opublikowano: 08-02-2011
Coraz więcej nazwisk w internecie Mirosław Naleziński
Umorzono postępowanie ws.
konfliktu (październik 2010 na Wydziale Humanistycznym UMCS) pomiędzy wykładowczyniami,
podczas którego prof. Jedynak powiedziała (podobno) do dr Zawanowskiej -
"Ty Żydówo!". Według dyscyplinarnego rzecznika nie ma dowodów na
to, że takie słowa padły, mimo że oświadczenia w tej sprawie złożyło
kilku studentów.
Incydent na UMCS opisywały
lokalne media, ponadto sprawą tą zajmowała się także prokuratora, która
badała, czy nie doszło do przestępstwa publicznego znieważenia osoby z
powodu jej przynależności narodowej, etnicznej lub wyznaniowej, za co grozi
kara do trzech lat więzienia, jednak prokurator ocenił, że do przestępstwa
nie doszło i odmówił wszczęcia śledztwa w tej sprawie (ustalono m.in.,
że wykładowczyni, do której miały być kierowane słowa "Ty Żydówo!",
nie jest narodowości żydowskiej).
Umorzenie przez rzecznika
dyscyplinarnego postępowania wyjaśniającego oznacza, że wobec prof. Jedynak
nie zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne (od nagany po usunięcie z
uczelni).
Tyle lokalne, choć głośne, wydarzenia zaistniałe (albo i nie) w
Lublinie a opisywane przez wiele mediów. Inne, mniej nagłośnione (głównie
przez portal AferyPrawa), wydarzenie, to hece w wykonaniu pisarki dr Magdaleny
Chomuszko, absolwentki Uniwersytetu Gdańskiego.
Pani ta zainstalowała się
na portalu Nasza Klasa, na którym prowadziła nie tylko uczone dysputy, ale także
wpisywała frywolne żarciki i zmagała się z dwoma użytkownikami - z Jackiem
Kawalcem oraz z Mirosławem Nalezińskim, natomiast dobrze pisywało się jej z
innymi użytkownikami, którzy zamieszczali dowcipy całkowicie niezgodne z
regulaminem NK - wulgarne, rasistowskie, seksistowskie, antygejowskie i obrażające
uczucia religijne. Pani doktor (obecnie chyba jeszcze doktorantka UG) nie żałowała
sobie w ostatnich trzech kategoriach.
Kiedy poważniej zirytowała
się na Jacka Kawalca, to w swoim komentarzu zacytowała jego tekst, po czym
jego dane świadomie zamieniła z klawiatury na "Mirosław Nalezińśki"
(z błędem!) dopuszczając się fałszerstwa! Ponadto na portalu NK oraz
Salon24 parokrotnie publikowała swoje konfabulacje, że Naleziński i Kawalec
to jedna i ta sama osoba. Nawet dość starannie opracowała (wespół ze
swoimi, oddanymi sprawie, przyjaciółmi) obszerny dowód (zwany przez nią
dedukcyjnym), z którego ma wynikać, że Naleziński zarejestrował się jako
Kawalec i obrażał ją w internecie pod dwoma postaciami.
Kiedy Naleziński opisał
wybrane przaśne żarciki, w tym dr Chomuszko, oraz jej fałszerstwo i pomówienia
(że ma dwa, a nawet trzy, konta!), to pani ta publicznie ogłosiła, że idzie
do swojego prawnika i że zgłosi tę sprawę do właściwych organów.
I uczyniła to! Właśnie
mijają dwa lata, kiedy to pani doktor powiadomiła policję oraz dwa gdańskie
sądy, że to ona czuje się zniesławiona i że to jej cześć została narażona
na szwank. Jej mecenas podnosi - jakże w patetyczny sposób - że każdy człowiek
ma niezbywalne prawo do zachowania godności, ale (jak wynika to z jego pism)
wyklucza z tego zbioru... Nalezińskiego (bowiem on z pewnością nie zasługuje
na ten luksus w oczach tego prawnika). Że też ów mecenas, znając przecież
wyczyny pisarki, nie odradził jej kursowania po sądach? A wyjeżdżanie z tym
prawem do godności, to już szczyt arogancji i hipokryzji, kiedy to nie kto
inny, ale jego klientka popełnia czyny karalne!
