opublikowano: 30-12-2011
Czy
można zniesławić anonima?
Pytanie
do Prezesie Sądu Okręgowego w Gdańsku. Mirosław
Naleziński
20 grudnia wyemitowano kolejny odcinek cyklu
"Sąd rodzinny". Pewien 14-letni chłopak zaklinał się na ławie
oskarżonych, że nie spowodował wypadku i że nie zabił trójki dzieci
kobiety oczekującej z nimi na autobus.
Rodzice tego chłopaka opuścili mieszkanie,
bowiem poprosiła ich o to córka, która obchodziła swoje 16. urodziny - młodzież
miała czuć się swobodnie. W tym celu pozostawili nawet niepełną butelkę
wina, aby swoboda potomstwa była pełniejsza, ale dziatwa poszła jeszcze dalej
i poszerzyła - we własnym zakresie - domowy barek, co przyczyniło się do późniejszej
tragedii.
Przez całą rozprawę chłopak czarował Temidę,
że wprawdzie oglądali samochód taty, ale potem wrócili wszyscy do
mieszkania, natomiast ktoś skradł wóz, bowiem zapomnieli wyjąć kluczyki ze
stacyjki, i to ten złodziej, szalejąc po mieście, spowodował tragiczny
wypadek.
Pod koniec rozprawy prawda wyszła jednak na
jaw - siostra oraz jej koleżanka w końcu wyjawiły, że to istotnie ten oskarżony
14-latek prowadził po pijanemu samochód i na przystanku zabił troje dzieci.
Trudno dociec, czy spektakl był oparty na
prawdziwych wydarzeniach, ale jeśli tak, to widać, jak słabo sobie radzi
Temida nawet z niedorostkami. Chłopak w żywe oczy kłamał, choć wiedział,
że doprowadził do katastrofy i trzech śmierci oraz - co ważniejsze -
doskonale wiedział, że świadkowie fatalnej jazdy (jego przyjaciele podróżujący
autem) przecież znają tę prawdę.
Na co liczył kłamiąc?
Że sprawiedliwość go nie dosięgnie?
Że żaden świadek w końcu nie wyjawi tajemnicy?
Że wszyscy będą kłamać pod przysięgą?
Rodzice
w sądzie też są głęboko przekonani, że ich ukochane dziecko padło ofiarą
jakiegoś spisku (a niby jakiego?). Na sali sądowej najbardziej doświadczoną
osobą - przez podły los i głupotę młodzieży - jest matka zabitej trójki
dzieci. Jej nie zadowoli żadna kara, bowiem żaden wyrok nie będzie można
uznać za sprawiedliwy. Zresztą polskie prawo nie przewiduje drakońskiej kary
w takim przypadku - jedynie pobyt w poprawczaku do ukończenia 21 lat przez
winnego, nawet zabójcę.
Scenariusz procesu wyraźnie nawiązuje do
prawdziwego tragicznego wydarzenia – do wypadku w Gdyni (29 sierpnia 2009).
Pewien chłopak obchodził swoje 18. urodziny i korzystając z nieuwagi rodziców,
bez prawa jazdy (nie uzyskał go, mimo parokrotnych podejść) wyjechał w trasę
ze swoimi kolegami, znacznie przekroczył dopuszczalną prędkość i nie dał
szans trzem braciom, którzy swoim samochodem wjeżdżali w tę samą ulicę. Po
zderzeniu winowajca uciekł z kompanami, pozostawiając na skrzyżowaniu trzech
zabitych braci. To była głośna sprawa w Trójmieście - zabójcy zasądzono
12 lat więzienia.
Być może autor telewizyjnego scenariusza
skopiował to prawdziwe wydarzenie z gdyńskich sądowych akt, jedynie modyfikując
je (zmienił wiek pijanego kierowcy oraz zamienił solenizantów). Jeśli nawet
tak uczynił, to czy można oskarżyć go o plagiat? Czy któraś ze stron gdyńskiego
procesu (zmotoryzowany zabójca lub rodzice zabitych braci) mogłaby podać do sądu
autora scenariusza za zbyt wyraźne podobieństwo do prawdziwego wypadku
drogowego? Za zbyt wyraźne aluzje? A może wreszcie za zniesławienie, ale niby
kogo, skoro opis oparty był na faktach, zaś żadnych nazwisk nie podano? I to
jest fundamentalna kwestia podczas rozpatrywania spraw o naruszanie dobrego
imienia – brak danych osobowych albo podanie fikcyjnych nie daje żadnych
podstaw do rozpatrywania pozwu przeciwko autorowi, a cóż dopiero do wydania
wyroku skazującego!
