opublikowano: 03-09-2011
"Ile ugra mecenas na kłamstwie swej klientki?" -
Mirosław Naleziński
Ciekawe, czym jeszcze zaskoczy mecenas broniący swej znajomej pisarki, która
na dwóch portalach pomówiła dziennikarza obywatelskiego o posiadanie dwóch
dodatkowych a lewych kont i która sfałszowała podpis na jednym z portali? Otóż
ten pan - jako pełnomocnik - przedłożył Temidzie wydruki moich felietonów:
„Poniżenie twórcy na własne życzenie”, „Czy łatwo jest wyprowadzić
prawnika w pole?”, „Jak na portalu zarobić 20 tysięcy złotych?” oraz
„Fałszerstwo trójmiejskiego pisarza” z postulatem podania do publicznej
wiadomości wyroku wydanego na mnie.
Jak ten pan, wraz ze swoją mandantką, ma tupet dawać sprawę do Temidy w
sytuacji, kiedy to pisarka pofolgowała sobie w różnych tematach i oskarżyła
mnie na dwóch portalach o posiadanie dodatkowych kont? I do tego uważa, że
owe dwa czyny nie powinny być rozpatrywane przez Temidę! Cóż za hipokryzja?
Równie można byłoby oskarżać Polaków o bezprawne ataki na Niemców, każąc
Temidzie zapomnieć o ich zbrodniach, które spowodowały odwetowe kroki naszych
rodaków podczas wojny. Można byłoby także popierać sadowych złodziei, którzy
podczas swej niecnej akcji oberwaliby po łapach od właściciela drzewostanu.
Jeśli nawet jakakolwiek przewina strony reagującej na zło, powoduje straty wśród
strony inicjującej to zło, to przecież nie można rozpatrywać wyłącznie
wydarzeń począwszy od wygodnego momentu dla mecenasa i jego klientki – należy
starannie zbadać, kto jako pierwszy złamał prawo. Zresztą, gdyby nie jej
skonfabulowane przekonanie o dwóch moich kontach, to ani ja nie opisywałbym
jej ekstrawagancji, ani ona nie miałaby ochoty na toczenie sądowych bojów. Po
prostu – niewieście coś się przywidziało i z tego powodu ruszyła do
policji i do sądów...
Zatem nie można zignorować tematu kont, bowiem to kluczowa sprawa dla
ustalenia prawdy. A prawda jest taka, że pisarka publicznie mnie pomówiła i
publicznie powinna przeprosić za to pomówienie. Chyba że polska Temida ma
swoje dziwaczne procedury, które sprzyjają lawirowaniu, nie zaś wyjaśnianiu.
W takim przypadku pisarka będzie miała kolejne artykuły do czytania w
internecie. Także jej zwolennicy, którzy równie święcie są przekonani, że
miałem dodatkowe konta. Trzeba być niezłym matołkiem, aby uznać jej zwidy
oraz jej dowody (na moje logowania się poza moim jedynym kontem na znanym
portalu) za wiarygodne i niepodważalne. A do tego trzeba mieć wyjątkowo
nieprzyjazne podejście do osoby sobie całkiem nieznanej – przecież żadne
publikowane przez mnie artykuły w internecie nie dają podstaw, aby twierdzić,
że cokolwiek majstrowałem przy rzekomych moich kontach zakładanych na obce
nazwiska. Ale niektórzy matoli (inteligentni inaczej) nie widzą różnicy pomiędzy
pisanymi przez mnie artykułami, a tekstami zamieszczanymi przez inne osoby –
jak można uznać, że to jedna i ta sama osoba? Gdzie rozum? I to przy
dzisiejszej technice dochodzenia prawdy? Czekam aż kompetentne organa zajmą się
sprawą i wydadzą opinie, iż nie miałem i nie mam żadnych dodatkowych kont
na portalu, o co podejrzewa mnie od ponad trzydziestu miesięcy coraz bardziej
znana polska pisarka. Jak do tej pory, Temida dysponuje jednostronnymi
zeznaniami, czyli mamy słowo przeciwko słowu, natomiast ani jeden internetowy
specjalista nie potwierdził, że posiadałem dodatkowe konta i że logowałem
się w internecie w porach sugerowanych przez pisarkę-detektywkę.