Cała grupa skupiona wokół
doktorantki jest do dzisiaj przekonana, że Naleziński miał dodatkowe konto
zarejestrowane na niejakiego Kawalca, z którego ją obrażał - owo stadko można
zapytać o dowolnej porze dnia i nocy, a napisze oszczerstwa w rodzaju: "Naleziński,
ty przecież doskonale wiesz, że pisałeś z drugiego konta!" (patrz S24,
EIOBA oraz AferyPrawa). Ciekawe, czy sprawiedliwa Temida poprosi tych wszystkich
dżentelmenów przed swoje oblicze i wyciągnie stosowne konsekwencje?
Czym kierował się mecenas,
kiedy żądał 20 tysięcy złotych dla swej znajomej klientki, dr Chomuszko, której
wyczyny opisał red. Naleziński na portalu Salon24 (bez podania jej nazwiska w
artykule)? A opisał jej przaśne dowcipy zamieszczane w najwulgarniejszym wątku
NaszaKlasa. Owa akademicka a doktoryzująca się nauczycielka i pisarka -
zgodnie z kodeksem etyki - powinna walczyć z takimi sprośnościami oraz -
zgodnie z regulaminem NK - nie powinna w ogóle zamieszczać seksistowskich i
antygejowskich kawałów pośród całkiem wulgarnych. I mimo że jej nazwisko w
artykułach nie pojawiało się, to mecenasowi i tego było aż nadto - uważał,
że jej inicjały i branża jej twórczości, są tak łatwe do
zidentyfikowania, że należą się tej pani te - niemałe w końcu - pieniądze
i że artykuły na jej temat powinny być skasowane z internetu oraz że należy
ją przeprosić za wszelkie krzywdy i sugestie, nawet takie, których tam nie było
(np. pijaństwo i niemoralne prowadzenie - gdzież ten sędzia to wszystko był
dostrzegł?).
Mecenas zignorował wszystkie
materiały, które otrzymał na temat jego mandantki, a było tego całkiem
sporo. Od dwóch lat ta pani zeznaje po sądach (a jej anonimowi zwolennicy
wypisują na rozmaitych portalach owe kłamstwa, będące zniesławieniami, nie
przebierając zresztą w słowach) swoje wymyślne bzdury. Sądy (w tym
apelacyjny) mają wszystkie materiały z obu stron, jednak (tak to wygląda)
niezbyt zależy im na poznaniu faktów, bowiem zajęte są cyzelowaniem przepisów,
zatem tracą impet w dociekaniu prawdy.
Pierwszy proces (cywilny)
zakończył się dość szybko (podczas półrocznego zwolnienia lekarskiego
pozwanego), na którym to procesie nie było go ani razu (półroczna absencja,
w tym sanatorium) - wydano wyrok skazujący, bowiem sędzia uznał fałszerstwo
(przyznała się do zamiany nazwisk!) pisarki Chomuszko za omyłkę (sic!) oraz
po prostu zbagatelizował (sic!) oświadczenie Nalezińskiego, że miał tylko
jedno konto zarejestrowane na swoje nazwisko, zatem dość harmonijnie i
logicznie przeszedł do najważniejszej konkluzji, czyli że to... on jest
winien. Temu energicznemu sędziemu nie starczyło już werwy, aby powiadomić
zainteresowanego wyrokiem, o którym dowiedział się dopiero tuż przed
inauguracyjną... drugą rozprawą (tym razem karną), w... 4 (sic!) miesiące
po wydaniu wyroku! Co oburzające w unijnym państwie prawa - apelacja jest
zablokowana z powodów tyle oczywistych, co kuriozalnych, bowiem minęły
wszystkie możliwe terminy i nie ma w Polsce mądrego, kto mógłby ten problem
rozwikłać zgodnie z zasadami elementarnej logiki!
Czy znane są inne przypadki,
kiedy osoba kłamiąca, zniesławiająca i fałszująca idzie do sądu jako
pokrzywdzona i robi na jednoosobowym składzie tak przekonujące wrażenie, że
ten błyskawicznie (jak na nasze warunki) wydaje wyrok bez widzenia się z
pozwanym i odrzucając jego pisma oraz dowody w sprawie? Gdzie równość wobec
prawa? Czy kompromitacją gdańskiego Sądu Okręgowego zajmie się Ministerstwo
Sprawiedliwości, aby przeanalizować wszystkie błędy popełnione przez sędziego,
którego tak łatwo wprowadziła w błąd pani doktor swoimi konfabulacjami?
