opublikowano: 11-04-2011
Prowokacja w rocznicę katastrofy smoleńskiej. W nocy z 8 na 9 kwietnia Rosjanie usunęli tablicę ufundowaną przez bliskich ofiar.
![]() |
Rodziny, które wraz z prezydentową Anną Komorowską, przyjechały w sobotę na Siewiernyj, znalazły się w arcykłopotliwej sytuacji. Sto trzy osoby, bliscy trzydziestu ofiar, miały wspominać zmarłych i kontynuować wymianę pojednawczych gestów z rosyjskimi władzami. I tu spotkała je przykra niespodzianka. |
Rosjanie, pod osłoną nocy, usunęli pamiątkową tablicę z
wyrytymi na niej słowami o "sowieckiej zbrodni ludobójstwa w Lesie
Katyńskim dokonanej na jeńcach wojennych, oficerach wojska polskiego, w
1940 r.". - Tu jest Rosja - tak wytłumaczył dziennikarzom powody
demontażu tablicy rzecznik prasowy gubernatora obwodu smoleńskiego. |
![]() |
![]() |
Moskwa kolejny raz udowodniła, że dla odsunięcia od siebie odpowiedzialności za Katyń i Smoleńsk nie cofnie się przed żadnymi metodami. Tym razem Rosjanie wybrali wariant kradzieży i upokorzenia. |
Wyprawa prezydentowej do Smoleńska w przeddzień rocznicy katastrofy Tu-154M
miała być wspólną pielgrzymką części rodzin jej ofiar zarówno na miejsce
rozbicia samolotu, jak i do Lasu Katyńskiego na mogiły polskich oficerów
zamordowanych przez NKWD w 1940 roku. Miała też swój kontekst polityczny i
wpisywała się w ugodową i pojednawczą wobec Moskwy politykę obecnego
prezydenta. Świadczyć o tym może choćby wystąpienie Macieja Komorowskiego,
syna wiceministra obrony Stanisława Komorowskiego. Znalazło się w nim
odniesienie do gestów solidarności i współczucia, jakie przed rokiem
Rosjanie okazywali Polakom. Dziś nie są one już tak spektakularne.
Przedstawiciele władz zachowują się inaczej niż w pierwszych dniach po
kwietniowej tragedii. - Mgła tamtego poranka na długo spowiła nasze życie
cierpieniem i smutkiem. Zdarzyło się wtedy coś, o czym będziemy pamiętać.
Tysiące i miliony Rosjan łączyły się z nami w bólu. Czynili to
spontanicznie, w serdecznym odruchu. Okazywali solidarność, którą byliśmy głęboko
poruszeni - mówił Komorowski, jedyny dopuszczony do głosu przedstawiciel tej
części rodzin, które przyjechały do Smoleńska w sobotę. Było ich przy tym
znacznie mniej niż podczas analogicznej wyprawy w październiku, wówczas
przyjechali bliscy prawie 60 ofiar. Teraz zaledwie 30.
Maciej Komorowski wspomniał, że jakiś czas temu premier Donald Tusk powiedział
o jego ojcu: "Dobry człowiek, wybitny dyplomata". - Wiem, że gdyby w
tym miejscu stał mój tata, apelowałby, abyśmy postarali się o więcej
dyplomacji w naszych wzajemnych relacjach - podkreślał. W tym momencie jeszcze
niewiele osób zorientowało się, że na głazie znajdującym się w miejscu,
gdzie miała się odbyć druga część uroczystości i pod którym prezydentowa
z rodzinami mieli złożyć wieńce i kwiaty, Rosjanie potajemnie w nocy zabrali
zainstalowaną przez Stowarzyszenie Katyń 2010 tablicę, która została
umieszczona tu wraz z dużym, drewnianym krzyżem w listopadzie ubiegłego roku.
Polskie MSZ dowiedziało się o wszystkim post factum w sobotę rano.
Tuż po wystąpieniu Komorowskiego pod brzozą, w pień której wbił się
fragment poszycia kadłuba polskiego samolotu, odczytywano nazwiska 96 ofiar
katastrofy i przy akompaniamencie werbli zapalano znicze, z których żołnierze
ułożyli symboliczny krzyż. Uroczystości towarzyszył przenikliwy, zimny,
porywisty wiatr i śnieg z deszczem. Powagę sytuacji zakłócił przykry
incydent: w trakcie odczytywania nazwisk zamiast Władysława Stasiaka odczytano
nazwisko jego żyjącej żony Barbary Stasiak.
