opublikowano: 29-02-2012
Procedury ponad prawdą. Mirosław Naleziński
21 lutego w „Dzienniku Bałtyckim”, w dziale „Policyjny warsztat”, ukazał się artykuł pt. „Kłamstwa i prawdy o wariografie”. Już na wstępie autor informuje nas, że „przypisywana mu funkcja wykrywania kłamstw to... mit”.
Mit ten jest dodatkowo ugruntowany znanym amerykańskim teleturniejem „Moment prawdy”, w którym panie i panowie walczą o spore pieniądze na oczach swych rodzin oraz milionów widzów, w tym z Polski. Można zaobserwować, jaki pęd do kasy za wszelką cenę mają nie jacyś biedni obywatele z kraju trzeciego świata, ale dumni Amerykanie, którzy już za parę tysięcy dolców gotowi są na sprzedaż swoich największych tajemnic (zdrada, opinia o szefie, rozmaite poglądy i ideały).
Żenada, ale wracając do tematu – „Zapisy uzyskiwane przy użyciu wariografu i wnioski z nich płynące służą do naprowadzenia śledczych na kierunek, który powinni obrać podczas prowadzonego postępowania; w żadnym wypadku jednak urządzenie nie służy do stwierdzenia, czy dana osoba mówi prawdę, czy też kłamie .To mit, który wziął się z amerykańskich filmów”.
Otóż to, wcześniej wspomniany program wzmaga to mityczne przekonanie... Autor także stwierdza – „Wariografu nie oszukasz - między bajki należy włożyć udane próby oszukania wariografu i obsługujących go specjalistów”. Okazuje się, że lekkie odurzenie alkoholem lub lekami nic nie da, bowiem w takim przypadku delikwent nie jest dopuszczony do badania tym superurządzeniem. Zupełnie rewelacyjnie brzmi również konstatacja, że „nie jest również możliwie zafałszowanie wyników badań wytrenowaną siłą woli, bowiem wariograf obsługują doświadczeni operatorzy, którzy nie dają się nabrać na tego typu sztuczki”.
Okazuje się, że choć badania wariografem są skuteczne, to „trójmiejska policja nie stosuje ich w swoich śledztwach, bowiem badani muszą stawić się w laboratoriach, które są jedynie w Warszawie, Białymstoku, Bydgoszczy, Łodzi i Katowicach”.
Prawdopodobnie odległą lokalizacją i oszczędnościami kierował się Sąd Rejonowy w Gdańsku, który odrzucił wniosek o przebadanie mnie tym „inteligentnym cudem techniki”, kiedy to znana trójmiejska pisarka M. Chomuszko uznała w swoim dziwacznym zwidzie, że na portalu NaszaKlasa założyłem sobie dodatkowe dwa konta na zupełnie nieznane mi dane osobowe i z tych kont ją postponowałem. A była tego aż tak pewna, że nie tylko podmieniła mój podpis na tym portalu, czego zresztą nie ukrywa, ale będąc pewną, że jestem osobą w trzech postaciach, udała się do dwóch gdańskich sądów, aby uzyskać zadośćuczynienie 20 tys. zł, skasowanie moich artykułów omawiających jej wyczyny podczas dyskusji na wspomnianym portalu oraz uzyskać przeprosiny za krytykę jej jakże ważnej (tak obszernie wyjaśniała) osoby.
Jej prawnik, mec. K. Kolankiewicz, nie popisał się swoją wiedzą na temat pomówień a ponadto zlekceważył moje oświadczenie, że na NK miałem jedno jedyne konto na swoje dane, jednak dał wiarę swej mandantce i wniósł sprawę w jej imieniu przeciwko mnie, bagatelizując wspomniany fakt, że pisarka a doktorantka znamienitej uczelni (Uniwersytet Gdański) sfałszowała podpis, co jest szczególnym wyczynem w jej sytuacji, bowiem zajmuje się pisaniem książek o komputerowej... księgowości. Jak to mawiają – najciemniej bywa pod latarnią: strażacy podpalają, celnicy przemycają, posłowie podpisują listy obecności i wychodzą z obrad, a księgowi fałszują... podpisy.
