Trwa pacyfikacja „miasteczka”, które domaga się dymisji premiera.
Komorowski
mówi o „oblężeniu Pałacu”. Libicki nazywa posłów „kibolami”, a
dziennikarze piszą o szalonej, agresywnej tłuszczy i demonstracji partyjnej.
„Panie, nikogo tam nie chcą wpuścić, tylko posłów Solidarności. Co ja gadam, PISu posłów na razie tylko wpuszczają”.
Tak, iście freudowsko, przejęzyczył się pewien pan znajdujący się 10 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim. Mój ojciec, który był tam razem ze mną, powiedział, że chyba wraca komuna. Widzieliśmy agresję policji w stosunku do zebranych tam osób, m.in. do posłanek, które chciały pomóc obywatelom w składaniu kwiatów i zniczy, ponieważ sami nie mogli tego robić, ale także agresję skierowaną w zwykłych ludzi.
Pałac był odgrodzony od narodu. Zrozumiałabym jeszcze, gdyby ustawiono barierki zaraz przy stojących tam lwach. Władza uznała jednak, że „motłoch” nie jest godzien wejścia chociażby na chodnik przed budynkiem, tak samo jak „tłuszcza” nie zasłużyła sobie na oddanie czci zmarłym w katastrofie poprzez osobiste złożenie tam kwiatów.
Stojąc najpierw przed rosyjską Ambasadą, a później przed odgrodzonym Pałacem, zdałam sobie sprawę z tego, jak jestem „malutka” i nieważna, jak jedyne co mogę zrobić, to powiedzieć głośno to, co mi się nie podoba, a i tak nikt nie zwróci na to najmniejszej uwagi. Mało tego, jeszcze zrobi się ze mnie terrorystkę, wariatkę i element antydemokratyczny.
I tak właśnie będąc w tych dwóch miejscach zrozumiałam kilka rzeczy.
Pierwsza to taka, że od czasów komuny niewiele się zmieniło. Nie mówię, że nic, bo to byłoby kłamstwo. Nie twierdzę również, że nic nie zmieniło się na lepsze, bo pomimo wielu trudności i niedogodności, możemy jednak legalnie wyjść na ulice i pokazać naszą dezaprobatę dla polityki władz. Jednak hasło „solidarności” nadal pozostało aktualne. Musimy być solidarni, my, obywatele, bo pojedynczo dla rządzących jesteśmy nikim. „Raz sierpem, raz młotem...”, zwłaszcza brzmiące pod Ambasadą FR tym bardziej nie straciło na aktualności. Mój tata stwierdził nawet, że przypomniały mu się marsze z czasów stanu wojennego. Ktoś powie: „Kolejny kombatant, który zatrzymał się w czasie i nie chce wyjść z podziemia”, ale to co innego. Będąc tam zrozumiałam, co miał na myśli. Zobaczyłam wielką władzę, która wysyła na naród „uzbrojony” w transparenty tysiące policjantów, ujrzałam władzę, która boi się ludu i odgradza od niego barierkami; władzę, która ma swego suwerena za pożytecznego idiotę, którego można tylko doić i okazjonalnie kopać po tyłku. Zobaczyłam służby, które zatrzymują kapłanów w kościele; służby, jakby czekające tylko na to, żeby dać w mordę nowym wrogom – rzekomym faszystom... Przesadzam? Być może, ale to moja subiektywna opinia do której mam prawo. Okrzyki „gestapo” skierowane do policjantów „przywołujących do porządku” bezbronnych ludzi nie mogą nikogo dziwić. Czy tak wygląda demokracja? Czy jej symbolem jest kask, policyjna pałka i zatrzymywanie opozycyjnych dziennikarzy? Mojego tatę też skazali, za to, że napadł i pobił kilku zomowców... Swoją drogą, chyba duma powinna mnie rozpierać, ze jestem córką mistrza świata w sztukach walk, który jednym palcem obezwładnił bandytów w mundurach. Co prawda okazało sie, że wyszedł z tej zwycięskiej bójki z dużo większymi obrażeniami niż ci, których niecnie zaatakował, ale to już taki mały szczególik.
Druga rzecz, z jakiej zdałam sobie sprawę, to jedność panująca między ludźmi, poczucie wspólnoty. Zrozumiałam też hasło „Tu jest Polska”. Dla mnie nie chodzi tu o zawłaszczanie sobie praw do bycia jedynym i prawdziwym Polakiem, a o przypomnienie co poniektórym osobom, gdzie się znajdują, jakie obowiązują ich reguły i o czyj interes powinni dbać. Ja wraz z tysiącami osób mogłam w końcu poczuć się jak u siebie. Codziennie jesteśmy szykanowani przez media (wystarczy spojrzeć na kłamliwe relacje z Krakowskiego Przedmieścia), wyśmiewani za moherowe poglądy przez rodziny i znajomych. Jesteśmy niemodni, niefajni, bo do życia potrzebujemy czegoś więcej niż „Tańca z gwiazdami” i nowego samochodu. Potrzebujemy wolności, sprawiedliwości, uczciwości. Tylko tyle i aż tyle...
