NFZ skierowała w
piątek do sądu Prokuratura Apelacyjna w Krakowie.
Akt oskarżenia dotyczy wyłudzenia 107 tys. zł refundacji z małopolskiego
oddziału NFZ i przyjęcia blisko 77 tys. zł łapówki przez wysokiego
urzędnika Funduszu - informuje rzecznik prokuratury prokurator Jarzy
Balicki.
Jedenastu osobom, w tym siedmiu lekarzom, zarzucono fałszowanie sprawozdań
z wykonania kontraktów na świadczenia zdrowotne: leczyli również nieżyjących
pacjentów - w ten sposób wyłudzili ok. 107 tys. zł. Jak wynika z
ustaleń prokuratury, fałszowali indywidualne dokumentacje pacjentów co
do liczby udzielonych im porad.
O korupcję i przyjęcie blisko 77 tys. zł łapówki oskarżono także byłego
naczelnika wydziału świadczeń zdrowotnych małopolskiego NFZ i byłego
naczelnika biura dyrektora oddziału - Tomasza J. Prokurator zarzucił mu
też przekroczenie uprawnień. Jak informuje rzecznik, dziesięciu oskarżonych
złożyło wnioski o dobrowolne poddanie się karze bez przeprowadzenia
rozprawy przed sądem.
- W sprawie występuje jeszcze ośmiu podejrzanych, wobec których postępowanie
jest kontynuowane - zapowiada prok. Balicki. Jest to grupa osób
podejrzewanych o preparowanie list pacjentów.
Śledztwo w sprawie nieprawidłowości w małopolskim NFZ toczy się od
maja 2004 r. W postępowaniu ujawniono kilka wątków, dotyczących m.in.:
wyłudzania refundacji świadczeń z NFZ za fikcyjne usługi medyczne,
korupcji związanej z zawieraniem kontraktów z NFZ i wyłudzeń
dokonywanych w związku z wymianą danych osobowych pacjentów.
W czerwcu 2005 r. prokuratura apelacyjna skierowała do sądu pierwszy akt
oskarżenia w tej sprawie. W przypadku jednego z oskarżonych, który
dobrowolnie poddał się karze, zapadł już prawomocny wyrok. Kolejny akt
oskarżenia dotyczył oskarżonych o korupcję - byłego dyrektora małopolskiego
oddziału NFZ Rafała D. i byłego naczelnika wydziału kontroli umów
Andrzeja J. Na początku lutego tego roku obaj - również dobrowolnie -
poddali się karze. Zapadły także inne wyroki w kolejnych wątkach.
2006-12-15, Chirurg z Lubaczowa odpowie za śmierć pacjentki
Prokuratura postawiła dr Zbigniewowi W. , byłemu ordynatorowi
chirurgii w lubaczowskim szpitalu zarzuty: nieumyślnego spowodowania śmierci,
narażenia pacjentki na utratę życia i poświadczenia nieprawdy w
dokumentacji medycznej.
.- Lekarz nie chciał składać wyjaśnień,
powiedział, że chce zapoznać się aktami sprawy - poinformował
Piotr Szpyt, mąż Agnieszki Szpyt, która w maju ubiegłego roku zmarła
na skutek komplikacji po operacji przeprowadzonej przez dr W.
W maju ubiegłego roku 35-letnia kobieta zgłosiła się do szpitala w
Lubaczowie na laparoskopową operację usunięcia woreczka żółciowego.
W trakcie zabiegu doszło do przebicia aorty i głównej żyły
brzusznej. Stało się to, gdy ordynator Zbigniew W. wkłuwał
specjalną igłę w brzuch. Doszło do krwotoku, zatrzymania akcji
serca. Reanimacja Agnieszki Szpyt trwała kilkadziesiąt minut.
Chirurg załatał przecięte naczynia, ale zdecydował się na
kontynuację zaplanowanej operacji i usunął woreczek żółciowy. Po
sześciu godzinach spędzonych na sali operacyjnej Agnieszkę Szpyt wysłano karetką do szpitala w Lublinie. Do szpitala wojewódzkiego
dotarła po trzech godzinach. W Lublinie przeszła kolejne operacje.
