opublikowano: 07-11-2010
Stalkowanie i obsesje Jak już ktoś Temidzie wskaże ciebie palcem, to masz latami ciągnące się procesy. Mirosław Naleziński
Pewien przemądrzały gościu został
pozwany do dwóch sądów, bowiem pewnej nawiedzonej paniusi wydawało się, że
na znanym portalu zarejestrował drugie konto i słownie a obrzydliwie zeń ją
postponował. Przekonała swymi zeznaniami sędziego i wygrała sprawę cywilną.
Facet ani razu nie był w tym sądzie, ponieważ pół roku przebywał na
zwolnieniu lekarskim i nie miał informacji o (jednak!) toczącym się
procesie, natomiast wysyłał tamże skany zwolnień i informację, że podczas
jesiennej rozprawy będzie w sanatorium. O tym wyroku dowiedział się dopiero
po paru miesiącach i to na korytarzu kolejnego sadu, dokąd go ta waleczna dama
przywiodła kolejnym pismem sądowym. Owa zawzięta niewiasta (doktorantka
renomowanego uniwersytetu!) jest konsekwentna - od kilkunastu miesięcy chce
przeprosin za wypowiedzi, których ten gościu nie napisał na jej temat. Jednak
skoro ona i pierwszy sąd taką wersję przyjęli, to formalnie powinien
przeprosić nie za swoje czyny, bowiem wyrok jest prawomocny, co nie tylko
komplikuje sytuację, ale także kompromituje polską Temidę!
Ponadto powinien skasować szereg
artykułów napisanych w afekcie, po otrzymaniu szokującego wezwania do zapłacenia
20 tys. zł. I tak jest od kwietnia 2009 - mecenas najpierw postawił żądania,
potem sąd wzywał faceta na kolejne rozprawy. On, zdumiony pierwszym wyrokiem
oraz długotrwałością przebiegu drugiego procesu oraz kuriozalnymi żądaniami
przeprosin, pisze kolejne artykuły, w których jednak nie wymienia owej wykładowczyni
z nazwiska (w UE można podawać takie dane, ale jeszcze nie w Polsce; pewnie
nim proces się zakończy, będą już jakieś rozsądne zmiany). I w ten sposób
owa doktoryzująca się kobiecina będzie bohaterką internetowego hitu - jak to
można latami użerać się po sądach z Bogu ducha winnym facetem, którego wzięła
za kogoś innego (będzie gotowy scenariusz na komedię filmową).
W internecie, na paru portalach, nie
ona się wpisuje, bowiem jest zajęta pisaniem książek, ale jej anonimowi
zwolennicy, którzy wychwalają ją jako miłą i sympatyczną babeczkę. A
przecież nikt nie neguje, że jest wzorową pracownicą naukową, jednak nawet
gdyby była papieżem (a właściwie papieżycą), to sąd powinien oceniać pomówienie
(że ktoś miał dwa konta) oraz fałszerstwo w podpisie (zmieniła treść
cytatu w komentarzu), nie zaś jej osiągnięcia dla RP. A jakież to ma
znaczenie dla sądu - czyżby znany noblista, aktor, polityk, poseł miał
niepisane przywileje, gdyby pomówił w internecie kogoś mniej znamienitego? Jeśli
komukolwiek wydaje się, że to niekonstytucyjne podejście do sprawy nie będzie
rozważane przez światłego polskiego mecenasa, to nic bardziej błędnego,
bowiem ów prawnik w kilku pismach bardzo wyraźnie podkreśla zasługi swej
klientki! A to, że pisuje książki i musi mieć spokój. A to, że kariera byłaby
nadwątlona, gdyby świat polskiej nauki dowiedział się o jej wybrykach
opisywanych przez owego faceta, czyli m.in. o żartach, pomówieniach, kłamstwach
i fałszerstwie. Jednym słowem, wg jej prawnika, sąd powinien uznać, że
pisarka jest niewinna, bo to odbije się na jej twórczym życiu zawodowym. No,
przy takiej argumentacji ciężko będzie wygrać sprawę w... niezawisłym sądzie.
