opublikowano: 26-10-2010
Dział ten uzupełnia kolejne działy archiwizujące przestępstwa i impotencje "organów władzy" m.in..: SKORUMPOWANI SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki "boskiej władzy" :-)
Podobne działy w portalu mają funkcjonariusze prokuratury i policji.
Nie uciekną też przed odpowiedzialnością przebiegli "biegli sądowi" wystawiające "lewe opinie" swojego debilizmu, jak też niedouczeni lekarze mordujący chorych i hurtowo produkujący kaleki w szpitalach.
Redakcja ma nadzieję, że skazani zostaną w końcu nieetyczni prezesi sądów: rzeszowskiego: Grzegorz Pliś, Tomasz Mucha, Tadeusz Pokrzywa, i...
krośnieńskiego: Zbigniew Dziewulski, i...
tarnowskiego: Zbigniew Zabawa, Jacek Satko, i ...?
i....dopiszemy ponieważ tak naprawdę to właśnie sędziowie popełnią najwięcej przestępstw. Wszak oni mają najłatwiejszy dostęp do przestępców, aferzystów i wszelkich męt. Produkcja głupoty prawniczej w formie postanowień i wyroków w ich wykonaniu nie ma końca. W dodatku tak łatwo im oszukać (czyt. wcisnąć "kit") dowolnemu "wieśniakowi" nie mającego zielonego pojęcia o przekrętach jakie robią zwyrodnialcy z korporacji prawniczych.
Redakcja czasopisma "AFERY - PRAWA" prosi wszystkich czytelników i media o przysyłanie materiałów o nieetycznym zachowaniu się sędziów i itp. urzędników państwowych.
23 stycznia Skorumpowany
sędzia w sprawach Stokłosy
"Rzeczpospolita" odkryła nowy wątek w aferze
związanej z Henrykiem Stokłosą: treść jednego z zarzutów wobec
Stokłosy ujawnia korupcję w poznańskim Wojewódzkim Sądzie
Administracyjnym.
Prokuratorzy podejrzewają, że w procesach podatkowych Stokłosy i jego
firm ferowano korzystne wyroki w zamian za łapówki. Jeden z zarzutów,
które prokuratorzy chcą przedstawić biznesmenowi, dotyczy przekupienia
jednego z sędziów za kilkudziesięcioma tysiącami zł.
- Umożliwiliśmy prokuratorom wgląd w akta - potwierdza wiceprezes
poznańskiego Sądu Administracyjnego Jerzy Stankowski. - Nie będę się
wypowiadał na temat ustaleń prokuratury - dodaje.
Dziennik zbadał, ile i jakie sprawy wygrywał biznesmen. Stokłosa i jego
żona zaskarżali głównie decyzje izb skarbowych z Wielkopolski, które
kwestionowały prawidłowość ich rozliczeń w podatkach. W sumie
od połowy lat 90. Stokłosowie i ich firmy wygrali co najmniej 10 spraw
w poznańskim sądzie. Śledczy z Warszawy zainteresowali się
aktami sześciu spraw, w których wyroki zapadły w latach
2000-2005. Cztery z kontrolowanych przez prokuraturę spraw Stokłosa
wygrał. Okazało się, że wszystkie sprawy rozstrzygał trzyosobowy skład sędziowski.
W tych, które wygrał Stokłosa, pojawia się zawsze nazwisko tego
samego sędziego.Jak ustaliła gazeta, ten sam sędzia zasiadał przynajmniej
w pięciu innych sprawach, które zakończyły się sukcesem Stokłosy.
Tak było np. w 1995 r., gdy Farmutil wygrał spór z izbą skarbową
o podatek za 1991 r., oraz w 2005 r., gdy Henryk Stokłosa spierał
się z fiskusem o podatek od dochodów. W niektórych z tych
spraw ten sam sędzia był sprawozdawcą, czyli odpowiadał za dokumenty i referował
je innym sędziom przed wydaniem wyroku.
19 grudnia 2006 Korupcja w suwalskim wymiarze sprawiedliwości
Przed Sądem Okręgowym w Łomży (Podlaskie)
rozpoczął się proces dotyczący korupcji w suwalskim wymiarze
sprawiedliwości. Wśród jedenastu oskarżonych jest sędzia z Suwałk Grażyna
Z., oskarżona m.in. o przyjmowanie łapówek w latach 2000-2005.
Po odczytaniu obszernego aktu oskarżenia i wyjaśnieniach jednego z oskarżonych
sąd przerwał proces do 18 stycznia przyszłego roku. Odczytanie aktu oskarżenia
było poprzedzone wnioskami niektórych obrońców i oskarżonych o odroczenie,
bo według nich w aktach sprawy brakuje nawet kilku tysięcy stron
materiałów ze śledztwa.
Sędzia uznał jednak, że wyjaśnienie tej kwestii nie wymaga kolejnego opóźnienia
procesu (w ubiegłym tygodniu powodem odroczenia był wniosek o wyłączenie
prokuratora), ale postanowił zwrócić się do prokuratury o wyjaśnienie,
dlaczego w aktach nie zgadza się numeracja stron lub dlaczego części
ich brakuje. Wśród oskarżonych, którzy stanęli przed łomżyńskim sądem,
oprócz sędzi, są dwaj suwalscy adwokaci a także synowie jednego z nich,
lekarz oraz osoby, które dawały łapówki w swoich sprawach przez pośredników.
Wszyscy odpowiadają z wolnej stopy.
Prokuratura zarzuciła Grażynie Z., że w latach 2000-2005 wzięła w sumie
ok. 15 tys. zł łapówek za łagodniejsze wyroki, odroczenia w wykonywaniu
kary lub uchylanie tymczasowego aresztu. Dwóm oskarżonym w tej sprawie
suwalskim adwokatom zarzucono płatną protekcję. Mieli się oni przy tym
powoływać na wpływy w suwalskim wymiarze sprawiedliwości i brać
za to pieniądze od zainteresowanych.
Jednym z pośredników między przestępcami a sędzią miał być
emerytowany policjant, który dostarczał pieniądze od osób oskarżonych i podejrzanych
o przestępstwa. Według prokuratury, uzgodnił też z sędzia Grażyną
Z. łagodniejszy wyrok w jednej ze swoich spraw sądowych. Jak powiedział
prokurator Jarosław Walendziuk w uzasadnieniu aktu oskarżenia, w Suwałkach
panowało przekonanie, że z niektórymi sędziami tego sądu można było
załatwić za łapówkę korzystne rozstrzygnięcie w sądzie.
Grażyna Z. miała także popełnić przestępstwo, pomagając córce białostockiej
prokurator w zdaniu egzaminu adwokackiego. Kobiety miały porozumieć się
wcześniej, otworzyć koperty z pytaniami i dostarczyć córce
prokurator odpowiedzi na te pytania. Po zdanym egzaminie, prokurator w zamian
za tę pomoc zorganizowała dla sędzi imprezę towarzyską. Sprawą
prokurator zajmuje się prokuratura w Gdańsku. Łomżyński sąd wysłuchał
we wtorek wyjaśnień pierwszego z oskarżonych, lekarza oskarżonego o wystawienie
Grażynie Z. zaświadczenia lekarskiego, w którym poświadczył nieprawdę.
Oskarżony do zarzutów się nie przyznał. Akt oskarżenia w tej sprawie
przygotowała Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku. W maju trafił
do sądu w Suwałkach, po kilku miesiącach jednak okazało się, że
zajmie się nim sąd łomżyński. Sprawę sześciu osób wyłączono jednak
do odrębnego postępowania w sądzie w Suwałkach. Chodzi o wątek,
który według sądu łomżyńskiego, nie ma związku z zarzutami
korupcyjnymi wobec sędzi i innych osób. Zarzuty brania łapówek
prokuratura chciała postawić w tym śledztwie dwóm suwalskim sędziom.
Kiedy jesienią ubiegłego roku wystąpiła o uchylenie im immunitetów i sprawa
została nagłośniona, jedna z podejrzewanych sędzi utonęła w stawie
niedaleko swego domu. Ustalenia śledztwa prowadzonego przez prokuraturę
wskazały, że nie było w tym udziału osób trzecich, przyjęto że
doszło do samobójstwa. Drugą sędzią była Grażyna Z., po upublicznieniu
sprawy odwołana z funkcji wiceprezesa suwalskiego sądu okręgowego oraz
przewodniczącej wydziału karnego
2007-01-19, Siedzi w areszcie, bo nie doszedł list z sądu
Wojciech W., choć chrzanowski sąd w poniedziałek zwolnił go z aresztu
w Kielcach, wciąż siedzi za kratkami. Dlaczego? Bo kierownictwo aresztu śledczego
czeka, aż przyjdzie z sądu postanowienie o wypuszczeniu mężczyzny. A
dokument wysłano pocztą.
Wojciech W. przebywa w areszcie, bo postanowienie o zwolnieniu wysłano
pocztą
Wojciech W., wraz z kilkoma innymi osobami, jest podejrzanym w sprawie
narkotykowej. W areszcie siedzi już ponad rok.
W poniedziałek Sąd Rejonowy w Chrzanowie postanowił zwolnić jego i innych podejrzanych z aresztu. Decyzja sądu nakazywała natychmiastowe jej wykonanie. Większość podejrzanych wyszła jeszcze tego samego dnia. Mieli szczęście, bo byli osadzeni w krakowskim areszcie na Montelupich. A tego dnia akurat z Chrzanowa do Krakowa jechał policyjny konwój i zabrał ze sobą postanowienie o uchyleniu aresztu.
Rzecznik kieleckiego aresztu śledczego mjr Zbigniew Grzesiak mówi, że dopóki nie dojdzie list z postanowieniem, nie można nikogo wypuścić z aresztu. - By uniknąć jakichkolwiek pomyłek, możemy kogoś zwolnić tylko i wyłącznie na podstawie oryginału sądowego postanowienia - tłumaczy mjr Grzesiak. - Sądy, które są bliżej nas, by przyspieszyć sprawę, wysyłają do nas pracownika, który przywozi dokument. Ale Chrzanów rzeczywiście jest trochę daleko. - dodaje.
