opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - czerwcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego -
Zniszczone mosty - nie uwzględniono
powodziowej fali
W Polsce
mamy sporo mostów i to wszelakich - podwieszone (wantowe), łukowe, wiszące,
linowe, zwodzone. Rozmaite materiały są stosowane na budowę - drewno, cegła,
żelbet, stal. Dawniej stawiane były mosty stalowe raczej nitowane, obecnie
niemal wyłącznie spawane.
Na polskich rzekach chyba najwięcej
jest mostów stalowych opartych na filarach (pomiędzy nimi ustawione są przęsła).
Im większa jest rozpiętość przęsła oraz im większe obciążenie nominalne
od pojazdów, tym przęsło jest cięższe i... droższe, zatem niektóre mosty
mają przęsła dłuższe jedynie w obrębie toru wodnego wykorzystywanego dla
żeglugi, natomiast pozostałe przęsła są krótsze. Filary są odpowiednio
wzmocnione i wyprofilowane od strony nurtu, aby nie ulegały uszkodzeniu przez
krę.
Na rzekach, które po ulewach lub
roztopach zamieniają się w rwące i szalejące kaskady wodne, które porywają
konary i atakują nimi zbyt nisko (z powodu dopasowania do szosy podzielonej na
brzegach) osadzone przęsła, może dojść do uszkodzenia przęsła lub do jego
całkowitego zniszczenia. Jeśli poziom wody podczas kataklizmu podnosi się
powyżej najniżej położonych elementów mostu, zaś one tworzą swego rodzaju
tamę dławiącą przepływ rozszalałej wody, to na przęsło działa dodatkowa
(incydentalna - tylko w takich wyjątkowych przypadkach) pozioma siła
(dynamiczny napór wody), która może mieć katastrofalne skutki dla takiego
mostu.
Przęsła tradycyjnego mostu są
liczone na siły pionowe, jednak przęsła osadzone nad rzekami, które mogą być
wezbrane podczas powodzi, muszą być dodatkowo obliczane na poziome siły od
wzburzonej wody.
Niestety, most, który został
zniszczony przez wzburzoną wodę Popradu prawdopodobnie nie został poprawnie
obliczony na tę (mniej lub bardziej) spodziewaną siłę. Projektanci,
konstruktorzy i być może inwestorzy nie wzięli pod uwagę faktu, że na
terenach górskich poziom wody może się niebezpiecznie podnieść i jej rwące
masy mogą napierać na elementy (przęsła) hamujące spływ wody. A skoro nie
wzięto pod uwagę tych poziomych sił, przeto i przęsło uległo zniszczeniu.
Oszczędności spowodowały potanienie mostu, który został skasowany, jednak
teraz trzeba będzie odbudować go, poprawiając konstrukcję po uwzględnieniu
zapomnianych sił od wody. Należy zbadać, czy ze względów oszczędnościowych
świadomie nie wzięto pod uwagę podniesionych agresywnych mas wody, czy po
prostu w ogóle o nich nie pamiętano albo uwzględniono, jednak w niewystarczającym
stopniu.
Przy niektórych mostach zawieszone są
wszelkiego rodzaju rurociągi (w tym o znacznych średnicach), co w opisanej
sytuacji powoduje znaczny wzrost naporu od wody, która próbuje przesunąć także
taki rurociąg. Ciekawym zagadnieniem może być rozpatrywanie - czy rury
powinny być montowane od strony spływu wody, czy od przeciwnej strony, bowiem
jeśli rurociąg nie jest zbyt ważny a ma dużą średnicę, to mogłoby się
okazać, że korzystniej byłoby, aby on się oderwał od mostu, niż miałby go
pociągnąć za sobą.
Ciekawe, czy ktoś zbada tę katastrofę
budowlaną pod omawianym względem. Być może należałoby przejrzeć inne
mosty, które mogą być zniszczone w przyszłości, a które również nie
zostały poprawnie obliczone ze względu na omawiane dynamiczne działanie
wezbranej wody. Należałoby je odpowiednio wzmocnić, nim nastąpi kolejna
katastrofa!
Aby mieć pełną informację o moście,
należałoby umieścić na nim tabliczkę informacyjną zawierającą wielkości
obliczeniowe (w jednostkach ciśnienia układu SI) przyjęte podczas
projektowania mostu - obciążenie pionowe od pojazdów oraz obciążenie
poziome od naporu wody na elementy zanurzone w kipieli podczas powodzi.
PS Gdyby okazało się, że
dodatkowe wzmocnienia mostu chroniące go od zmycia przez powodziową falę
powodują znaczny wzrost kosztów mostu, zaś prawdopodobieństwo zniszczenia
mostu podczas powodzi nie jest duże, to oczywiście nie opłaca się wzmacniać
wszystkich mostów, lecz taniej jest naprawiać jedynie sporadycznie zniszczone
obiekty. Jednak, jeśli okazałoby się, że koszty wzmocnień (od sił
poziomych) podrażają budowle o 5-10%, to można byłoby jednak je wzmacniać
już podczas budowy. Z pewnością należałoby budować mosty o wzmocnionych
konstrukcjach, jeśli ich istnienie ma duże strategiczne znaczenie albo lokalna
społeczność uzna, że warto ponieść wyższe koszty, aby mieć most bardziej
niezawodny.
Fałszerstwo
przed sądem
"Sprawiedliwości stało się zadość"
- tak Cimoszewicz skomentował wyrok sądu wobec jego dawnej asystentki Anny
Jaruckiej, skazanej na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 5 lat. Pięć lat
badano tę sprawę i w końcu orzeczono wyrok. Nie wiadomo, czy będzie odwołanie.
Fałszowanie danych, zwłaszcza podpisów,
to bardzo nieeleganckie działanie, niegodne inteligentnych ludzi.
Nad Zatoką Gdańską, oprócz
paskudnej popowodziowej wody niesionej przez Wisłę, mamy podobne piekiełko,
ale na mniejszą skalę, zatem nie ogólnopolski, lecz lokalny skandalik.
Jeszcze mało znana pisarka MH (lepiej
nie podawać pełnych danych, bo wytoczy kolejny proces, choć o AJ, czyli o
asystentce p. Cimoszewicza, wszystkie media trąbią po pełnych danych
osobowych - że też nie boją się zadośćuczynienia, choćby w wysokości 20
000 zł, jak w przypadku MH...) sfałszowała podpis w cytacie pana JK, którego
uznała (wespół z paroma osobami piszącymi na portalu NK) za MN. Do tego
stopnia uwierzyła w matematyczną bezsensowną równość MN=JK, że od początku
2009 roku kolportuje ją nie tylko w internecie (wespół z towarzystwem), ale
także podczas wszystkich zeznań składanych pod przysięgą w sądach. I nawet
powieka jej nie drgnie, że pomawia człowieka, który na oczy nie widział
owego JK, nie zna go i do głowy mu nie przyszło występować na NK pod kilkoma
nazwiskami.
I nadbałtycka Jarucka uważa, że każdy
artykuł obywatela MN, który porównuje jej przypadek do jakiegokolwiek innego
zdarzenia o wspólnym mianowniku, godzi po raz kolejny w jej "dobre imię".
Skanuje każdy taki przypadek i wysyła do Temidy, która cierpliwie gromadzi to
całe archiwum. Prawdopodobnie mają to być kolejne dowody pod (roboczym - jak
można mniemać) tytułem: "Wykazanie umyślnego działania ob. MN z
zamiarem wyrządzenia szkody ob. MH". Ten tekst również zostanie
przeskanowany i załączony z uwagą typu "Analiza dotychczasowego postępowania
zachowania oskarżonego daje podstawy do przyjęcia, iż przewidując możliwość
popełnienia przestępstwa z art. 212 kk co najmniej na to się godził. Celem
jego działania za pośrednictwem internetu było jedynie poniżenie oskarżycielki".
A dlaczego mecenas nie bierze pod uwagę
innej opcji? A może nie chodzi o zamiar poniżania, ale o wykazanie całkowitego
braku umiejętności logicznego myślenia niektórych Polaków. Gdyby pisarka
wyjaśniła powody swej manipulacji podczas sfałszowania podpisu i przeprosiła
wszystkich za to, zrzucając swe nieprzemyślane działanie na choćby błędne
sugestie jej internetowych kolegów albo na własną nietrafną a pochopną oceną,
gdyby przeprosiła za wielokrotne stawianie równości, że MN=JK, to od roku
obywatele MH oraz MN mogliby być parą dobrych znajomych na NK. Niestety,
typowa polska zawziętość każe pisarce tkwić w błędzie i obnosić się ze
swoimi lamentami po sądowych salach wszelkich instancji. Już poniosła
kilkutysiączłotowe nakłady na ściganie i ukaranie MN, ale to jeszcze nie
wszystko. Podobno ma w planach napisanie paru książek, zatem finansów (dotujących
Temidę) będzie ci u niej dostatek. Oczywiście, upór pani MH powoduje kolejny
przejaw nieustępliwości pana MN, bowiem mamy klasyczny problem - pierwsze było
jajo, czy kura? Kto zaczął i kto powinien zakończyć tę niesmaczną komedię?
Ten ptak występuje również na nobliwych salach w aspekcie kury domowej (pani
MH pomyliła się, nie po raz pierwszy - można sporządzić wykaz jej błędnych
interpretacji słowa pisanego; tym razem pomieszała osoby podczas omawiania
tego określenia i powstał kolejny rwetes na NK).
Według mecenasa pisarki, nikt nie może
omawiać w internecie postępowania jego klientki, bowiem każda krytyka jest próbą
jej poniżenia. Każdy z nas codziennie czyta lub słyszy o ujawnionych hecach,
aferach, skandalach, które interesują miliony przeciętnych Polaków, ale
pisarka ma korzystać z jakiegoś szczególnego immunitetu - o niej nie można
napisać ani słowa krytyki. Żaden ze znanych i z nieznanych polityków, posłów,
pilotów (także Tu-154M) nie korzysta choć z części immunitetu, którego
domaga się pisarka. Im wszystkim można wyciągać cytaty oraz bez zgody
zamieszczać w mediach i komentować. Wszystkim, ale nie pani MH! Co ciekawe, pośród
jej zwolenników nie ma choćby tylko jednego, który by uznał, że sytuacja
jest kuriozalna - zarzut (MN=JK) jest nieprawdziwy (choć istotnie, może się
komuś wydawać prawdopodobny, wszak zburzenie WTC przez... rząd USA także
niektórym wydaje się niewykluczone), natomiast fałszerstwo jest prawdziwe i
pani MH do niego... się przyznała!