Po sześciu tygodniach 35-letnia kobieta zmarła na skutek powikłań
pooperacyjnych. Piotr Szpyt uważa, że śmierć jego żony to
wynik zaniedbań i błędów w sztuce popełnionych przez doktora
Zbigniewa W.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi lubaczowska prokuratura. Już w lipcu
można było przedstawić zarzuty lekarzowi, ale najpierw nie odbierał
wezwań a potem zwrócił się do Prokuratury Okręgowej o wyłączenie
ze sprawy prokuratury w Lubaczowie. Akta sprawy wraz z zarzutami zostały
przekazane do Jarosławia.
Za czyny zarzucane lekarzowi grozi mu do 5 lat więzienia.
6.09.06r Pobierały pieniądze za bezpłatne badania
Nawet 10 tysięcy świadków może zostać przesłuchanych
w sprawie wyłudzania od pacjentek Poradni dla Kobiet Samodzielnego
Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej (ZOZ) w Lubaczowie (Podkarpacie)
pieniędzy za bezpłatne badania. W Poradni K przy ul. Kopernika w Lubaczowie od dłuższego czasu
dwie zatrudnione tam położne żądały pieniędzy za badania, które są
bezpłatne. Dotyczyło to głównie badań cytologicznych. Jedna z pacjentek, która wcześniej robiła podobne badania w innym
gabinecie i za nie nie płaciła, powiadomiła o żądaniu pieniędzy
przez położne dyrektora SP ZOZ, który po przeprowadzeniu postępowania
wyjaśniającego złożył zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu
przestępstwa. Dotychczas przesłuchano ok. 500 osób, z których co najmniej połowa
zeznała, że na wyraźne żądanie pracownic uiszczała opłaty za
badania cytologiczne. Były to kwoty od dwóch do 10 zł. Położne nie
wystawiały żadnych pokwitowań. Prowadzone śledztwo obejmuje lata
2000-2006, ale nie można wykluczyć, że proceder trwał już wcześniej.
- Nikomu nie postawiliśmy jeszcze zarzutów, gdyż śledztwo
prowadzone jest na razie w sprawie, a nie przeciwko konkretnym
osobom. Stanie się to możliwe dopiero wtedy, gdy przesłuchamy
wszystkich świadków, czyli wszystkie pacjentki, które w czasie objętym
śledztwem korzystały z usług Poradni K - powiedział kierownik
zespołu do walki z przestępczością gospodarczą lubaczowskiej
Komendy Powiatowej Policji nadkom. Stanisław Broczkowski. Trudno też w tej fazie śledztwa mówić o łącznej sumie,
jaką mogły wyłudzić dwie pracownice poradni. Z dotychczasowych
ustaleń wynika, że jest to kwota kilkunastu tysięcy złotych, choć może
okazać się znacznie większa. Nie wiadomo też, do czyjej kieszeni trafiły
nienależnie pobrane pieniądze.
Obie pracownice lubaczowskiej Poradni K zostały przeniesione do pracy
w miejscowym szpitalu. Dyrekcja SP ZOZ jest zdania, że w tej
chwili nie ma podstaw do ich zwolnienia i oczekuje na prawomocny
wyrok w tej sprawie.
25.08. Tak działa lekarska mafia
Jak pisze "Fakt", początkujący lekarze muszą płacić
doktorom i profesorom, by znaleźć zatrudnienie lub zrobić
specjalizację. Ten przypadek jest tylko wierzchołkiem góry lodowej.
Takich młodych lekarzy, jak Monika Pawlak z Łodzi są w Polsce
setki, tysiące. Ta zdolna, ambitna kobieta przez pięć lat musiała płacić
kierownikowi poradni protetycznej haracz, by móc tam pracować.
Bezduszny, pozbawiony zasad etycznych doktor przyjął aż 97 tys. zł łapówek.
I wobec porażających dowodów przyznał się do tego. Skandalem -
podkreśla dziennik - jest to, że ten człowiek nadal pracuje w zawodzie. Gdy Monika Pawlak w 1999 r. skończyła trudne medyczne studia, była
przekonana, że bez trudu znajdzie atrakcyjną, dającą satysfakcję i pieniądze
pracę. Ale życie, a właściwie lekarska mafia, okazały się
bezlitosne. Monika złożyła podanie o pracę do doktora Sławomira
P., kierownika poradni protetyki Instytutu Stomatologii Uniwersytetu
Medycznego w Łodzi. Sławomir P. stwierdził, że Moniki nie
przyjmie. Zasugerował, że mógłby zmienić zdanie, gdyby... Ojciec młodej
lekarki przyniósł łapówkarzowi 20 tys. zł i ten natychmiast
otworzył kobiecie drzwi do pracy i kariery naukowej - podaje
gazeta.- Gdy dostał pieniądze znalazł dla mnie czas i miejsce w instytucie
- opowiada pani Monika. Ale młoda lekarka chciała kształcić się
dalej. Chciała robić specjalizację. Niestety, dr Sławomir P. nie robił
nic za darmo. Bez żadnych skrupułów przyjmował pieniądze. Przez pięć
lat wyciągnął od dziewczyny prawie 100 tys. zł.