Mecenas Anna Frączek nie ma wątpliwości, że Wojciech W. od poniedziałku przebywa za kratkami bezprawnie. - Postanowienie sądu jednoznacznie mówi o natychmiastowym wykonaniu.
2 stycznia Wzięli sprawy w swoje ręce
Mieszkańcy hiszpańskiej wioski Villaconejos na południe od Madrytu wzięli
sprawiedliwość we własne ręce i puścili z dymem willę przestępcy,
który od lat ich tyranizował - donoszą we wtorek hiszpańskie media. Około 500 wieśniaków postanowiło wystąpić przeciwko tyranowi, który
szykanował ich, groził bronią, bił osobiście, albo zlecał to swoim wspólnikom.
W końcu mieszkańcy Villaconejos solidarnie podłożyli ogień oraz
zablokowali drogę policji i straży pożarnej.
Ich wróg wraz z rodziną salwował się ucieczką na piechotę. Policja nie mogła oczywiście przejść do porządku dziennego nad takim
samosądem i przystąpiła do przesłuchiwania wieśniaków. Natknęła
się jednak - jak donosi gazeta "El Mundo" - na mur milczenia.
Jedna z mieszkanek Villaconejos powiedziała mediom, że winę za to,
co się stało ponoszą sądy, które wielokrotnie okazywały nadmierną łagodność,
pozwalając temu człowiekowi pozostawać na wolności, mimo że dopuszczał
się łamania prawa.
28 grudnia Ciężarna wysłana do aresztu
Zastosowanie aresztu wobec ciężarnej kobiety wydaje się
zbyt drastycznym środkiem - twierdzi prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. W sobotę "Życie Warszawy" ujawniło skandaliczną decyzję
katowickiej prokuratury apelacyjnej, która wysłała do aresztu Marię S. na
dwa tygodnie przed terminem porodu. Prokurator krajowy Janusz Kaczmarek w rozmowie z "ŻW"
przyznał, że sprawa ta go poruszyła. - Zapewniam, że osobiście przyjrzę
się aktom śledztwa. Niewykluczone, że należało zastosować inne środki
zapobiegawcze, np. poręczenie majątkowe mówi Kaczmarek.
W przyszłym tygodniu o losie Marii S. zdecyduje sąd okręgowy. Zażalenie
na aresztowanie kobiety miało być rozpatrywane przed świętami, ale do
rozprawy nie doszło w wyniku skandalicznych uchybień. - Sąd twierdził,
że nie ma oryginału postanowienia o aresztowaniu mojej żony i dlatego
nie może się zająć sprawą mówi Tomasz, mąż aresztowanej.
2006-12-21, Sędzia
Lidia Bagińska Trybunału Konstytucyjnego nieudolnym syndykiem
Lidia Bagińska, wybrana dwa tygodnie temu przez Sejm do Trybunału
Konstytucyjnego, jest winna niedopełnienia obowiązków syndyka - orzekł sąd. Prezydent wstrzymał jej zaprzysiężenie.
- Syndyk Bagińska nie stosowała się do zaleceń sędziego-komisarza i
wprowadziła sąd w błąd. Dlatego sąd orzeka odwołanie jej z funkcji
syndyka - orzekła sędzia Agnieszka Owczarkiewicz z wydziału
gospodarczego Sądu Rejonowego dla Warszawy. Odwołanie w tym trybie
oznacza utratę uprawnień syndyka. Wybrana 8 grudnia do Trybunału Konstytucyjnego 39-letnia Lidia Bagińska
jest nie tylko syndykiem, ale i adwokatem. Prowadzi kancelarię Czarnecki
& Bagińska. Adwokaci i Radcowie Prawni (Marek Czarnecki to europoseł
Samoobrony).
Jako syndyk namawiała wierzycieli firm, których upadłość
przeprowadza, do wynajmowania prawników swojej kancelarii. Kancelaria
jest spółką komandytową, więc dochody członków są dochodami
kancelarii.
Taką praktykę za nieetyczną uznała sędzia-komisarz Monika Gajdzińska-Sudomir.
Uznała też, że Bagińska jako syndyk działa nieudolnie. Sprawa upadłości
Unikat Development wlecze się od 2002 r. Sędzia-komisarz wystąpiła więc
do sądu o odebranie jej sprawy. Zrobiła to w trybie, który jest równoznaczny
z pozbawieniem w ogóle uprawnień syndyka.
Bycie syndykiem może być bardzo intratne: honorarium wynosi nawet do 5
proc. wartości masy upadłościowej (w przypadku Unikatu toczy się
proces z Kredyt Bankiem o 14,6 mln zł plus odsetki - razem 32 mln zł).
W czerwcu sąd pierwszej instancji przychylił się do argumentów sędzi-komisarz.
Ale we wrześniu sąd II instancji przychylił się do odwołania Bagińskiej,
uznając m.in., że ocena sprawności postępowania to rzecz względna.
Na początku listopada Gajdzińska-Sudomir znowu wystąpiła do sądu w
sprawie nieprawidłowości przy upadłości Unikatu. Zarzuca Bagińskiej,
że nadal zatrudnia swojego wspólnika Czarneckiego. Kwestionuje też
wysokość wynagrodzenia Czarneckiego i drugiego adwokata Andrzeja Hermana
(m.in. likwidatora majątku PZPR) za prowadzenie spraw Unikatu. Doszedł
też zarzut konfliktu interesów: Czarnecki dzięki Bagińskiej stał się
likwidatorem firmy DOSTIN winnej Unikatowi blisko 2 mln zł
Sędzia-komisarz zażądała ponadto od Bagińskiej wyjaśnień, w jakim
stosunku pokrewieństwa z nią są osoby prowadzące firmę Usługi Księgowe,
której powierzyła obsługę upadłości Unikatu.

Nie jest to jedyny zarzut ciążący na Bagińskiej -.zamieszana jest też w poświadczenie sfałszowanych weksli. Chodzi o weksle wystawione przez Piotra Bykowskiego w imieniu Invest Banku, którego był w latach 90. prezesem. Miały poręczać transakcje tego banku z Bankiem Staropolskim (upadłym później), który Bykowski też kontrolował. Wystawione zostały in blanco, mogą dotyczyć sumy do pół miliarda złotych.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła Bykowskiemu zarzut ich sfałszowania. Dowodem ma być to, że wystawione zostały z datą 1994 r., a blankiet weksla pochodzi z 1995 r. - wtedy, po denominacji złotówki, zaczęto produkować nowy wzór blankietu.
Tej sprzeczności - między datą na wekslu a datą jego wydrukowania - nie zauważyła Lidia Bagińska, współautorka znanego komentarza do prawa czekowego i wekslowego. W aktach prowadzonej przez prokuraturę sprawy jest wydana przez nią w czerwcu 2001 r. opinia, w której potwierdza wiarygodność weksla.
Jak nam wyjaśnił prokurator Kujawski, Bykowski broni się, mówiąc, że weksle wystawił jako tzw. prokurent Invest Banku i nie musiał nikogo z władz banku o tym zawiadamiać. To wyjaśnia, dlaczego bank nic nie wiedział o wekslach. Twierdzi też, że datę "1994" wpisał omyłkowo. Prokuratura nie daje mu wiary. I zarzuca podrobienie i wprowadzenie do obrotu co najmniej 110 weksli, łącznie opiewających na kwotę do pół miliarda złotych. Część jest w języku polskim, część w angielskim. Ustalono, że wekslem na 28 mln zł dysponuje też powiązana z Bankiem Staropolskim i Bykowskim firma Polskie Towarzystwo Samochodowe.
Tymczasem sprawa zaprzysiężenia Lidii Bagińskiej na sędziego Trybunału Konstytucyjnego nadal tkwi w zawieszeniu. Wybrana została przez Sejm na początku grudnia, z rekomendacji Samoobrony. Zaprzysiężenie - jej i wybranej razem z nią Teresy Liszcz - miało się odbyć w Pałacu Prezydenckim 20. grudnia, ale Kaczyński odwołał spotkanie.
2006-12-19,Katowice sędziowie uniewinnili syna koleżanki
Katowiccy sędziowie uniewinnili syna swojej koleżanki, choć ten przyznał
się przed prokuratorem, że pobił sąsiada.
Krzysztof D. ma 21 lat i jest
synem znanego śląskiego notariusza oraz sędzi Sądu Okręgowego w
Katowicach. Dwa lata temu napił się wódki, a potem wtargnął do
mieszkania swoich sąsiadów. - Wykrzykiwał, że pobije mojego męża. To
był dla mnie szok, bo znam Krzysia od dziecka - wspomina Janina M.
Kilka dni po tym incydencie ktoś urwał wycieraczkę w samochodzie państwa
M. Kiedy mąż pani Janiny wyszedł na parking oszacować straty, został
zaatakowany przez Krzysztofa D. Na oczach kilku świadków mężczyzna
zaczął okładać go pięściami i kopnął w brzuch. Napastnika
powstrzymali dopiero strażnicy miejscy.
Prokuratura oskarżyła 21-latka o zakłócenie miru domowego, groźby
karalne i pobicie. Przyznał się do winy. Stwierdził, że działał pod
wpływem alkoholu. W kwietniu Sąd Rejonowy w Tychach skazał go na dziesięć
miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Adwokat Krzysztofa D. napisał jednak apelację, która trafiła do Sądu
Okręgowego w Katowicach. 1 grudnia D. został uniewinniony. Sąd uznał,
że w jego przypadku nie można mówić o zakłóceniu miru domowego, bo
nim wtargnął do mieszkania M., zapukał do drzwi. Zdaniem sądu nie doszło
także do gróźb karalnych pod adresem sąsiada, bo poszkodowany nie bał
się, że zostaną one spełnione. Co prawda sąd zauważył, że chłopak
pobił sąsiada, ale ten zarzut został umorzony. Zdaniem sądu sąsiad też
wziął udział w bójce, a Krzysztof D. nie był wcześniej karany. Wyrok
jest prawomocny i oznacza, że karta karalności Krzysztofa D. pozostanie
czysta.