Inaczej - jak to było możliwe, aby dać wiarę walecznej pisarce i skazać
niekaranego obywatela bez jego wysłuchania i bez poważnego potraktowania dowodów?!
W przeciwieństwie do UMCS, władze
UG, uznały, że w ogóle sprawą się nie zajmą, bowiem doktorantka działała
na portalu NaszaKlasa niejako poza uczelnią, zatem kodeks etyki jej nie dotyczy
(sic!). Zresztą w obu przypadkach (lubelski i gdański) skutek jest podobny -
nic się nie stało! Uczelnia, z którą związana jest pani doktor, nie będzie
rozpatrywać jej niecnej działalności, bowiem... poczynała sobie ona poza jej
murami.
Ciekawe, w jaki sposób sądy
potraktowałyby zagadnienie, gdyby zamiast pisarki, na NK produkował się ksiądz
lub oficer wojska albo policji? Gdyby o procesach dowiedziały się co bardziej
znane media, to nie pozostawiłyby na nich suchej nitki, natomiast zwierzchnicy
pewnie także by uważali, że skoro folgowali sobie po służbie...
Ani policja, ani sądy nie są
w stanie stwierdzić kto ma rację i nawet chyba się do tego nie przyłożyły,
skoro nie zbadały tajemniczego drugiego użytkownika, którego pisarka wzięła
za Nalezińskiego. Podczas okupacji wszelkie tego typu pomyłki bywały
tragiczne dla osób, które fałszywie zostawały wskazane przez
"nadgorliwych" obywateli. W jaki sposób osoby te miałyby walczyć o
swoje dobre imię (wojna trwała 5 lat), skoro przez 2 lata nasze organa nie są
w stanie poznać prawdy? A przecież jaka jest różnica w liczbie spraw i w możliwościach,
w tym technicznych - wówczas i na początku XXI wieku?
Ostatnio także głośno o
worze orderów, którymi obdzielił naszych rodaków prezydent Komorowski. Jeden
krzyż (kawalerski) otrzymał sędzia Zbigniew Pannert za "wybitne zasługi
w działalności publicznej na rzecz sądownictwa". Dociekliwi dziennikarze
dotarli do informacji, że podczas stanu wojennego stał on po niewłaściwej
stronie, sporządzając dwa akty oskarżenia: za wywieszenia na płocie antyrządowej
ulotki oraz za wywieszenie flagi "Solidarności" - ów uhonorowany
prawnik, żądał po trzy lata więzienia dla sprawców tych czynów, które
przyczyniły się do upadku komuny. Czy można informować społeczeństwo o
takich zamierzchłych sprawach? Czy sędzia nie czuje dyskomfortu? A jego
rodzina jest zachwycona? A czy o sprawie doktorantki nie można pisać, że kłamie
i sfałszowała podpis? Kto ma o tym decydować?
23 stycznia 2011 niektóre
media podają wypowiedź jednej z wdów - "Rząd Tuska posłał na śmierć
prezydenta Kaczyńskiego" a nawet - "Tusk posłał na śmierć
prezydenta Kaczyńskiego". Czy jest to publiczne pomówienie? I jakiej
rangi!
Przy okazji - podczas
ostatnich sejmowych debat, zwroty opozycyjnych polityków wobec premiera Tuska
były skandaliczne - jakiż ładunek zniesławień, i co? A marszałek Niesiołowski
ze swoim wyłącznikiem mikrofonu - to kolejny skandal! Na jakich wzorcach ma
opierać społeczeństwo swoje wypowiedzi i zachowania? Hipokryzja prawa w
Polsce? Polityk może publicznie pytać o rzekome nadużywanie alkoholu przez
prezydenta, zaś bloger nie może omówić fałszerstwa i kłamstw doktorantki?
Czyż nie zatracono właściwych proporcji, panie sędzio z Gdańska?
A gdański sąd zajmuje się
trzeciorzędną dla sprawiedliwości sprawą - czy Naleziński pomówił
Chomuszko opisując jej żarciki, kłamstwa i fałszerstwo? A w którym niby
miejscu ją pomówił? Skomentował przecież jej tekściki, które sama
dobrowolnie zamieściła, zatem które złamał paragrafy? Mało tego - jeden z
zarzutów, to wyjęcie z kontekstu żartów i niekompletne ich zamieszczenie -
czyżby sędzia sugerował, że należałoby opublikować wszystkie żarty pani
doktor i to pośród innych, wulgarniejszych, dowcipów, aby był zachowany
bardziej obiektywny klimat wesołej dyskusji?