- Oddawałam połowę pensji, pożyczałam od rodziców, a nawet wzięłam
kredyt. Ale jak długo można było to ciągnąć - płacze młoda
lekarka.
W końcu nie wytrzymała i całą sprawę opisała w skardze do
prorektora Uniwersytetu Medycznego, któremu podlega instytut
stomatologii. Uniwersytet powiadomił prokuraturę. Wszczęto śledztwo. Sławomir
P. przyznał się do winy. Sprawa trafiła do sądu - relacjonuje
"Fakt".
14 sierpnia (10:29) - Odszkodowanie za błędną diagnozę
169 tys. zł odszkodowania domaga się przed sądem żona pacjenta, który
został błędnie zdiagnozowany przez lekarza Krakowskiego Pogotowia
Ratunkowego.
Mężczyzna zmarł na zawał serca miesiąc po tym, jak odmówiono mu hospitalizacji - informuje "Dziennik Polski". W lipcu 2003 r. Lidia W. wezwała pogotowie do męża, który skarżył się na silny ból w klatce piersiowej. Gdy przyjechała karetka, powiedziała lekarzowi, że chory od lat ma problemy kardiologiczne. Lekarz uznał, że mężczyzna jest tylko przemęczony i nie ma potrzeby zabierania go do szpitala. Przez następne dni ból nie mijał. Po trzech dniach mężczyzna znalazł się w szpitalu. Rozpoznano u niego zawał serca. Ordynator zasugerował, że ten stan mógł trwać od kilku dni. Po miesiącu mężczyzna zmarł. Żona pacjenta domaga się od Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego odszkodowania w wysokości 169 tys. zł oraz rent dla małoletnich dzieci. Twierdzi, że zgon męża był wynikiem zaniechania przez lekarza wykonania badań niezbędnych do postawienia właściwej diagnozy. Małgorzata Popławska, dyrektor Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego powiedziała "Dziennikowi Polskiemu", że pogotowie jak dotąd nie otrzymało pozwu, więc nie może się wypowiadać w tej sprawie.
11-08-2006, Afery z 'lewymi' zwolnieniami
- Już 54 osoby w Przemyślu są zamieszane w aferę wyłudzania z ZUS zasiłków
chorobowych i wystawiania fałszywych zwolnień lekarskich. - To nie jest
nasze ostatnie słowo - mówią prokuratorzy.
Ja czekam dalej, kiedy skorumpowani prokuratorzy weźmie się za lekarza A.
Ferenca z Jarosławia też wystawiającego lewe renty dla alkoholików. O
jego "pomrocznych metodach pracy" już pisano.
W tym tygodniu zostały zatrzymane kolejne trzy osoby: lekarka Bożena
J. i dwóch pośredników. Dołączyli oni do trzech innych przemyskich
lekarzy i pielęgniarki, która także była pośrednikiem przy
wystawianiu "lewych" zwolnień. Pozostałe kilkadziesiąt osób
to przedsiębiorcy. Na podstawie fałszywych zwolnień wyłudzali zasiłki
chorobowe z ZUS. Trwa szacowanie, jakie straty poniósł Zakład. Z
ustaleń prokuratury wynika, że lekarze brali po 100 zł za każdy
miesiąc zwolnienia. - Były one wystawiane na kilka miesięcy. Lekarze
w ogóle nie widzieli pacjentów - mówi Damian Mirecki, rzecznik
Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.Zatrzymana lekarka Bożena J. wyszła na wolność po wpłaceniu 7 tys. zł poręczenia majątkowego. Ma zakaz prowadzenia prywatnej praktyki i jest objęta dozorem policyjnym. - Nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Będą kolejne zatrzymania. Sprawa jest rozwojowa i liczba podejrzanych z pewnością się powiększy - zapowiada prokurator Mirecki. Afera z fałszywymi zwolnieniami wyszła na jaw w czerwcu, ale zdaniem prokuratury lekarze wystawiali je od dwóch lat. Chorobowe dostawały także osoby, którym groziła utrata pracy w firmie. Dzięki temu szli na półroczne zwolnienia. Lekarska Temida przed Trybunał Konstytucyjny Zwykli ludzie nie rozumieją, jak można przez 1826 dni - czyli ponad 5 lat nie wyjaśnić, czy lekarz powinien wysłać pacjentkę na badania. Ale to norma w skorumpowanych korporacjach, których celem jest nie osądzanie nieetycznych lekarzy, ale krycie ich przekrętów. Wszelkie postępowanie wyjaśniające prowadzone są w sposób przewlekły, a często nawet pozorowany.