Na rodzinach szczególnie przygnębiające wrażenie zrobił wrak samolotu. Do
grupki polskich dziennikarzy w pewnym momencie nieoczekiwanie sam podszedł Paweł
Deresz, mąż Jolanty Szymanek-Deresz. - Wrak samolotu powinien już dawno być
w Polsce. Robi na mnie przerażające wrażenie, jeszcze gorsze niż przed
rokiem - mówił wyraźnie poruszony tym, co zobaczył. Trudno mu się dziwić.
Obłożony starymi oponami i podartym brezentem wrak nie wygląda jak dowód
zabezpieczony w toku śledztwa.
Nocna zmiana
Po powrocie z miejsca, w którym leży wrak tupolewa, prezydentowa wraz z
rodzinami przeszła tam, gdzie jesienią ustawiono krzyż oraz umieszczono głaz,
na którym zainstalowano tablicę. Kamień był dyskretnie zasłonięty wieńcami.
Dopiero po zakończeniu uroczystości i wspólnych modlitwach okazało się, że
tablica wprawdzie jest, ale zupełnie inna. Dwujęzyczna płyta zawiera znacznie
mniej informacji, a przede wszystkim pomija passus o bolszewickim ludobójstwie
dokonanym w Katyniu, którego uczczenie było celem tragicznie zakończonej
wizyty polskiej delegacji 10 kwietnia 2010 roku.
Zamiany dokonano dyskretnie w nocy z piątku na sobotę. Andriej Jewsiejenkow,
rzecznik prasowy Administracji Obwodu Smoleńskiego, na pytanie o powody demontażu
tłumaczył, że napis na tablicy powinien być dwujęzyczny: po rosyjsku i po
polsku. Decyzję w tej sprawie podjęto "na wysokim szczeblu". - Nie
mogę powiedzieć na jakim - odpowiadał. Ta poprzednia została umieszczona bez
naszej zgody, w tajemnicy. A tu jest ziemia smoleńska i rządzi tu Rosja. Nie
potrzebujemy żadnej zgody na umieszczanie napisu - tłumaczył wyraźnie rozwścieczony,
gdy dziennikarze pytali go o powody nieuzgodnienia tego kroku ze stroną polską.
Zachowywał się zupełnie inaczej niż jeszcze w czwartek, gdy podchodził do
przybywających na miejsce dziennikarzy i sam zagajał z nimi przyjazne rozmowy.
- Decyzja o zmianie tablicy została podjęta przez władze miejskie po licznych
prośbach obywateli, mieszkańców miasta, którzy zwracali się do naszych
organów z pytaniami, dlaczego nie mogą przeczytać napisu, dlaczego nie ma go
w języku rosyjskim. Wtedy mer postanowił zrobić tablicę w dwóch językach -
mówił Siergiej Antufiew, gubernator obwodu smoleńskiego. Na pytanie o zmianę
treści odpowiedział, że jego zdaniem treść napisu powinna być
"minimalna", a tragedii smoleńskiej nie należy łączyć z Katyniem,
odmówił również odpowiedzi na pytanie o wybór momentu instalacji nowej
tablicy.
Co się stanie ze starą tablicą? Nie wiadomo. Polskie MSZ, jak się okazuje,
wiedziało o tym, że władze rosyjskie będą chciały jej zamiany na inną,
polsko-rosyjską, z ocenzurowaną treścią. - Usunięcie jej tuż przed
uroczystościami pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej jest decyzją złą,
niepotrzebną. Oczekujemy od strony rosyjskiej większej wrażliwości i lepszej
współpracy - oświadczył Marcin Bosacki, rzecznik resortu. Bardziej jednak
zakłopotany był tym, że bezceremonialne usunięcie dotychczasowego napisu na
kilka godzin przez wizytą rodzin ofiar oraz na dwa dni przed wizytą polskiego
prezydenta stawia tego ostatniego w niezwykle kłopotliwej sytuacji. Zburzyło
to również oficjalny pojednawczy ton wizyty Anny Komorowskiej w Rosji.
Kreml nie ustępuje
Przypomina to trochę sytuację, w jakiej w styczniu Rosjanie postawili tak
bardzo uległego i spolegliwego w kwestii wyjaśniania przyczyn katastrofy
premiera Donalda Tuska, gdy bez żadnej zapowiedzi zostały ogłoszone szokująco
stronnicze wnioski MAK. Pojednawcze gesty i przemówienia przyćmiła więc
brutalna rosyjska rzeczywistość. Obnażyła ona fakt, że oficjalne deklaracje
władz rosyjskich sprzed roku, w tym prezydenta Dmitrija Miedwiediewa - dotyczące
prawdy o zbrodniach stalinizmu i kłamstw na ich temat utrwalanych przez dziesięciolecia
- to często puste gesty na użytek mediów. Gdy dochodzi do konkretów,
rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.