Czy w innych państwach
zajmują się takimi bzdetami? W sumie to nawet i słusznie, że sąd zajął się
tą aferą, jednak powinien zbadać ją dogłębniej, czyli najpierw powinien
skazać panią za zniesławienia i fałszerstwo, a potem - jeśli zdoła
oddzielić teksty obu autorów, uznawanych przez pisarkę za jedną osobę
(sic!) - dopiero Temida powinna rozpatrywać winę tego pana ciąganego od miesięcy
po sądach. A może Temida wpadnie na pomysł znalezienia pana Kawalca? A może
zamieści ogłoszenie, że jeśli się dobrowolnie zgłosi, to otrzyma pewną
gratyfikację i list żelazny, dzięki czemu udowodni pani doktor, jak bardzo się
pomyliła, wskazując palcem na niewinnego człowieka?
Były europoseł, Marcin
Libicki, domaga się w sądzie od gazety "Polska Głos Wielkopolski"
ponad 4 mln zł za naruszenie dóbr osobistych i za utraconą pensję
europarlamentarzysty. Informacje ujawniane na łamach tego dziennika spowodowały
rezygnację z umieszczenia Libickiego na liście kandydatów PiS. Sąd uznał,
że ówczesny poseł złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne oraz
że nie był świadomym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa,
natomiast redakcja PGW twierdzi, że publikacje gazety były oparte na
dokumentach historycznych oraz wypowiedziach ekspertów. I kto ma rację?
Jeśli gazeta zrujnowała
komuś życie w polityce na podstawie nieprawdziwych wieści, to zapłaci aż
taką żądaną kwotę? Czy media mogą podawać niesprawdzone dane albo całkiem
wymyślone? W przypadku prezydenta Kwaśniewskiego podawano pewne fakty rzekomo
zaistniałe w Polsce, natomiast on wówczas był poza granicami naszego kraju
(oczywiście, można dyskutować, czy powinien być prezydentem RP, czy nie, ale
prawda powinna być badana niezależnie od politycznych opcji!). Czy dochowano
rzetelności podczas zbierania danych, czy chciano zdobyć rozgłos (i czytelników!)
kosztem (teraz) posła i (wówczas) prezydenta?
Kiedy media zaczną płacić
solidne zadośćuczynienia za publikacje niesprawdzonych lub wręcz zmyślanych
wieści? No i jak to się ma do wyroku w sprawie doktorantki - dlaczego
jednoosobowo sąd uznał jej racje, nie zaś dziennikarza? I nawet go nie
powiadomił o swoim wyroku! A swoją robotę spaprał tak dokumentnie, że
zamiast skazać pisarkę za kłamstwa i fałszerstwo, to skazał dziennikarza za
omówienie jej wyczynów! I tego skandalu nikt w Gdańsku ani w Warszawie nie
chce wyjaśnić? Żaden prawnik z wysokiego urzędu państwowego nie ma zamiaru
zbadać tej, kompromitującej polską Temidę, sprawy? To trzeba wysłać ten
przykład poza granice, aby zajęto się sprawą na poważnie?
Kilkanaście dni temu media
ostro pojechały smykiem po nazwiskach, kiedy ujawniły, że Akademia Muzyczna
nie popisała się organizując dwa konkursy w Katedrze Instrumentów
Smyczkowych.
Czytamy - "Pani Anna
Ceglińska gra na skrzypcach. Skończyła łódzką Akademię Muzyczną. W zeszłym
roku stanęła do konkursu na asystenta w katedrze, której kierownikiem jest
prof. Izabela Ceglińska, matka pani Anny. Konkurs wygrali muzycy z większymi
sukcesami, nawet międzynarodowymi". Co zrobiła uczelnia? Ogłosiła...
kolejny konkurs na to samo stanowisko (sic!). Komisja zebrała się ponownie i
tym razem wynik dla młodszej z pań był... pomyślny. Nepotyzm?
No cóż, sprawa, jakich
wiele w Polsce i na świecie, ale żeby od razu szkalować kobiety po
nazwiskach? Jak czują się ich rodziny? Nazwisko nie jest powszechnie noszone i
niektórzy pewnie zaprzeczają, że oni nie z tych Ceglińskich albo uważają,
że to polskie standardy, zatem o co chodzi krytykom?