Z reguły sądy korporacyjne nie dochowują zasad rzetelnego procesu. Dotyczy
to nie tylko lekarzy, ale głównie korporacji prawniczych - adwokackich, sądowych
i prokuratorskich. Helsińska
Fundacja Praw Człowieka udaje, że zabiega o zmianę przepisów regulujących ich pracę,
ale w zasadzie też tylko pozoruje swoje działanie.
Przedstawiamy typowy przypadek Barbary Wojnarowskiej z Łomży,
która przez pięć lat nie mogła doczekać się rozpatrzenia jej skargi na
lekarza, a na końcu dowiedziała się, że sprawa uległa przedawnieniu. I ten
numer robiony jest wszędzie.
Lekarz odmówił skierowania Wojnarowskiej na badania prenatalne, mimo iż
pacjentka, która urodziła już jedno dziecko z wadami genetycznymi, sugerowała
taką możliwość w przypadku następnej ciąży. Nie wiemy na pewno, czy
podstawą odmowy był światopogląd lekarza, czy tylko przyczyny
organizacyjno-formalne. W każdym razie badań nie wykonano. Dziecko urodziło
się z wadami. Rodzice wystąpili na drodze cywilnej o odszkodowanie od szpitala i, po przejściu
całej drogi aż po Sąd Najwyższy, w ubiegłym roku sprawę wygrali. Wprawdzie
nie dostali jeszcze pieniędzy, ale uzyskali przynajmniej potwierdzenie, że do
błędu doszło i za jego skutki należy się rekompensata. Znacznie gorzej poszło
im natomiast w sądach lekarskich.
Postępowanie miało wyjaśnić, czy lekarz odmawiając
skierowania na badania, złamał zasady etyki lekarskiej. Sąd powszechny
uznał odpowiedzialność szpitala i to on, czyli państwo, zapłaci
odszkodowanie. Sąd lekarski miał orzec o winie lekarza i wymierzyć mu
ewentualnie karę o charakterze zawodowym. Lekarski wymiar sprawiedliwości
niczego jednak w tym przypadku nie orzekł, a całe pięć lat zajęła mu wewnętrzna
korespondencja. Naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej dwukrotnie je
umarzał, dwukrotnie też Naczelny Sąd Lekarski nie przyjmował tego do wiadomości
i nakazywał wznowienie sprawy. Za trzecim razem rzecznik nawet nie musiał się
już tłumaczyć, bo minęło pięć lat i sprawa uległa przedawnieniu.
Wojnarowska nie dowiedziała się więc, czy lekarz naruszył jakieś zasady - minęło pięć lat i lekarz ma spokój, a samorząd może
zapomnieć o kłopotliwej sprawie.
05.04.2006r Lekarz, który omyłkowo stwierdził śmierć, niewinny
Prokuratura
umorzyła śledztwo w sprawie lekarza, który stwierdził śmierć żyjącego
człowieka. Tymczasem stołeczne pogotowie zwolniło go już kilka tygodni po
wypadku.