Pisarka dysponuje wyssanym dowodem na swoje przypuszczenia, że posiadałem dwa
dodatkowe konta. Z jednego zarzutu wycofała się bez słowa wyjaśnienia i
miejmy nadzieje, że Temida w końcu to wyjaśni, osądzi i zasugeruje
przeprosiny. Na dobry początek - za połowę idiotycznych i kłamliwych zniesławień.
Pierwszy inkryminowany artykuł został zamieszczony na początku lutego 2009.
Opisuje działalność pewnej pani, niewymienionej z nazwiska. Podałem imię i
inicjały nazwisk zacytowanych z ogólnie dostępnego portalu. Także nadmieniłem,
że „Pani Magda jest autorką wydanej książki z dziedziny księgowości
komputerowej”. I to wystarczyło, aby pisarka wraz ze swoim prawnikiem (jak go
określiła) udała się do organów ścigania i do Temidy, bowiem uznała, że
jest na tyle znaną autorką, aż w tak ważnej dziedzinie, że krytyka i
wymienianie jej z inicjałów aż tak bardzo może nadszarpnąć jej dobre imię,
że Temida powinna zająć się mną na poważnie.
Gdyby przyjąć punkt widzenia pisarki, to media nie powinny zamieszczać artykułów,
w których podawane są inicjały lub tytuły dzieł krytykowanych rodaków, już
nie pisząc, że dziennikarze podający pełne dane omawianych osób publicznych
powinni płacić wysokie zadośćuczynienia albo przebywać w celach. Także, idąc
tropem rozumowania pisarki, obejścia prawne typu „Przemysław W., syn
prezydenta” – byłyby zaskarżone przez mecenasa pisarki do sądów, gdyby
tylko jego klienci o to się do niego zwrócili. Zamarłaby wszelka krytyka w
branży politycznej, teatralnej, filmowej, sportowej, naukowej i każdej innej.
Pisarka podkreśla, że jest wykładowczynią na uczelni, doktorantką, autorką
poważnych książek i że jest osobą publiczną, natomiast jej znajomi określają
ją jako bardzo ciepłą i kulturalną osobę. To co takiego się stało, że ta
wzorowa obywatelka ponad dwa lata temu zamieściła kilkanaście tekstów
kompromitujących ją, jej uczelnię oraz doktorancki stan? Przecież nikt nie
neguje jej wielkiego wkładu w rozwój cywilizacji, ale – jak widać – także
ideałom zdarzają się niegodne czyny. Skasowała swoje konto, ale dlaczego
wprzęgła do swoich działań (a określa to jako walkę o swoje dobre imię)
naszą wielce szanowną Temidę?