Dlaczego sąd był tak miłosierny dla Krzysztofa D.? Okazuje się, że
jego matka Józefa D. jest sędzią i orzeka w wydziale VI odwoławczym,
który zajmuje się apelacjami wyroków wydanymi przez sądy rejonowe.
Sprawa jej syna trafiła do wydziału VII odwoławczego. W wydziałach VI
i VII pracuje raptem kilkunastu sędziów, którzy razem jeżdżą na
szkolenia oraz biorą udział w naradach, kolegiach i zgromadzeniach. - Ci
ludzie siłą rzeczy się znają - mówi jeden z prokuratorów.
Profesor Zbigniew Hołda, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: -
To katastrofa wymiaru sprawiedliwości - mówi. Jego zdaniem katowiccy sędziowie
powinni się wyłączyć z orzekania sprawy, której rozstrzygnięciem
zainteresowana była ich koleżanka. W ostateczności mogli uchylić wyrok
wydany przez sąd w Tychach i skierować sprawę do ponownego
rozpatrzenia. Sędziowie zdecydowali sami zamknąć sprawę, ale
uzasadnienie ich decyzji jest niekonsekwentne. Opinia publiczna ma prawo
mieć wątpliwości co do ich bezstronności. Ten wyrok nie budzi zaufania
- przyznaje prof. Hołda.
Prokuratura już poprosiła o pisemne uzasadnienie wyroku. - Rozważamy
wniesienie kasacji - zapowiada prokurator Tomasz Tadla, rzecznik prasowy
Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Janina M. przyznaje, że po tym wyroku pozbyła się złudzeń, że prawo
jest równe wobec wszystkich. - Jestem przekonana, że gdyby mój syn
wszedł do mieszkania pani sędzi, a potem pobił jej męża, to poszedłby
siedzieć - mówi rozgoryczona kobieta.
Sędzia Józefa D. nie chciała z nami rozmawiać.
ZAWIESZONO SĘDZIEGO Gazeta Prawna
18 grudnia 2006 r. sąd dyscyplinarny pozbawił Włodzimierza
Cz., byłego sędziego Sądu Wojewódzkiego w Częstochowie, prawa do stanu
spoczynku wraz z prawem do uposażenia. Orzeczenie nie jest prawomocne, sędzia
w ciągu 14 dni od otrzymania uzasadnienia będzie mógł się od niego odwołać.
Sędzia został prawomocnie skazany na dwa lata pozbawienia wolności w
zawieszeniu na cztery lata i na 90 tysięcy złotych grzywny, ponieważ w zamian
za łapówkę w wysokości 12 tysięcy dolarów wypuścił z aresztu trzech
podejrzanych złodziei samochodów. W 1995 r. sędzia przeszedł w stan
spoczynku ze względu na stan zdrowia i pobierał 75 proc. pensji czynnego sędziego
sądu okręgowego, czyli ok. 3 tysięcy zł. Gdyby wyrok sądu dyscyplinarnego
uprawomocnił się, Włodzimierz Cz. zostałby pozbawiony sędziowskiej
emerytury, a z racji wieku nie nabyłby prawa do emerytury na warunkach ogólnych.
2006-12-18, Sędzia jechał po pijanemu
Spore kłopoty czekają sędziego Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu.
Zbigniew J. został w piątek zatrzymany przez policję, gdy pijany jechał
samochodem. Dzień wcześniej próbował ukraść kawałek kiełbasy w sklepie
w Stalowej Woli.
Sędzia został zatrzymany w miejscowości Jeziórko, na drodze między
Tarnobrzegiem a Stalową Wolą. - Policjanci otrzymali sygnał, że drogą
porusza się samochód, który stwarza niebezpieczeństwo dla ruchu. Udali
się za nim i usiłowali go zatrzymać. Jechali na sygnale i na światłach,
kierowca wcale jednak nie miał zamiaru się zatrzymać. Dodał gazu i
zabrał się za wyprzedzanie innego auta. Manewr się nie udał i samochód
wpadł do rowu - opowiada Mariusz Skiba, rzecznik podkarpackiej policji.
Kierowcą okazał się Zbigniew J. Odmówił badania alkomatem. - Zapadła
jednak decyzja, że należy mu zbadać krew. Nie chciał się na to zgodzić,
ale mimo to udało się. Krew została przekazana do Instytutu Ekspertyz Sądowych
w Krakowie - dodaje rzecznik.
O zdarzeniu został powiadomiony prezes sądu okręgowego i prokuratura,
która wszczęła śledztwo. Za jazdę po pijanemu sędziemu grozi kara do
dwóch lat pozbawienia wolności. Na dodatek Zbigniew J. prowadził samochód,
nie mając do tego uprawnień. Zatrzymano mu prawo jazdy, gdyż w sierpniu
ubiegłego roku został przyłapany na jeździe pod wpływem alkoholu w
Chełmie. Wtedy również po policję zadzwonił kierowca, który zauważył
dziwnie poruszający się po ulicy samochód tarnobrzeskiego sędziego.
Badania alkomatem wykazały, że Zbigniew J. ma ponad dwa promile alkoholu
w wydychanym powietrzu. Po tym zdarzeniu sędzia został zawieszony w
obowiązkach służbowych i toczy się wobec niego postępowanie
dyscyplinarne.
Jazda po pijanemu to nie jedyna sprawa, z której sędzia będzie się tłumaczył.
W czwartek pracownik jednego z marketów w Stalowej Woli złapał
Zbigniewa J. na próbie kradzieży kiełbasy. - W trakcie zakupów sędzia
schował w rękawie kiełbasę, za którą nie zapłacił. Ochroniarze
zatrzymali go, gdy wyszedł za kasy. Oddał towar i przyznał się, że
zabrał wędlinę bez płacenia za nią. Na miejsce wezwano policjantów,
którzy spisali notatkę służbową, przesłuchali ochroniarza i
powiadomili o wykroczeniu zwierzchnika sędziego - poinformował Mariusz
Skiba.
15.12.06 - BIERZ SPRAWĘ W SWOJE RĘCE - Z lagą na sędziego
Solidna metalowa laska na co dzień pomaga 73-latkowi z Zamościa w poruszaniu.
Wczoraj pomogła mu w popełnieniu przestępstwa - pisze "Dziennik
Wschodni".
Była godzina 9 rano. Starszy pan, Kazimierz S., usiadł na ławce obok
sali rozpraw Sądu Rejonowego przy ul. Akademickiej w Zamościu. - Nie
budził podejrzeń. Siedział wśród kilku osób, a metalową laskę
spokojnie przekładał z ręki do ręki. Zerwał się dopiero, kiedy
zauważył, że sędzia zbliża się do drzwi. Rzucił się w jego
kierunku i uderzył tą rurą. Szczęśliwym trafem, sędzia zrobił krok
do przodu, schylił głowę i dostał w kark - relacjonuje Ireneusz
Gmyz, asesor zamojskiej Prokuratury Rejonowej, który przyszedł napadniętemu
z pomocą. - Chwyciłem napastnika za ręce i z pomocą protokolanta
posadziłem na ławce. Staruszek nie stawiał już oporu, ale rzucił jeszcze
siarczystą wiązankę pod adresem swojej ofiary i całego wymiaru
sprawiedliwości.
- Tłumaczył, że skoro mówią, żeby brać sprawy w swoje ręce, to on
to właśnie zrobił - wspomina Gmyz.
Zanim z głównego budynku sądu do znajdującego się na uboczu bloku
C dotarli ochroniarze, na miejscu była już policja. - Mężczyzna był
spokojny, nie stawiał oporu, nic nie mówił, posłusznie wykonywał
wszystkie polecenia - opowiada komisarz Joanna Kopeć z zamojskiej
policji. Konwojenci nie musieli nawet zakuwać go w kajdanki. Starszy pan
potulnie wsiadł do radiowozu i trafił do policyjnego aresztu. Dlaczego
napadł na sędziego? Będzie to wyjaśniał podczas zaplanowanego na dziś
przesłuchania. Nieoficjalnie "GW" dowiedziała się, że chodzi o sprawę
sprzed 2-3 lat. Mężczyzna miał być wtedy, jak twierdzi - niesprawiedliwie
osądzony przez sędziego. Dziś zostanie mu przedstawiony zarzut. - Czynnej
napaści na funkcjonariusza publicznego z użyciem niebezpiecznego narzędzia.
Za tego rodzaju przestępstwo grozi do 10 lat pozbawienia wolności -
informuje Dorota Kamińska-Piluś, szefowa Prokuratury Rejonowej w Zamościu.
2006-12-07 Prawnicy nie chcą sędziego Czajki
Korporacja prawników nie zgadza się, by w ich szeregach pracował
skompromitowany sędzia Dariusz Czajka, który pogrzebał wiele firm i stworzył
sieć powiązań biznesowych. Wczoraj poparł ich sąd. Przeszłość sędziego
nie przeszkadza jednak innym sędziom uczyć w założonej przez niego szkole.
Dariusz Czajka w latach 90. był przewodniczącym ważnego wydziału upadłościowego
w warszawskim sądzie. To tam decydowano o losach potężnych państwowych
przedsiębiorstw i prywatnych spółek. Wiele z nich zbankrutowało. Niektóre
z upadłości budziły jednak wątpliwości.
Kłopoty sędziego zaczęły się od Centrum Leasingu i Finansów, spółki
leasingującej samochody i maszyny. Czajka w 2001r. współorzekał o jego
upadłości. Potem okazało się, że Kredyt Bank, jeden z wnioskodawców
bankructwa, sprzedał na korzystnych warunkach żaglowiec Europejskiej Wyższej
Szkole Prawa i Administracji. Czajka zakładał tę uczelnię i był jej
kanclerzem.
Szkoła mieści się w budynkach na Pradze Północ po byłej fabryce Leda,
która również zbankrutowała. Co ciekawe, o jej upadłości, a potem
sprzedaży bez przetargu współdecydował sędzia Czajka. To nie koniec.
Budynki kupiła za 600 tys. zł spółka, w której udziały miało
Zrzeszenie Prawników Polskich, a szefem jego warszawskiego oddziału był...