W mroźną styczniową noc lekarz Andrzej M., 59-letni chirurg z długim stażem
w pogotowiu, pojechał do wypadku na ul. Płowieckiej. Zbadał uwięzionego
we wraku samochodu 19-letniego Huberta N. Stwierdził zgon. Według świadków
zastrzegł jednak, że kartę zgonu wypisze dopiero po wyciągnięciu ciała
i badaniu umieszczonym w karetce aparatem do EKG. W ciągu następnych 41
minut, kiedy ofiarę wyswobodzono z roztrzaskanego auta, jeszcze raz
przeprowadził badanie. I tym razem stwierdził brak oznak życia. W końcu
policjant drogówki zauważył, że Hubert N. się porusza. Ranny
natychmiast trafił do karetki, a stamtąd do szpitala. Po półtora miesiąca
na oddziale intensywnej terapii mężczyznę przeniesiono na oddział
rehabilitacji. Chociaż wraca do zdrowia bardzo powoli, lekarze dają mu
nadzieję na pełną rehabilitację.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieudzielenia pomocy rannemu. Śledczy
przesłuchali świadków i zasięgnęli opinii biegłych. Kilkunastu
uczestników akcji ratunkowej zeznało, że lekarz postępował właściwie
- sprawdził puls, bodźce i reakcję źrenic na światło. Profesor Andrzej
Zawadzki, biegły w sprawie i wojewódzki konsultant w dziedzinie medycyny
ratunkowej, również twierdzi, że Andrzej M. miał prawo stwierdzić śmierć
pacjenta, bo wstrząs, jakiego doznał Hubert N., uniemożliwił wyczucie tętna.
Prokuratura wywnioskowała więc, że nie ma powodów do podejrzeń.
Zrezygnowała z postawienia lekarzowi zarzutów i umorzyła postępowanie.
Tymczasem stołeczne pogotowie już kilka tygodni po wypadku rozwiązało
kontraktową umowę z lekarzem. Tamtejszy zespół merytoryczny stwierdził,
że lekarz nie dopełnił procedur.
Ministerstwo Zdrowia wini szpital za nieszczęście mojego dziecka
16 grudnia 2006 Surowe kary za błędy lekarskie
Naczelna Izba Lekarska zapowiada rewolucję. W piątek głosowała nad
nowym indeksem kar dla lekarzy, którzy popełnią błąd w sztuce
medycznej lub zachowają się nieetycznie. Ich wykluczenie z zawodu ma pomóc
medykom w odbudowie zaufania - pisze "Dziennik".
Lekarz, który przez błąd w sztuce naraził na szwank zdrowie pacjenta,
albo został przyłapany na braniu łapówki, trafi do rejestru złych medyków.
Każdy będzie mógł w takim rejestrze sprawdzić, czy nie leczy się u
partacza.
Na dodatek nieetycznie postępujący medycy zapłacą wysokie kary - nawet
25 tys. zł. Tak mają być piętnowani lekarze przynoszący hańbę zawodowi.
Po ujawnieniu licznych skandali z udziałem lekarzy, próba oczyszczenia środowiska
stała się dla medyków poważnym wyzwaniem. Ich notowania systematycznie
bowiem spadają. Ostatni raport CBOS
o uczciwości i rzetelności zawodowej (z marca 2006 r.) klasyfikuje ich
dopiero na dwunastym miejscu, po strażakach, naukowcach, pielęgniarkach,
nauczycielach, dziennikarzach czy rzemieślnikach.
Mało kto jednak wierzy w korporacyjną sprawiedliwość. Większość błędów
medycznych jest bowiem przez to środowisko tuszowane. Szacuje się, że lekarze
są karani tylko w 200, 300 przypadkach na 20, 30 tys. błędów popełnianych
rocznie. - Dlatego większość pokrzywdzonych pacjentów zamiast do nas,
idzie do prokuratora - przyznaje dr Jacek Niezabitowski, rzecznik
odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Lublinie.
Sąd lekarski będzie mógł ukarać lekarza karą finansową.
Samorząd lekarski proponuje, aby była to kwota odpowiadająca nawet dziesięciokrotności
minimalnego wynagrodzenia za pracę. Na początku stycznia Naczelna Rada Lekarska ma przesłać do
Ministerstwa Zdrowia projekt nowelizacji ustawy o izbach lekarskich. Zdaniem
Rady, obowiązujący system kar dla lekarzy, którymi mogą być oni ukarani
przez sąd lekarski, jest niewystarczający.
– System ten ma lukę i trzeba to
zmienić – mówi Tomasz Korkosz, rzecznik prasowy Naczelnej Izby Lekarskiej.
Zdaniem samorządu lekarskiego wachlarz kar dla lekarzy jest zbyt wąski.
– Obecnie są to albo kary honorowe, czyli upomnienie lub nagana, albo bardzo
restrykcyjne dla lekarza, bo czasowe lub dożywotnie pozbawienie prawa
wykonywania zawodu – dodaje Tomasz Korkosz.
Projekt nowelizacji ustawy o izbach lekarskich przewiduje
rozszerzenie form karania lekarzy o karę pieniężną, zakaz pełnienia funkcji
kierowanych w placówkach ochrony zdrowia na okres od 1 do 5 lat oraz czasowe
zawieszenie prawa wykonywania przez lekarza określonych czynności medycznych.
