opublikowano: 25-06-2013
Prawda boli. Mroczne sekrety polskich finansistów, polityki i mediów - Mariusz
Zielke, autor skandalizującego kryminału
„Wyrok”.
Rozmawia Zofia Matejewska
Kontrowersyjny dziennikarz z bogatym bagażem przeżyć opowiada
o przestępstwach finansowych, pracy dziennikarza śledczego, łapówkach i
mrocznych cieniach polskiej gospodarki. Musicie to przeczytać.
Najdziwniejszy przekręt jaki widziałeś?
Dwie kobiety wymieniające się akcjami tak, że jedna zyskuje, a druga
traci kilkaset tysięcy złotych. Kilka transakcji w krótkim czasie na tych
samych akcjach. Potem okazało się, że jedna to żona znanego maklera,
druga siostra innego maklera z tego samego, dużego banku. To było
rozliczenie, „prowizja” w zamian za dokonanie manipulacji, na której
polskie fundusze emerytalne straciły kilkadziesiąt, może nawet powyżej
stu milionów złotych. Nie pamiętam dokładnie.
Skazano za to kogoś?
No co ty. W Polsce większość dużych przekrętów pozostaje
bezkarnych. Śledztwa trwają po siedem, czasem i więcej lat, a nie tak jak
w USA pół roku. Niekiedy wielcy oszuści poddają się dobrowolnie karze
(która jest wręcz nieodczuwalna) lub zostają świadkami koronnymi. Śmiejemy
się w środowisku dziennikarskim, że gdyby Madoff robił wałki w Polsce,
to jego proces trwałby ze sto lat a po nich zostałby świadkiem koronnym
ujawniającym własne przekręty, bo polskie służby nie mogłyby znaleźć
biegłych, by go skazać. Taką mamy sprawiedliwość. Za to jak maluczki za
późno wyśle jakieś dokumenty do urzędu, może być pewny, że będą go
ścigać skutecznie i z pełną surowością prawa. Ostatnio mnie ścigano
za 6 złotych. Skutecznie wieloma pismami (nie ważne już, że się nie
należało, wolałem zapłacić, żeby mnie nie gnębili). Wcześniej dostałem
upomnienie zapłaty 0 zł i kilku złotych kosztów upomnienia. Polska to
kraj paradoksów.
Chcesz powiedzieć, że na giełdzie grają sami oszuści i
cwaniacy?
Nie, na pewno jest sporo uczciwych inwestorów i biznesmenów. Znam
naprawdę wielu porządnych. Tym bardziej jest mi ich szkoda, gdy muszą
rywalizować z bandziorami, których nikt nie ściga i którzy nawet złapani
za rękę potrafią się wywinąć. Ci ludzie bezczelnie wykorzystują luki
w prawie, słabość nadzoru i aparatu ścigania. Śmieją się w twarz z
uczciwych. Mnie wielu z nich uważa za naprawdę zabawnego gościa. Jeden
taki, gdy mnie widzi, kręci głową z niedowierzaniem i z uśmiechem pod
nosem szepcze: „ech, Zielke, a tyle mogłeś zarobić nic nie pisząc. A
ty wolałeś napracować się, pisać i nie zarobić. Niepojęte.”
Niepojęte? Proponowano ci łapówki?
Raz wezwał mnie taki jeden cwaniak na spotkanie i zaproponował
fundusz w Szwajcarii, który finansowałby moje inwestycje. Twierdził, że
takie konta mają najlepsi dziennikarze w Europie, a to dla mnie niby wyróżnienie.
Drugi, dość znany milioner, podszedł do mnie na imprezie, przy wódce. Mówi:
nie zawsze mam, ale teraz mam i mogę się podzielić. Więcej propozycji było
nie tak bardzo wprost.
No i co zrobiłeś?
A co miałem zrobić? Posłałem ich do diabła.

Mogłeś być bogatym człowiekiem?