Jeśli pewna osoba upiera się, aby
dbano o jej dobre imię, żąda ukarania obywatela omawiającego jej niegodne
czyny, to (po wykazaniu w sądzie, że ta osoba niewłaściwie dbała o własne
imię) sąd powinien pozbawić takiej osoby (na kilka lat, niejako
proceduralnie) ochronnego prawnego parasola przepisu o "dobrym
imieniu", skoro ta osoba zachowuje się jak średniowieczna bazarowa
przekupka. Ochrona dobrego imienia to dobry sądowy wynalazek, ale powinna być
stosowana wobec obywateli, którzy sami dbają o swoje dobre imię. Inaczej - jeśli
sam nie dbasz o swoje dobre imię, to nie miej pretensji, że inni ci wtórują...
Jeśli Kowalski oświadcza, że
wydarzenie X* jest prawdziwe a jednocześnie zaprzecza sugerowanej prawdziwości
wydarzenia Y*, to komu wierzyć? Oczywiście, jedna strona ma interes, aby
upierać się przy swoim zdaniu oraz druga strona (o odmiennej opinii) ma dokładnie
taki sam interes w swoim uporze, ale to Kowalski doskonale wie, jaka jest
PRAWDA, zaś jemu nieprzychylne osoby uważają, że PRAWDA JEST INNA. Przecież
nie urządzimy referendum i nie ustalimy prawdy większością głosów!
Jeśli Gagarin uważał (i zapewne był
przekonany), że okrążył statkiem kosmicznym Ziemię jako pierwszy człowiek,
ale są dyskutanci, którzy uważają, że to nie jest prawda, to kto ma rację?
Trudno powiedzieć, w jaki sposób ma
zachować się obywatel MN, który doskonale wie, że na NK ma jedno jedyne
konto (i to na swoje nazwisko), zaś admin NK uzna, że nie może tego
autorytatywnie ustalić? A jeśli sąd prawomocnym wyrokiem utrwali pogląd pani
MH, że pan MN jest jednocześnie panem JK? A do tego panem AZ (bo i taki był
zarzut)? Ilu ludzi zginęło podczas wojny, bo komuś wydawało się, że człowiek
A miał tożsamość człowieka B? Jak po latach czuł się obywatel C, który
wskazał ów (fałszywy, jak się okazało) związek oraz co z sądem, który
przyjął ten związek za prawdziwy? Były takie przypadki? Znane są
rehabilitacje osób rozstrzelanych, które po latach zostały wspaniałomyślnie
przeproszone przez wymiar sprawiedliwości? A przez osoby, które się pomyliły
albo "się pomyliły" w swoich ocenach? Dopóki oglądamy filmy o pomyłkach
sądowych, to możemy się oburzać i zadumać nad losem niesłusznie skazanych,
ale idziemy sobie na gryla, spacer lub na karuzelę. A co z tymi niesłusznie
skazanymi? Mamy jakieś propozycje? Może wariograf? Oczywiście - najlepiej,
abyśmy nie dostali się w tryby błędnie działającego wymiaru (nie)sprawiedliwości
wprawionego w ruch przez nawiedzonych obywateli, jednak cóż uczynić, jeśli
już się dostaniemy w takie tryby?
"Pięć lat na wyjaśnienie tej
oczywistej, a jakże ważnej sprawy, to mniej więcej dziesięć razy za długo.
Ciekaw jestem jedynie, czy politykom, którzy na oczach całej opinii publicznej
ręczyli za prawdziwość oskarżeń, wystarczy przyzwoitości żeby teraz zrobić
to, co należy" - oświadczył Włodzimierz Cimoszewicz. A pisarce
wystarczy?
* - X: ma wyłącznie jedno konto na portalu NK, Y: ma więcej niż jedno konto na portalu NK
Anonimowi
mordercy a Konstytucja
Polska jest chyba jedynym państwem
aż tak gorliwie chroniącym dane osobowe swoich obywateli a morderców. Żadna
gazeta nie ma odwagi ujawnić takich danych.
2 lata temu zabili swojego kolegę, bo
chcieli popatrzeć na śmierć. Na urodziny jednego z zabójców, zabili także
sąsiada. Dostali dożywocie, choć to chyba zbyt wiele powiedziane (napisane),
bowiem mogą wyjść po 35 latach życia w więzieniu.
Kary śmierci nie ma w Polsce i pewnie
nie będzie, ale zawsze będą dyskusje i politycy będą także grać emocjami,
choć doskonale wiedzą, że nie zmienią prawa. A na świecie od kary śmierci
odeszło tak wiele państw (i to uznawanych przez tzw. przeciętnego Polaka za
cywilizacyjnie zapóźnione względem Polski), że tej kary w warunkach pokoju z
pewnością nie będzie w unijnych państwach, które w tej chwili nie mają jej
w katalogu kar.
Parę dni temu redakcja gazety
"Fakt" zamieściła głosowanie dotyczące ujawnienia nazwisk i
wizerunków obrzydliwych Rosjan, którzy okradli jedną z polskich ofiar
katastrofy pod Smoleńskiem (10 kwietnia 2010). Oczywiście, każdy może sobie
urządzać głosowania według uznania, jednak wolałbym, aby polskie gazety
zbierały podpisy, słały oświadczenia do polityków i prawników i apelowały
o śmiałe ujawnianie pełnych danych NASZYCH przestępców dopuszczających się
zbrodni, wielkich oszustw, pedofilii oraz pijanych kierowców, powodujących
wypadki drogowe. Jakoś dziwnie się składa, że w naszym praworządnym państwie
można podawać pełne dane cudzoziemców i Polaków na obczyźnie, jednak nie
dane tubylców.
Jak widać na załączonym skanie,
nawet Google trafiły z reklamą we właściwym momencie - ci przestępcy mogą
lokować na lokacie "Pracowita" (jeśli będą równie pracowici, jak
ona), a jeśli założą w pudle firmę, to mogą wypłacać środki bez utraty
odsetek. Żyć, nie umierać! A skoro i o tym - mogą rozwiązać test i
zorientować się, ile im lat z życia pozostało. Jeśli niewiele, to bez sensu
byłoby liczyć na szybsze zwolnienie dzięki dobremu zachowaniu - niech sobie
jeszcze ostro popoczynają w mamrze i godnie niech pohulają. W końcu raz się
żyje...
Co do listy tematów z prawej strony
skanu... Wszystkie są posępne i połowa nawiązuje do lotu Tu-154M. Jedna
jedyna optymistyczna wiadomość na tej czarnej stronie dziennika - mama najsławniejszych
politycznych bliźniaków wygrała walkę o życie, zatem przyłączamy się do
życzeń przeżycia jeszcze wielu lat w zdrowiu i w pogodzie ducha!
Polska jest chyba jedynym państwem aż
tak gorliwie chroniącym dane osobowe swoich obywateli a morderców. Żadna
gazeta nie ma odwagi ujawnić takich danych, choć nie ma oporu w podawaniu
nazwisk cudzoziemców. Prawo a hipokryzja? Dulszczyzna w wydaniu polskiej
Temidy?
Przykład podawania danych obcokrajowców
(z 9 czerwca 2010) - Krakowscy prokuratorzy zajmujący się sprawą kradzieży
tablicy z muzeum w Auschwitz zamierzają przesłuchać szwedzkiego obywatela
Larsa W. - dowiedziała się PAP. To właśnie tego mężczyznę - jako
inicjatora kradzieży - wskazał siedzący w krakowskim areszcie Anders
Hoegstroem.
Zatem - my, Polacy, nie ujawniamy
nazwisk polskich zabójców po wyroku wydanym nawet po apelacji, natomiast
podajemy nazwisko Szweda przebywającego w... areszcie. Nazwisko jego ziomka będzie
podane niebawem, jednak nazwisk naszych rodaków nie poznamy nawet, jeśli kogoś
zabiją w więzieniu. Czy nasza Konstytucja 1997 jednakowo każe traktować
wszystkich ludzi, czy lepiej swojaków?
Biuściaste
tatuaże
13 nie musi być pechową liczbą,
zwłaszcza dla entuzjastów ciekawych tatuaży, i to umieszczanych na ramionach
sławnych a ponętnych dam.
Właśnie Fakt.pl pozwolił sobie na
chwilę wytchnienia i zamiast frywolnych zdjęć, zamieścił fotkę (nr 13)
pani Amy Jade Winehouse, angielskiej wokalistki (ur. 1983). Proszę zwrócić
uwagę na kunszt wykonania oryginalnego tatuażu. Nie wiadomo, czy za wzór posłużyły
zacne atrybuty którejś z koleżanek p. Amy, czy jakiś niedościgły wzór
spoza kręgu jej znajomych. A może to wierne kopie swoich (jej) bimbałek?
Co do danych osobowych owej (nie)jadowitej
żmijki - Amy (A my już swoje ujrzeliśmy!), natomiast imię Jade
oznacza po polsku (Onet Ectaco-Poland): szkapa, chabeta, babsko, babsztyl,
bucefał*; osłabnąć, zmęczyć. Tyle (jakże intrygujących!) znaczeń w tak
krótkim imieniu... U nas Rada Języka Polskiego za żadne skarby nie wydałaby
zgody na przyjęcie tego typu imienia, nawet za dwa takie duże meloniaste a
prawdziwe kamienie jadeitu (bo po angielsku jade również oznacza i ten
minerał). Nazwisko trąca winiarnią, choć tu mogą być rozbieżne zdania,
niczym wzrok, który trudno skupić wyłącznie na tatuażu.
Nie dziwota, że przy takiej pani zamieszczono reklamę powiększania damskich płaskich
desek** w kierunku nawet rozmiaru 6, a skoro o deskach, to pora także na reklamę
mebli z koncernu IKEA.
Co do sympatycznej polskiej
piosenkarki, to środkowy paluszek pokazuje ona naszym piłkarzom, którzy 8
czerwca 2010 dali sobie wsadzić tyle futbolówek do bramki, ile wspomniany
rozmiar przerobionej deski. Nie chcieli odtworzyć sławnego wykonania naszego
hymnu przed meczem, to i tak musiało się to skończyć. Lepiej (na przyszłość!)
nie zadzierać z panią Edytą.
Trudno
ocenić, co sądzą nasi rodacy zajęci walką z powodzią, jeśli obok frapujących
niewieścich eksponatów widzą link POWÓDŹ 2010. Miejmy nadzieję, że nie
mają czasu na takie oglądy, natomiast pozostali mogą uznać, że niektórym
przed monitorami się powodzi nawet podczas powodzi.
PS Skoro już o słowniku
Onet Ectaco-Poland - nawigacja firmy LARK nawiązuje do ptaka, czy może do
innych znaczeń, bowiem lark to: skowronek, figiel, frajda, heca, szopa, szopka;
figlować...
* - wszystko jasne, ale dlaczego bucefał (ciężki albo narowisty koń wierzchowy); bo do jazdy wierzchem? wg słownika Kopalińskiego - bucefał żart. koń pod wierzch, rumak, zwł. jeśli ognisty i krewki; etym. - gr. Bouképhalos dosł. bykogłowy; ulubiony ogier tesalski Aleksandra Wielkiego
** - jeśli jest płaska stopa, to płaskostopie, a jeśli płaska deska? płaskodeszcze?
Internetowe
hieny cmentarne
Pora skończyć ze skandalami i
przeprogramować systemy sterujące automatycznym zamieszczaniem reklam w
internecie.