Kara pieniężna byłaby orzekana w przypadku lekarzy, którzy naruszają zasady
etyki wykonywania zawodu. NRL proponuje, aby była ona w wysokości od
jednokrotnego do dziesięciokrotności minimalnego wynagrodzenia za pracę.
Zmiany proponowane przez NRL dotyczą również tego, kto mógłby pełnić
funkcję m.in. naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Projekt
nowelizacji przewiduje, że funkcję tę mogliby wykonywać lekarze, którzy
pracują nieprzerwalnie w zawodzie co najmniej od 10 lat (obecnie nie ma takiego
wymogu).
Wobec Marka Klimka nie miałem żadnych zarzutów natury kryminalnej. Nie
sprawdził się jako ordynator - podkreśla Andrzej Kulig, dyrektor Szpitala
Uniwersyteckiego.
Marek Klimek, ginekolog położnik, zwolniony w atmosferze skandalu z końcem
ub.r. ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, ubiega się o funkcję ordynatora
oddziału ginekologicznego w Szpitalu im. L. Rydygiera. Spośród czterech
kandydatów jest jedynym profesorem. Czy komisja konkursowa ulegnie magii tytułu
i wybierze kontrowersyjnego ginekologa na ordynatora?
Członek Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie, proszący o zachowanie anonimowości,
powiedział "Dziennikowi Polskiemu", że jest to jedna z najbardziej
bulwersujących spraw w małopolskim środowisku medycznym w ostatnim okresie.
I trudno się dziwić. 28 listopada ub.r. zatrzymano profesora Rudolfa K. Były
ordynator oddziału endokrynologii Kliniki Ginekologicznej UJ podejrzany jest o
korupcję, płatną protekcję i poświadczanie nieprawdy. Policja udokumentowała
16 zarzutów, które przedstawiono profesorowi. Mówią one o pełnieniu funkcji
publicznej i przyjmowaniu korzyści majątkowych, za co grozi kara do 8 lat więzienia.
Prof. Rudolf K. ma 74 lata. Z publicznej służby zdrowia odszedł już na
emeryturę, ale nadal kieruje prywatną Polsko-Amerykańską Kliniką Płodności
i Chorób Kobiecych "Fertility Clinic" w Krakowie i podobnym oddziałem
w Częstochowie.
Wiosną b.r. do prokuratury wpłynęło od dyrekcji Szpitala Uniwersyteckiego
zawiadomienie o podejrzeniu "wykonania świadczeń medycznych z użyciem
zasobów szpitala bez jego zgody i wiedzy". Poskarżyła się dyrektorowi
jedna z pacjentek profesora, mieszkanka Kasinki Dolnej. Leczona w prywatnej
klinice profesora, dostała skierowanie na zabieg w Szpitalu Uniwersyteckim, ale
fakturę na 1800 zł wystawiła jej prywatna klinika. Zwróciła się więc o
refundację do Narodowego Funduszu Zdrowia. Podczas wyjaśniania sprawy wyszło
na jaw, że w szpitalu publicznym nie ma śladu, by kobieta była tam
kiedykolwiek leczona.
Policja zwróciła baczniejszą uwagę na działalność profesora K. już wcześniej,
prowadząc postępowanie w innej, także korupcyjnej sprawie, dotyczącej innego
lekarza z tego samego szpitala. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa,
które wpłynęło do prokuratury w trakcie tamtego postępowania, przeważyło
szalę. Tym bardziej że zaczęły napływać również zawiadomienia od innych
pacjentek.
W efekcie przesłuchano kilkaset osób. Kilkadziesiąt z nich potwierdziło
przestępczy charakter prowadzonej przez profesora działalności. Z przesłuchań
wynika, że pacjentki prywatnej kliniki za skierowanie (wypisywane na zwykłych
kartkach papieru) płaciły 50 zł, a za wykonany w szpitalu państwowym zabieg
- 2-2,5 tys. zł. Wystawiano im faktury z logo prywatnej kliniki. Faktury te
wypisywała pracownica szpitala, równocześnie zatrudniona w prywatnej klinice.
Również ona została zatrzymana pod zarzutem poświadczania nieprawdy.
Tydzień później w Krakowie doszło do niezwykłego wydarzenia. Andrzej Kulig,
dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego, wręczył wymówienie z pracy synowi prof.
