Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 14-06-2011

Holenderka i Polka w depresji - Mirosław Naleziński 

Ile tysięcy ludzi zginęło podczas II wojny światowej po wykonaniu na nich wyroku? Nie, nie z powodu zdrady swego narodu. I nie w odwecie za nieludzkie traktowanie ludności na okupowanych ziemiach, ale w wyniku pomyłki? Jak to policzyć, skoro czasy były trudne (nie działały sądy i policje państw będących pod władzą totalitarnych okupantów)?

Właśnie Europa została zaszokowana historią pewnej holenderskiej staruszki, Atie Visser, która wyznała – „Zabiłam kolaboranta. Nie wiedziałam, że jest niewinny”. Niemal stuletnia kobieta przyznała się do omyłkowego zamordowania, tuż po wojnie, człowieka podejrzanego o współpracę z Niemcami w czasie okupacji. Policja nigdy nie wpadła na trop sprawcy, choć przypuszczała, że zlikwidował go ruch oporu.

Panią długo gryzło sumienie, ale w końcu przyznała się po... 65 latach. Nic jej nie grozi ze względu na przedawnienie czynu. W liście napisała, że 1 marca 1946 roku zabiła inżyniera architekta Felixa Guljé w drzwiach jego domu. Autorką sensacji okazała się wspomniana staruszka, która działała w oddziale komandosów pod pseudonimem Karin. Ta pani była przekonana (tak jej się wydawało, sądziła, mniemała, umyśliła sobie), że zabija kolaboranta. Swoją opinię jednak oparła (proszę starannie przeczytać!)... na plotkach.

Tymczasem mężczyzna był niewinny! Okazało się, że w swoim domu, w Lejdzie, nie tylko dawał pieniądze innym ludziom, którzy ukrywali Żydów, ale sam również ukrywał żydowską rodzinę. Rodzina zamordowanego odważnego (i niewinnego!) Holendra jest wstrząśnięta. Najstarszy syn całe życie szukał zabójcy swego ojca i walczył o oczyszczenie jego nazwiska z pomówienia o kolaborację, ale nie doczekał rozwiązania koszmarnej zagadki - zmarł dwa lata temu.

Burmistrz rozmawiał z holenderską zabójczynią, która przyznała, że gdyby znała te fakty, nigdy by tego wyroku nie wykonała. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że komandoska w 1982 roku została odznaczona krzyżem zasługi za walkę podczas drugiej wojny światowej. Taka odważna kobieta, ale tchórzliwie milczała przez ponad pół wieku.

Z pewnością takich pomyłek było więcej, ale większość z nich nigdy nie zostanie wyjaśniona.

Tym bardziej zaskakują wszelkie pomyłki sądowe popełniane przez wymiar sprawiedliwości, nawet w demokratycznych państwach, choćby w naszej Polsce.

Jeden z takich skandali zaistniał w Polsce. W 2009 roku została obrażona, przez pewnego portalowego dyskutanta, dość znana trójmiejska pisarka. Zirytowało się kobiecisko i doszło do wniosku, że to jakiś użytkownik (którego nie znała i on także jej nie znał) założył dwa dodatkowe konta na inne nazwiska (aby ją postponować, ale w jakim celu?). Do tego zmieniła w komentarzu jedno nazwisko na dane tego faceta, co było i jest oczywistym fałszerstwem, a ponieważ pani ta zajmuje się księgowością, zatem to przestępstwo jest szczególnie niemile widziane pośród uczciwych przedstawicieli tego zawodu (jeszcze nie postawiono wniosku o wykluczenie jej z zacnego grona księgowych).

