Zapisana w polskiej Konstytucji jako podstawowa zasada ustrojowa formuła, wywodzi się z polskiej tradycji konstytucyjnej ukształtowanej jeszcze w XVI wieku, a w XVIII wieku upowszechnionej w ideach Monteskiusza. Trójpodział władzy ma bowiem sens tylko wtedy, gdy poszczególne elementy owej władzy wzajemnie się równoważą i dysponują instrumentami wzajemnego hamowania się, czy inaczej ograniczania się.
W polskiej praktyce konstytucyjnej mechanizm ten funkcjonuje jedynie w odniesieniu do władzy ustawodawczej i wykonawczej. Zarówno teoretycznie jak i praktycznie są one powiązane wieloma instrumentami wzajemnego oddziaływania, a ponadto podlegają one kontroli najważniejszego czynnika w każdym ustroju demokratycznym, będącego suwerenem narodu. Zarówno Prezydent RP jak i obie izby parlamentu, a poprzez mającą demokratyczny mandat większość parlamentarną Rząd, podlegają cyklicznym weryfikacjom w procedurach wyborczych.
Dodatkowo zarówno władza ustawodawcza jak i wykonawcza podlegają kontroli ze strony władzy sądowniczej. Najsilniej przejawia się ona poprzez uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego, który uzyskał daleko idące możliwości powstrzymywania pozostałych części władz państwowych.
Jednocześnie wszakże zarówno Trybunał jak i pozostałe sądy wymknęły się całkowicie spod jakiejkolwiek demokratycznej kontroli, a możliwości powstrzymywania ich ze strony władzy ustawodawczej jak i wykonawczej są całkowicie iluzoryczne.
Najbardziej wyraźnym dowodem wyalienowania się sądownictwa z jakiejkolwiek demokratycznej kontroli jest system doboru sędziów, który przerodził się w praktyce w model samoreprodukowania się tej grupy zawodowej. Dostęp do zawodu sędziego poddany został wyłącznej decyzji zgromadzeń sędziów w poszczególnych jednostkach terytorialnych sądownictwa. Proces wyłaniania sędziów nie jest poddany żadnej demokratycznej kontroli, a jedynym instrumentem bardzo relatywnej kontroli jest prawo mianowania na stanowisko sędziego kandydata wskazanego przez sędziów przez Prezydenta RP.
Nawet jednak w tym wątłym zakresie Trybunał Konstytucyjny pod kierunkiem A. Rzeplińskiego podjął próbę całkowitej reinterpretacji tej prerogatywy prezydenckiej. W orzeczeniu dotyczącym ustawy regulującej procedurę wyłaniania przewodniczącego TK stwierdzono mianowicie, iż prezydent ma obowiązek powołać na to stanowisko osobę wyłonioną przez zgromadzenie sędziów. W ten oto sposób TK usiłował stworzyć przesłankę do uznania swoistego przymusu ciążącego na prezydencie RP powoływania na sędziów każdej osoby wskazanej przez grupy sędziów.
Dodatkowym elementem wyłączającym sądownictwo z jakiejkolwiek formy kontroli (a więc już nie tylko demokratycznej), stało się praktycznie całkowite immunizowanie sędziów od wszelkiej odpowiedzialności za swoje czyny. Konstrukcja ustawowa pociągania do odpowiedzialności sędziów nawet za popełnione przestępstwa uzależnia wszelkie działania państwa od zgody korporacyjnych kolegów. Jak pokazują doświadczenia całego okresu funkcjonowania tego rozwiązania, korporacyjna fałszywie pojmowana solidarność doprowadziła do tego, iż sędziowie zostali zwolnieni z wszelkich skutków swoich nagannych zachowań. Jeśli uzupełnimy to rozwiązanie o obowiązującą do niedawna zasadę, w myśl której sędziowie byli praktycznie jedynymi funkcjonariuszami publicznymi którzy wyłączeni byli nawet od kontroli społecznej ich stanu majątkowego, to dopełnia to obrazu skali odseparowania tej grupy i tej władzy od wszelkich mechanizmów demokratycznych.