Od kilku dni media ekscytują się kradzieżami dokonanymi
przez naszych sąsiadów, którzy nie oparli się palecznej lepkości.
Obrzydliwość ich czynu polega głównie na tym, że zawłaszczenia dokonano w
pośmiertnym a lepkim otoczeniu krajobrazu po katastrofie.
Po zagarnięciu kilku tysięcy złotych
z konta (poprzez kartę) naszego nieżyjącego rodaka, przez świat przetoczyła
się fala niechętnego Rosjanom pomruku, bowiem zaginęły kolejne karty, tym
razem naszej rodaczki. Już internauci niemal apelowali o pospolite ruszenie, które
miałoby nacierać na wschód, kiedy to okazało się, że "zaginione"
karty są w polskich oficjalnych rękach (a raczej w sejfach).
10 czerwca, poniżej kolorowej reklamy
certyfikatów, portal dziennik.pl
kontynuuje krucjatę (zapewne kierując się słusznym oburzeniem) - tym razem
pytając: "Gdzie jest portfel i zegarek Szczygły?". Paszport i klucze
są, ale nie ma cennego chronometru i pugilaresu. Czyżby padły łupem
szabrowników - pyta redaktor.
Nim
czytelnik dobrze ochłonął z kolejnego oburzenia zaserwowanego przez polskie
internetowe medium, tuż poniżej, pod wizerunkiem św.p. Aleksandra Szczygły,
mamy trzy reklamy (jakże na czasie - po rosyjsku 'czasy' to... zegarek). Oto
Google reklamują cacuszka firmy Certina oraz "markowe zegarki
najtaniej" i "zegarki - porównaj ceny".
Gdyby w artykule poruszono sprawę
kradzieży trumny, to zapewne Google miałyby trzy interesujące oferty w
rodzaju - "solidne ostatnie meble firmy Coffin", "markowe trumny
najtaniej" oraz "trumny - porównaj ceny".
Zasadniczo, to właśnie trumny byłyby
bardziej odpowiednim towarem do reklamowania pośród księgi kondolencyjnej,
nekrologów i podobizn osób już nieżyjących. Także gromnice i inny,
drobniejszy asortyment żałobny. Należy mieć nadzieję, że osoby (nie)odpowiedzialne
za ten sektor reklamy dopracują nie do końca (sic!) przemyślane szczegóły.
U dołu artykułu widać zachętę do
przeczytania kolejnego artykułu - "Rosjanie brali co popadło". W
innych notkach nazywano ich hienami cmentarnymi (i słusznie), jednak zarabianie
na reklamach pośród trupów, czyż to nie jest także nowa forma cmentarnego
uhienowienia przestrzeni internetowej? Czymże różnią się ci Rosjanie od
Polaków czuwających nad reklamami? I jedni, i drudzy zarabiają na nieszczęściu
zabitych pielgrzymów! I jedni, i drudzy czynią to w sposób niegodny i
cyniczny. Po prostu - ludzi pomnażających w ten sposób swe dobra materialne
można nazwać hienami cmentarnymi, niezależnie od miejsca zarobkowania...
A przecież nie kto inny, jak właśnie
media, wielokrotnie omawiały niecne przyszpitalne praktyki - na terenach
szpitali funkcjonowały firmy pogrzebowe, które nie tylko reklamowały swoje usługi
tuż przy łóżkach ciężko chorych, ale również bardzo sprawnie negocjowały
rabaty z rodzinami właśnie zmarłych. Czy to nie hipokryzja - krytykować owe
praktyki, ale nie zauważać problemu niewłaściwych reklam u siebie?
Ale to jeszcze nie wszystko - kiedy
najedziemy kursorem na frazę "(kiedy w Moskwie identyfikowałem) ciało",
to otwiera się reklama zdrowego odżywiania i ukazuje się (i owszem) ciało,
jednak w całkowicie innym znaczeniu (jak tylko śmierć od życia może się różnić).
I jedno ciało (jakże żywotne i ponętne) zakrywa inne ciało (już nieżywe,
choć pamiętane).
Media codziennie podają przykłady wpadek wykonanych przez naszych polityków, zwłaszcza teraz, podczas kampanii wyborczej (ukraszając nam posępne chwile kompromitacjami światowych sław). Czy opisane przykłady sposobu reklamowania to nie wpadki? Raczej nie - to nie są wpadki, bowiem to jest jeden wielki SKANDAL!
Buffett i
jego najdroższy bufet
Tak już jest urządzony świat -
ktoś rodzi się, inny ktoś umiera, jeden przeżywa radości, inny troski albo
tragedie.
"2,6 miliona dolarów zapłaci
anonimowy internauta za możliwość zjedzenia lunchu z Warrenem Buffettem*.
Szczęśliwiec wylicytował posiłek z legendarnym inwestorem na portalu
aukcyjnym eBay. Kwota, którą zapłaci, trafi na cele charytatywne" -
dowiadują się właśnie Polacy, w tym dziesiątki tysięcy zalanych dwoma
powodziowymi falami.
Ponieważ do obsadzenia było 8 krzeseł
(jak co roku - od 10 lat) przy stole i tyleż miejsc u bufetu Buffetta, należało
ostro licytować, aby otrzymać zaproszenie.
Dziwni są ludzie - wydają (na nasze)
niemal 10 mln zł (to najdroższe miejsce, pozostałe były tańsze...), aby
poczuć się lepiej i jakoś odreagować swoje kompleksy, może przypodobać się
Bogu a może mają jeszcze inne powody i motywacje. Może przodkowie ciężko
pracowali, wyrywali każdego centa, aby przeżyć, w końcu wzbogacili się i
umarli, a teraz z góry patrzą na potomka pomnażającego ich krwawicę i
pomagającego pechowcom? A może ów darczyńca nikomu nic nie zawdzięcza, bo
sam wszystko osiągnął własnymi rękoma i głową? Albo wygrał na loterii? A
te 10 milionów złotych to drobiazg pośród skarbów jego majątku? Czy
poradził się żony (albo jeśli to pani - męża) co do wydatku?
Skoro spotkają się z Buffettem przy
bufecie w znanej nowojorskiej restauracji, to zapewne wścibscy paparacze nie
przeoczą takiej gratki i ujawnią światu wizerunki mniej lub bardziej
anonimowych ofiarodawców.
Dochody zasilają charytatywną fundację
w San Francisco, która oferuje darmowe posiłki, świadczenia medyczne, opiekę
nad dziećmi, mieszkania i szkolenie zawodowe dla osób najbiedniejszych i
bezdomnych. Trudno ocenić, w jaki sposób ta ofiara pomoże tym chorym,
biedakom i bezdomnym. Ciekawe, co o tym sądzi Janusz Korwin-Mikke (oczywiście,
znawcy tematu dobrze to wiedzą).
79-letni Buffett jest jednym z
najbogatszych ludzi na świecie. Jego majątek szacuje się na niemal 50 miliardów
dolarów. Dorobił się (w uproszczeniu: ktoś musiał stracić) na giełdzie
papierów wartościowych. Może i on kiedyś ofiarnie potrząśnie swoim
miliardowym szmalem, kiedy przyjdzie mu się udać w Nieznane po ostatnim
otarciu jagód przy swoim (obfitym) ziemskim bufecie...
Ludzie mogą robić, co zechcą ze
swoim majątkiem - w darze mogą go przeznaczyć na biednych ludzi we własnym
kraju, na głodne zwierzęta, na walkę z chorobami, na afrykańskie dzieci.
Niektórych to irytuje, innych nawet złości, niektórzy uważają, że świata
i tak nie zmienią. Skrajni złośliwcy (i nawiedzeni komuniści) nawet sądzą,
że tacy nakradli i - mając teraz wyrzuty sumienia - pomagają tym, których
zrujnowali...
Owe 50 miliardów dolarów to
zapewne kwota przewyższająca wartość wszystkich samochodów zarejestrowanych
w Polsce. Ciekawe, ile milionów najbiedniejszych Amerykanów można byłoby położyć
na szalkowej wadze (a dokładniej - ich posiadanych mająteczków), aby zrównoważyć
tę astronomiczną kwotę...
PS Portal tvn24.pl
informuje - "Tegoroczna kwota, którą zaoferował zwycięzca jest
rekordowa. Do tej pory najwięcej - 2,11 mln dolarów - wyłożył pewien Chiński
menadżer w 2008 roku". Ponieważ mamy małe wyspiarskie Chiny (Tajwan)
oraz wielkie kontynentalne a ludowe Chiny, przeto wielkoliterowa pisownia
przymiotnika ma wskazywać na menadżera z tych większych, czyli z ChRL (a to
oznacza, że komunizm tam się już skończył albo zmienił znaczenie).
* - Wikipedia: Od najmłodszych lat
Buffett miał smykałkę do interesów, jako sześciolatek kupował sześciopaki
coca-coli po 25 centów, rozdzielał je i sprzedawał po 5 centów za butelkę.
Kiedy miał 12 lat przeniósł się wraz z rodzicami do Waszyngtonu. Tam zajął
się roznoszeniem gazet, zarabiał 175 dolarów miesięcznie. W wieku 14 lat
kupił 40 akrową działkę w Nebrasce, którą wydzierżawił.
Mecenaśne
pismo dezinformuje Temidę
Prawda to subtelne zjawisko...
Dziennikarz portalu www.aferyprawa.com
dotarł w czerwcu 2010 do kopii pisma młodego i ambitnego mecenasa, który w
lutym 2010 wystosował je do sądu z informacją, że w ocenie jego klientki
"trwające od miesiąca września 2009 r. postępowanie mediacyjne jest
bezcelowe, gdyż brak jest rzeczywistej woli po drugiej stronie (u oskarżonego),
wnoszę zatem o jego zakończenie".
Oczywiście, każdy może to samo
wydarzenie oceniać po swojemu, natomiast czy godzi się sugerować swoje
stanowisko sądowi jako jedyne prawdziwe i to w sytuacji, kiedy prawda jest
inna?
Trudno stwierdzić, czy sąd jest
zainteresowany oceną jednej ze stron i to całkowicie subiektywną, bowiem cóż
oznacza fraza "brak jest rzeczywistej woli po stronie oskarżonego"?
Po pierwsze - jakiej to brak jest
woli i do czego? Z punktu widzenia logiki i języka polskiego, to właściwie
nie wiadomo o jaką wolę chodzi - pismo powinno być zwrócone adwokatowi,
bowiem sąd nie powinien się domyślać - chodzi o dobrą/złą wolę?
Zapewne mecenas miał na myśli "brak woli (do) porozumienia".
A w jaki sposób mecenas i jego
klientka oceniają "rzeczywistą wolę"? Jeśli po ich myśli,
to jest dobra wola (rzeczywista), ale jeśli wbrew ich przewidywaniom lub
życzeniom, to jest zła wola (urojona)?