Kiedy jej przaśne żarciki (oraz inne wyczyny), zostały omówione w artykule zamieszczonym w internecie (wówczas jeszcze bez jej pełnych danych osobowych), udała się na komisariat i do sądu, aby walczyć z krytykiem jej zachowania. Niestety, trafiła na mało lotnego (kłopoty z logiką) sędziego, który dopatrzył się w tekstach m.in. zarzutu wulgarności i pijaństwa, co – jak na osobę piastującą tak poważne stanowisko zaufania publicznego – dyskwalifikuje go jednak w temidowym zawodzie (do tej pory nie wskazał konkretnych i przestępczych cytatów, ale już zasądził przeprosiny w ramach wyroku). Sędzia ten nie tylko zbagatelizował sprawę fałszerstwa, ale zignorował całkowicie publiczne pomówienie o posiadanie dwóch dodatkowych kont, czym całkowicie pogrzebał swoją legitymację do wydawania wyroków w podobnych sprawach (fałszerze powinni starać się o jego przewodnictwo podczas swoich procesów, bowiem istnieje spora szansa, że znowu taki szwindel uzna za omyłkę). Co ciekawe, przestępstwa pisarki były popełnione przed napisaniem artykułów na jej temat w ramach retorsji i samoobrony, co ma podstawowe znaczenie dla wymiaru sprawiedliwości, wszak podczas konfliktów najważniejszą sprawą jest kolejność popełniania przewin przez obie strony.

Trudno ocenić, ile takich błędów popełniają nasze sądy, ale jeśli w podobny sposób toczą się procesy dotyczące znacznie poważniejszych spraw, to mizernie należy ocenić jakość naszego sądownictwa.

Aby dopełnić obrazu (i obrazy) naszej zepsutej Temidy, należałoby jeszcze dodać, iż sędzia ani nie powiadomił pozwanego o terminie ogłoszenia wyroku, ani - po jego wydaniu - nie był łaskaw przesłać tej nieprzyjemnej wiadomości, choć z sądów nadsyłane są wszelkie możliwe tak mądrości, jak i bzdety w rozmaitych sprawach i to za potwierdzeniem odbioru, co sporo kosztuje podatników, jednak najważniejszych wieści Temida – jak się okazuje - nie rozsyła. To jakaś surrealistyczna postsocjalistyczna patologia, z którą należy walczyć – niech Sejm i Ministerstwo Sprawiedliwości wyeliminuje błąd w procedurach, bowiem jest nie do pomyślenia, aby obywatel demokratycznego państwa (przez niektórych posłów, czyli przedstawicieli Narodu, nazywanego dzikim) nie wiedział o najważniejszych sądowych rozstrzygnięciach! O wyroku dowiedział się po ponad 120 dniach, co wiąże się z drugim błędem, zatem w sprawach apelacji mógł sobie tylko pogwizdać na dowolną melodię.

Drugim błędem w procedurach jest nieuwzględnianie wniosków o apelację od wyroku z powodu złożenia ich po minięciu terminu przewidzianego prawem. Idea ze wszech miar słuszna, wszak każda sprawa powinna mieć jakiś ograniczony termin reklamacji, jednak jeśli władza sądownicza odrzuca wnioski o apelację z omówionego powodu, ale uprzednio nie informując o wydaniu wyroku, to może się zdarzyć, że pozwany nie ma wiedzy ani o wyroku, ani o możliwości apelacji, bowiem nie został ani poinformowany, ani pouczony, a owe dwie czynności powinny być gwarantowane logiką i procedurami naszego Państwa.

I tu tkwi jakaś absurdalna oraz totalna tępota systemu, pogłębiona przez bezmyślnych sędziów, którzy parokrotnie odrzucali wniosek o apelację opierając się na... (kpina?) prawie! Ich rozumowanie obala ogólne przekonanie, że polskie prawo tworzone jest i przestrzegane przez ludzi jednak cokolwiek myślących. Jedyna korzyść wynikająca z zatrudnienia ich w zatęchłych sądowych salach i na uniwersyteckich katedrach, to taka, że przynajmniej nie wyrządzą krzywdy, budując lipne mosty albo bez polotu pilotując samoloty. Zresztą sama pisarka zamieściła całkiem przyzwoity (pośród kilku wulgarnawych w jej wykonaniu) dowcip, znakomicie ilustrujący owo, z lekka zasygnalizowane, zagadnienie –

„Kilku chirurgów spotkało się na przerwie obiadowej. Rozmawiają o tym, kogo najbardziej lubią operować.

- Ja to bardzo lubię operować księgowych. Wszystko w środku jest ponumerowane.

- Jeszcze łatwiejsi w obsłudze są bibliotekarze. Wszystko mają ułożone w porządku alfabetycznym - twierdzi drugi chirurg.

- Ja to lubię informatyków. Wszystkie narządy oznaczone są odpowiednimi kolorami.