Od wczoraj media żyją świeżą
(jak ryby pani Pitery) sensacją, która obiega kraj pod nazwą "spółdzielnia
Grabarczyka" - ów ukwiecony w Sejmie minister (od fatalnie kursujących
pociągów) załatwił posadki swoim znajomym ze studiów i z Łodzi, i to do
tego stopnia, że media przekazały zestawienie sporządzone przez SLD, określając
je jako "Lista 40 kolesi ministra Grabarczyka". Ciekawe, co uczyni
premier Tusk, zważywszy, że swoją partyjną "siostrę", prof. Zytę
Gilowską, wykreślił z serca i z partyjnego miejsca za znacznie błahsze
przewinienie? Bo pani Pitera (zasłynęła z walki o zwrot nieuprawnionych
wydatków ponoszonych przez posłów na pojedyncze ryby) już chyba niczego tu
nie wymyśli? No i co z publicznie zniesławionymi osobami, których nazwiska są
na liście? O nich można pisać, ale o dr Chomuszko już nie można? A te osoby
zostały zatrudnione, jednak nie popełniły przestępstwa, natomiast pisarka
sfałszowała podpis (przyznała się!) i parokrotnie zniesławiała niewinną
osobę, którą pomyliła z kimś innym! I co na to polska Temida, która ma tak
wielu znawców prawa i to o sporych pensjach płaconych im z uzbieranych podatków?
Opisywanej doktorantce oraz sądowi,
należy zadedykować historię z Wielkiej Brytanii (też polecieli po pełnych
danych osobowych - takie widać czasy).
Wymiar sprawiedliwości z
wielką atencją traktuje wszelkie doniesienia na temat seksualnej przemocy
wobec kobiet. Ubocznym wytworem takiego stanu rzeczy stały się liczne fałszywe
oskarżenia pań wobec panów. Poniższy przykład niech będzie nauczką dla
pani, która zdecydowała się wprowadzić wyspiarski sąd w błąd i niech inne
cwane niewiasty zastanowią się, nim oskarżą kogoś, nie mając pewności
albo działając z innych pobudek.
Kilka miesięcy temu do
pewnego młodzieńca zawitała policja. Został zgarnięty na posterunek, gdzie
poinformowano, że jest podejrzany o dokonanie gwałtu na swojej byłej
dziewczynie, Amandzie Bradley. Dopiero po długim śledztwie okazało się (i
panienka się przyznała!), że chciała ona zabawić się ze swoim ekschłopakiem,
ale potem powiadomiła swojego kolejnego adoratora, że doznała uszczerbku na
swym honorze, a ten kazał jej zawiadomić policję - i tak to się zaczęło.
Gdy ustalono, że rzekomy gwałciciel jest niewinny, zarzuty postawiono krętaczce.
Sąd skazał ją na rok więzienia za rzucanie fałszywych oskarżeń. Sędzia
nawet nie ukrywał, że ta, całkiem surowa, kara ma być przykładem dla innych
intrygantek.
Póki co, inż. Naleziński
oczekuje na publiczne przeprosiny na łamach NaszaKlasa, Salon24 oraz na innych
portalach, za to, że dr Chomuszko konfabulowała, iż to on miał dodatkowe
konta na NK. Czeka także na wyjaśnienie - dlaczego sfałszowała podpis w
komentarzu i to aż tak nieudolnie (bo z błędem!)? Inni nauczyciele z pewnością
(i może rodzice zbłąkanych studentów?) zechcą się dowiedzieć, dlaczego
wychowawczyni młodzieży nie zwracała uwagi na wulgarny język stosowany przez
młodych ludzi, choć właśnie to ona powinna ich powstrzymywać przed pisaniem
wulgariów, niejako z racji swego zawodowego posłannictwa. Policjanta Struja
zabiło dwóch młodzieńców, bo ani rodzice, ani nauczyciele, ani ludzie na
ulicy nie zwracali im uwagi na niestosowne zachowania, kiedy jeszcze były one
mniej ekstremalne.