Jeśli Kali chce z nami się dogadać
i zgadza na nasze warunki, to Kali być dobry i "mieć rzeczywistą wolę",
jeśli jednak Kali warunki ugody uznaje za kuriozalne i nie do przyjęcia, to
Kali "nie mieć rzeczywistej woli". Taka mecenaśna teoria względności,
znana nam zresztą z powieści o afrykańskich przygodach.
Ośrodkowi mediacyjnemu został
przedstawiony pogląd oskarżonego - jeśli programistka wyjaśni powody,
dla których sfałszowała podpis oraz jeśli przeprosi za pomówienia,
że posiada on parę kont, z których ją rzekomo obrażał, to można będzie
zrezygnować z kontynuowania procesu sądowego.
Niestety, po konsultacjach z nieustępliwą
panią naukowiec (inicjującą procesy sądowe), ośrodek przekazał oskarżonemu
jej stanowisko, że mediacje nie będą kontynuowane. Pani jest konsekwentna w
swoich urojeniach - jest przekonana, że dwie różne osoby stanowią jedność
(zwykle ludziska miewają odwrotne omamy - rozdwojenie jaźni), zatem nie po to
chodzi po sądach z pozwami (domagając się przeprosin), aby teraz własnoustnie
przepraszać. Jej przyjaciele uważają ją za bardzo sympatyczną i godną osobę
i ciężko im przyjąć do wiadomości, że na początku 2009 dała się ponieść
emocjom (pomówienia i fałszerstwo). Znacznie łatwiej im uznać, że to oskarżony
z paru kont ją obrażał. Jest jednak poważna różnica - oni sądzą, że
mają rację, natomiast oskarżony wie, że jej nie mają, ponieważ
to on zna prawdę. Jest to przy okazji ciekawe zjawisko socjologiczne - pani
robiąca starania o profesurę na uczelni, wdaje się w przaśne dowcipkowanie,
uczestniczy w awanturach z paroma osobami, a kiedy konfabuluje, że jedna z nich
ma kilka kont i twarzy, to grozi (po ujawnieniu dowcipów) swoim mecenasem,
policją i sądami, do których w końcu trafia i wznieca procesy.
I na tym sprawę mediacji zakończono.
Każdy może sobie po swojemu wyjaśniać, że to przeciwna strona zerwała
mediacje, jednak z powyższego opisu wynika, że klientka mecenasa była to
uczyniła, zatem informowanie sądu, że "postępowanie mediacyjne jest
bezcelowe, gdyż brak jest rzeczywistej woli po drugiej stronie (u oskarżonego)"
jest po prostu nieuczciwe - nie odpowiada obiektywnej prawdzie i nie licuje z
zasadami związanymi z zawodem uprawianym przez mecenasa. Nie napisano wszak, że
oskarżony przedstawił swoje propozycje wygaszenia konfliktu, które nie
tylko nie zyskały aprobaty klientki, ale spowodowały natychmiastowe zerwanie
mediacji - i taka byłaby prawda. Podobno negocjacje zerwano z powodu
zamieszczania artykułów, w których oskarżony przedstawiał swoją prawdziwą
wersję (dlaczego z powodu opisywania prawdy zostają zrywane mediacje?).
Wystarczyło przeprosić i nie byłoby tych wieloletnich procesów, w których
obiektywny sąd przecież w końcu uzna winę przewrażliwionej pani.
Po kilku miesiącach wpłynęła
informacja, że za owe mediacje (a raczej za "mediacje") polscy
podatnicy zapłacili 140 zł. Pewnie niewiele, zważywszy inne, poważniejsze
koszty ponoszone przez Państwo.
Futbolowa
dogrywka bez spalonego
Piłka nożna ze swoimi
konserwatywnymi przepisami może stracić wielu zwolenników spragnionych
nowoczesnej i szybkiej walki na murawie.
Jeśli mecz (albo dwumecz) dobiega końca,
zaś jego wynik jest nierozstrzygnięty, bywają podejmowane rozmaite sposoby na
wyłonienie zwycięzcy. Wielu Polaków pamięta słynne losowanie sprzed 40 lat:
po meczu Górnik Zabrze - AS Roma (rzut monetą okazał się szczęśliwy dla Górnika),
co Poczta Polska uhonorowała znaczkiem z przywieszką.
Złoty gol (poprzednio 'nagła śmierć'
- ang. 'sudden death') - zdobycie gola w dogrywce to natychmiastowe zwycięstwo
drużyny, która go zdobyła. Zasada ta została zastąpiona zasadą srebrnego
gola.
Srebrny gol - zdobycie przeważającego
gola w pierwszej połowie dogrywki kończyło mecz z upływem pełnego czasu połowy
dogrywki. Jednak ostatecznie zrezygnowano z tych oryginalnych pomysłów i powrócono
do "starych" sprawdzonych sposobów, czyli do serii rzutów karnych.
Może zatem czas na kolejną propozycję?
Otóż - jeśli wynik meczu (lub dwumeczu) jest remisowy a do końca spotkania
pozostało np. 15 minut, to zostaje zawieszony obecny przepis o pozycji
spalonej. Zgodnie z regulaminem, przepis o pozycji spalonej jest obecnie również
zawieszany - podczas wykonywania rzutów autowych i rożnych oraz dla drużyny
inicjującej grę jej na połowie.
W każdym meczu obserwujemy
odgwizdywane pozycje spalone, czasami oceniane błędnie przez arbitra, także
widzimy gole padające z pozycji spalonej, która nie jest zauważona przez sędziego
(powtórki obnażają błędy, ale to nie ma wpływu na wynik, jedynie na...
samopoczucie kibiców, zwłaszcza obu walczących drużyn). Bywa, że zawodnik
jest "łapany" na pozycji spalonej (zarówno parometrowej, jak również...
parocentymetrowej), bowiem przeciwnicy zastawiają tzw. "pułapki" na
walecznych rywali.
Jednak w przypadku zawieszenia przepisu
o pozycji spalonej, wcale nie jest przesądzone, że napastnicy zostaną
ustawieni pod bramką przeciwnika i będą oczekiwać na podanie od swoich kolegów,
bowiem o tylu zawodników, ilu będzie wysuniętych na połowie przeciwnika, o
tylu właśnie będzie mniej na swojej połowie, co może narazić na szybki i
skuteczny kontratak w tym decydującym ostatnim kwadransie.
Aby całkowicie nie rezygnować z zalet
wynikających z przepisu o pozycji spalonej (i aby uniknąć stacjonarnego
oczekiwania na piłkę), jedynie w dwóch przypadkach przepis ten byłby
odwieszany - podczas wznowienia gry od własnej bramki w kierunku przeciwnika
oraz podczas wykonywania rzutu wolnego.
Nawet jeśli gole będą padać częściej
(podczas omawianego zawieszenia przepisu o pozycji spalonej - tego się wręcz
spodziewamy), to mecz rozgrywany według niniejszej propozycji będzie ciekawszy
i szybszy, co znakomicie ożywi również widownię. Nagradzana będzie większa
mobilność i dynamika zawodników grających ofensywnie i częściej będą
przegrywać drużyny wolące grać defensywnie (a są takie!).
Zamiast zawieszenia przepisu o pozycji
spalonej podczas omawianego ostatniego kwadransa, można byłoby zarządzić
dogrywkę, w czasie której byłby ten przepis zawieszony w proponowany sposób.
Pierwsza połowa dogrywki byłaby rozgrywana na zasadzie srebrnego gola (po tej
pełnoczasowej części meczu następowałby koniec spotkania, jeśli wynik nie
byłby remisowy). W razie remisu, rozgrywano by drugą połowę dogrywki na
zasadzie złotego gola (koniec spotkania następowałby natychmiast po zdobyciu
pierwszego gola). W tym przypadku czas trwania drugiej połowy byłby
nielimitowany - w razie braku rozstrzygnięcia w normalnym czasie, druga połowa
byłaby przedłużona do czasu zdobycia decydującego gola.
Zatem - pierwsza połowa dogrywki z
zasadą srebrnego gola, druga jej połowa z zasadą złotego gola, zaś obie jej
części bez spalonego.
Zlikwidować spalony w polu karnym!
Coś ta piłka nożna jest nudnawa -
podczas mundialu pada jeden gol, dwa (i to... remisowe), czasami trzy gole (a
jak cztery, to do... jednej bramki).
Inne dyscypliny sportowe są coraz
ciekawsze, a w piłce... po staremu.
Kilkanaście lat temu były nawet
propozycje, aby nie odgwizdywać minimalnych spalonych, co uatrakcyjniłoby grę
i zawodnicy nie traciliby czasu i energii na "łapanie" rywali na
minimalnych a ryzykownych spalonych, zaś i sędziom spadłby wielki kamień z
serca, bowiem nie musieliby odpowiadać swoim autorytetem za nieodgwizdywanie
mikroskopijnych spalonych. Ale gdzież tam - wszystko wróciło do normy i nadal
dostrzegane są aptekarskie pozycje spalone, co wielu kibiców, zawodników i
działaczy doprowadza do pasji. Czy nie pora, aby zacząć ignorować minimalny
spalony (przynajmniej o dystansie jednej stopy, czyli ok. 30 cm)? Owszem,
spalony niech będzie nadal, ale ewidentny! I taką nazwę należałoby
wprowadzić do terminologii - pozycja spalona ewidentna (albo bezdyskusyjna,
bezsporna, niewątpliwa, oczywista, przekonująca, zdecydowana).
Trzeba także zaproponować
zniesienie przepisu o pozycji spalonej w obrębie pola karnego (a na początek
przynajmniej w polu bramkowym)? Linię pola karnego przedłużyć do obu autów
i znieść w tym powiększonym polu pojęcie pozycji spalonej, jeśli piłka
dostanie się na to pole w zgodzie z dzisiejszym regulaminem gry w piłkę nożną.
Zgoda, nie może być tak, że ktoś
(jak podczas podwórkowych meczów) wystaje pod bramką przeciwnika i czyha na
okazję, czyli na podanie piłki. I po to wymyślono ów spalony. Jednak - jak
każdy dobry pomysł - ma i on swoje wady. Podczas dynamicznych podbramkowych
sytuacji, są zdobywane ciekawe a nawet genialne gole, ale... podczas wnikliwej
(lub beztroskiej) analizy sytuacji, sędzia albo przerywa grę uznając, że
gola zdobyto z pozycji spalonej (i nie zawsze ma rację), albo nie przerywa gry
uznając, że gola strzelono zgodnie z przepisami, czyli nie z pozycji spalonej
(i także często nie ma racji).
A po co bawić się w aptekarską
wyrocznię pod samą bramką? Po co narażać się na duże ryzyko popełnienia
błędu przez arbitra, ośmieszenie, złorzeczenie i omówienie w mediach oraz
na YouTube? A do tego zamiast pięciu bramek w meczu, mamy... dwie.