Nadpobudliwa
polska pisarka jednak popełniła tego typu błąd, kiedy ukazał się artykuł
nawiązujący do jej wyczynów, przy czym o aluzjach mogła wiedzieć tylko ona
i ewentualnie parę osób. Przekazała sprawę do sądu i wygrała! Sędzia, zmyśloną
fabułę, podaną bez nazwisk, ze zmienioną płcią głównego bohatera, uznał
za bezpośrednio dotyczącą powódki i skazał autora na uiszczenie zadośćuczynienia,
na przeprosiny i na skasowanie tej opowiastki z internetu!
Sługa Temidy był najwyraźniej niedysponowany albo - co bardziej prawdopodobne
- nie zna prawa prasowego oraz prawa autorskiego i nie ma pojęcia, co
dziennikarze i pisarze (także filmowcy) mogą w swoich dziełach i dziełkach
opisywać lub ukazywać. Gdyby jego wykładnię prawa przyjąć konsekwentnie
wobec wszystkich tekstów i realizowanych filmów w Polsce, to większość z
nich powinna być skasowana, zaś autorzy powinni mieć sprawę sądową i
wyroki... skazujące. Aby dopełnić całokształt działań sądu, tenże nie
poinformował skazanego o wyroku, czym uniemożliwił wniesienie apelacji, co
jest osobnym skandalem.
Gdyby dokładnie przeczytać „Monachomachię”
Ignacego Krasickiego, to – zgodnie z duchem omawianego wyroku – wystarczyłoby,
aby choć jedna z wówczas żyjących osób poczuła się dotknięta, aby cały
nakład tego dzieła został zniszczony, zaś autor musiałby jeszcze przeprosić
tę osobę i wypłacić zadośćuczynienie.
Czyżby dzisiejszy gdański sędzia nie miał daru porównywania dawnych i
obecnych wydawnictw z ocenianymi przezeń artykułami podczas procesu?
Nie dostrzega, że w Gdańsku, w mieście wolnego słowa, jest bardziej
rygorystyczny, niż sędziowie zajmujący się „Monachomachią” niemal ćwierć
tysiąca lat temu?
Mało tego – gdyby dzisiaj którykolwiek z potomków dowolnej postaci, która
została przedstawiona przez Krasickiego w krzywym zwierciadle, uznał, że
autor naruszył jej dobre imię, to gdański sędzia mógłby – na podstawie
identycznego rozumowania, jak w sprawie IC692/09 – wydać identyczny i skazujący
wyrok, co 18 grudnia 2009!
A przecież ten sędzia skończył nowoczesną renomowaną uczelnię i ma
wszelkie certyfikaty potrzebne do prowadzenia spraw o zniesławienie! Dość
zawiłe kwestie dotyczące tematyki pomówień powinien mieć w jednym palcu, w
tym wykładnię prawa unijnego, które nas dotyczy albo dotyczyć powinno.
Jeśli Iksiński miał problemy żołądkowe po
sutej a zakrapianej biesiadce i doczytałby się w jakimkolwiek medium, że
Igrekowski przyozdobił płot sąsiadowi zawartością swego sfrustrowanego żołądka,
to mógłby iść do sądu i poczuć się poszkodowanym i spostponowanym? Na
jakiej podstawie? Bardzo podobnego opisu? Bo jemu się wydaje, że autor miał
go na myśli? Wszak to jakaś paranoja! Nawet, gdyby istotnie powiastka powstała
na bazie konkretnego przypadku danej postaci, to po zmianie szeregu szczegółów
i danych osobowych, nie ma podstaw do wszczynania procesu!
Niestety, w Polsce są sędziowie, którzy
zamiast przegonić adwokata ze swoim mandantem (klientem) z przybytku Temidy, to
jednak poprowadziliby procesy, i to w kierunku skazania autora powyższej przypłotowej
przypowieści.
Prezesi sądów powinni organizować wykłady,
na których wyjaśniano by swoim podwładnym, co jest w mediach zniesławieniem,
a co na pewno nie jest. Nasze sądy mają zbyt wiele pracy i prowadzenie tego
typu procesów nie tylko blokuje działalność naszych sądów, ale - niestety
- dodatkowo je ośmiesza, co może niektórych satyryków mobilizować do
szyderczej twórczości na ten temat, a to oczywiście może zwiększyć liczbę
procesów wszczynanych przez co bardziej krewkich naszych rodaków, i wpadamy w
sądową pętlę rzekomych pomówień.