Zatem – jak to jest możliwe, aby taka dobrze wychowana i ułożona
absolwentka i doktorantka UG mogła sobie poużywać na portalu, na którym
zamieszczała przaśne żarciki pośród całkiem obrzydliwych a wulgarnych? Jak
mogła poszydzić sobie z przysięgi studenckiej? Jak mogła brać udział w głosowaniu
i popierać innych meneli, którzy zgłosili adminowi żądanie, aby zdjęto
mnie z funkcji moderatora (którą to funkcje portal zaproponował mi kilkanaście
dni wcześniej, zobowiązując do kasowania tekstów niespełniających wymogów
regulaminu)? Jak wreszcie mogła podłączać się pod pogróżki wysyłane
przez chuliganerię pod moim adresem, zamiast walczyć – jak przystało na
reprezentantkę ciała pedagogicznego – z rozlewającymi się wulgariami w
internecie? Do tego publicznie zniesławiła mnie (że posiadam dwa lewe konta)
oraz sfałszowała podpis. I ta para (pisarka ze swoim mecenasem) mają czelność
walczenia o jej dobre imię? Jakie dobre imię? Przecież każdy, jeśli nie
jest analfabetą i przeczyta wypowiedzi pisarki, to musi sobie zadać pytanie
– jak taka osoba może być polską wykładowczynią, pisarką, doktorantką
renomowanego uniwersytetu? Ale to pół biedy. Jak może taka osoba żądać
ukarania osoby, która te jej przewiny opisała? Przecież normalny człowiek,
jeśli popełni błąd (a każdemu to może się zdarzyć), to rumieni się,
kiedy ktoś opisze jego nieeleganckie zachowanie. Tu jednak pisarka uczyniła coś,
czego nikt chyba nie zrozumie – rozpętała dwie sprawy sądowe (a wcześniej
złożyła doniesienie na komendzie policji), że wszystko, o czym napisałem,
jest nieprawdą. Według tej pani nieprawdą jest, że niekulturalnie się
zachowywała na portalu, nieprawdą jest, że zamieszczała pikantne żarciki,
nieprawdą jest, że szydziła z przysięgi, nieprawdą jest, że podłączała
się pod pogróżki oraz nieprawdą jest, że produkowała się pośród
wulgarnych kawałów zamieszczanych przez młodzież, która – z racji wieku i
stanowiska – powinna być przez nią pouczona, że niewłaściwie zachowuje się
na portalu, wpisując obrzydliwe teksty.
Jej teksty dostępne są na portalu do dzisiaj (po likwidacji swego konta,
pozostały przecież jej wypowiedzi wraz z numerem profilu 224435), a ponadto
Temida oraz mecenas posiadają wszystkie cytaty skopiowane na płytę. Każdy z
Czytelników, którzy zechcą poświecić czas na zbadanie sprawy (skoro Temida
nie ma możliwości i chęci) może otrzymać zestaw komentarzy i ekranowych
zrzutów, aby ocenić wiarygodność pisarki oraz jej wyczyny albo – w
mniejszym zakresie – rozejrzeć się w internecie.
Pierwszy artykuł powstał w lutym 2009 i nie ujawniał zbyt wielu danych o
pisarce, kiedy jednak jej mecenas przesłał 'Ostateczne przedsądowe wezwania
do zaniechania naruszania dobrego imienia i zapłaty', czyli zażądał
przeprosin (za co?!) i skasowania skromnych artykulików napisanych do tej
chwili (przed wystosowaniem owego wezwania) oraz zażądał wpłacenia zadośćuczynienia
(20 tys. zł – za co?!), wówczas (działając w obronie koniecznej) biorąc
pod uwagę tupet (zniesławiła mnie – posiadanie dodatkowych kont) kłamiącej
bez umiaru, opublikowałem trzy pozostałe wymienione artykuły. Podkreślam –
powstały one po postawieniu powyższych a kuriozalnych żądań, a to oznacza,
że były one zdecydowanie przesadzone! To wręcz kompromitacja mecenasa, który
jako fachowiec, nie powinien dać się wciągnąć w takie rozgrywki. Gdyby był
całkowicie nieznany pisarce, to z pewnością nie wdepnąłby w ten skandal,
ale skoro był znajomym, to znacznie łatwiej jest przełamać niechęć do
procesowania się w takiej sytuacji, bowiem sugestie znanej osoby są bardziej
przekonujące, niż całkowicie obcej.
Artykuł „Poniżenie twórcy na własne życzenie” omawia wyczyny pisarki,
nie wymieniając jednak jej z nazwiska oraz krytykuje działalność mecenasa,
który mając większość dowodów, nie uznał za stosowne wybić z głowy
procesowania się swej klientce, natomiast pomógł jej w tym, m.in.