Aby uniknąć zbyt licznej obecności
przeciwników w obrębie bramki rywali, można byłoby odwieszać zasadę
spalonego podczas wykonywania rzutów wolnych, choć przecież obecnie również
zasada spalonego nie obowiązuje podczas wrzutu z autu oraz podczas egzekwowania
rzutu rożnego, a jednak pod bramką rywali nie przebywa cała przeciwna drużyna
(oprócz ich bramkarza).
Obecnie spalony obowiązuje na
prawej/lewej połowie boiska (jeśli akcja rozpoczyna się od lewej/prawej połowy),
czyli na 50% powierzchni boiska. Po przyjęciu opisanej propozycji, spalony
nadal obowiązywałby pomiędzy linią środkową a skrajną linią pola karnego
obustronnie przedłużoną do linii autowych, zatem na 33,5% powierzchni boiska
(dla wymiarów minimalnych: 64m x 100m) oraz 35% (dla wymiarów maksymalnych:
75m x 110m), przy czym szerokość pola... nie ma znaczenia dla tych obliczeń.
Skoro piłka nożna ma być
interesującą grą, porywającą miliardy kibiców, to należy zrezygnować z
pozycji spalonej w polu karnym!
Jak
walczyć z wuwuzelami?
Od kiedy znamy wuwuzele? I cóż to
jest? Internetowy słownik http://www.sjp.pl/wuwuzele
po raz pierwszy notuje to słowo niemal rok temu. Pierwszy wpis tamże -
"to rodzaj jakiejś trąbki używanej w RPA przez kibiców".
Dopiero po rozpoczęciu Mundialu 2010 w
RPA, zaroiło się tam od komentarzy. Okazuje się, że wuwuzele są
obecne na boiskach od końca lat dziewięćdziesiątych, masowo zaś zaczęto
wytwarzać prawie 10 lat temu w państwie, które jest gospodarzem obecnego
mundialu.
Zakrzywione wuwuzele są wszędzie i
wydają przeraźliwe dźwięki (jedna osiąga natężenie ok. 129-132 dB).
Trudno podczas rywalizacji utrzymać komunikację pomiędzy piłkarzami. Jest to
podobno najgłośniejszy instrument używany przez fanów piłki nożnej i może
doprowadzić do... trwałej utraty słuchu. Komitet organizacyjny obecnego
mundialu nie zdecydował się zakazywać dmuchania w wuwuzele. Jeśli od wielu
lat znali ten koszmarny problem i nie wprowadzili zakazu jego stosowania podczas
meczów, to, istotnie, obecna pora nie jest właściwa do walki z wuwuzelą, której
nazwa (w języku zulu: "robić hałas") kojarzy się raczej z...
Wenezuelą, niż z Afryką.
Niektórzy nie znoszą wuwuzeli, ale
np. Helweci - jak podają media - "W przeciwieństwie do innych ekip, nie
uciekają od dźwięku znienawidzonych już powszechnie wuwuzeli".
Media także poinformowały, że
Szwedzi rozgryźli wuwuzele. Nie zębami, ale techniką (a właściwie
technikiem) - technik pracujący w skandynawskim radiu odkrył, że trąbki te
emitują dźwięk o częstotliwości 233 Hz. Wystarczy (podobno) zablokować tę
częstotliwość (i jej krotności) i nastanie wreszcie... cisza.
Jeśli jest to takie proste, to
dlaczego sygnały wysyłane ze stadionów nie są tam modyfikowane? Łatwiej
jest tam, niejako centralnie zwalczać (jednak zapewne słowo to powala i
ideologicznie nie mogą tam zwalczać sygnału w sposób zbyt...
scentralizowany), ale w razie kłopotów, to przecież każda telewizja na swoim
podwórku może filtrować dźwięki wuwuzeli.
Internetowe sklepy proponują głośne
instrumenty i reklamują: "nowa wuwuzela prosto z RPA", "prosto z
Mundialu", "prawdziwe trąbki z mistrzostw", "duże trąbki
kibica"; ceny od kilku do dwudziestu paru złotych, ale oryginalne (firmy
"Vuvuzela") kosztują ok. 20 dolarów (a luksusowe nawet 10 razy więcej).
Co mogą uczynić polscy komentatorzy,
a właściwie nasze techniczne ekipy, jeśli rzeczywiście chcą ulżyć naszym
uszom? Otóż na stadionie nasi sprawozdawcy powinni poświęcić się i siedzieć
(a właściwie pracować) w przeszklonej kabinie, której ściany tłumiłyby
potworny jazgot najsłynniejszych dzisiaj instrumentów. Ich bohaterstwo nie
musiałoby być aż tak wielkie, bowiem kabina mogłaby być klimatyzowana jak
szoferka nowoczesnej ciężarówki. Jednak teraz pewnie jest zbyt późno, aby
coś sensownego przedsięwziąć - może następnym razem? Drzwi (lub okno) byłyby
uchylone w stopniu umożliwiającym właściwe dawkowanie emocji stadionowych
kibiców muzycznie utalentowanych (nie tylko trąbki, ale i bębny).
Dziwne, że nie wymyślono mikrofonów
(albo zapomniano o nich?), które przekazywałyby dźwięki głównie z najbliższej
odległości - także nie byłoby słychać kociej muzyki. A w ostateczności
pozostaje relacjonowanie zmagań ze studia w Polsce, w ciszy i skupieniu, ale
ten sposób jest pozbawiony sportowego klimatu i zacięcia...
PS Organizatorzy
rozpoczynającego się 21 czerwca 2010 londyńskiego turnieju tenisowego
wystraszyli się jednak zgiełku owych wuwuzeli i na korty Wimbledonu nie będzie
można wnieść owych trąbek.
Fotka
niemieckiego kibica po przegranej z Serbią - bezcenne!
Większość Niemców ma poczucie wyższości
pośród innych narodów, w tym sąsiednich i dalszych (zwłaszcza
europejskich). Istotnie, górują w opiece zdrowotnej, technice i w... sporcie.
W pracy (częściej na niższym
poziomie, ale przecież nie tylko) pomagają im (wszak nie bezinteresownie)
przedstawiciele narodów, którzy wybrali sobie niemieckie miejsce osiedlenia,
najczęściej ze względów ekonomicznych. Niemców jest ok. dwóch razy więcej,
niż Polaków (licząc tylko dwa owe rozpatrywane państwa), ale gdyby policzyć
wskaźnik dotyczący liczby Polaków pracujących i mieszkających w Niemczech i
odwrotnie (w przeliczeniu na tę samą liczbę odniesienia) oraz gdybyśmy te
dwa wskaźniki porównali, to mielibyśmy pewną wielkość odwzorowującą różnice
cywilizacyjne, które są, niestety, niezależnie od tego, czy będziemy o nich
pisać, czy spróbujemy ich nie zauważać.
W sporcie oczywiście mamy zjawiska
podobne - wyjazdy jednak Polaków do Niemiec, niż Niemców do Polski, nie tylko
do fabryk, ale też do klubów sportowych. W niemieckiej piłce nożnej
zatrudnienie znalazło wielu cudzoziemców, w tym Polacy.
Podczas obecnego Mundialu 2010 (RPA), w
pierwszym meczu Niemcy rozgromiły Australię 4:0, przy czym połowę goli już
w pierwszej połowie strzelili nasi (byli) rodacy. Wydawało się, że w drugim
meczu łatwo poradzą sobie z Serbią. Jakież było wielkie rozczarowanie (dla
Niemców) i miła sensacja (dla nie-Niemców), bowiem nasi sąsiedzi mecz...
przegrali (0:1)! Wprawdzie pechowo, ale jednak! Przy okazji dostało się naszym
byłym rodakom, czyli dwóm niemieckim bohaterom pochodzących z Polski, którzy
(w przenośni) zostali strąceni z postumentu sławy (bo jak jest dobrze, to
chwała niemieckim piłkarzom, ale jak kiepsko, to wina... polskich zawodników).
Miejmy nadzieję, że nie na długo.
Ciekawe, czy ktoś z Niemców postawił
duże pieniądze na wygraną Serbii... A może ktoś inny został bogaczem?
Niemcy i Serbia to dwa państwa, z których
pierwsze w ostatnim ćwierćwieczu zostało powiększone*, zaś drugie zostało...
pomniejszone. I z tego punktu widzenia selekcjoner drużyny piłkarskiej Niemiec
ma znacznie większy wybór piłkarzy spośród mieszkańców powiększonego
obszaru, natomiast trener Serbii** ma znacznie mniejsze pole manewru, a
jednak...
Prawdopodobnie Niemcy, nasi zachodni
przyjaciele, zostaną mistrzami świata AD2010, ale wyobraźmy sobie miny
naszych sąsiadów podczas meczu (prze)granego 18 czerwca 2010, kiedy to pod
koniec dnia pracy (w piątek!) zbierali się do domów i na działkowe
grylowanka, wsiadali do swych wypasionych merców, włączali radyjka i słuchali
transmisji z meczu. Byli pewni, że znowu wygrają, bo przecież któż mógłby
im zepsuć pogodne, niemal już letnie, popołudnie i dobrze zapowiadający się
wieczór, wszak nie bałkańscy Słowianie... A tu taka siurpryza!
Schłodzone browarki w lodówkach nie
doczekały się uroczystego otwarcia, co najwyżej rozgniecenia (wzorem
niemieckiego trenera, który medialnie zbeszcześcił plastykową butelkę przy
linii autowej). A jakież to bluzgi mogły okrasić grylowane potrawki na świeżo
zadymionym powietrzu? W każdym języku są one dźwięczne, ale szczególnie są
takie w języku Goethego...
Ujrzenie niemieckiego kibica po piątkowej
przegranej - bezcenne!
* - obecne Niemcy*** to Niemcy Zachodnie*** oraz Niemiecka
Republika Demokratyczna
** - Serbia: największe pojugosłowiańskie państwo
*** - w obu przypadkach: Republika Federalna Niemiec
(nazwy po zjednoczeniu nie zmieniono)
Piękne
prowincjonalne miasto nowoczesnej Unii
Biedny Miś, obywatel III RP, totalny
niebywalec sal sądowych, w końcu miał zaszczyt znaleźć się na rozprawie w
pięknym starym grodzie nad Zatoką Gdańską, o czym opowiedział autorowi tej
notatki.
Ponieważ rozprawa zakończyła się po
godzinach urzędowania sekretariatu, przeto nie można było niezwłocznie
uzyskać kopii protokołu zeznań, jednak ustnie ustalono, że treść zostanie
przeemajlowana do klienta sądu, czyli do Misia.
Po parokrotnym emajlowym przypomnieniu,
jednak sąd nie przysłał roboczego tekstu przed wydrukiem, ale za to nadesłał
informację listem poleconym (za kilka złotych), że "kserokopia protokołu
rozprawy zostanie wydana w sekretariacie po uiszczeniu opłaty w wysokości 5 zł".