Czajka. W końcu spółka wynajęła budynki uczelni.
Zaradny prawnik miał postępowanie dyscyplinarne. Zarzucono mu m.in. łączenie
funkcji sędziowskiej z działalnością na uczelni i w spółce. W marcu
ubiegłego roku Sąd Najwyższy uznał go za winnego, ale nie usunął go
z zawodu, tylko relegował do pracy poza stolicą. Czajka sam zrezygnował
z togi sędziego.
Teraz chciał ją zamienić na togę radcy prawnego, dzięki której mógłby
występować jako pełnomocnik w większości spraw sądowych. Korporacja
radców nie chce jednak wpisać go na swoją listę, bo jego przeszłość
nie daje rękojmi "należytego wypełniania obowiązków".
Czajka poskarżył się do wojewódzkiego sądu administracyjnego, ale
wczoraj przegrał. Sąd orzekł, że były sędzia nie ma nieskazitelnego
charakteru, który jest niezbędny do wykonywania zawodu prawnika. Sędzia
Dorota Wdowiak przypomniała, że jednym z jego przewinień były
uchybienia przy upadłości CLIF-a. Spółka ta ostatecznie obroniła się
przed bankructwem i chce teraz od sądu 171 mln zł odszkodowania!
Wczorajszy wyrok nie jest prawomocny.
Czajka nadal kanclerzuje uczelni, którą zakładał. Jego przeszłość
nie przeszkadza wykładowcom, w tym sędziom: NSA, Wojewódzkiego Sądu
Administracyjnego w Warszawie, sądu okręgowego oraz sędziemu Andrzejowi
Kryżemu, obecnemu wiceministrowi sprawiedliwości. - Pan minister rozpoczął
działalność dydaktyczną przed laty. Nie miał kontaktów z Czajką i
nie wiedział o jego problemach. Nadal tam wykłada, bo zajęcia ze
studentami uważa za inspirujące - mówi asystent ministra Janusz Kopciński.
Podkreśla, że osoba byłego sędziego nie może rzutować na opinię o
uczelni: - Tam jest zacne grono profesorów z PAN-u.
OPISANE MATACZENIA SĘDZIEGO DARIUSZ
CZAJKA - WARSZAWSKI SĄD GOSPODARCZY
27.11.2006 - akta sądowe kradną sędziowie
Sąd Okręgowy w Szczecinie (Zachodniopomorskie) postanowił aresztować na
trzy miesiące Jarosława A., byłego sędziego, teraz komornika z Gorzowa
Wielkopolskiego, podejrzanego m.in. o usunięcie akt z sądu.
Jarosław A., znany gorzowski komornik, w przeszłości sędzia i prezes
miejscowego sądu rejonowego, jest podejrzany o niedopełnienie obowiązków
i usunięcie dokumentów, którymi nie miał prawa rozporządzać (chodzi
o wyniesienie z sądu akt dziewięciu prowadzonych przez niego spraw
w latach 1988-1998). Zarzuty w tej sprawie postawiono mu w październiku.
Sprawa wyszła na jaw po kradzieży wartego 400 tys. zł mercedesa
komornika. Policjanci z Gorzowa szybko znaleźli samochód. Podczas oględzin
pojazdu odkryli w nim sądowe akta. Zawiadomiona o tym gorzowska
prokuratura wydała nakaz zatrzymania A. Komornik sam zgłosił się na przesłuchanie.
Po wysłuchaniu jego wyjaśnień prokuratura złożyła w gorzowskim sądzie
wniosek o tymczasowe aresztowanie komornika. Sąd uznał jednak, że będzie
on mógł opuścić areszt za poręczeniem majątkowym w wysokości 80
tys. zł. Podejrzany wpłacił poręczenie i wyszedł na wolność.
Nie zgadzając się z takim postanowieniem prokuratura zaskarżyła
je. Sprawę rozpatrzył Sąd Okręgowy w Szczecinie i zdecydował o areszcie.
W międzyczasie śledztwo dotyczące komornika przeniesione zostało do
Prokuratury Okręgowej w Koszalinie, a sam komornik przebywa w szpitalu,
po kilku próbach samobójstwa.
za
Prawo i bezprawie - Fakty w INTERIA.PL
25.11.2006 Sędzia
dla swojej prywaty wykorzystywał stanowisko
Zastępca rzecznika dyscyplinarnego zbada czy sędzia Tomasz Sikora z Oświęcimia
naruszył zasady etyczne i godność sprawowanego urzędu. Z wnioskiem
o wszczęcie postępowania wyjaśniającego wystąpił prezes Sądu Okręgowego
w Krakowie
Sprawa ma związek z wakacjami sędziego w 2002 r. i jego
oskarżeniem o oszustwo właścicielki pensjonatu, która zaoferowała mu
apartament nie spełniający jego oczekiwań. Proces w tej sprawie - na
koszt podatników - toczył się cztery lata i niedawno zakończył się
prawomocnym uniewinnieniem kobiety.
Wiosną 2002 r. sędzia Sikora i jego szwagier zarezerwowali
telefonicznie na dwa tygodnie 3-pokojowy apartament w pensjonacie "Łosoś"
w Międzywodziu. Potem - na żądanie właścicielki - wpłacili 700 zł
zaliczki. Kiedy w lipcu sędzia pojawił się wraz rodziną w pensjonacie,
uznał, że warunki mu nie odpowiadają i zażądał zwrotu zaliczki. Nie
dostał jej. Po powrocie z wakacji sędzia Sikora, orzekający w oświęcimskim
sądzie karnym, złożył doniesienie o oszustwie w tamtejszej
prokuraturze, która przygotowała akt oskarżenia przeciwko Alinie Banaś.
Zarzucono jej, że w celu osiągnięcia korzyści majątkowej wprowadziła
w błąd sędziego Sikorę i jego szwagra, co do warunków pobytu w oferowanych
do wynajęcia pokojach, i co do zamiaru i możliwości wywiązania
się z przedstawionej oferty. Chrzanowski sąd, do którego trafił akt oskarżenia, wydał w tej
sprawie dwa wyroki. Najpierw skazał zaocznie Alinę Banaś w trybie
nakazowym na karę tysiąca złotych grzywny i zwrot 700 zł zaliczki.
Gdy kobieta złożyła sprzeciw, rozpoczął się proces, w którym w roli
oskarżyciela posiłkowego występował sędzia Tomasz Sikora. Aby dotrzeć na
rozprawę do Chrzanowa, Banasiowie musieli pokonać ponad 700 km. Jeździli
kilkakrotnie. Sąd uznał zeznania oskarżonych za wiarygodne, odrzucił natomiast wersję
oskarżycieli posiłkowych, w tym Tomasza Sikory. Fragmenty jego zeznań
określił nawet jako "całkowicie niepoważne" i wskazujące
na tendencje do wyolbrzymiania, koloryzowania i przesady. W maju
tego roku zapadł wyrok uniewinniający Alinę Banaś od oszustwa. Podtrzymał
go krakowski Sąd Okręgowy, który uznał apelację oskarżyciela posiłkowego
- sędziego Tomasza Sikory - "za całkowicie bezzasadną".
19 października Skandaliczna decyzja sądu
Zaskakująca, skandaliczna - tak nieoficjalnie w rozmowach
z RMF FM prokuratorzy oceniają decyzję sądu w małopolskich Myślenicach.
Pijany sprawca wypadku, w którym zginął 16-letni chłopak może wyjść
z aresztu, bo zdaniem sądu nie jest on konieczny.
Sprawca tragedii był pijany. Nie miał też prawa jazdy, bo wcześniej
odebrano mu je za jazdę po pijanemu. Sąd najpierw aresztował Zbigniewa
P. na dwa miesiące. Teraz prokuratura wystąpiła z wnioskiem o przedłużenie
tymczasowego aresztu. Sąd w Myślenicach stwierdził tymczasem, że
mężczyzna nie musi siedzieć w więzieniu.
Sędzia Andrzej Almert decyzję myślenickiego sądu tłumaczy krótko:
Sąd uznał, że odpadła obawa matactwa. Natomiast obawa ukrywania się
wynikająca z zagrożenia surową karą może być zniwelowana
poprzez inne środki zapobiegawcze o charakterze wolnościowym. Sędzia
nie ukrywa, że mężczyzna może uciec, bo za to przestępstwo grozi mu
kara nawet 12 lat więzienia. Najwyraźniej w myślenickim sądzie słów
ministra Ziobry o zdecydowanej walce z pijanymi kierowcami nie
wzięto sobie do serca.
Minister Ziobro, który zna sprawę jest oburzony takim postępowaniem
sądu. Jak dodał, prokurator przygotował już kolejny wniosek o trzymiesięczny
areszt i zamierza go przedstawić sędziemu. Ziobro mówi, że nie
zawaha się przed ostrą krytyką sądu, jeśli ten po raz kolejny do tego
wniosku się nie przychyli. To jednak wszystko co może zrobić. Szkoda,
bo to właśnie Ministerstwo Sprawiedliwości najostrzej wypowiadało wojnę
pijanym kierowcom.
2 października 2006, RMF FM Radio Muzyka Fakty
Korupcja w bielskim sądzie
Zorganizowana grupa przestępcza działała w bielskim wymiarze sprawiedliwości.
Kierował nią sędzia, a do grupy należeli między innymi prokurator oraz
strażnicy więzienni. Członkowie gangu, w zamian za korzystne wyroki brali
łapówki.
Do sądu dyscyplinarnego trafiły wnioski o uchylenie
immunitetu sędziemu i prokuratorowi z rejonu Bielska-Białej. Sędziemu
prokuratura chce postawić m.in. zarzut kierowania zorganizowaną grupą przestępczą.
To pierwszy tego typu przypadek w Polsce.
Możemy już dzisiaj zapowiedzieć, że to postępowanie będzie dotyczyło
znacznie szerszej grupy osób - co najmniej 10 prokuratorów i sędziów oraz 20
innych osób - powiedział w Katowicach zastępca prokuratora generalnego
Jerzy Engelking.