wysyłając przedsądowe wezwanie. Jeśli ktokolwiek odczyta teksty pisarki na
tle mecenasowych żądań, musi dojść d wniosku, że działania tego prawnika
nie były zbyt profesjonalne. Jak ten pan odczytywał jej teksty nie doszukując
się sugerowanych przeze mnie czynów? Czyżby nie miał żadnych wątpliwości,
czytając jej żarciki i komentarze, że jednak kobieta za ostro sobie pojeździła,
a przecież jest doktorantką nie byle jakiej uczelni i dobrze wiedział, że
sprawa fałszerstwa, zniesławienia i całego tego cyrku będzie opublikowana i
wysłana do mediów i sądów wszelakich, a kto wie, czy nie do Strasburga? Nie
pomyślał o tym ani przez moment? I że, niezależnie od interpretacji tekstów
pisarki przez sędziów, redaktorów prasowych oraz internetowych, także przez
komisję etyki nauczycieli akademickich, ludzi ci jednomyślnie uznają, iż
pisarka została niewłaściwie oceniona w moich artykułach? Przecież to jest
całkowicie nieracjonalne zachowanie dwojga inteligentnych ludzi! Każdy bowiem
obiektywny czytelnik musi uznać, że wpisywane teksty rzucają co najmniej
nieciekawe światło na pisarkę, nawet jeśli przyjąć, że forum było
przeznaczone nawet do wpisywania frywolnych żarcików, jednak nie zapominajmy,
że regulamin portalu literalnie zabrania wpisywania zbyt wulgarnych, a przecież
mecenas i klientka ciągle podkreślają chęć przestrzegania prawa (zatem jak
to możliwe, że inteligentna doktorantka miała w nosie regulamin portalu –
jednak hipokryzja?).
W artykule „Jak na portalu zarobić 20 tysięcy złotych?” w ogóle nie
wymieniam nazwisk ani funkcji owej pary – napisałem artykuł oparty wprawdzie
na apelu do mnie o przekazanie im 20 tys. złotych, jednak tego typu felietony,
powieści i filmy powstają na całym świecie, także w Polsce. Tu jedynie
mecenas i pisarka (oraz może parę osób znających sprawę) mogli się wówczas
domyślać, że artykuł ich dotyczy, wszak nie ujawniłem żadnych danych mogących
zostać przez prawników uznanych za zniesławienie konkretnej osoby. To kolejny
błąd pełnomocnika pisarki, który popełnił typową nadinterpretację tekstu
mojego felietonu. Artykuł ma fabułę opartą na nadesłanym wezwaniu do wpłaty
na konto mecenasa, ale w jego tekście nie jest wymieniony z nazwiska ani
mecenas, ani pisarka. Więcej – tam „bohaterem” jest wymyślony przeze
mnie pisarz, który nijak nie pasuje do doktorantki, bowiem jest on pijakiem i
rozpustnikiem, co – jak podkreślała pisarka – całkowicie nie odpowiada
jej charakterowi, zaś ja niniejszym oświadczam, że jest istotnie tak, jak
doktorantka twierdzi. Nigdy bym się nie ośmielił tak kulturalnej osobie
wmawiać zamiłowania do alkoholu i niemoralnego prowadzenia. Jednak ten artykuł
został uznany przez tę parę oraz sędziego sądu okręgowego jako dowód na
zniesławienie pisarki – to prawdziwa kompromitacja w dziedzinie logiki tych
trzech osób!
Oficjalnie zatem informuję (jak w filmach) – opisane sytuacje oraz cechy
charakterologiczne omówionego pisarza w powyższym moim artykule nie dotyczą
doktorantki. Ewentualne podobieństwo jest przypadkowe (inna płeć, pijaństwo
i upadek moralny – to z pewnością nie dotyczy trójmiejskiej wykładowczyni!).
Jak można było w ogóle wpaść na taki pomysł? Nic poza związkiem (i to błędnie
wywiedzionym!) nożyc i stołu nie może przyjść tu do głowy.