Nie można uznać za zniesławiający artykuł,
powieść, film oparty na piśmie urzędnika (skarbowego, celnego, sądowego),
biskupa, ministra, ambasadora czy prezydenta, o fabule zmienionej w taki sposób,
że tylko parę osób może domyślić się, o kim mowa w tekście lub filmie,
zwłaszcza jeśli poruszono ważny problem społeczny, ekonomiczny, polityczny,
kulturowy itp. Przesadna wrażliwość w dziedzinie własnej godności osobistej
nie może być podstawą do prowadzenia procesu o pomówienie, zwłaszcza jeśli
wcześniej najbardziej zainteresowana osoba sama zapomniała o dzielnym staniu
na straży własnej godności, zaś po jej rzekomym lub rzeczywistym
poszarganiu, nagle przypomniała sobie o wielkiej wadze swego honoru.
Owszem, należy położyć skuteczną tamę
wulgariom i bezmyślnemu obrażaniu obywateli poprzez obrzucanie ich błotem
„na oślep bez ładu i składu”, niejako dla samej przyjemności dokuczania,
jednak nie można – w dobie internetu – przesadnie hamować, a tym samym
cenzurować, wszelkich krytycznych wypowiedzi, zwłaszcza opartych na walce o słuszne
cele. Im będziemy mieli mądrzejszych sędziów, tym mniej będą mieli pracy w
sądach, zaś wyroki będą sprawiedliwsze i będą pozbawione elementów
komediowych, które kompromitują szlachetny sędziowski stan.
Mało tego, im osoby bardziej są znane (są
bardziej publiczne albo chcą uchodzić za takowe), to wszelka konstruktywna
krytyka, a nawet ich ośmieszanie (kabarety, żarciki, satyryczne felietony,
komedie filmowe) nie daje podstaw do wytaczania satyrykom procesów sądowych,
nawet w przypadku podania ich dokładniejszych danych. Intelektualiści powinni
się sprzeczać i prowadzić dyskusje w mediach, nie zaś włóczyć się latami
po sądach.
Nie może być tak, że sądy skazują ludzi,
krytykujących pisarzy, nauczycieli, doktorantów znanej uczelni, także oficerów,
księży, urzędników, polityków, którzy łamią dobre obyczaje i naruszają
zasady etyki przynależne klasie społecznej, którą reprezentują, bowiem
wypaczany jest w ten sposób nie tylko ideał sprawiedliwego państwa, ale również
świadczy to o tym, że sędziowie popierają osoby opowiadające się po
(jednak!) brzydszej stronie naszego życia, co przeczy całej istocie
postrzegania cechy zwanej przyzwoitością. Owszem, nasze życie składa się (i
będzie składać się) z nieładnych aspektów, co – w ramach wolności słowa
– musi być niejednokrotnie przełknięte przez konserwatystów, ale w tym
wszystkim nie można zapominać o dość płynnej granicy dobro/zło. A kto ma
oceniać tę granicę, jeśli nie nowoczesny, ale jednak wysoko kwalifikowany sąd
o najwyższych etycznych przymiotach? Jeśli jakikolwiek sędzia opowiada się
po stronie sympatyzującej ze złem (jakkolwiek byśmy to rozumieli), nie zaś
po stronie walczącej o dobro (uwaga jak poprzednio), to jednak powinien
uczestniczyć w dodatkowym kursie z etyki, aby nadal pełnić szlachetną misję
w murach Temidy.
W przeciwieństwie do mecenasa oraz sędziego sądu
okręgowego rytuału cywilnego, przytomnością umysłu wykazała się sędzia sądu
rejonowego obrządku karnego, wydając wyrok uniewinniający, podczas gdy
pierwszy sąd wydał w tej samej sprawie wyrok skazujący, choć w obu
przypadkach najważniejsze rozpatrywane artykuły były te same i podobne.
Wydano zatem dwa całkowicie odmienne wyroki i co z tym teraz począć? Który z
sędziów spartaczył sprawę? Czyj wyrok należy poprawić?
Całe szczęście, że są jeszcze biegli znający
się na swoim rzemiośle oraz sędziowie respektujący rzeczowe opinie biegłych.
Niestety, sędzia wyrokujący w sprawie cywilnej nie skorzystał z pomocy
fachowca, zaś sam nie miał wystarczających kompetencji, aby prowadzić proces
o zniesławienie, co przy podobnej indolencji ze strony mecenasa powódki,
doprowadziło do jednej z większych pomyłek sądowych w polskim wymiarze
sprawiedliwości w dziedzinie internetowego pomawiania. Konia z rzędem dla
osoby, która doszuka się zniesławienia zawartego w artykule „Jak na portalu
zarobić 20 tysięcy złotych?”, a właśnie na podstawie tego tekstu wydano
wyrok skazujący! Na podstawie którego zdania sędzia od sprawy cywilnej wywiódł
związek z pisarką? Zasugerowała mu ów związek sama zainteresowana, zaś ten
„specjalista” od słowa pisanego uznał jej rację? To przecież każdy może
zorientować się w stopniu zniesławienia i jeśli ma jakiekolwiek pojęcie o
pomówieniach, przyzna, że artykuł o tym tytule (można skorzystać z
wyszukiwarki) literalnie nie dotyczy rzekomo postponowanej pisarki.