Sędzia miał m.in. przyjmować łapówki - 25 tys. i 3 tys. zł - za korzystny
wyrok i uchylanie środków zapobiegawczych w sprawach gospodarczych. Prokurator
miał się dopuścić przestępstwa powoływania się na wpływy w instytucjach
państwowych. Jak dokładnie działała ta sędziowsko-prokuratorska grupa
przestępcza posłuchaj w relacji katowickiej reporterki RMF Anety Goduńskiej:
18 września 2006r Sędzia ze skazą
Sędzia Ewa Stryczyńska będzie wicedyrektorem Krajowego
Centrum Szkolenia Kadr Sądów Powszechnych i Prokuratury. Ciągnie się za
nią sprawa wypadku sprzed pięciu lat, za który nie odpowiadała przed sądem
karnym - pisze "Gazeta Wyborcza".
Krajowe Centrum to powołana przez Zbigniewa Ziobro instytucja
odpowiedzialna za szkolenie i doszkalanie kadr wymiaru sprawiedliwości
(sędziów, prokuratorów, ich asystentów, referendarzy, kuratorów i ponad
20-tys. armii resortowych urzędników). W przyszłości ma też kształcić
kandydatów na sędziów i prokuratorów, czyli aplikantów. Centrum działa
od 1 września. - To bardzo ważny dzień dla polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Naczelnym celem Krajowego Centrum jest wprowadzenie najwyższych standardów
kształcenia kadr polskich sądów i prokuratur - mówił na jego
otwarciu minister Ziobro.
Informację o nominacji Stryczyńskiej potwierdził "GW"
wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Józefowicz.
Ewa Stryczyńska sędzią została w 1992 r., kilka lat później
minister Hanna Suchocka ściągnęła ją do Ministerstwa Sprawiedliwości na
urzędniczą posadę. Gdy ministrem był Lech Kaczyński, została dyrektorem
departamentu kadr i szkolenia. Od 2002 r. Stryczyńska pracuje jako
wizytator (ocenia pracę innych sędziów) w warszawskim sądzie
okręgowym. W styczniu tego roku z rekomendacji prezydenta Lecha
Kaczyńskiego weszła do Krajowej Rady Sądownictwa, instytucji stojącej na
straży sędziowskiej niezależności i niezawisłości. Media
przypomniały wtedy o wypadku, którego sprawcą była w 2001 r.,
gdy pracowała jako dyrektor w ministerstwie. W wypadku ucierpiały
cztery osoby. Prokuratura chciała Stryczyńską postawić przed sądem
karnym. Chronił ją jednak immunitet. Sąd dyscyplinarny go nie uchylił.
Sędzia mogła jednak oświadczyć przed nim, że chce się poddać
odpowiedzialności karnej. Nie zrobiła tego. Skończyło się na upomnieniu i obniżeniu
wynagrodzenia przez trzy lata. Rzecznik prezydenta pytany, dlaczego Lech
Kaczyński nominuje Stryczyńską, odparł: - Pan prezydent ma do pani sędzi
zaufanie.
2006-09-07 Sąd
tarnowski przyznaje się do błędów
Jerzy Buszta z Łancuta prawie trzy lata walczy o zwrot auta, które mu
skradziono. Do tej pory nie może go odzyskać, bo samochód był... dowodem w
śledztwie.
- Teraz auto mogę oddać tylko na złom. Opieszałość wymiaru
sprawiedliwości mnie poraża - złości się Jerzy Buszta. Forda sierrę
skradziono mu w październiku 2003 r. Po kilku miesiącach, w maju 2004
r., samochód odnaleźli w Tarnowie tamtejsi policjanci. Ford trafił na
policyjny parking i do dzisiaj tam stoi, bo auto było dowodem rzeczowym
przeciwko trzem paserom. W fordzie poprzebijano numery silnika, wymieniono
instalację gazową i skrzynię biegów. - Przez wiele miesięcy dzwoniłem
do tarnowskiej prokuratury i pytałem, kiedy odzyskam auto. Mówiono mi,
że nie ma na to szans, bo ford jest dowodem w śledztwie - opowiada Jerzy
Buszta.
Prokuratura Rejonowa w Tarnowie wydała postanowienie o zabezpieczeniu
forda. Dopiero w listopadzie 2005 r. skierowała do sądu akt oskarżenia
przeciwko paserom. - Śledztwo trwało tak długo, bo nie mogliśmy się
doczekać od biegłego opinii kryminalistycznej. Dotarła dopiero w 2005
r. Wcześniej sprawa była zawieszona - twierdzi Elżbieta Potoczek-Boro,
zastępca prokuratora rejonowego w Tarnowie. Choć prokuratura, na czas
prowadzenia śledztwa, mogła oddać samochód Buszcie, to jednak tego nie
zrobiła. - Bo auto składało się z części, które nie były własnością
mieszkańca Łańcuta - przekonuje Potoczek-Boro.
W styczniu br. tarnowski sąd skazał paserów na kary więzienia w
zawieszeniu. Pięć miesięcy później wydał postanowienie o zwrocie
dowodów rzeczowych. Sąd przyznaje, że było ono bardzo niejasne, bo
wynikało z niego, że Jerzy Buszta może odzyskać samochód, ale niektóre
elementy auta mają wrócić do jednego z... paserów, bo kupił je
legalnie. - Początkowo myślałem, że będę musiał się podzielić
fordem z przestępcą, bo tak odczytałem treść postanowienia sądu - mówi
Buszta. Nie dość, że było ono nieprecyzyjne, to Buszta otrzymał je
dopiero pod koniec... sierpnia. Na odwołanie nie miał już szans. - A co
gorsza, postanowienie nie precyzuje, kiedy mam odebrać auto - dodaje
mieszkaniec Łańcuta.
Marek Długosz, rzecznik Sądu Okręgowego w Tarnowie, przyznaje, że w sądzie
doszło do zaniedbań. - Wyjaśniamy, dlaczego postanowienie wysłano tak
późno. Na pewno od winnych wyciągniemy konsekwencje - zapowiada Długosz.
Kolejną pomyłką sądu było to, że Buszty nie powiadomiono, że może
być stroną w procesie przeciwko paserom. - Panu Buszcie wysłaliśmy
pismo, by złożył zażalenie - mówi rzecznik. - Ale, czy Jerzy Buszta
może w międzyczasie odebrać samochód? - pytamy. - Nie, bo
postanowienie o zwrocie samochodu jest nieprawomocne - odpowiada sędzia Długosz.
- To po co mam się żalić? Ja już auta nie zamierzam odbierać. Teraz
jest warte 500 zł, a kupiłem je za 7 tys. zł. Więcej zapłacę za
transport, nie mówiąc już o naprawie samochodu, bo przez prawie trzy
lata pewnie go rdza zżarła. Będę skarżył wymiar sprawiedliwości za
opieszałość postępowania - twierdzi Jerzy Buszta.
- Mieszkaniec Łańcuta został skarcony przez złodzieja i przez państwo.
W kodeksie karnym z 1998 r. muszą się znaleźć zapisy, że prokurator
jest zobligowany do zwrotu dowodu rzeczowego poszkodowanemu, jeżeli wcześniej
został on właściwie zabezpieczony. Teraz prokuratur może oddać dowód,
ale nie musi, robi łaskę poszkodowanej osobie. Pokrzywdzonego nie można
karać po raz drugi - komentuje prof. Marian Filar, karnista z
Uniwersytetu im. M. Kopernika w Toruniu.
- Jerzy Buszta ma prawo domagać się na drodze cywilnej odszkodowania od
Skarbu Państwa. Ale są to sprawy, które ciągną się niekiedy latami -
dodaje mecenas Bolesław Stoecker. - Sąd i prokuratura w trakcie postępowania
może oddać auto poszkodowanemu zastrzegając, że nie sprzeda go. Nie
wiem, dlaczego tak nie zrobiono w Tarnowie - mówi Tomasz Mucha,
wiceprezes rzeszowskiego Sądu Rejonowego. - Nawet, jeżeli w samochodzie
znajdują się części, które nie należą do poszkodowanego, to
prokurator mógł wystąpić o naprawienie szkody przez oskarżonego - uważa
Jacek Żak, prokurator rejonowy w Dębicy.
Ale Jerzy Buszta całkowicie stracił nadzieję. - Autem niech się
wypchają. Mnie złom nie jest do niczego potrzebny.
- Pan Buszta może nas skarżyć za przewlekłość postępowania - mówi
Elżbieta Potoczek-Boro.
Czwartek, 7 września (05:51) Zabił, ale nadal może
oskarżać
O bulwersującym wyroku Sądu Okręgowego w Katowicach pisze
"Dziennik".
Po 11 latach od spowodowania po pijanemu wypadku, w którym zginął
człowiek, prokurator z Jaworzna został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu
na 3 lata.
Sąd pozwolił mu jednak dalej pracować w zawodzie. Prokurator przestępca
wciąż może oskarżać innych. Sąd dyscyplinarny udzielił mu tylko nagany.
W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia tak podbudowywał swoją decyzję:
"Gdyby prokurator został oskarżony o przyjęcie łapówki, fałszowanie
akt, to takie zachowanie zagrażałoby praworządności i zachodziłaby
obawa, że będzie niewłaściwie wykonywał swoje obowiązki. Jednak nieumyślne
przestępstwo, jakiego się dopuścił nie ma związku z wykonywaną pracą
i nie zagraża jej właściwemu wykonywaniu".
Kiedy "Dziennik" chciał zapytać sędziego, jak uzasadni taki
wyrok na piśmie, przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości wyszedł tylnym wyjściem,
a rzeczniczka sądu powiedziała, że i tak wszyscy sędziowie mają
zakaz rozmawiania z prasą.
"Prawo" według olsztyńskich sędziów
Olsztynianin napisał do prezydenta miasta, że jego urzędnik jest ignorantem i
pseudofachowcem. Krytykowany urzędnik wytoczył obywatelowi proces. I wygrał -
pisze "Gazeta Wyborcza".