- A ja uważam, że najłatwiejsi do zoperowania są prawnicy. Nie mają serca, nie mają kręgosłupa, nie mają jaj, a głowę i tyłek można bez problemów zamienić miejscami”.

Pisarka, jej mecenas oraz sędzia gdańskiego sądu, to współczesny odpowiednik opisanej staruszki, której przywidziało się, że holenderski inżynier kolaborował z Niemcami – gdyby to nasza pisarka wówczas wskazała pozwanego palcem, to zostałby zastrzelony i dopiero po latach, jeśli gryzłoby ją sumienie, napisałaby list wyjaśniający. Co ciekawe, każda z tych trzech osób mogła przerwać katastrofę (znaną pod roboczą nazwą „sądowa kompromitacja gdańskiej Temidy AD 2009”), bowiem pisarka mogła staranniej przemyśleć zarzuty i nie rozpisywać się o posiadaniu przez dziennikarza dwóch lewych kont (co jest zniesławieniem). Mogła nie zamienić nazwisk w komentarzu (co jest fałszerstwem). Mogła nie udawać się do swojego prawnika i nie naświetlać sprawy w sposób jednostronny graniczący z sugestią. Z kolei jej mecenas mógłby staranniej zapoznać się z otrzymanymi dowodami i ponownie przemyśleć sprawę, ale jednoznaczna i zbyt sugestywna relacja pisarki przymuliła mu zdolności poprawnego myślenia. Mógł ponadto zapoznać się z polskimi tekstami publikowanymi w prasie i internecie oraz z europejskimi wyrokami w podobnych sprawach. Z pewnością oceniłby, że artykuły pozwanego nie wybiegały poza docinki, relacje, rozważania, ironię oraz analizy znane milionom rodaków z polskich mediów, w tym kabaretowych, ale z jakichś powodów uwierzył pisarce i swojej szczęśliwej gwieździe, i to do tego stopnia, że zażądał dla niej... 20 tysięcy złotych (ok. 5 tys. europów) w ramach zadośćuczynienia.

Byłaby to chyba najwyższa kwota zasądzona w polskim sądzie w procesie o internetowe zniesławienie (i to przy odwróconych rolach, bowiem to pisarka jako pierwsza dopuściła się przestępstwa w internecie i udała się po pomoc do Temidy!). Trzeba przyznać, że sędzia zdał egzamin choć tylko w tym jednym elemencie, bowiem znacznie okroił te absurdalne i kosmiczne finansowe żądania.

Jeśli pisarka Magdalena Chomuszko zrozumiała swój błąd polegający na zniesławieniu (że wskazany przez nią dziennikarz miał dwa lewe konta) oraz uzna swoją pomyłkę, z powodu której dopuściła się fałszerstwa podpisu w komentarzu i przeprosi za swoje przewiny oraz zwróci finanse utracone po wyroku (IC692/09, Sąd Okręgowy w Gdańsku) i wystąpi do Temidy o anulowanie tego wyroku, który został oparty na podstawie jej fałszywych zeznań, to będzie można uznać, że dogłębnie przemyślała swoje konfabulacje i niestosowne zachowania. Jeśli jednak nadal będzie bezrozumnie tkwić w swoim kuriozalnym przekonaniu (że pozwany miał owe konta), to można uznać, że dokładnie postępuje jak opisana Holenderka, która wskutek błędnej oceny sytuacji, omyłkowo zabiła holenderskiego inżyniera.

Polska pisarka, ze swoimi niedorzecznymi podejrzeniami, byłaby w stanie postąpić dokładnie, jak holenderska komandoska z ruchu oporu, której coś się przywidziało, gdyby urodziła się zamiast niej, czyli kilkadziesiąt lat wcześniej. Mało tego – wystarczy poczytać szereg menelowatych komentarzy anonimowych zwolenników doktoryzującej się pisarki, produkujących się do dzisiaj na kilku portalach, aby zorientować się, że również oni (wespół ze swoją znajomą) są przekonani, że to ona ma rację (na przykład, że dziennikarz miał dodatkowe konta i że jej fałszerstwo podpisu nie jest fałszerstwem oraz że wyrok wydany przez gdański sąd jest oparty na niepodważalnych dowodach winy felietonisty). Tacy ludzie są w stanie popełnić rozmaite czyny (doniesienia, procesy, zabójstwa) na podstawie omamów, jeśli tylko ich konfabulacje trafią na podatny grunt (a to czasu wojny, a to błędnej interpretacji dokonanej przez jednoosobowy sąd). Tym bardziej nasza Temida powinna zająć się tą sprawą, bowiem jej eskalacja może spowodować dramatyczny rozwój sytuacji w kierunku, który trudno będzie uznać za nieprzewidywalny.