Rudolfa K. - Markowi Klimkowi, który pełnił funkcję ordynatora oddziału, na
którym dochodziło do nadużyć, i świeżo otrzymał nominację profesorską.
- W żadnym wypadku nie była to odpowiedzialność zbiorowa, chociaż zwolniony
tak chciał to widzieć - tłumaczył wówczas swoją decyzję dyrektor Kulig. -
Zdecydowałem się odwołać profesora Marka Klimka ze stanowiska ordynatora za
brak nadzoru nad kierowaną przez siebie kliniką. Był to już drugi,
udokumentowany fakt. Za pierwszym razem mogłem uznać, że to było potknięcie.
Ale za drugim razem już nie mogłem przymykać oka. Ordynator nie miał żadnego
nadzoru nad tym, co się działo w klinice.
Decyzję o zwolnieniu Marka Klimka poparli rektorzy oraz środowisko medyczne:
lekarze i pielęgniarki, którzy znali sytuację od dawna, ale obawiali się o
niej mówić głośno. Prof. Rudolf K. jest osobą bardzo znaną w Krakowie. Ich
zdaniem takie postępowanie profesora i zgoda na to jego syna, ordynatora oddziału,
uderzała w nich samych.
Dzisiaj dyr. Andrzej Kulig mówi, że kontrola, przeprowadzona w klinice prof.
Marka Klimka po jego odejściu, potwierdziła, iż nie miał żadnego nadzoru
nad oddziałem. Znikło wiele kartotek, brakuje historii chorób
pacjentek.
- Te ustalenia potwierdziły słuszność mojej ówczesnej decyzji - mówi dyr.
Kulig. - Taki brak nadzoru nad oddziałem dezawuował go i dezawuuje jako
ordynatora. Nie wiem, czy powinien startować w konkursie, bo jako ordynator się
nie sprawdził.
Dyrektor dodaje, że przystąpienie przez Marka Klimka do konkursu na
ordynatora, niedługo po zwolnieniu go z funkcji z powodu nieudolności, świadczy,
że bezkrytycznie podszedł do tych doświadczeń. - Myślę - mówi dyrektor -
że on nadal uważa, iż poniósł niezasłużoną karę.
Marka Klimka zastępuje obecnie prof. Antoni Basta, pełniący obowiązki
ordynatora. Konkurs na to stanowisko zostanie ogłoszony po zmianach w
strukturze organizacyjnej klinik, zaproponowanych przez dyrektora Kuliga.
- Wobec Marka Klimka nie miałem żadnych zarzutów natury kryminalnej, nie
sprawdził się jako ordynator, przymykając oko na wiele nieprawidłowości -
dodaje dyrektor Kulig. - Problem oddziału ginekologii narastał już od dłuższego
czasu i nastała pora, żeby go przeciąć.
Z naszych ustaleń wynika, że w skład komisji konkursowej, która w poniedziałek
zdecyduje, kto będzie kierował oddziałem ginekologii w Szpitalu im. L.
Rydygiera, wchodzą m.in.: prof. Antoni Basta, dr Antoni Marcinek, doc. Zbigniew
Kojs, dr Maria Szczawińska, dr Andrzej Kot, zastępca dyrektora Szpitala im. L.
Rydygiera w Krakowie.
DOROTA STEC-FUS ,ELŻBIETA BOREK , "Dziennik Polski" 2007-03-02
PS. A
kolejny podejrzany "guru" od kobiet to prof. Waldemar Kuczyński z Kliniki
Leczenia Niepłodności Małżeńskiej "Kriobank" Białystok,
ul Stołeczna 11...
Podobne tematy:












Kolejne
strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Sędziowie
- oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów
- czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury
sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na
poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z
nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy -
czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i
nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy do zwolnienia od razu -
ARCHIWUM
- 2006r
SKORUMPOWANI
SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Oszustwa
polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków,
czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie -
stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne
afery 2007 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
- słowem "psie przękręty".
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
Urzędnicy
państwowi i ich matactwa 2007 - dokumentujemy tu oszustwa urzędników państwowych
takich jak: polityk, wójt, starosta, burmistrz, prezydent, rzecznik - wszelkich
kombinatorów na których utrzymanie pracujące całe społeczeństwo, a którzy
swoje publiczne stanowisko wykorzystują dla swojej prywaty i zysku.
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Janusz Górzyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.