Olsztyńskiego prawnika (nie chce ujawniać nazwiska) zirytowało to, co w
lokalnej gazecie mówił miejski urzędnik odpowiedzialny za sygnalizację
świetlną. - Krytykował zieloną falę, argumentując, że przez nią kierowcy
zanadto się rozpędzają - opowiada prawnik. - Napisałem prezydentowi, co
myślę o takich urzędnikach.
W liście padło: "Widzę, że zatrudnia Pan na tym stanowisku ignoranta, i
dlatego sugeruję, aby powołać jakiegoś rozsądnego człowieka, nie potrzeba
zatrudniać pseudofachowca z kierunkowym wykształceniem na stanowisku, który
tworzy kolejne przeszkody, aby co roku nam się gorzej jeździło".
Podpisał się nazwiskiem i dodał "Zatroskany obywatel miasta i codzienny
kierowca".
Zamiast odpowiedzi dostał od urzędnika, którego krytykował, Zbigniewa Gustka,
prywatny akt oskarżenia. Proces był niejawny. Wczoraj zapadł wyrok: petent ma
pisemnie przeprosić urzędnika, oddać mu 300 zł kosztów procesu i wpłacić
1000 zł na PCK. Ponieważ sąd warunkowo umorzył postępowanie na rok, w tym
czasie petent musi się liczyć ze słowami, bo jeśli kogokolwiek urazi, sąd
może odwiesić sprawę z urzędnikiem i ukarać go surowiej. Uzasadnienie
wyroku było utajnione.
Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego: - Ten wyrok daje ludziom czytelny
sygnał: siedź cicho, nie krytykuj władzy, bo będziesz miał kłopoty.
Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka porównuje ten wyrok do
czwartkowego orzeczenia w procesie minister Zbigniew Wassermann kontra emerytka
17-08-2006 - Skandal w gliwickim sądzie. Skorumpowany sędzia
Mirosław P. z Sądu Okręgowego w Gliwicach wypuścił na wolność
oszusta i sfałszował postanowienie w tej sprawie. Uwolniony mężczyzna
natychmiast uciekł za granicę. Prokuratura udaje że bada, czy sędzia wziął
od niego łapówkę, do czego nawet idiota przecież się nie przyzna :-)
Sędzia Mirosław P. został już zawieszony w czynnościach służbowych
i nie przychodzi do pracy. Katowicka prokuratura chce mu przedstawić zarzuty
przekroczenia uprawnień oraz sfałszowania postanowienia o uchyleniu
aresztu. Wobec sędziego wszczęto także postępowanie dyscyplinarne -
potwierdza sędzia Krystyna Hadryś, wiceprezes gliwickiego sądu. Nazwisko
Mirosława P. wypłynęło w prowadzonym w Katowicach śledztwie dotyczącym
okoliczności uwolnienia aresztowanego biznesmena Romana W. Był on właścicielem
sieci lombardów, w których złodzieje sprzedawali kradziony sprzęt. W 2002 r.
mężczyzna próbował uciec z Polski. Policja zatrzymała go wtedy na przejściu
granicznym, a gliwicka prokuratura przedstawiła 11 zarzutów: fałszowania
dokumentów, wyłudzania kredytów i oszustw podatkowych na ponad 4 mln zł.
Roman W. trafił do aresztu. Po pięciu miesiącach odsiadki sędzia Mirosław
P. nieoczekiwanie wypuścił go jednak na wolność głupio uzasadniając:
- Idziemy w kierunku Unii Europejskiej. Ten człowiek siedział wystarczająco
długo - ciekawe dla kogo ten kit?
Śledczy dotarli do osób, które zeznały, iż Roman W. chwalił się im,
że zapłacił za uchylenie aresztu.
- Niestety, nie możemy zakończyć tego wątku bez przesłuchania biznesmena, a
ten zapadł się pod ziemię - mówi osoba znająca kulisy śledztwa. Zaraz po
wyjściu z aresztu Roman W. uciekł bowiem z Polski.
Prokuratura chcąc nie chcąc wydała za nim międzynarodowy list gończy i jego
dane personalne oraz zdjęcie trafiły do bazy Interpolu oraz na wszystkie
europejskie przejścia graniczne. Śledczy nie mają jednak żadnych wątpliwości,
że sędzia P. uwalniając biznesmena, sfałszował wydane przez siebie
postanowienie w tej sprawie. Prokuratura nie chce ujawnić, na czym miało ono
polegać. Wiadomo tylko, że różni się ono od tego, co sędzia ogłosił
podczas posiedzenia w sądzie.
- Mogę tylko powiedzieć, że złożyliśmy wniosek o uchylenie chroniącego sędziego
immunitetu. Chcemy mu bowiem przedstawić zarzuty - stwierdził wczoraj
prokurator Tomasz Tadla, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach.
Nieoficjalnie wiadomo, że chodzi o zarzuty przekroczenia uprawnień oraz fałszowanie
dokumentów. Skorumpowanemu sędziemu grozi za to kara pięciu lat więzienia.
Według naszych informacji trzy tygodnie temu sąd dyscyplinarny uchylił sędziemu
immunitet. Na razie jednak prokuratura nie wezwała sędziego na przesłuchanie,
ponieważ decyzja niby nie jest prawomocna, a wiadomo, sędzia jest ponad prawem.
Z Mirosławem P. nie można się skontaktować. W sekretariacie V wydziału
karnego, w którym pracuje, powiedziano, że przebywa na bezterminowym
urlopie.
- Nie wolno nam podawać prywatnych numerów telefonów sędziów - stwierdziła
kierowniczka sekretariatu.
W przeszłości sędzia Mirosław P. był już karany dyscyplinarnie. W 2003 r.
dostał naganę za to, że przez ponad rok pisał ośmiostronicowe uzasadnienie
wyroku. Dwa lata wcześniej zasłynął jako korporacyjny obrońca
skorumpowanego wiceprezesa Sądu Okręgowego w Katowicach Andrzeja H., którego
bronił przed sądem dyscyplinarnym. To już drugi sędzia z Gliwic, któremu
prokuratura chce w przedstawić zarzuty, ale w tym mafijnym środowisku to
nierealne.
Kilkanaście dni temu do sądu trafił wniosek o odebranie immunitetu sędziemu
Leszkowi Guzie. Orzekał on w procesie, który MTK wytoczyły firmie
ubezpieczeniowej. Zdaniem śledczych przesłuchał on świadków, którzy
ostrzegali, że hala wystawowa MTK jest uszkodzona i w każdej chwili może się
zawalić. Sędzia nie zawiadomił jednak o tym nadzoru budowlanego. Kilka
tygodni po zakończeniu procesu hala runęła, grzebiąc 65 osób.
Marcin Pietraszewski - www.gazeta.pl ©
Agora SA
11.08.2006r. Karę 1,5 roku więzienia w zawieszeniu
na dwa lata i 100 tys. zł odszkodowania w ramach naprawienia szkody
wymierzył Sąd Rejonowy w Grójcu byłemu ministrowi sprawiedliwości
Markowi Sadowskiemu.
Były minister został oskarżony o spowodowanie wypadku drogowego,
w którym mieszkanka Białobrzegów doznała kalectwa.
Proces Sadowskiego toczył się po raz drugi. W grudniu ubiegłego
roku został on skazany przez grójecki sąd na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu
na 3 lata, grzywnę w wysokości 15 tysięcy złotych i nawiązkę
dla pokrzywdzonej w wysokości 100 tysięcy złotych. W kwietniu
tego roku wyrok został uchylony przez Sąd Okręgowy w w Radomiu.

Krakowskiej prokuraturze udało się doprowadzić do odzyskania przez prawowitych właścicieli kamienicy w centrum Krakowa wyłudzonej na podstawie sfałszowanego testamentu. Krakowski sąd unieważnił swoje postanowienie sprzed 10 lat, oddające kamienicę przy ul. Jabłonowskich w ręce mężczyzny, który posłużył się sfałszowanym testamentem. Dwupiętrowa nieruchomość warta jest dziś co najmniej kilka milionów złotych. Sprawa odbiła się głośnym echem w Krakowie, gazety kilkakrotnie ją opisywały. Wszystko zaczęło się na początku lat 90., gdy w krakowskim sądzie zjawił się Jan O. przedstawił kserokopię testamentu sporządzonego w 1966 r. w Anglii. Na jego podstawie majątek po zmarłej w Anglii Jadwidze R. miał dziedziczyć jej siostrzeniec, czyli właśnie Jan O. W 1992 r. sędzia Piotr Głowacki uznał za prawomocny ten testament, istniejący tylko w formie kserokopii. Dokument od początku budził wątpliwości lokatorów. Nawet z odbitki widać było, że Jadwiga R. zapisała swój majątek Anieli S., także mieszkającej na Wyspach Brytyjskich. Tymczasem na kserokopii w polu, gdzie widniała przekątna linia uniemożliwiająca jakiekolwiek wpisy, został dołączony odręczny dopisek, że Jadwiga R. zmienia swoją wolę na korzyść siostrzeńca. - Widać było gołym okiem, że został "wkserowany". Nawet charakter pisma był inny - mówi Janusz Poprawa, jeden z lokatorów, który walczył o przywrócenie kamienicy prawowitym właścicielom. Jan O. zapewniał, że Aniela S., która w pierwotnej wersji miała zapisany spadek - nie żyje. - Nam udało się w kilka dni ją odnaleźć, co było bardzo proste - opowiada Marek Kęskrawiec, były dziennikarz "Newsweeka", który przed pięcioma laty opisał cała historię na łamach tygodnika. Tymczasem nowy właściciel zaczął drastycznie podnosić czynsze, próbował też wymeldować niektórych mieszkańców. Zdesperowani lokatorzy zawiadomili prokuraturę o oszustwie, ale ta przyznawała, że sąd został wprowadzony w błąd i... sprawę umarzała. Najpierw z powodu przedawnienia, potem - bo "nie stwierdziła znamion czynu zabronionego". Lokatorzy jednak nie ustąpili. Po kolejnej ich skardze prokuratura wystąpiła w końcu do sądu o unieważnienie postanowienia przyznającego spadek Janowi O.Walka przed sądem trwała pięć lat. Wczoraj sędzia Mateusz Olszewski nie miał wątpliwości, że testament został sfałszowany. - Gdyby dopisek rzeczywiście sporządziła Jadwiga R., miałaby wtedy 86 lat. Tymczasem biegły, który badał charakter pisma, stwierdził, że fragment nakreślony został przez osobę młodszą - podkreślał, uchylając sądowe postanowienie z 1992 r. Uznał, że spadkobierczynią jest Aniela S. - Wreszcie sprawiedliwości stało się zadość - nie krył radości po werdykcie sądu Janusz Poprawa.Po publikacji "Newsweeka" nie wszczęto żadnego postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego, który w 1992 roku wydał postanowienie przyznające Janowi O. prawo do spadku. Ówczesne kierownictwo sądu tłumaczyło, że można je wszcząć w ciągu trzech lat od czynu, a ten okres już minął. Tymczasem sam sędzia Głowacki wytoczył dziennikarzowi "Newsweeka" sprawę o naruszenie dóbr osobistych. Reporter wygrał w pierwszej instancji. - Uzasadnienie było miażdżące dla powoda i krakowskiego sądu. Ale rok temu sąd apelacyjny po odwołaniu sędziego, ku mojemu zaskoczeniu, zmienił wyrok na jego korzyść - mówi Marek Kęskrawiec. Były reporter "Newsweeka" musiał przeprosić sędziego za naruszenie jego dóbr.
za www.gazeta.pl
06-07-2006 Sędzia, który
orzekał stronniczo wreszcie sam stanie przed sądem.