Gdański sędzia, W. Midziak, również nie błysnął talentem w dziedzinie pomówień, bowiem fałszerstwo tej pani uznał za omyłkę, otwierając tym błyskotliwym spostrzeżeniem nowy rozdział w kryminalistyce, zaś mój artykuł dotyczący wymyślonego i anonimowego (sic!) pisarza, który nadużywał alkoholu, uznał za zniesławiający... powódkę i - nawiązując do tego specjalistycznego określenia oraz z okazji przedświątecznego czasu i takowegoż nastroju - wydał 18 grudnia 2009 całkowicie niezrozumiały wyrok skazujący w sprawie cywilnej IC692/09, przy czym ów świetny prawnik, w dobie internetu oraz poczty, czyli zasypywania mnie dziesiątkami sądowych pism, nie wysłał najważniejszego: nie poinformował ani o planowanej dacie ogłoszenia tego (jak się to okazuje) bezprecedensowego chłamu, ani o jego wydaniu, co uniemożliwiło mi wniesienie apelacji.
O wyroku dowiedziałem się w kwietniu 2010 podczas drugiego procesu (tym razem karnego) w Sądzie Rejonowym w Gdańsku, kiedy to mec. Kolankiewicz na korytarzu ostentacyjnie pokazał mi wyrok tuż przed inauguracyjną rozprawą (VIIIK155/10). Po pierwszym wygranym procesie cywilnym, owa szlachetna para postanowiła także powalczyć w sprawie karnej, zatem otrzymałem status... oskarżonego.
Tym razem bywałem na wszystkich rozprawach (na procesie obrządku cywilnego nie byłem ani razu, bowiem miałem zawał, operację i pobyt w sanatorium oraz długotrwałe zwolnienie lekarskie, jednak czcigodny sędzia naszego przyjaznego Państwa nie uznawał nadsyłanych zwolnień wystawianych przez „zwykłych” lekarzy), zaś sędzia przekazała 4 moje artykuły (zgłoszone przez mecenasa) opisujące wyczyny pisarki (lub wydające się jej, że ją opisują) do biegłej specjalistki od pomówień i dziennikarstwa. Opinia była przygniatająca - w żadnym artykule biegła nie dopatrzyła się jakiegokolwiek pomówienia, zatem pisarka proces przegrała. Skandal w wykonaniu Sądu Okręgowego w Gdańsku został już niejednokrotnie opisany, ale ani prezes tego sądu, Ryszard Milewski, ani żadna inna instytucja Temidy nie zainteresowała się tym popapranym procesem, z pisarką w roli fałszerki i pomówczyni, bowiem... wyrok uprawomocnił się (brak informacji o wydaniu wyroku uniemożliwił wniesienie apelacji – czy jeszcze coś w Polsce może zadziwić?).
Pomimo opinii biegłej przydatnej w drugim procesie, Temidzie jakoś nie przychodzi do głowy, aby tę samą opinię wykorzystać podczas rewizji pierwszego procesu, bowiem wyrok jest prawomocny, a to u nas rzecz święta - polska (i pewnie nie tylko) Temida nie tyle dba o prawdę, lecz o procedury, zatem jeśli dostaniesz wyrok, choćby mniej lub bardziej idiotyczny, to musi być wykonany, bo jest niewzruszalny, zatem wyrok z pierwszego procesu nadal wisi nade mną; machina naszej jakże sprawiedliwej Temidy jest powolna, lecz proceduralnie konsekwentna - jeśli nie przeproszę pisarki i nie skasuję moich artykułów z internetu, to grożą mi grzywny nawet do... 100 tys. zł.
Zatem proponuję sympatycznej a płodnej (wiele pozycji książkowych) pisarce, młodemu a ambitnemu mecenasowi oraz niezawisłemu a świetnemu sędziemu (od pierwszego wyroku), aby zaakceptowali wniosek o zbadanie wariografem faceta, którego uznali za posiadacza aż trzech kont na NK. Cała trójka - oraz prezes, czyli szef sędziego - to przecież szlachetni obywatele, którzy wyżej cenią prawdę, niż omyłkowe (jak opisane fałszerstwo) zwycięstwo, a skoro są pewni swoich racji, to przecież niczym nie ryzykują – jeśli wariograf wykaże moje kłamstwo, to przecież poniosę wszelkie konsekwencje tego czynu a dodatkowo się skompromituję.