Gdyby przyjąć linię mecenasa, należałoby zaprzestać wyświetlania filmów
i seriali, które są aluzjami do mniej lub bardziej znanych postaci, co
spowodowałoby kolejną polską rewolucję, ale tym razem na światowym rynku
filmowym. Spora część dorobku pisarskiego, tak polskiego, jak światowego,
oparta jest na prawdziwych historiach, które zostały jedynie sfabularyzowane i
uatrakcyjnione ze względów komercyjnych, zaś ich nawiązanie do prawdziwych
postaci jest albo oczywiste, albo prawdopodobne (choćby słynna
„Monachomachia” – ileż to kłopotów miał jej autor w zupełnie innych
czasach). Czyżby polskie nowoczesne sądy chciały karać u progu trzeciego
tysiąclecia obywateli (dziennikarzy, poetów, kabareciarzy), którzy znajdują
ciekawe tematy (tu – patologia studentów i absolwentów, w tym pracowników
naukowych), omawiają je, krytykują i są z tego powodu ciągani po sądach?
Mecenas domaga się kary za przestępstwo popełnione (wg niego) z art. 212 kk,
bowiem podobno dobre imię jego klientki zostało znacząco naruszone. Myślę,
że jeśli komukolwiek zechciałoby się zapoznać z dość zaskakującą działalnością
prowadzoną przez pisarkę na dwóch polskich portalach, to każdy obiektywny
czytelnik uznałby, że osoba podająca mnie do dwóch sądów, nie dochowała
staranności w dbaniu o swoje dobre imię, które - rzecz jasna - ucierpiało na
swej dostojności, bowiem wszystkie przewiny, które opisałem przed otrzymaniem
przedsądowego wezwania, jak również po nim, oparte są na prawdzie. Każdy człowiek
dobrze wychowany przez rodziców powinien przede wszystkim sam dbać o swoje
dobre imię, nie zaś mieć pretensje, że ktoś go podejrzy, sfotografuje,
sfilmuje, podsłucha i krytycznie omówi, podając swoje pełne dane osobowe.
Takie jest współczesne dziennikarstwo i pisarka o tym wiedzieć powinna,
bowiem ogląda telewizję, w której niemal codziennie opisywane są idiotyczne
zachowania rozmaitych urzędników, prawników, profesorów, nauczycieli, oficerów,
lekarzy, księży. Ciekawe, czy gdybym opisał wyczyny lekarza i księdza
produkujących się na jakimkolwiek portalu w stylu pisarki, to czy - w swym
tupecie - udaliby się do sądów, w których dowodziliby uszczerbku
poniesionego przez ich dobre imiona? Przecież doskonale wiedzieliby, że coraz
bardziej kompromitują się, sami ujmując – w dalszym ciągu - chwały swemu
nazwisku!
Parę dni temu pewien znany francuski aktor pozwolił sobie na rozbalastowanie
swego pęcherza na pokład samolotu i cały świat o tym dyskutował. Czy
mecenas pisarki zechciałby reprezentować go w sądzie? I jaką kwotę zażyczyłby
dla niego od dziennikarzy opisujących owo, jakże kulturalne, wydarzenie? Czy również
podnosiłby kwestię dobrego imienia tego artysty? A przecież to doskonałe imię
sporo straciło – przynajmniej tyle, ile ważyła ciecz aktora. Pisarka mniej
straciła, bo i imię jakby mniejszego formatu, ale ma znacznie lepszego
mecenasa, niż ów Francuz.
19 sierpnia 2011, w kolejnym odcinku „Sędzia Anna Maria Wesołowska”, pewna
młoda „dama” oskarżyła znajomego o gwałt. I faceta sąd RP pewnikiem
posadziłby na długie lata, gdyby nie partner oskarżonego, który pod koniec
programu ujawnił ich tajemnicę – obaj byli gejami. Dziewczę załamało się
i ujawniło prawdę – okazało się, że panienka konfabulowała i sąd
postawił jej zarzuty zeznawania nieprawdy pod przysięgą. Ponadto, słynna
pani sędzia podsumowała, że pracuje w zawodzie już 30 lat i doskonale wie,
kto kłamie – wg sędzi, panienka nie patrzyła jej w oczy, kiedy łgała,
natomiast spozierała, kiedy mówiła prawdę. Szkoda, że pani Wesołowska nie
sądzi w mojej sprawie, jednak należałoby powtórzyć wniosek – aby pomóc
Temidzie w tej szeroko omawianej sprawie, należałoby oskarżonego przebadać
wariografem, zaś pisarkę u specjalisty od zwidów, konfabulacji i mar.