Wszczęto wreszcie postępowanie dyscyplinarne wobec sędziego z Sądu Okręgowego
w Lublinie. Zarzut oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa procesowego i
materialnego przedstawił zastępca rzecznika dyscyplinarnego Walentyna
Łukomska-Drzymała sędziemu z lubelskiego Sądu Okręgowego.
"Gazeta" ustaliła, że chodzi o sędziego Macieja Kielasińskiego.
Przedstawiono mu cały katalog przewinień służbowych przy wydawaniu wyroków
w latach 2003-2005.Wyroki sędziego trafiały do Sądu Apelacyjnego, który
zauważając błędy, kierował sprawy do ponownego rozpatrzenia. W końcu
prezes Sądu Apelacyjnego w Lublinie Kazimierz Postulski stracił cierpliwość.
Z jego inicjatywy kolegium sądu bez sprzeciwu podjęło uchwałę o skierowaniu
sprawy Kielasińskiego do zastępcy rzecznika odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Sędzia Łukomska-Drzymała wczoraj podjęła decyzję o przedstawieniu Kielasińskiemu
zarzutów i wszczęciu wobec niego postępowania dyscyplinarnego. Grozi mu za to
od upomnienia do wydalenia z zawodu.
- Dla wszystkich sędziów jest to przykra
sprawa. Całe środowisko czuje się napiętnowane - komentuje prezes
lubelskiego Sądu Okręgowego Teresa Czekaj.
Za jej kadencji to pierwsza sprawa
dyscyplinarna. Sędzia Kielasiński w IV Wydziale Karnym Sądu Okręgowego w
Lublinie orzeka od 1998 roku. Trafiały do niego najpoważniejsze sprawy: dotyczące
zabójstw, napadów, przestępstw narkotykowych. Wcześniej przez dziesięć lat
pracował w lubelskim Sądzie Rejonowym. Teraz jego sprawa trafi do Sądu Najwyższego.
Tam wyznaczony zostanie sąd, który będzie prowadził postępowanie
dyscyplinarne. Rzecznik dyscyplinarny zarzuca sędziemu Z że
bezpodstawnie stosował tymczasowe aresztowanie, wydał wyrok w trybie
dobrowolnego poddania się karze, choć oskarżeni wcale tego nie chcieli. W
innym przypadku orzekł karę wyższą od zaakceptowanej przez strony. Wyrokując
w sprawie narkotykowej, powołał się na nieaktualną ustawę. Dokonywał
lakonicznych, a wręcz pobieżnych ustaleń faktycznych, pomijał istotne
dowody, nie wzywał świadków. Powoływał się też na zeznania, które nie
zostały ujawnione na rozprawie. Innym razem orzekając karę grzywny, wskazał
złą podstawę prawną.
Sędzia z przeszłością
Sędzia Maciej Kielasiński miał
już na swoim koncie poważne przewinienia zawodowe. W 2001 roku razem z dwoma
innymi sędziami przyznał absurdalne odszkodowanie. Jan H. z Włodawy za niesłuszne
skazanie dostał ponad 22 tys. zł, choć nie przesiedział w więzieniu ani
jednego dnia. Mężczyzna został skazany na 600 zł grzywny za zniesławienie a
później uniewinniony przez Sąd Najwyższy. Skandaliczny wyrok bardzo szybko
się uprawomocnił, bo prokuratura się od niego nie odwołała. Jan H. dostał
pieniądze, których sąd nie mógł już odzyskać. Ówczesny prezes Sądu Okręgowego
zwrócił się o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, które jednak z
powodu przedawnienia sprawy zostało umorzone.
Jednak sędzina oskarżona o łapówkarstwo na proces poczeka na wolności
- czyli na pewno będzie starał się wpłynąć na to dochodzenia.
Sędzia Grażyna Zielińska z Suwałk, główna oskarżona w
sprawie korupcji w suwalskim wymiarze sprawiedliwości, pozostanie na wolności.
Sąd Okręgowy w Łomży oddalił w zażalenie prokuratury na wyjście sędzi
z aresztu - poinformowano w prokuraturze.
Sędzia Zielińska (prokuratura wydała zgodę na podawanie danych osobowych sędzi)
wyszła z aresztu przed tygodniem po wpłaceniu 20 tys. zł kaucji. Tak
zdecydował Sąd Rejonowy w Łomży, a dziś Sąd Okręgowy to postanowienie
podtrzymał. Rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku Janusz Kordulski
argumentował złożenie przez prokuraturę zażalenia na wyjście sędzi z
aresztu tym, że - zdaniem prokuratury - wciąż istnieje konieczność
zabezpieczenia prawidłowego toku postępowania w sprawie, również na etapie sądowym
- mimo, że w sprawie jest już akt oskarżenia. Sąd Okręgowy w Łomży tych
argumentów nie podzielił, dlatego w procesie sędzia będzie odpowiadać z
wolnej stopy.
Akt oskarżenia w sprawie trafił już do sądu. Proces będzie się toczył w Sądzie
Rejonowym w Łomży. Tak zdecydował Sąd Najwyższy, który oddalił wniosek sądu
w Łomży, który chciał, by go wyłączyć z prowadzenia tej sprawy.
W sprawie dotyczącej korupcji w suwalskim wymiarze sprawiedliwości oskarżonych
jest 17 osób.
Oprócz sędzi Zielińskiej, także dwóch adwokatów. Wszyscy
oskarżeni mają w sumie ponad 50 zarzutów.
Sędzia Grażyna Zielińska odpowie przede wszystkim za przyjmowanie łapówek w
latach 2000-2005. Według prokuratury, kwoty wahały się od jednego do czterech
tysięcy złotych za korzystne rozstrzygnięcia w sądzie, m.in. zawieszenie
wykonania kary czy uchylenie aresztu. Sędzi zarzucono też ujawnienie tajemnicy
służbowej - pytań na aplikację sędziowską. Do wszystkich zarzutów sędzia
nie przyznaje się.
Zamieszani w proceder dwaj suwalscy adwokaci odpowiedzą przed sądem m.in. za płatną
protekcję, czyli powoływanie się na wpływy w suwalskim sądzie i
podejmowanie się pośrednictwa w załatwieniu, za pieniądze, złagodzenia
wyroku lub uchylenia tymczasowych aresztów.
Wśród oskarżonych jest też dwóch lekarzy, którym zarzucono poświadczenie
nieprawdy w zaświadczeniu lekarskim oraz w historii choroby, wykorzystanych
potem w sądzie.
Pozostałe osoby to dający łapówki i zamieszani w działalność przestępczą
na wschodniej granicy. Prokuratura postawiła im m.in. zarzuty działania w
zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się przemytem z Litwy
papierosów i alkoholu.
za 4lomza.pl Regionalny Portal

Sędzia Małgorzata K. i sędzia Marta G. to siostry. Mieszkają obok siebie w podjarosławskiej wsi, mają wspólną drogę i o nią od ubiegłego roku toczą bój, w który angażują policję i prokuraturę .
Robert Matusz, rzecznik jarosławskiej policji, wyciąga stertę papierów. Wszystko to notatki z interwencji policji u sióstr K. i G. Ostatnio policjanci jeździli do nich prawie codziennie: 8 maja. Interwencja w sprawie samochodu, który tarasuje drogę do domu sędzi K. 9 maja. Pełnomocnik sędzi K. wzywa policję do rzekomego uszkodzenia ogrodzenia przez sędzię G. 12 maja. Pełnomocnik K. alarmuje, że G. rozsypuje skażony gruz na drodze dojazdowej bez jej zgody. 13 maja. K. dzwoni, że sędzia G. zasypuje wykop wzdłuż ogrodzenia tym rzekomo skażonym gruzem. Zgodnie z przepisami policyjne notatki z tych wizyt trafiają na biurko miejscowego prokuratora. Piotr Balicki z Prokuratury Rejonowej w Jarosławiu większość zgłoszonych spraw umarza. Zapowiada, że ostatnie też spotka taki los.
- Zarzuty są wyssane z palca - ocenia i wyjaśnia, że sędzia G. płot naprawiała, gruzem utwardzała drogę, rów zasypywała tylko po swojej stronie itp., itd. Chociaż by chciał, szybko się sędzi K. nie pozbędzie. W sprawie gruzu odwołała się do prokuratora okręgowego, bo uważa, że Balicki jest stronniczy, a policja nie zajęła się sprawą jak należy.