Gdyby sędzia okazał się roztropnym strażnikiem idei sprawiedliwości, to już na początku procesu ukarałby pisarkę za zniesławienie i fałszerstwo, dzięki czemu zarówno ona uniknęłaby większej kompromitacji, jak również nobliwa Temida nie byłaby dwa lata ośmieszana felietonami przez poszkodowanego (przez obie te damy) dziennikarza.

A na czym polega kompromitacja polskiego wymiaru sprawiedliwości? Procedury nie przewidziały takiego oto scenariusza – gdyby podczas okupacji polska pisarka wskazała naszego dziennikarza (zresztą także inżyniera) jako zdrajcę, to nawet w przypadku wykrycia pomyłki, niemożliwe byłoby zapobiegnięcie jego rozstrzeleniu, bowiem machina ruszyła – sąd apelacyjny uznał przecież, że wyrok się uprawomocnił, zatem musi być wykonany (takie właśnie jest stanowisko polskiego sądu AD 2011!) niezależnie od dolegliwości wyroku, zaś na pytanie – „w jaki sposób można było dochować terminu apelowania, skoro nie był znany termin wydania wyroku oraz fakt jego ogłoszenia?”, to temidowe geniusze odpowiadają, że „do apelacji nie można dopuścić, bowiem terminy minęły” (a jak miały nie minąć, skoro nie były znane?!). Oto dowód na to, że kilkadziesiąt lat wcześniej, polski inżynier wskazany przez naszą pisarkę, nawet w przypadku zorientowania się w pomyłce, zostałby zastrzelony, bowiem idioci z naszego ruchu oporu, nie byliby w stanie odkręcić wyroku z powodu jego uprawomocnienia!

Bohaterska Holenderka otrzymała order i pewnie ma dodatek do emerytury. Czy za swój błąd poniesie konsekwencje? Odda order i nadpłaconą kasę ? Co powinna uczynić polska nawiedzona pisarka i kiedy nasze Państwo zajmie się podobną (do niderlandzkiej) sprawą? Obie panie najwyraźniej zamieszkiwały tereny bliskie depresji.

PS  Ponieważ weszły w życie przepisy definiujące i zwalczające stalkowanie, przeto powstaje fundamentalne pytanie – ile artykułów, wierszy, powieści, filmów może powstać na kanwie opisywanej pomyłki sądowej (IC692/09), aby osoby wskazane jako winne (wydania kuriozalnego wyroku, którego nie można podważyć w wyniku apelacji) uznały, że są namolnie molestowane poprzez stalkowanie? 

Mirosław Naleziński, Gdynia

"Erotyczny" spot z Tuskiem w roli głównej

„My” jesteśmy biedni i to „wasza” wina!

KIBICE DO ODSTRZAŁU , czyli przeżyliśmy rusków przeżyjemy i tusków... :-)

TUSK cenzuruje internet w związku z hasłem: “Donald matole twój rząd obalą kibole” :-)

Więcej w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.

~MNaleziński
14-06-2011 / 18:40
Ten tekst został wysłany do szefa Sądu Okr. w Gdańsku z zajawką - "Panie Prezesie, jak media podały, pewna Holenderka zastrzeliła swojego rodaka, bo swoją wiedzę czerpała z plotek. I w takim samym trybie prowadzono proces IC692/09 - gdyby polska pisarka podczas okupacji wskazała felietonistę swoim palcem, to zostałby on rozstrzelany przez polski ruch oporu i to bez prawa do apelacji, bowiem termin przewidziany na tę czynność przypadkiem (czyli w bajzlu okupacyjnej nocy) minąłby, zaś wyrok prawomocny jest u nas święty".