Albo mogłem trafić za kratki. Wiesz, to nie jest tak, że ja tak z
czystej uczciwości nie brałem. Po pierwsze nie brałem, bo mam w dupie
pieniądze. Nie zależy mi na nich. Co ja bym zrobił z taką kasą? Gdyby
chcieli mi dać na piwo to bym wziął, ale z milionami to byłby straszny
problem. Po drugie nie brałem dlatego, że się zwyczajnie bałem. Jak weźmiesz
łapówkę, to stajesz się czyimś człowiekiem, a zwykle dawać chcieli
ludzie, z którymi nie chciałem mieć nic wspólnego. Trzeci powód: zawsze
za łapówką stoi oczekiwanie, że odpuścisz komuś, a zarazem zdradzisz
swojego informatora czy czytelnika. Nie mógłbym ludziom spojrzeć w oczy,
gdybym za pieniądze zdradził informatora. Jeden prokurator w Polsce lubi
tak mówić: ważne, żeby móc sobie rano spojrzeć w oczy i móc się
ogolić. Ma rację, to bardzo ważne.
Możesz się ogolić bez problemu?
Nie bardzo (śmiech), golę się maszynką elektryczną, która ma z
dziesięć lat. Ostrza są stępione, a mi się nie chce ich wymieniać. Ale
może to dlatego, że jednak dałem się skorumpować.
Dałeś?
No mówią, że wziąłem milion łapówki za teksty o giełdzie. To w
najsłabszej wersji. Bo są tacy, którzy rozpowiadają, że to były dwa
miliony, a w wersji hard nawet dwa miliony dolców.
Duża kasa. Co z nią zrobiłeś?
No jak to co? Wydałem.
Jak wydać dwa miliony dolarów?
Jak się ich nie ma, wydaje się bardzo szybko. Mnie kasa się nie
trzyma. Mojej żony też. Nie dość że wydaliśmy te dwa miliony, to
jeszcze narobiliśmy od cholery długów. Wszystko mamy na krechę i to
jeszcze w przeklętych frankach.
W „Wyroku” piszesz o różnych manipulacjach i przestępstwach.
Tak jest w Polsce naprawdę?
„Wyrok” to powieść sensacyjna, ma przede wszystkim być rozrywką,
czytadłem. Ale ja chciałem, żeby jednocześnie była to książka pouczająca,
żeby była społecznie zaangażowana, pokazywała kawałek prawdziwego świata.
To mój protest przeciwko temu, co się w Polsce dzieje. Przez nikogo nie
sterowany, apolityczny, taki zwyczajny, ludzki. Dlatego wszystkie opisane
przekręty oparte są na prawdziwych mechanizmach. One rzeczywiście miały
miejsce, a ich autorzy nie ponieśli konsekwencji prawnych.
A prostytutki rzeczywiście wynajmowano na imprezy dla zarządzających
funduszami emerytalnymi?
Według mnie tak, ale na rynku mówią, że fantazjuję. Tylko dziwnie się
przy tym czerwienią. Imprezy z paniami do towarzystwa się zdarzały.
A wyprowadzanie kasy na Cypr?
O, to dość powszechny proceder. Ja podałem jeden z ciekawszych przykładów,
jak to zrobić. Taka transakcja miała miejsce na polskiej giełdzie. I tu
nikogo nie złapano, mimo że tę operację można bez trudu znaleźć i
prześledzić w papierach spółek. Byłem w tej sprawie przesłuchiwany w
ABW, ale z tego co wiem, nic z tego nie wynikło.
To może to legalne?
No, może legalne. Dajesz spółce własne pieniądze, żeby ona się
zmodernizowała i dzięki temu była więcej warta, a przez to oboje byście
zarobili, a ta spółka zamiast wykorzystać pieniądze zgodnie z celami
(zawsze musi je wskazać pozyskując pieniądze od inwestorów) robi
machinacje księgowe po czym wyprowadza zyski na Cypr dla kogoś, kto ukrywa
się za prawnikami. Kto wie na co to są pieniądze? Może tylko prezesi
kradną, a może finansują zakupy narkotyków? Ale na pewno to nie jest
legalne.
Jak Amber Gold?