Niepotwierdzona wieść niesie, że
ewentualnie można będzie ukarać faceta w aspekcie tzw. stalkingu. W polskim
prawie to raczkująca forma przestępstwa, ale szykują się zmiany - zaczynamy
nadążać za światem i Ministerstwo Sprawiedliwości pracuje nad problemem.
Szkoda, że nie dorównujemy Zachodowi w tempie prowadzenia spraw przeciwko kłamcom
i szkoda, że obecne procedury procesowe nie są zgodne ani z logiką, ani -
zapewne - z unijnymi normami, bowiem "przygoda", jaka spotkała (i
spotyka nadal) tego gościa, wydaje się abstrakcyjna w takiej Holandii lub
Belgii.
A cóż to jest ów "stalking"
(wszak większość rodaków nie wie o co chodzi; ang. - "myślistwo")?
Media uchyliły rąbka tajemnicy - "Resort sprawiedliwości chce ulżyć
prześladowanym kobietom. I opracowuje przepisy, dzięki którym będzie można
karać tzw. stalking, czyli uporczywe, ciągłe i zamierzone nękanie kobiet
przez bezwzględnych adoratorów". Inne media - "Ministerstwo
Sprawiedliwości planuje opracowanie przepisów wprowadzających karalność
stalkingu, czyli uporczywego, ciągłego i zamierzonego nękania m.in. za pomocą
sms-ów, głuchych telefonów i poczty elektronicznej".
I już widać nieścisłości - czyżby
stalkerzy byli bezwzględnymi adoratorami? Ten (sądownie) gnębiony przez
pisarkę facet nie wygląda na zakochanego w niej, choć babeczka jest jeszcze
niczego sobie. Załóżmy, że stalker to nie tylko adorator. Może być
nawiedzonym (na innym tle) psycholem. Jednak w tym przypadku - oprócz dyskusji
(i odgryzania się) na portalu, to nie znali się (poznali się - a właściwie
ujrzeli - dopiero po kilkunastu miesiącach). W informacji wyszczególniono
telefony i emajle, jednak słusznie rozszerzono zagadnienie doskonałym określeniem
("między innymi"), zatem można włączyć do listy np. artykuły
prasowe lub internetowe. Ale czy to oznacza, że nie można pisać tekstów (w
tym wierszy) na dowolny temat, który nas intryguje, bo ktoś uzna, że to jego
dotyczy?
Czy to znaczy, że pan Słowacki nie mógłby
dzisiaj ustawicznie krytykować pana Mickiewicza (i odwrotnie) pod groźbą
uznania za stalkera? A nawet jeśli większość by uznała, że twórczość
(przyjmijmy roboczo) stalkera dotyczy konkretnego obywatela, to trzeba rozpatrzyć
dwa warianty - nie ma racji i działanie wyczerpuje definicję stalkingu (po
polsku może "stalkowanie"?) oraz ma rację i co wówczas z definicją?
Czy można być stalkerem w słusznej sprawie, czy po prostu "słuszne
stalkowanie" nie będzie nazywane stalkowaniem? No i resortowi urzędnicy są
chyba seksistami, bowiem rozważają stalkowanie pod kątem nękania
przedstawicielek płci pięknej, nie zaś przedstawicieli brzydkiej oraz nie
biorą pod uwagę stalkowania w ramach tej samej płci, co jest całkiem
nienowoczesnym stanowiskiem i to naszej władzy...
Cały kłopot tkwi bowiem w tym, że to
pisarka uznała (oraz parę osób ją w tym utwierdziło i - być może -
przekonało do wytoczenia procesu), że ów pechowiec miał drugie konto, z którego
ją obrażał. Zatem ona (i oni) jest przekonana (a nawet PEWNA), że on ją
obrażał. Ma na to dość skomplikowane ("dedukcyjne" - jak pisze)
dowody, z których wywiodła tę pewność. Natomiast tenże domniemamy stalker
WIE, że nie korzystał z drugiego konta. Jeśli ona ma rację, to sprawa jest
oczywista - można rozpatrywać stalkowanie w tym przypadku, jednak Ministerstwo
Sprawiedliwości (i sądy) muszą wziąć pod uwagę drugą opcję - a co, jeśli
ów facet mówi prawdę, czyli miał tylko jedno konto, zaś pisarka go
publicznie pomówiła (i czyni to do dzisiaj a ponadto jednak sfałszowała
podpis)? Co wówczas? Pisarka macha adminom wyrokiem z orłem w koronie, aby
kasować artykuły sfrustrowanego felietonisty, zaś ów gościu pisuje kolejne
teksty na jej temat, podkreślając, że zaprzestanie, jeśli ona go publicznie
przeprosi za pomówienia i za fałszerstwo. Obie strony nie doszły do
porozumienia podczas mediacji, bowiem pisarka chce również przeprosin, gdyż
nadal jest przekonana, że ten facet ją obrażał z innego konta.