Przy okazji (skoro już o tym interesującym serialu) – należy oszacować, że
niepokojąco wiele procesów kończy się wycofaniem oskarżenia, co jest jednak
kompromitacją dla prokuratury. Gdyby nie fakt, że wszystkie sprawy kończą się
sprawiedliwym wyrokiem (sytuacja niespotykana, ale taka jest konwencja serialu),
to aż strach pomyśleć – jaki jest współczynnik (nie)sprawiedliwego sądzenia
w świecie rzeczywistym? Na ile możemy być pewni, że oskarżeni słusznie
odsiadują swoje wyroki? Ile mamy w Polsce pomyłek sądowych? I jak się czują
sędziowie, którzy nie są pewni swoich wydanych wyroków albo wręcz dowiadują
się, że popełnili błąd?
Należałoby wręcz zadać pytanie – czego pisarka spodziewa się po wyroku?
Abym przeprosił za teksty zamieszczone przez inne osoby, które ona uznała za
mnie? Abym przeprosił za jej fałszerstwo, które Temida uznała za „omyłkę”?
Abym ponadto przeprosił za zniewagi, których nie wypowiedziałem, bowiem ktoś
je opacznie zrozumiał? Owszem, mogę przeprosić, jednak należy zdać sobie
sprawę, że jeśli sąd każe komuś przeprosić za stwierdzenie, że niebo ma
czasami inny kolor niż błękitny, to można się pokajać (dla świętego
spokoju), ale jednocześnie... załączyć fotografię nieba, kiedy ma jednak
inny kolor – czy o to chodzi pisarce? Przecież prawda zwycięży, zwłaszcza
w dobie internetu – dziesiątki artykułów powstających na bazie zwidów
pisarki to w istocie opis prawdziwych faktów oraz wysoce prawdopodobnych, choć
subiektywnych, ocen.
W jaki sposób pisarka chce kogokolwiek przekonać, że nie szydziła z przysięgi
studenckiej albo że nie zamieszczała pikantnych żarcików, skoro część
internetowych czytelników uzna, że ona ma rację, pozostała zaś część
uzna, że moje oceny są trafne? Mało tego – gdyby obiektywnie ocenić obie
te grupy, to której z nich bardziej zależy na kulturze, uprzejmości, lepszej
jakości dorastającej młodzieży? Przecież można prześledzić niemal
wszystkie teksty zamieszczone w internecie przez obie strony konfliktu oraz
kilkunastu dyskutantów udzielających się na forach. I ocenić – kto popierał
wulgarne zachowania, a kto z nimi walczył?
Subiektywnymi opiniami w internecie nie powinny zajmować się sądy, bowiem każdy
sędzia może inaczej je widzieć. Najlepszy dowód - gdyński sędzia nie
dopatrzył się chuligańskiego czynu w podarciu Biblii przez inteligentnego i
znanego muzyka, choć może nawet tego aspektu nie rozpatrywał, a szkoda. Mógł
chociaż uratować honor Temidy oceną satysfakcjonującą oburzonych rodaków,
którzy ciągle wierzą, że sprawiedliwość to szlachetna cecha osób pełniących
zaszczytne stanowiska w polskim sądownictwie. Wielu sędziów nie zdaje sobie
sprawy, że osądzanie niektórych występków, to nie jest zwykła urzędnicza
robota – do tego trzeba mieć powołanie. Publiczne podarcie Biblii to nie
publiczne połamanie skradzionej czekolady z supermarketu, a kary – jak widać
– są podobne: żadne. Czy francuski lotniczy aktorski odlew zostanie
potraktowany surowiej? Zobaczymy.
Z poważaniem
Mirosław Naleziński
Więcej publikacji Mirka:
Komentowanie nie jest już możliwe.