Gdyby ktoś skonstatował, że do koperty można byłoby włożyć kopię
rezygnując z opłaty albo z prośbą o jej wniesienie podczas najbliższej
wizyty w progach Temidy, to byłoby to jego jedno z najmniej rozsądnych
spostrzeżeń... Aby tak się stało, to sądy musiałyby być równie uprzejme
jak zwykli obywatele, zatem jeszcze nie dziś i nie u nas, nie w Polsce...
Oczywiście, raczej nie ma sensu tracić
paru godzin na podróże z jednego miasta (miejsca zamieszkania) do drugiego
(siedziby sądu), zatem Miś uznał, że odbierze kopię protokołu przed kolejną
rozprawa, czyli po ok. 40 dniach.
Jeśli komuś się wydaje, że pobranie
swojego (jakby nie było) dokumentu w nowoczesnym mieście wielkiej Unii
Europejskiej jest bezproblemowe, to jest w sporym błędzie... Otóż Miś
przybywa na drugą rozprawę i prosi o kopię, odliczając 5 zł w biloniku.
Naiwny Miś myślał, że kopia już czeka na niego (w końcu parę razy prosił
o nią) i zostanie z ładnym uśmiechem wydana. Nic z tego!
- A gdzie są znaczki? - usłyszał słodki głos jednej z
miłych pań pracujących w sekretariacie.
- Jakie znaczki? Przecież w piśmie poinformowano o
konieczności wniesienia opłaty, ale nic nie napisano o znaczkach - rzecze
zaskoczony Miś.
- Mają być znaczki za 5 złotych i wówczas wydamy kopię
protokołu - kontynuuje pani.
- No dobrze. To poproszę owe cenne papierowe walory - Miś
planuje szybkie załatwienie sprawy.
- Niestety, ale my nie mamy tutaj kasy, zatem nie
sprzedajemy znaczków - rozsądnie wyjaśnia ładna sądowa sekretarka.
- To gdzie mogę je kupić - pyta Miś coraz bardziej
zirytowany, patrząc na zegarek, bo i pora późna.
- W centrum miasta, przy ul. Stare Ogródki* - uprzejmie
odpowiada pani, rzucając niepewne spojrzenie na Misia.
- Słuchaaam?! Ależ to na drugim końcu miasta! Zresztą
dzisiaj i tak nie zdążyłbym pojechać tam i z powrotem - Miś już całkowicie
traci poczucie polskiej rzeczywistości, wiedząc, że został kolejny raz w życiu
powalony przez urzędowe procedury. Wyrwało mu się (słownie) też coś, o
czym dalej.
- No nieźle! - kontynuował. - Takie wielkie, sławne i
zasłużone miasto, do tego wojewódzkie, a za znaczkami za parę złotych
trzeba wędrować tracąc czas i nerwy? Czy jest tu jakaś książka skarg i zażaleń?
- podsumowuje dyskusję rozkapryszony petent (dziwak jakiś - chyba zapomniał,
w jakim kraju żyje).
Zbulwersowany Miś poprosił w końcu o czystą kartkę papieru i napisał skargę
-
Ze zdumieniem przyjąłem informację,
że aby otrzymać protokół z rozprawy musiałbym z ulicy Kołomyjskiej* jechać
na Stare Ogródki*, aby nabyć znaczki wartości 5 zł.
Informację tę przyjąłem
okrzykiem "o cholera!", co zostało negatywnie przyjęte przez
Personel.
To chyba jakieś żarty z tymi
znaczkami - to niewątpliwie nadaje się do prasy.
Z poważaniem
Miś*
Próbował
jeszcze zagadywać panie, że przecież to nie byłby wielki problem, gdyby w
szufladzie miały parę znaczków i po prostu je sprzedawały na życzenie
szanownych klientów (za komuny nawet widywano tabliczki "Klient nasz
Pan"; panem wprawdzie się nie było, ale czasem formalnie bywało, a
teraz?). Przejazd na drugi koniec miasta za znaczkami wartymi parę złotych, to
ani ekonomiczne, ani ekologiczne (czas, zużyte paliwo), no i całkowite lekceważenie
petenta; więcej - to skandal!
Jak przystało na godny urząd,
elegancka odpowiedź została przesłana Misiowi -
W odpowiedzi na Pana pismo **
uprzejmie informuję, iż zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Sprawiedliwości z
dnia 2 czerwca 2003 w sprawie wysokości opłaty za wydanie kserokopii dokumentów
oraz uwierzytelnionych odpisów z akt sprawy za wydanie kserokopii dokumentów z
akt sprawy pobiera się opłatę w wysokości 1 zł za jedną stronę
kserokopii, a za wydanie uwierzytelnionego odpisu z akt sprawy, pobiera się opłatę
w wysokości 6 zł za każdą stronę.
Jednocześnie informuję, iż w
siedzibie Sądu przy ul. Kołomyjskiej* nie ma kasy, w związku z tym, aby nabyć
znaki sądowe należy udać się do głównej siedziby Sądu znajdującej się
przy ul. Stare Ogródki* w **.
Jednak biorąc pod uwagę miejsce
Pana zamieszkania informuję, że może Pan nabyć znaki sądowe również w
kasie Sądu Rejonowego w **, a ponadto może Pan dokonać wpłaty na konto SR
**, którego numer dostępny jest na stronie internetowej tutejszego Sądu.
No cóż,
jednak pismo trąciło nowoczesnością - z tym kontem, o którym jednak panie w
sekretariacie nie wspomniały, choć przecież i tak Miś nie otrzymałby niezwłocznie
oczekiwanego protokołu. Była także - jakże praktyczna i słuszna - porada
dotycząca sposobu nabycia znaków (że można w swoim rodzinnym mieście).
Co do konta... Czy można wpłacić na
konto sądu np. sto złotych (z górką) i niech sąd sobie odejmuje z tej puli
po parę złotych za kolejne usługi a na koniec zwróci nadpłatę?
Pytania -
1. Jak to możliwe,
aby w środku UE nie sprzedawano petentom znaków sądowych w miejscu załatwiania
sprawy?
2. Czy takie znaki obowiązują także w
innych państwach Unii?
3. Dlaczego w najbliższym kiosku z prasą
nie są sprzedawane znaki sądowe?
4. Dlaczego w sekretariacie nie można
pobierać opłat z kart bankowych albo w gotówce (np. do 20 zł)?
5. I gdzie słynna idea Przyjaznego Państwa?
Porada autora - drogi Misiu, w prowincjonalnym mieście drugorzędnego państwa Unii Europejskiej nabądź sobie na zapas harmonijkę rozmaitych sądowych znaków i przestań wreszcie narzekać na swój kraj ojczysty! Przecież obowiązujące praktyki są wypracowane przez setki lat polskiego sądownictwa, zatem są to optymalne procedury.
PS Miłe panie były bardzo uprzejme i na wszystkie pytania cierpliwie odpowiadały. W sprawie propozycji dotyczących znaczków, konsekwentnie (ze zrozumiałych powodów) nie wdawały się w dyskusje... Następnym razem, już pokorniejszy Miś, miał zwoik znaczków i chodził jak zegareczek, obdzielając sprawiedliwie owymi cennymi papierkami różne wnioski o kopie dokumentów. A poproszone panie, bez zbędnej zwłoki, sporządziły winszowane kserokopie, co nie było takie oczywiste, bowiem na Starych Ogródkach* należało swoje odczekać (obszerniejszy gmach, to i urzędowa machina odpowiednio większa), co skutkowało wysłaniem pocztą do Misiowego domku (czyli... tygodniowa podróż na trasie ok. 25 kilometrów, ale za nadanie listu poleconego płaciło... Państwo - jednak mały bonusik).
* - dane nieco zmienione
** - dane pominięte
Trolowanie przy gruncie
Każdy z nas niejednokrotnie spotkał
się z trolowaniem - to irytujący, a nawet złośliwy, sposób bycia współdyskutantów.
Wikipedia podaje - Trolowanie*
polega na zamierzonym wpływaniu na innych użytkowników w celu ich ośmieszenia
lub obrażenia (czego następstwem jest wywołanie kłótni) poprzez wysyłanie
napastliwych, kontrowersyjnych, często nieprawdziwych przekazów, czy też
poprzez stosowanie różnego typu zabiegów erystycznych.
Trolowanie uznawane jest za zachowanie
patologiczne i chuligańskie; ma na celu zdyskredytowanie niektórych użytkowników
przed uczestnikami danej grupy dyskusyjnej. Znane jest również zespołowe
trolowanie na złość wybranemu użytkownikowi.
Czasami trolowanie jest dość subtelne
i trudne do zauważenia przez niektórych dyskutantów, bowiem może (w
niewielkim stopniu) nawiązywać do tematu artykułu. Czasami bywa jednak
prymitywnie impertynenckie i postronny użytkownik nie ma wątpliwości, że
grupa troli wzięła na cel konkretną osobę, która (komuś i kiedyś) naraziła
się przy okazji dyskusji na inne tematy. Poszczególni uczestnicy takiej grupy
licytują się niejako (samonakręcają się), kto bardziej uprzykrzy życie
wybranemu użytkownikowi, który raczej już nie powinien odpowiadać na mniej
lub bardziej wydumane zarzuty całkowicie niezwiązane z tematem dyskusji,
bowiem "co dzielniejsi" trole lawinowo podgrzewają nastroje, co nie
sprzyja zamknięciu dyskusji. Zwykle trole nie występują pod prawdziwymi
danymi (najczęściej są to wydumane ksywki), zatem ich odwaga wobec osób
zarejestrowanych pod prawdziwymi danymi, jest nieporównywalnie większa;
ponadto w razie zablokowania konta, odrodzą się pod kolejnym nikiem i... nadal
będą trolować.
Użytkownicy, którzy nawet zorientują
się, że trolująca grupa zachowuje się niegodnie, częstokroć nie biorą
udziału w dyskusji, dokładnie według podobnego postępowania na ulicy, na której
gawrosze dyktują swoje warunki; po prostu - udają, że nie widzą scysji.
Oto przykład, kiedy to trole ani nie
kryją się ze swoimi manierami, ani nawet nie starają się, aby ich
destrukcyjna działalność była choć nieco zawoalowana. Autor zamieścił na
jednym z portali artykuł pt. "Jak
walczyć z wuwuzelami?" (o słynnych afrykańskich hałaśliwych trąbkach
na Mundialu 2010 w RPA)...
Od omówienia
cytatu z artykułu rozpoczyna p. ykes (i jest to jedyny głos w dyskusji
na... temat) -
"Dziwne, że nie wymyślono
mikrofonów (albo zapomniano o nich?), które przekazywałyby dźwięki głównie
z najbliższej odległości " - wymyślono i to bardzo dawno, uwierz. Mi,
jako widzowi, podoba się dźwięk wuwuzeli, przy podbramkowej sytuacji robi to
świetne wrażenie. Nie chciałbym jednak słuchać tych trąbek na żywo.