Każdy wyrok powinien być nauką nie tylko dla
osoby skazanej, ale również dla innych obywateli, aby w przyszłości lepiej
wiedzieli, co jest karalne, a co nie jest. Po przeczytaniu omawianego artykułu
mamy dwie możliwości – albo tekst jest obraźliwy dla pisarki, albo jest
wprawdzie aluzyjny (o czym wie niewiele osób), jednak nie dotyczy wprost tej
pani. Jeśli skażemy autora, uznając pierwszą wersję, to – nie będąc
hipokrytami – powinniśmy zabronić wydawania dzieł pisanych oraz emitowania
filmów, które są wyraźnymi aluzjami do rzeczywistych osób, a to oznacza, że
od następnego dnia po wydaniu wyroku skazującego, polska Temida powinna obwieścić
światu nie tylko wyrok, ale również ostrzeżenie, że wszystkie podobne dzieła
i dziełka będą kasowane z internetu, prasy, kin, zaś ich autorzy,
realizatorzy oraz wydawcy będą pociągani do odpowiedzialności, jeśli tylko
sprawę niefachowemu sądowi przekaże nieprofesjonalny mecenas, poproszony
przez równie impulsywną osobę, której wydawało się, że została zniesławiona.
Na szczęście Temida stopień pomówienia
ocenia nie na podstawie subiektywnej oceny osoby zirytowanej, lecz na podstawie
spokojnej oceny opartej na rzeczowej opinii biegłego – tu i teraz, w oparciu
o współczesne standardy twórczości, także dziennikarstwa
zachodnioeuropejskiego, w tym polskiego.
A w jaki sposób adwokat pisarki oraz sędzia
od sprawy cywilnej uznali, że jednak dokonano pomówienia tej szlachetnej
osoby, że zarzucono jej - w szczególności - pijaństwo oraz szerzenie
wulgaryzmów?
To niewiele czasu kosztuje, aby zapoznać się z tekstem i ocenić ewentualny
stopień pomówienia pisarki przez autora - każdy zawodowiec lub hobbysta może
sam to zbadać i wyciągnąć wnioski.
Przy okazji należy zbadać jej fałszerstwo
podpisu na niekorzyść tego autora oraz pomówienie go, że miał dodatkowe
konta na dane JK o AZ. Okaże się, że mamy do czynienia z niesłychanym
tupetem w wykonaniu intelektualistki – oto pisarka popełnia przestępstwa w
internecie (zmienia podpis i rozgłasza nieprawdę o kontach) i przekazuje sprawę...
policji oraz dwóm sądom, aby ścigano i ukarano obywatela... poszkodowanego
przez tę panią (doktorantkę Uniwersytetu Gdańskiego!). Cóż za perfidia! I
nie zbadano tego wątku, choćby przy użyciu wariografu. Ponadto nie wystąpiono
do admina portalu Nasza Klasa, choć posiada on dużą wiedzę na ten temat i
dziwi się, że żaden sędzia nie zechciał jej posiąść.
PS 26 grudnia 2011 media krytycznie omówiły
katastrofę japońskiej elektrowni – „Brak przygotowania na wypadek
kataklizmu oraz niekompetentna reakcja władz i operatora elektrowni na kryzys
przyczyniły się do pogorszenia sytuacji w japońskiej elektrowni atomowej
Fukushima po tsunami - wynika z opublikowanego raportu”.
Pytanie z dziedziny medialnego zniesławienia
– czy japoński rząd albo zarząd elektrowni mogłyby podać autorów raportu
albo dziennikarzy o pomówienie?
Niekompetencja rządu to poważny zarzut, znacznie poważniejszy niż ocena
zachowań niewymienionej z nazwiska polskiej pisarki, a jednak do sądów ruszyła
tylko ta pani, nie zaś japońscy ministrowie... O jakie zadośćuczynienie mógłby
wystąpić do sądu wyspiarski premier, skoro nasza pisarka zażądała 20 tysięcy
złotych?
Jaką skalę ważności naruszenia dobrego imienia przyjąć? 100 do jednego,
czy znacznie więcej?
Mirosław Naleziński
Szanowny
Panie Prezesie Sądu Okręgowego w Gdańsku,
w mojej sprawie zapadły dwa wyroki (IC692/09
oraz VIIIK155/10). Pierwszy bez pomocy biegłego i na podstawie fałszywych
zeznań powódki. Co można uczynić, aby unieważnić pierwszy wyrok? Oto
kolejny artykuł na ten temat.
Z poważaniem
Mirosław Naleziński
***********************
Komentowanie nie jest już możliwe.