Przykładem tego jest skandaliczne stanowisko władz Federacji Rosyjskiej w postępowaniu,
jakie z powództwa Rodzin Katyńskich toczy się przed Europejskim Trybunałem
Praw Człowieka w Strasburgu. Rosjanie napisali, że nie mają obowiązku wyjaśniać
losu zamordowanych przez NKWD polskich oficerów "zaginionych w wyniku
wydarzeń katyńskich". Trudno tę bezczelną i bezduszną odpowiedź zrównoważyć
uchwałą Dumy Państwowej z listopada ub.r., w której deputowani oględnie
przyznają, że zbrodnia katyńska jest dziełem totalitarnego reżimu ZSRS.
Jednak to na tę uchwałę, jako wyraz nadzwyczajnej dobrej woli, wciąż powołują
się rosyjscy politycy i szereg prokremlowskich komentatorów.
Rozliczenia nad katyńskimi mogiłami
Polski rząd zażądał wydania starej tablicy. Jej zwrotu chcą przede
wszystkim członkowie Stowarzyszenia Katyń 2010. - Mamy taki zamysł, aby stara
tablica trafiła do muzeum przy Memoriale Katyńskim - tłumaczył rzecznik
gubernatora. W sobotę w Katyniu tablicy jeszcze nie było. Andrzej Melak, brat
tragicznie zmarłego Stefana Melaka i jednocześnie jeden z inicjatorów
zainstalowania płyty, przypomina, że tablica została wykonana w Polsce i
specjalnie przewieziona do Smoleńska. - Nasuwa mi się analogia historyczna,
kiedy 31 lipca 1981 r. postawiliśmy pierwszy w Polsce nielegalny pomnik katyński
na warszawskich Powązkach, to został on w nocy usunięty na polecenie ambasady
sowieckiej przy pomocy usłużnych służb bezpieczeństwa. Teraz znów kłamstwo
katyńskie o ludobójstwie obowiązuje. Nie tylko zresztą na terenie Rosji, ale
i na terenie Polski - mówi z oburzeniem. Zastanawia się, jaki powód miały władze
rosyjskie, by tablica została podmieniona. - Była zamocowana tam od 12
listopada ubiegłego roku. Ufundowaliśmy ją dlatego, że w tym czasie rząd
nie poczuwał się do tego, by ofiary katastrofy zostały tutaj upamiętnione -
podkreśla Melak.
Tymczasem te rodziny ofiar katastrofy, które w sobotę przyjechały do Smoleńska,
o fakcie zamiany tablicy dowiedziały się po uroczystości. Najostrzej sprawę
komentował Paweł Deresz. - Uważam, że to jest skandal. Nie wiem, czyja to
inicjatywa. Mówi się, że to inicjatywa władz lokalnych. Jeśli tak, to
powinny te władze dostać porządnie po łapach. Jest to niedopuszczalne.
Przede wszystkim to, że zmieniono tekst - mówił dziennikarzom. Oburzony był
również faktem, że trzeba negocjować tekst tak oczywistej prawdy jak to, że
zbrodnia katyńska była ludobójstwem. - Co to znaczy "zgoda"?
Przecież od dawna wiadomo, że to było ludobójstwo, zbrodnia. I Rosjanie muszą
się w końcu do tego przyznać. Do tego, że popełnili na swoim terenie
olbrzymią zbrodnię na skalę światową - podkreślał. W podobnym tonie
wypowiadała się także wdowa po Jerzym Szmajdzińskim, Małgorzata Szmajdzińska.
Krystyna Kwiatkowska, wdowa po gen. Bronisławie Kwiatkowskim, dowódcy
operacyjnym Sił Zbrojnych, powiedziała jedynie, że takie zachowanie "nie
jest ładne". - Nie chcę się włączać w rozgrywki polityczne. Czy była
to polityczna rozgrywka, czas pokaże - mówiła. Podkreślała, że do dziś
nie może się pogodzić ze śmiercią męża, który 5 maja ub.r. miał przejść
na emeryturę. - Był dwa lata w Iraku, na wojnie, potrafił właśnie tam
zorganizować wszystko, tyle tysięcy żołnierzy miał pod sobą z 25 krajów.
Ja wiem na przykład, jaką odpowiedzialność by poniósł, jakby mu zginęło
9 generałów albo 96 żołnierzy. Czekam na rezultat, co w tej sprawie będzie
- mówiła wyraźnie rozgoryczona generałowa Kwiatkowska.
Maciej Walaszczyk,
Piotr Falkowski, Smoleńsk
Więcej:
http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/raport_polski.pdf
http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/comment_polsk2_opt.pdf
Komentowanie nie jest już możliwe.