Autor
-
Zatem zapomniano o nich, bo agencje
piszą o tym, że jedni je (te wuwuzele) znoszą, inni je zwalczają filtrami, a
można by zastosować te mikrofony... Oczywiście, każdy doping ma swój urok i
inaczej odbiera ten hałas kibic płacący spora sumkę za bilet i przebywający
na jednym meczu, a inaczej telewidz, który ma 3 mecze dziennie do obejrzenia...
PS Wyraz 'wuwuzela' jest podkreślany
na czerwono w polu edycyjnym, zatem pora na przyjęcie go do słownika (przez
programistów).
I włącza
się Trol Pierwszy, p. Leszek W., wmawiając autorowi dziwaczne
samopoczucie (co należy do warsztatu trola), konfabulując (że wszystko i wszędzie
komuś przeszkadza) a ponadto taki z niego specjalista amator w dość interesującej
medycznej dyscyplinie -
A Mirosław, jak zwykle, czołowym
propagatorem zakazów i ograniczeń próbując narzucić wszystkim wokół swoją
nadwrażliwość. Wszędzie mu wszystko przeszkadza. To staje się nudne i żałosne.
Spróbuj może zrobić coś ze swoim życiem, żeby ta zgorzkniałość i obraza
na cały świat przestała się pogłębiać. Jesteś jak ginekolog. Znajdujesz
problemy tam, gdzie inni radość.
Autor
-
Ależ ja jestem niemal zachwycony
wuwuzelami - gdzie znalazłeś nawoływanie do ich zwalczania? Tytuł Cię
wprowadził w kiepski nastrój? Może go zmienić? A gdybym napisał "Jak
walczyć z wiatrakami?". Opisałem, że niektórzy je lubią, inni nie.
Zamieściłem parę ciekawostek ogólnie znanych. Napisz swoją krytykę do
organizatorów turnieju tenisowego, bo to oni zabronili wnoszenia wuwuzeli. Więcej
optymizmu, Kolego ginekologu od swych orzeszków... :-)
Ale lepiej uczciwie napisz - niezależnie
od tego, czy wychwalam te wuwuzele, czy je ganię, to będziesz tu trolował i wówczas
wszystko będzie jasne...
Raduj się ze mną, że wuwuzele hałasują!
Pan Leszek
ciągle liczy (tak mu na tym zależy? cóż za troska...) na artykuł dotykający
spraw zauważanych przez większe grono czytelników, nie tylko przez nieliczne
-
Zastanawia mnie, dlaczego Twoje artykuły
przypominają bardzo często "co mnie wkurza" Cejrowskiego. Podoba mi
się sposób w jaki piszesz, ale ten dobór tematów... Dlatego nie wyraziłem
się źle o treści, ani nie odrzuciłem, chciałbym jednak kiedyś przeczytać
coś innego spod Twojego "pióra" niż tylko ciągłe szukanie
ewentualnych problemów, dostrzeganych przez nielicznych.
Autor
-
A to masz rację - dobór moich tematów
jest istotnie powalający. Zaproponuj może zatem jakąś listę tematyczną, to
postaram się coś skrobnąć. Może sam masz taką i jej jesteś wierny? Zdradź
nam co nieco.
Natomiast pisanie komuś, że jego
praca jest dla Ciebie nudna i żałosna, to raczej nie jest eleganckie. W końcu
ktoś znajduje temat, opracowuje go i czeka na sympatyczną ocenę i spotykają
go takie słowa. To nie dodaje ani otuchy autorowi, ani nie wzbogaca portalu
EIOBA; raczej trąca trolowaniem. Ale cóż - skoro musisz, to działaj w tym, w
czym jesteś najlepszy.
Wyobraź sobie, że teraz by dziesiątki
ludzi pisało, że chcieliby czytać coś innego. Nawet jeśli Ty byś napisał
- 'o, w końcu jest coś ciekawego', to przecież inni mogą napisać, że to
nie jest ciekawe. Zatem pisanie, że coś jest ciekawe albo nim nie jest...
Ale pewnie nie przeczytałeś
wszystkich moich artykułów - przejrzyj, bo może któryś Ci się spodoba.
Pan Leszek
rozkręca się (oczywiście nie w temacie artykułu, bo to jest dla niego - jak
dla typowego trola - najmniej istotne, ale omawia warsztat autora) krytykując
jego ciągłe wynajdywanie problemów (ciekawe... a na czym polega dziennikarska
robota, panie Leszku - na bezustannym szukaniu bezproblemowych tematów?) -
"Natomiast pisanie komuś, że
jego praca jest dla Ciebie nudna i żałosna, to raczej nie jest
eleganckie." Po pierwsze pisz w wątkach, a nie odpowiadaj jak popadnie, a
po drugie nie o pracę mi chodziło, ale o ciągłe wynajdowanie problemów. Po
trzecie, nie napisałem żebyś przestał pisać o czym piszesz, tylko że chciałbym
zobaczyć jak wykorzystujesz swój warsztat do czegoś bardziej optymistycznego
niż narzekanie na wszystko co wadliwe (nasza-klasa, reklamy w portalach, trąbki
na stadionach). Po czwarte, nie musisz przecież się podporządkowywać moim
prośbom, za to ja mogę je wyrażać.
Autor
-
Po pierwsze, pewnie nie zauważyłeś,
że program EIOBA popełnia błędy w wątkach. Po drugie - będę pisać co chcę,
zaś Ciebie proszę o niepouczanie mnie w warsztacie. Choć możesz, to po
prostu nie ma sensu, bowiem każdy każdemu może tak trolować bez sensu. Teraz
mamy wymianę zdań, która nic nie posunęła do przodu. A skoro lubisz pisać
o cudach, to napisz o cudownych swych orzeszkach. Pochwalę!
Pan Leszek
zdegustowany jest stanowiskiem interlokutora, którego nieco zirytował (ale
nadal nie dyskutuje o artykule!). Ponadto zauważył, że ludzie prości żartują
z nazwisk (mniema, zatem nie jest pewien; a czy ludzie poważni dowcipkują z
medyków?) -
Żarty z nazwiska, a jak mniemam o to
chodzi w czepianiu się "orzeszków" to coś, co cechuje ludzi
prostych i nie umiejących argumentować. W takim razie faktycznie nie ma sensu
z tobą dalej dyskutować. Każdy kto krytykuje twoje teksty nazywany jest przez
ciebie trolem. Zapoznałem się z kilkoma dyskusjami na eioba, pod twoimi artykułami
i z twoim udziałem i upewniłem się, że faktycznie nie ma sensu dalsza
rozmowa.
[Owszem, tu p. Leszek ma trochę racji - możliwe, że autor zrobił aluzję do jego nazwiska (nadrzewny sympatyczny gryzoń) oraz do jego medycznych zamiłowań, stąd ta nieładna (ale to jeden ze skutków trolowania) uwaga o orzeszkach...]
Autor
z kolei cytuje właśnie owego p. Leszka, który wyraża opinię nt. prostych
ludzi -
Piszesz o prostym człowieku? To masz
przykład człowieka prostego - *A Mirosław, jak zwykle, czołowym propagatorem
zakazów i ograniczeń próbując narzucić wszystkim wokół swoją nadwrażliwość.
Wszędzie mu wszystko przeszkadza. To staje się nudne i żałosne. Spróbuj może
zrobić coś ze swoim życiem, żeby ta zgorzkniałość i obraza na cały świat
przestała się pogłębiać. Jesteś jak ginekolog. Znajdujesz problemy tam,
gdzie inni radość.*
To autor powyższego tekstu.
Mieszasz/przeszkadzasz, trolujesz, prowokujesz, a potem masz pretensje.
Nawet czytać nie potrafisz, bo żadnych
zakazów tu nie dawałem i ograniczeń nie narzucałem. Tekst Twój jest
bezsensowny i nie prowadzący do twórczej wymiany zdań. Do tego niegrzeczny. I
w takim stylu Ci odpowiadam.
Co do nazwiska - nie wiem, który
fragment Twojego niku jest nazwiskiem, a który ksywką.
Jeśli uważasz, że Ciebie uraziłem
jako pierwszy, to wyślij naszą korespondencję do admina z prośbą, aby ocenił
- kto pierwszy zachował się niezgodnie z regulaminem lub z zasadami elegancji.
Trol
Pierwszy dotrzymał słowa i przestał się tu produkować, ale świat nie
znosi próżni - tym razem inteligentnie melduje się Trol Drugi, pan Piotr
G., wzywając autora do ćwiczeń (oczywiście nie ma to żadnego związku -
jak przystało na trola - z tematem artykułu) -
>Co do nazwiska - nie wiem, który
fragment Twojego niku jest nazwiskiem, a który ksywką.<
To może poćwicz czytanie ze
zrozumieniem, zamiast silić się na "tfurczość"?
Autor
-
U Ciebie również nie wiem, który
element jest nazwiskiem. Nazwiska (i imiona) - jak mnie uczono - piszemy od
wielkich liter. Od małych pisują tfurcy. Przejrzyj słowniki albo choć swój
dowód osobisty i popraw. Poćwicz na brudno może na początek inne nazwiska...
A jeśli już piszesz, to coś w sprawie artykułu, aby nie wyszło, że
zaczynasz trolować.
Pan Piotr
wyjaśnia, że tfurcy pisują o trąbkach i komunikuje, że autozniewagę
(zniewagę uczynioną wobec siebie) jakoś potrafi sam przełknąć -
Ależ mylisz się szanowny kolego.
Tfurcy pisują że chcieliby pisać o orzeszkach ale się wstydzą i dlatego
pisują o trąbkach. A nazwiska i imiona faktycznie rozpoczynamy wielką literą,
tym niemniej ponieważ chodzi o moje imię i nazwisko, jakoś przełknąłem tę
wyrządzoną samemu sobie zniewagę. Ale jest coś bardzo smutnego w
obserwowaniu dorosłego zdawałoby się człowieka, który po zamianie w tekście
wielkich liter na małe, staje przed nim bezradnie i zaczyna płakać. :)
Autor
-
Szanowny tfurco! Miej więcej szacunku
dla swojego nazwiska! Pisz je od wielkiej litery. Grunt to poprawne pisanie
nazwiska! Nie przełykaj, ale popraw. I nie błaznuj, lecz komentuj artykuł. Bo
po to ten portal istnieje.
Trol
Drugi prosi o pozwolenie, zdradza swój stan umysłowy i porusza nawet
sprawy Temidy, choć artykuł w ogóle nie trąca takim tematem -
To moje nazwisko, pozwolisz więc że
to ja będę o nie dbał w taki sposób, jaki mi odpowiada.
>I nie błaznuj, lecz komentuj
artykuł. Bo po to ten portal istnieje.<
No patrz pan, a ja głupi myślałem że
istnieje abyś miał gdzie relacjonować swoje boje z wymiarem sprawiedliwości
i pozostałymi elementami rzeczywistości.;)
Autor
został przekonany do małoliterowego pisania danych p. Piotra -
Pana gr**ta (skoro już tak dba o swoje
dane osobowe - tak mu to odpowiada) uprasza się o zaprzestanie pisania na
tematy niezwiązane z zamieszczonym artykułem. Artykuł jest o wuwuzelach,
Panie gr**t. Proszę zapoznać się z Regulaminem EIOBA.