Mało tego, pani doktor od dwóch
lat oświadcza na wszelkich szczeblach władzy (kiedy ją tylko zapytać), że
NIGDY nie napisała żadnego pikantnego żartu, mimo że każdy może sobie
poczytać jej tekściki w internecie. I że sędzia gdańskiego sądu dał się
wprowadzić w błąd fałszywymi zeznaniami przez tę trójmiejską
intelektualistkę? Mając tyle dowodów i oświadczenie pozwanego, że miał
tylko jedno konto na NK? Niesamowite! I że jej znajomy mecenas nie potrafił
odwieść jej od składania wizyt po sądach? Jakież to nieprofesjonalne z jego
strony!
Jeśli komuś się wydaje, że
ktoś przezeń nielubiany zarejestrował się pod innym nazwiskiem i złośliwie
go postponuje, jeśli ktoś wypisuje pikantne dowcipy a potem wszystkim wmawia
(także sądom!), że on NIGDY tego nie czynił, jeśli ktoś fałszuje i kłamie
w internecie oraz po forach rozsyła swoje konfabulacje, że pewna osoba ma parę
kont oraz jeśli taki ktoś porusza organy ścigania, bowiem jest przekonany, że
to on jest obrażany, zaś nie dostrzega swoich przewin (np. zniesławianie i fałszerstwo),
to takie zwidy, konfabulacje i dezinformacje należałoby nazwać chomuszkami.
Na cześć Stanisława Barei mamy barejki (np. talerze przymocowane do barowego
stołu z łyżkami na łańcuchu), zaś na cześć Pitavala mamy pitawale
(zbiory sprawozdań ze słynnych rozpraw sądowych). Polszczyzna będzie miała
kolejny eponim - chomuszki.
Czy jakieś wnioski zostaną
wyciągnięte przez polską Temidę wobec trójmiejskiej pani doktor i jej
przyjaciół? Czy pani Chomuszko zdaje sobie sprawę, że za rozpowszechnianie kłamstw
w internecie (za zniesławienie w wirtualnej przestrzeni już w Polsce było parę
procesów) oraz za fałszerstwo, grozi w Polsce spora kara?
Z ostatniej chwili. Media
informują, że dziennikarz Łukasz Kasprowicz został skazany za teksty
zamieszczane na swoim blogu, w których krytykował burmistrza Mosiny - Zofię
Springer. Został skazany na 10 miesięcy ograniczenia wolności, 300 godzin
prac społecznych i zakaz wykonywania zawodu przez rok. Ma wpłacić 500 zł na
cele społeczne, opublikować przeprosiny w prasie i zapłacić koszty procesu.
Surowy wyrok sądu krytykuje Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Wyrok nie jest
prawomocny i skazany zapowiada odwołanie.
Pan Kasprowicz w ciętych słowach
krytykował panią Springer, która poczuła się znieważona i wytoczyła
dziennikarzowi proces. Domaga się również 10 tysięcy zł odszkodowania.
Niestety, nie podano przykładowych zarzutów, zatem trudno ocenić ostrość
dziennikarskich sformułowań. Nie ustosunkowano się także do tekstów - czy
zawierały prawdę, czy fałsz albo domysły i spekulacje.
Tu jednak dziennikarz miał
pełną wiedzę na temat terminu zapadnięcia wyroku i o jego treści, czego nie
można powiedzieć na temat sprawy w Gdańsku. Nad Motławą pisarka przyznała
się do fałszerstwa, zaś dziennikarz oświadczył, że ma jedno konto, jednak
sąd opowiedział się po niewłaściwej stronie, a ponadto nie poinformował o
wyroku, blokując możliwość apelacji.
Okazuje się, że Kasprowicza
wspiera Helsińska Fundacja Praw Człowieka: "Zakaz wykonywania zawodu jest
sprzeczny z gwarancjami wolności słowa i orzeczeniami Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka, zaś internet to agora myśli i ma swój specyficzny język"
twierdzi Dominika Bychawska z fundacji, która przyglądała się rozprawom
dziennikarza. Według niej, Kasprowicza niesłusznie skazano, bowiem publikacje
zamieszczał na swoim blogu, a nie w gazecie. Czy polskie sądy odróżniają
publikacje medialne (np. prasa) od dyskusji na forach oraz od blogów? A czy
potrafią rozpoznać zniesławienie w internecie oraz fałszerstwo, czy jednak
przekracza to możliwości jednoosobowego sądu?
Mirosław Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
Polska cenzura ponad oszustwami Mirosław Naleziński
O pikantnych dowcipach, których NIGDY nie było...
![]() |
DONALD
TUSK - PRAWDZIWE OBLICZE
|
Komentowanie nie jest już możliwe.