- Przepisy wymagają przesłuchania pokrzywdzonej, a ta na wezwania się nie stawia, dlatego muszę wszcząć śledztwo. Bez wysłuchania strony sprawy nie mogę od razu umorzyć. Zamiast nad ważnymi rzeczami pracuję nad bzdurami - mówi Balicki. Konflikt między paniami sędziami stał się tak głośny w Jarosławiu, że prezes Sądu Okręgowego w Przemyślu wezwał obie na rozmowę. Prosił, by zaniechały sporu. Obiecały poprawę. Widać ją u pani G., przestała wzywać policję, ale K. słowa nie dotrzymała. Prezes sądu wystąpił do rzecznika dyscyplinarnego o ukaranie obu kobiet. Ten już zbiera dane z policji o liczbie i zasadności interwencji u K. i G. Sprawdza też przeszłość kryminalną pełnomocnika pani K., bo są podejrzenia, że mógł być karany. Janusz Dymek, komendant jarosławskiej policji, szykuje z kolei wniosek do sądu o ukaranie sędzi K. za nieuzasadnione wezwanie funkcjonariuszy do rodzinnego nieporozumienia. Policjanci, którzy udali się kilka dni temu na interwencję, zostali odprawieni z kwitkiem. Małgorzata K., która pracuje w przeworskim sądzie, nie chce rozmawiać o konflikcie.
- Radzę nie mieszać się w moje sprawy - ostrzega. Marta G. orzekająca w Sądzie Okręgowym w Przemyślu też nie chce sprawy komentować. Jaka kara dla sędziego? Rzecznik dyscyplinarny Sądu Okręgowego w Przemyślu, jeżeli uzna zarzuty za zasadne, może skierować sprawę do sądu dyscyplinarnego. Może zakończyć się ona dla sędziego karą od upomnienia przez naganę, usunięcie z zajmowanej funkcji, przeniesienie do sądu w innej miejscowości, aż do wydalenia z zawodu. Sędzia nie może awansować na wyższe stanowisko i odzyskać swojej funkcji przez pięć lat w przypadku usunięcia z funkcji albo przeniesienia w inne miejsce. Dla "Gazety": Lucyna Oleszek, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Przemyślu - Zachowanie obu pań urąga godności sędziego. Ośmieszają one nie tylko siebie. Ich spór jest po prostu irracjonalny i kompromituje wymiar sprawiedliwości. Takie zachowanie zasługuje na potępienie, dlatego wystąpiliśmy do rzecznika dyscyplinarnego o ukaranie obu sędzi. Mają prawo domagać się rozwiązania swoich spraw majątkowych, ale powinny to robić przed sądem powszechnym, a nie angażować policję i prokuraturę w rodzinny konflikt.
03.03.2006 06:12
Nie ma mocnych na skorumpowanego sędziego.
Kamera, drobne sumy w gotówce, wizyta w agencji towarzyskiej. Przez lata
za takie prezenty wałbrzyski sędzia sprzedawał wyroki. Jest nietykalny, bo
sąd dyscyplinarny nie uchylił mu immunitetu.
Sędzia Józef Zdobylak przez lata sądził w Wydziale Karnym Sądu Okręgowego
w Świdnicy. W czerwcu 2002 roku wypuścił z aresztu Marka N. ps. Jaguar,
niebezpiecznego bandytę, który od lat terroryzował mieszkańców Wałbrzycha.
"Jaguar" był wcześniej karany m.in. za rozboje i wymuszenia -
donosi "Rzeczpospolita".
Legnicka prokuratura podejrzewa, że w zamian za przychylność przestępca opłacił
wizytę sędziego w agencji towarzyskiej. Zaraz potem zapadł się pod ziemię.
Sędzia Zdobylak w liście do redakcji przyznał się do kontaktów ze środowiskiem
Marka N. i potwierdził wizytę w agencji. "Nie potrafię odtworzyć
przebiegu pobytu w owym przybytku" - pisze. Twierdzi, że został tam
sprowadzony podstępem, prawdopodobnie po dodaniu do napoju środków
psychotropowych. "Jest mi niezmiernie wstyd, że swoim zachowaniem naraziłem
na szwank własną reputację i sprawiłem przykrość rodzinie i
znajomym" - pisze.
Z ustaleń "Rzeczpospolitej" wynika, że Zdobylak nie wypuściłby
gangstera, gdyby kilka lat wcześniej sąd dyscyplinarny uchylił mu immunitet
sędziowski. W 1999 roku domagała się tego wrocławska prokuratura, która
chciała mu postawić zarzuty korupcji i wyłudzenia pralki oraz odkurzacza.
Sąd dyscyplinarny zaatakował prokuraturę. Podważył wiarygodność zeznań
świadków, uznając, że ich opowieści są odwetem za surowe wyroki wydawane
przez sędziego. Nie uwierzył także w zarzuty wyłudzenia.
"Cała
sytuacja jest zresztą na tyle niewiarygodna, że aż absurdalna (doświadczony
sędzia świadomie wyłudza przedmioty w sklepie ze z góry powziętym
zamiarem niespłacenia rat - red.)" - napisał w uzasadnieniu. Przesłuchanie
córki sędziego uznał za niedopuszczalne i nietaktowne, podobnie jak
przeszukanie mieszkania Zdobylaka i jego domku na działce.
- Owszem, nie uważaliśmy Zdobylaka za kryształowego człowieka. Ale
wszystkie wątpliwości, jakie się pojawiały, tłumaczyliśmy na jego korzyść
- mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" sędzia Antoni Kapłon, który
przewodniczył sądowi dyscyplinarnemu.
Kontakty sędziego z półświatkiem wyszły na jaw przypadkiem. We wrześniu
1995 roku patrol policji podjął próbę schwytania poszukiwanego listem gończym
wałbrzyskiego przestępcy. W mieszkaniu, w którym miał się ukrywać ścigany,
policjanci zastali Józefa Zdobylaka. Razem z nim dwóch miejscowych opryszków
wielokrotnie karanych za drobne przestępstwa.
Dlaczego sędzia zadawał się z mętami? - Kiedyś
zwierzył się jednemu z kolegów, że źle się czuje w świecie prawników,
sędziów. Że prawdziwy świat jest tam, na ulicy -mówi jego dawny znajomy.
Próbując odnaleźć sędziego, który od niedawna jest w stanie spoczynku
(na emeryturze), dziennikarze "Rz" zapytali grupkę drobnych pijaczków
pod sklepem na największym osiedlu w Wałbrzychu. - Józek? Kiedyś tutaj
razem rządziliśmy - stwierdził jeden z nich. I z pamięci podał dokładne
namiary mieszkania sędziego.
Czy
niedouczona sędzi zapłaci i odpowie za swoje błędy? Dorota Wilk www.gazeta.pl
Kontrowersyjny wyrok ws. sędzi we Wrocławiu
Była sędzia wydziału cywilnego wrocławskiego Sądu Rejonowego - Marianna
K. - nie zapłaci z własnej kieszeni 100 tysięcy złotych odszkodowania na
rzecz Skarbu Państwa. Sędzia wydawała wyroki dotyczące licytacji majątków
upadających przedsiębiorstw. Kilka z nich wydała z naruszeniem prawa. Tak orzekł Sąd Najwyższy i przyznał jednemu z inwestorów 100-tysięczne
odszkodowanie. Skarb państwa domagał się zwrotu tej kwoty. Sędzia nie zapłaci
jednak odszkodowania, ponieważ nie udowodniono jej, że celowo naraziła Skarb
Państwa na straty.
Trudno przypisać pozwanej to, że chciała wyrządzić szkodę swoim postępowaniem,
a także że przewidywała, że taka szkoda wystąpi i godziła się na nią. Ta
szkoda wyniknęła z winy nieumyślnej pozwanej - mówiła sędzia prowadząca
sprawę. Dlatego zdaniem sądu, sędzia Marianna K. powinna zapłacić karę
tylko w wysokości swoich trzech ostatnich pensji o czym mówi prawo pracy.
Po tej lekturze chyba jasne, że są sędziowie którzy zakupują swoje aplikacje i to nie koniecznie na bazarach. Od tego są przecież rodzinne mafijne korporacje prawnicze. Tę patologię stara się zwalczyć minister Ziobro. Tylko co może zrobić mrówka porywająca się z motyką na słońce...?
Skurwiona Temida -
PRZEKRĘTY W SĄDACH GDAŃSKICH
MAFIA
W TOGACH - PROCEDURA KARNA PO POLSKU - wspomnienia z pobytu w więzieniu
Andrzeja Kursa. Jak zostaje się sędzią w Polsce, biegli i inne psy sądowe,
prawda o więzieniach i aresztantach.
Kolejne
strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Prokuratorzy do zwolnienia od razu - dowody debilizmu prawnego i
prokuratorskiego funkcjonariuszy którzy jakimś cudem podobno ukończyli
prawo...
Policyjne
afery - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
Dokumentujemy
tu oszustwa urzędników państwowych takich jak: polityk, wójt, starosta,
burmistrz, prezydent, rzecznik - wszelkich kombinatorów na których utrzymanie
pracujące całe społeczeństwo, a którzy swoje publiczne stanowisko
wykorzystują dla prywaty.
Pomówienia
- stan prawny. Prześladowanie dziennikarza i redaktora Zdzisława Raczkowskiego
przez skorumpowanych sędziów i prokuratorów podkarpackich.
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
NYCZ-GATE -
taka sobie afera w rzeszowskim sądzie, jedna z setek jakie tam robią, a potem
dziwią się, że 90% społeczeństwa nie wierzy w sprawiedliwość...
Biegli
dawno już "odbiegli" od prawdy... AFERY
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Strona prawdy o polskim sądownictwie.
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
A dla odreagowania
sympatyczne linki dla poszkodowanych przez schorowane organy sprawiedliwości :-))
10
przykazań dla młodych adeptów prawa, czyli jak działa głupota prawników +
modlitwa...
"walczący
z wilkami, szeryf z Bieszczad czyli z impotentnymi organami (nie)sprawiedliwości?"
takie sobie dywagacje Z. Raczkowskiego
Wilk
Zygfryd - CZARNA BIESZCZADZKA RZECZYWISTOŚĆ...
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Janusz Górzyński, Zygmunt Jan Prusiński, Mariusz Pogorzelec, Zygfryd Wilk, Grzegorz Bentkowski i SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.