Trol
Drugi rozpędza się w całkiem innym kierunku, w kierunku denuncjacji,
wzmagając swoje trolowe trele -
Oj oj, a do sądu też zamierzasz mnie
podać? Czy poprzestaniesz na donosiku do Administracji? A może napiszesz arta
o prześladującym cie komentatorze? ;)
Autor
-
Pana gr**ta ponownie uprasza się o
zaprzestanie pisania na tematy niezwiązane z zamieszczonym artykułem. Artykuł
jest o wuwuzelach, Panie gr**t. Proszę zapoznać się z Regulaminem EIOBA.
Donosiku nie będzie, bo zdjąłby ten
żenujący dialog z witryny.
Trol
Drugi jednak konsekwentnie troluje licząc na sprowokowanie autora do większej
słownej utarczki -
Żenujące dialogi, mój szanowny
interlokutorze, wymagają minimum dwóch żenujących osobników. W sumie to
pocieszające, że w choć tak pośredni sposób wyrażasz swą samokrytykę. ;)
Autor
-
Pana gr**ta PONOWNIE uprasza się o
zaprzestanie pisania na tematy niezwiązane z zamieszczonym artykułem. Artykuł
jest o wuwuzelach, Panie gr**t. Proszę zapoznać się z Regulaminem EIOBA.
Szanowny Panie gr**t - aby dialog był
żenujący wystarczy, że jeden z uczestników jest np. żenująco złośliwy.
Ale jeśli Ci to ma polepszyć humor w pogodną niedzielę, to załóżmy, że
obaj jesteśmy żenujący.
Tenże
Trol Drugi, występujący także pod ksywą darkwater, ma nawet
filozoficzne podejście do związku pomiędzy cierpieniem, autokrytyką a jakością
świata -
Widzisz, wcale nie bolało, co nie? :)
Trochę więcej samokrytyki, a świat wokoło ciebie stanie się lepszym
miejscem. :)
Autor
ponownie zwraca uwagę na trolowanie i przestrzega, że wykorzysta je w kolejnym
artykule -
Rzeczywiście - samokrytyka czyni człowieka
lepszym, co nie zmienia faktu, że nadal trolujesz i dostarczasz teksty do
kolejnego artykułu (tym razem na temat trolowania), w którym będziesz występować
(jak przystało na tfurcę) pod pełnymi danymi (chyba że wolisz występować
jako piotr g.), o czym uprzedzam Ciebie i admina.
Po raz kolejny przypominam Ci, że
artykuł dotyczy wuwuzeli i że z pełną świadomością łamiesz Regulamin
EIOBA.
Darkwater
(MętnaWoda) nawet myśli o szybkiej sławie, prosząc autora, aby nie
imaginował (można dialogi porównać z oryginałem na EIOBA, które są dokładnie
zacytowane); z jednej strony zwraca się do autora niezgodnie z netykietą, zaś
z drugiej strony wymaga zgodności z pisanymi zasadami (kolejny Kali?) -
Rany, zawsze wierzyłem że będę sławny,
ale nie spodziewałem się że TEN DZIEŃ nadejdzie tak szybko. :) Gdybym miał
coś przeciw "występowaniu" pod swoimi prawdziwymi danymi, to byś
tych danych zwyczajnie nie poznał, misiu-pysiu. Zwracaj uwagę tylko na to, by
pod te dane podpinać udokumentowane fakty, a nie produkty swej imaginacji. No i
oczywiście na zgodność z regulaminem i przepisami KK i KC.
PS. Mam rozumieć że udało ci się w
końcu dociec które z elementów mojego nicku to imię i nazwisko? Jeśli tak
to gorąco gratuluję. :)
I takich miewamy dyskutantów na naszych portalach - natrętnie wpisują swoje złośliwe uwagi , które nie nawiązują do treści artykułu, irytują autorów i innych czytelników. Takie jest życie? Tak ma wyglądać dyskusja cywilizowanych Polaków? A gdzie okazywanie szacunku wobec drugiego człowieka, z którym się dyskutuje? Czy na portalach ma górować menelstwo czy przyjaźń? Może w szkołach powinien być przedmiot dotyczący eleganckiego prowadzenia dyskusji w internecie? Na początek - w ramach zajęć z języka polskiego?
Czy trolowanie nie jest zajęciem zbyt przyziemnym i niegodnym polskich użytkowników znanego portalu EIOBA? Dyskutanci, przestańcie oscylować przy gruncie - wznieście się na wyższe poziomy!
* - raczej 'trolowanie' (nie 'trollowanie'; niemal wszystkie obce wyrazy z podwójnym L, po spolszczeniu tracą jedno z nich)
Honor
sportowca a wideopowtórki
Jeśli pracownikom dzieje się
krzywda, to organizują strajki. A co mają uczynić kibice i sami zawodnicy,
aby wywalczyć sprawiedliwe zasady gry w piłkę nożną, aby cieszyć się tą
grą?
Niedziela 27 czerwca 2010 to podwójnie
pechowy dzień na Mundialu w RPA.
Najpierw był fatalny błąd sędziego
podczas meczu Niemcy-Anglia, kiedy to angielski napastnik Lampard posłał piłkę
w dolną krawędź poprzeczki i kiedy to ona spadła w obszar bramki określany
zwykle krótkim a treściwym mianem GOL, jednak nie tym razem, bowiem sędziowie
nie dopatrzyli się wyraźnego a poprawnego zdobycia bramki. Byłby wówczas
remis 2:2. Ich błąd mógł wpłynąć na wypaczenie gry, która zakończyła
się zaskakująco wysokim wynikiem - aż 4:1 dla naszych sąsiadów.
Najbliżej piłki był niemiecki
bramkarz Manuel Neuer, który dokładnie widział, że piłka wpadła jednak do
bramki i mógł... No właśnie - cóż mógł ów sportowiec uczynić? Gdyby to
był sport indywidualny, to mógłby podejść do sędziego i powiedzieć, że
gol został jednak zdobyty. Mógłby także ostentacyjnie wrzucić piłkę do
siatki, zmieniając wynik na 2:2 i niewątpliwie zdobyłby wyróżnienie za
postawę fair play, które byłoby wspominane przez wieki jako postawa godna
prawdziwego sportowca. Niestety, nie zdobył się na ten gest, choć
najprawdopodobniej niemiecka drużyna i tak wygrałaby ów mecz (gdyby jednak
minimalnie przegrali, to nikt nie chciałby być w skórze takiego szlachetnego
bramkarza...).
Media piszą o chichocie historii,
bowiem w 1966 roku piłka odbiła się od poprzeczki, ale najważniejszej linii
nie przekroczyła, jednak wówczas popełniono błąd (niejako odwrotny) i
Anglia została mistrzem świata, wygrywając z... Niemcami.
FIFA ślepa nie jest i - podobnie jak
miliardy telewidzów - przyzna, że sędzia z Urugwaju popełnił błąd, jednak
wyniku nie zmieni. Pechowy sędzia jest zawodu hydraulikiem. Nasz (polski)
ostatni a sławny hydraulik zawojował Francję, która pechowo (dla Irlandii i
sportowego świata) dostała się na obecny Mundial dzięki złotej rączce, ale
nie w znaczeniu specjalisty do wszystkiego (w tym w hydraulice), lecz dzięki
oszukańczej rączce francuskiego napastnika Henry'ego...
W drugim niedzielnym meczu spotkały się
dwie latynoskie drużyny. Argentyna (pod wodzą trenera a sławnego ongiś piłkarza,
Diego Maradony) pokonała Meksyk 3:1. Nie obyło się bez kolejnego skandalu,
choć bez udziału ręki (na cześć wspominanej a sławnej górnej kończyny,
przypomnijmy, że Maradona podczas MŚ w Meksyku (1986) zdobył gola przy pomocy
- jak twierdził - ręki... Boga.
Pierwszego gola meczu dla Argentyny
zdobył Tevez i (niestety!) był to gol zdobyty z wyraźnego spalonego, którego
widzieli wszyscy (zwłaszcza na powtórkach), ale nie sędziowie, którzy kątem
oka dostrzec mogli również ową repetę...
FIFA ślepa nie jest i - podobnie jak
miliardy telewidzów - przyzna, że sędzia z Włoch popełnił błąd, jednak
wyniku nie zmieni. Pechowy sędzia po takiej wpadce zapewne straci tytuł
najlepszego włoskiego sędziego.
Maradona mógłby po przerwie (i po
analizie zdobycia pierwszego gola) nakazać swoim zawodnikom wbicie samobójczego
gola, aby naprawić błąd sędziego i zrehabilitować się za swój błąd młodości,
jednak taka postawa mogłaby zaistnieć w tandetnej powieści, nie zaś w
realnym drużynowym sporcie, gdzie kasa ma największe znaczenie, nie zaś jakieś
dziwne a podobno szlachetne odruchy i to wymyślone przez faceta, który w piłkę
grał już tak dawno, że dzisiejsi futbolowi mistrzowie jeszcze wówczas nie
wiedzieli, że będą piłkarskimi tuzami i milionerami.
Niestety, piłkarscy decydenci mają
wyraźny wstręt do pomysłów zastosowanych w hokeju - uparli się, że nie
zastosują żadnego dobrego hokejowego rozwiązania w piłce nożnej, zatem
hokej jest coraz uczciwszą (bo pilnowaną przez czujniki i kamery) grą
przeplataną technicznymi nowinkami, zaś piłka nożna jest coraz mniej
uczciwa, bowiem coraz lepsza wizyjna technika bezlitośnie ukazuje błędy sędziów
i coraz bardziej irytuje prawdziwych kibiców, nawet tych najbardziej wyrozumiałych
wobec arbitrów i najbardziej niechętnych wideopowtórkom. Owszem, przeciętny
telewidz irytuje się, ale co ma powiedzieć kibic, który wyjechał na drugi
koniec świata, wydał na podróż i na bilety spore pieniądze, pasjonuje się
piłką nożną, chce kibicować lepszym a ogląda mecz wypaczony sędziowskimi
błędami, które są oglądane na telebimach przez wszystkich, ale nie przez
decydentów.
Ciekawe, kiedy runie ten mur niechęci
wobec techniki już stosowanej przez sędziów wielu dyscyplin sportowych? Podczas
ważniejszych meczów, w stadionowym studiu powinno być trzech sędziów, którzy
większością głosów - podobnie jak w podnoszeniu ciężarów (tam zaliczenie
boju) - w parę chwil (maksymalnie w kilkadziesiąt sekund) decydowaliby o (nie)uznaniu
gola.
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2010r.
Media w Polsce i na świecie - majowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - kwietniowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - marcowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - lutowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - styczniowy cykl krytyczno-informacyjny
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI czerwcowe
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI marcowe
2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na
2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.