Ewolucja zaś szła w kierunku petryfikacji rządów wąskiej grupy sędziów Sądu Najwyższego i Sądów Apelacyjnych nad całą społecznością sędziów w Polsce. Temu służyły uznane właśnie za sprzeczne z Konstytucją reguły „wyborów” sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa, które w praktyce oddawały najwyższą władzę nad korporacją sędziowską właśnie tej – słusznie tak określonej przez liderkę Stowarzyszenia Sędziów Iustitia - „wyjątkowej kasty”.
Stworzone w Polsce rozwiązania służyć miały rzekomo zagwarantowaniu niezawisłości sędziów i uwolnieniu ich od ewentualnych nacisków ze strony polityków. Trzeba jednak stwierdzić z pełną odpowiedzialnością że taki model odseparowania sądownictwa i sędziów od jakiegokolwiek balansowania ze strony legislatywy i egzekutywy nie występuje w żadnym cywilizowanym modelu obszaru północnoatlantyckiego. Jest bowiem oczywistym w demokracji, że każdy element władzy publicznej, nie wyłączając sądownictwa, musi w tym systemie podlegać ograniczeniom. Zwłaszcza w sytuacji, gdy to akurat władza sądownicza (poza nielicznymi wyjątkami) nigdzie nie może legitymować się mandatem demokratycznego poparcia społecznego.
Jest rzeczą charakterystyczną, że zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny rozwiązania ustawowe z 2011 roku budziły na przestrzeni minionych lat wiele wątpliwości ze strony różnych czynników. Jednak nikt nie zdecydował się na podjęcie działań zmierzających do rozstrzygnięcia sprawy przez TK. Wynikało to z absolutnego przeświadczenia, iż TK z poprzednio dominującą grupą sędziów, reprezentuje kierunek myślenia całkowicie tożsamy z zakwestionowanymi obecnie regulacjami.
To właśnie środowisko symbolizowane nazwiskami sędziego Safjana czy sędziego Rzeplińskiego reprezentuje pogląd, w myśl którego sądownictwo i sędziowie są ekskluzywnymi, wyłączonymi spod kontroli „motłochu” obszarami państwa, które mają za zadanie pełnić rolę stróża wyimaginowanego przez nich „demokratycznego państwa prawnego”. To właśnie dlatego ten sposób myślenia wyraził w pełni prof. Popiołek który najzupełniej serio stwierdził, iż w owym ich „demokratycznym państwie prawnym” suwerenem nie jest naród. W ich rozumieniu suwerenami owego „demokratycznego państwa prawnego” są właśnie sędziowie, a już zwłaszcza sędziowie najwyższych szczebli, którzy są nietykalni, immunizowani od wszelkiej odpowiedzialności i którzy poprzez kooptację uzupełniają swoją „kastę” przywódczą w ramach odpowiednich procedur.
Taka konstrukcja sądownictwa jako wyalienowanej władzy i ekskluzywnej kasty zawodowej, stanowi fundamentalne zagrożenie dla demokracji i dla rządów prawa. Świadomość tego powinna mieć przede wszystkim dzisiejsza opozycja, która dla celów walki politycznej z obozem rządzącym gotowa jest całkowicie bezrefleksyjnie brnąć w obronę modelu, który kompromituje nas na tle rozwiązań europejskich. Ale też we własnym, dobrze pojętym interesie dzisiejsza opozycja winna szukać wspólnie z rządzącymi rozwiązań, które pozwolą przywrócić w Polsce model trójpodziału władzy ze sprawnie działającymi instrumentami checks and balances. Bez znalezienia wspólnie dobrych rozwiązań, polska demokracja będzie fikcją.

autor: Grzegorz Górski
Autor jest profesorem w Kolegium Jagiellońskim w Toruniu, specjalistą od historii konstytucjonalizmu i historii prawa, był podsekretarzem stanu w Urzędzie Rady Ministrów w rządzie Jana Olszewskiego oraz sędzią Trybunału Stanu.
Więcej:
Komentowanie nie jest już możliwe.