Właśnie, a propos sprawiedliwości. Obok mnie stał pewien pan, który opowiadał swoją historię, która niesamowicie zapadła mi w pamięć. Przytoczę ją tu teraz.
„Widzi Pani, i tacy ludzie mówią, że Bolek musiał współpracować, że go łamali, że nie miał wyjścia. Mnie też próbowano złamać, ale niczego nie podpisałem. Pani wie, ile miałem przez to problemów w pracy? Jak byłem prześladowany? Chciano mnie nawet zwolnić, ale wstawili się za mną robotnicy, którzy mi podlegali. Pewnie szkoda, że nie kapowałem, bo teraz nie miałbym 850zł emerytury po 40 latach pracy i po studiach. Mało tego, mówią jeszcze, jak Polacy Żydów mordowali! A wie Pani, że mój ojciec zginął w Stutthofie, kiedy miałem rok, właśnie za ukrywanie Żydów? I taki Gross z Michnikiem plują mi w twarz mówiąc, że Polacy Żydów wydawali? To przepraszam, ale za co zginął mój ojciec? Moja mama została sama z piątką dzieci, sama też była szykanowana za komuny.”
Pomyślałam sobie wtedy, jakim policzkiem dla takich ludzi jest mówienie, że każdy był świnią, a jak nie był, to na pewno chciał być, i ze właściwie to nie było żadne świństwo. Ot, takie czasy.
Wracając jednak do tej wspólnoty. Chyba pierwszy raz poczułam się jak w domu, tzn. tam, gdzie jest moje miejsce, gdzie jest mi dobrze, gdzie nie muszę wysłuchiwać docinków, bo jestem na tyle nawiedzona, że w święta wywieszam flagę i nie tańczę na grobach zmarłych. To było piękne – cała ulica tonąca w morzu biało-czerwonych flag. Niektóre z nich były tak ogromne, że aż otulały i obejmowały mnie. I wtedy znowu czułam się u siebie. Zresztą, nie tylko nasze symbole wywoływały u mnie wzruszenie. Widok gruzińskich flag napawał mnie dumą i radością. Dumą, że Polska pomogła braciom z Kaukazu i że nie zostało to zapomniane, wręcz przeciwnie. Radością, że to tak bardzo zbliżyło do siebie nasze narody.
Kolejna rzecz – okazało się, że takich „wariatów” jak ja jest więcej, że nie wszystkim udało się wmówić, iż normalność jest przejawem szaleństwa, że patriotyzm to to samo co szowinizm, że pochodnie oświetlające mrok są dowodem na narodziny w Polsce faszyzmu, że opłakiwanie tragicznie zmarłych i potrzeba wyjaśnienia ich śmierci są nekrofilią i oszołomstwem, że polskie flagi nie powinny dumnie powiewać na wietrze, a być wsadzane w psie odchody, bo tam wg naszej „elity” jest ich miejsce.
I ostatnia rzecz, bodajże najważniejsza – zrozumiałam, że mówienie,
iż sprzeciw wobec władzy jest zanegowaniem demokracji, mozna włożyć między
bajki. Jeśli władza jest zła, to obowiązkiem obywateli jest powiedzenie
tego głośno. Rządy, które nie szanują swojego narodu, również nie zasługują
na szacunek. Być może to skrajny przykład, ale Hitler też był wybrany
demokratycznie przez Niemców. Czy bunt przeciwko niemu, kiedy zaczął nazywać
Żydów „robactwem”, byłby dywersją? Rewolucją? Zdradą? Dowodem
nieprzystosowania do życia w społeczeństwie Niemców? A może przejawem
dojrzałości, odpowiedzialności i zwykłej, ludzkiej dobroci?
Władza, która wysyła bojówki na swego suwerena, która się od niego
odgradza, która go nie słucha, nie jest władzą demokratyczną.
Nie wystarczy dostać większości głosów w wyborach, żeby zostać demokratą.
Teraz podobno trwa pacyfikacja „miasteczka”, które domaga się dymisji premiera. Komorowski mówi o „oblężeniu Pałacu”. Libicki nazywa posłów „kibolami”. Dziennikarze piszą o szalonej, agresywnej tłuszczy i demonstracji partyjnej.
O tak, mamy demokrację. W przeciwieństwie do zniczy i kwiatów, bo tych już dawno nie ma.
Komentowanie nie jest już możliwe.