Przypadek owej trójmiejskiej pary jest
to o tyle ciekawy, że należy nim zainteresować Ministerstwo Sprawiedliwości,
aby w ustalaniu definicji i przepisów o stalkowaniu uwzględniono choćby takie
pomyłki (a jest to już rzeczywista pomyłka sądowa, nie jakaś wymyślona!).
Jeśli niektórzy Niemcy (choćby zawzięta
Niemka urodzona w okupowanej podgdyńskiej Rumi) uważają, że zostali niesłusznie
przegonieni z pewnego obszaru, na którym gloryfikowali (albo ich ojcowie i
matki) rasizm i masowo mordowali (wg nich) podludzi, to owi (już teraz
formalnie nasi unijni sojusznicy) przyjaciele mogą uznać każdy artykuł
dopiekający narodowi niemieckiemu (dawnym nazistom i obecnie wojującym
wysiedleńcom oraz ich potomkom) za przejaw... stalkowania. No to spodziewajmy
się teraz masowych pozwów przeciwko polskim mediom (także pisarzom, reżyserom),
które natrętnie piętnują zachowania nazistów w swych artykułach (także w
powieściach i filmach). Przecież to (wg wielu Niemców) można uznać za państwowe
(a nawet międzynarodowe) stalkowanie!
Pisarka (oraz Niemcy najeżdżający Słowian)
przejawia obsesję (określenie bardziej znane niż "stalkowanie")
agresywną. Pomawiany przez nią facet (oraz rodacy przeganiający okupantów) również
przejawia obsesję, ale obronną. Obsesja zatem nie jest równa obsesji; należy
rozpatrywać przynajmniej dwa terminy - "obsesja agresywna"
(ofensywna) oraz "obsesja obronna" (defensywna).
W ubiegłym roku głośna była sprawa
niejakiego Sebastiana W., który przez wiele miesięcy stalkował warszawską
dentystkę. Dramat lekarki zaczął się w końcu 2006, po ekstrakcji zęba
owego stalkera. Nazajutrz pojawił się on ponownie w klinice i wyznał kobiecie
miłość. Stomatolożka starała się go zniechęcać, jednak SW nie rezygnował
- bywał kilka razy dziennie pod domem poszkodowanej, biegał za autem, kładł
się na jego masce i całował... szybę. Warszawski sąd prawomocnie skazał mężczyznę
na trzy i pół roku więzienia.
Ciekawe, czy trójmiejskiej pisarce również
uda się przekonać Temidę, że ów facet, którego wielokrotnie pomówiła ta
pani (i czyni to do chwili obecnej!), jest jakimś nieznośnym stalkerem, choć
istotnie można dostrzec, że oboje cierpią na obsesję, a dokładniej na dwa
opisane rodzaje obsesji.
PS Z dostępnych
informacji wynika, że "drastycznie wzrasta liczba przestępców, którzy z
powodu chorób psychicznych popełniają różnego rodzaju czyny o wysokiej społecznej
szkodliwości"; tego typu przestępstwa są dla ofiar szczególnie uciążliwe
i zmuszają je do zmiany stylu życia oraz zachowań. To również można
dostrzec w zachowaniu rzeczonej pisarki i tego faceta. Ale kto postawi tamę
powtarzanym przez nią kłamstwom? Może dopiero Sąd Najwyższy albo Strasburg?
Komentowanie nie jest już możliwe.