Co ciekawe, admin portalu NK posiada historię logowań przez osoby uznane przez pisarkę oraz Temidę za mnie i wyraził zdziwienie, że żadna z instytucji nie poprosiła o jej przekazanie. Niestety, admin nie może przekazać tych danych osobie prywatnej, choć wielce zainteresowanej, ale może to uczynić wobec instytucji powołanym do dochodzenia prawdy, choć tutaj całkowicie niezainteresowanym jej poznaniem...
Niestety, te instytucje całkowicie zawiodły – założyły błędny przebieg wydarzeń, uparły się, że wykreowana przez nie rzeczywistość jest prawdziwa i nie mają zamiaru zmienić swego przekonania...
Jeśli badanie wariografem wykaże, że miałem te konta, to przeproszę pisarkę i zapłacę za badania. Jeśli jednak okaże się, że nie jestem jednocześnie p. AZ oraz p. JK, to pisarka przeprosi mnie za zniesławienie, przeprosi za fałszerstwo mojego podpisu, publicznie wyjaśni motywy swojej pomyłki i sądowego pieniactwa, zwróci mi wszystkie opłaty zawinszowane przez Temidę oraz poniesie koszty badania wariografem. Mecenas przeprosi mnie za wystosowanie w kwietniu 2009 ‘Ostatecznego przedsądowego wezwania’ do mnie po zamieszczeniu moich tekstów w internecie na przełomie stycznia i lutego 2009, które nie kwalifikowały się do wystosowania tego pisma, bowiem nie naruszały art. 212 kk, prawa prasowego oraz Konstytucji 1997. Niezawisły sędzia unieważni wyrok z 18 grudnia 2009 i przeprosi mnie za fatalne prowadzenie procesu (fałszerstwo uznał za omyłkę oraz przypowieść o wymyślonej postaci przypisał pisarce) i za niepoinformowanie mnie o jego wydaniu, natomiast prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku wyrazi ubolewanie z powodu szeregu błędów popełnionych przez swego podwładnego a niezawisłego sędziego, tak w zakresie procedur sądowych niezgodnych z istotą przyjaznego państwa, jak w zakresie nieumiejętnego (błędnego!) interpretowania moich tekstów podczas rozpatrywania sprawy o pomówienie.
PS Nieumiejętność odróżniania prawdy od fałszu to już chyba narodowa przypadłość, bowiem ostatnio media kpią sobie z naszej Temidy, która miota się w sprawie fałszerstwa z podpisem, jednak jeszcze nie omawianej pisarki, lecz rzecznika rządu RP albo jego żony (niewłaściwą osobę skreślić). Jeszcze większe fałszerstwo mamy w solnej branży – przez wiele lat cwani rodacy fałszowali dokumenty dostarczając przemysłową sól do sektora żywnościowego jako sól spożywczą i nikt przez lata (a mamy najlepsze przepisy, świetne procedury, nowoczesne laboratoria oraz przekonanie, że żywność w Polsce jest doskonale kontrolowana!); podobno przewał dotyczy milionów kilogramów soli miesięcznie i nikt przez całe lata się nie zorientował!
Właśnie dzisiaj, poseł (świetny były bramkarz), w wywiadzie wyjawił: „Nie oglądam reprezentacji, bo w niej grają przestępcy”. Ostro zagrał, jak w podbramkowej sytuacji; jeśli jednak rzekł prawdę o naszych czołowych piłkarzach, to czy jakikolwiek sąd mógłby uznać tę wypowiedź za pomówienie? Czy konstatacja, że gdański sędzia rytuału cywilnego popełnił błąd, uznając fałszerstwo pisarki za omyłkę oraz że nie potrafił ze zrozumieniem wertować polskich tekstów, to zniesławienie? Jeśli tak, to niech poda mnie do sądu, byle nie do... swojego.
Mirosław Naleziński, Gdynia
Więcej:
Komentowanie nie jest już możliwe.