Przez wiele miesięcy Amber Gold nikt specjalnie nie przeszkadzał,
dlatego rozrósł się do takich rozmiarów. Urzędnicy robili co musieli,
żeby mieć kwity na swoją obronę w razie czego, politycy mieli to głęboko
w poważaniu, prokuratorzy sprawy umarzali... Stara, wiele razy słyszana śpiewka.
Mogłaby trwać latami. Dopiero, gdy gość przesadził i nadepnął na
odcisk LOT-owi, wchodząc w biznes lotniczy, to zaczęło się gonienie królika.
No i w końcu wybuchła wielka afera. Przy okazji, znacznie ciszej, wspomina
się inne podobne afery, jak na przykład skandal z bankructwem WGI, gdzie
wielu inwestorów straciło pieniądze i to pod kontrolą nadzoru. Procesy w
aferze WGI dopiero ruszają, po kilku latach śledztw. Jeszcze ciszej jest o
Interbroku, gdzie co prawda doszło już do pierwszych skazań, ale całego
skandalu i roli w nim jednego z banków wciąż nie wyjaśniono.
Dużo było afer na polskiej giełdzie?
Dużo. Przede wszystkim z manipulacjami i wykorzystaniem informacji
poufnych. Ale większość z nich pozostała bezkarna. Chciałbym napisać,
że wszystkie, ale pewnie były jakieś mało istotne skazania. A niektóre
transakcje naprawdę wołały o pomstę do nieba.
Jakie na przykład?
Dwóch młodych ludzi kupiło od dużej giełdowej spółki firmę zależną
za 500 tys. zł. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta firma nie była
warta znacznie więcej (przynajmniej 60 mln zł, a może nawet 300 mln zł w
tamtym czasie) – miała wówczas 200 mln zł rocznie przychodów i 8,5 mln
zł zysku netto. Rok później osiągnęła 400 mln zł przychodów i 17 mln
zł zysku netto. Żeby było „śmieszniej”, zaraz po zakupie spółki młodzi
bohaterowie: geniusze-inwestycyjni wypłacili sobie 5 mln zł dywidendy z
zysku. Żebyś dobrze zrozumiała: zapłacili za całą spółkę 500 tys. zł,
a zaraz potem uchwalili sobie wypłatę z tej spółki 5 mln zł – mieli
więc 10krotny błyskawiczny zwrot z inwestycji i cały czas znoszącą złote
jajka firmę. Chcieli podobno tę spółkę wprowadzić na giełdę, ale po
tym, jak opisałem całą transakcję, musieli zniknąć z rynku. Cóż,
zyski zostały. Co jeszcze bardziej przykre, młodzi-geniusze-inwestycyjni
byli dobrymi kolegami zarządzających polskimi funduszami emerytalnymi i
inwestycyjnymi. Ci koledzy – pilnujący podobno naszych emeryckich pieniędzy
– byli akcjonariuszami spółki, która na swoją szkodę zrobiła
milionerów z młodych-geniuszy. W każdym normalnym kraju ten ewidentny
przekręt skończyłby się gigantycznym skandalem.
Ale nie u nas?
Dlatego musiał powstać „Wyrok”. Dlatego chciałbym, żeby tę książkę
przeczytało jak najwięcej osób, szczególnie tych, którzy chcą pobawić
się rynkiem finansowym, giełdą, funduszami inwestycyjnymi. Oni powinni
wiedzieć, w co się pakują. To nie jest zwykła powieść. To głośny
krzyk o potrzebę zmian w tym zatrutym przez finansowo-korupcyjną gangrenę
kraju.
A mafia? Też jest na giełdzie?
Kto przeczyta „Wyrok”, ten się dowie. A mówiąc poważnie, wielu
ekspertów uważa, że rynek finansowy jest dla mafii za skomplikowany. Ale
nie brakuje takich, którzy są pewni, że mafia pierze przez giełdę pieniądze,
inwestuje w różne firmy, stara się przejmować kontrolę nad legalnymi
biznesami. Były przypadki osób z przestępczą przeszłością w różnych,
nawet dużych spółkach. Jednego z menedżerów firmy komputerowej pewna
gazeta oskarżyła o to, że był księgowym mafii. Firmy finansowe zaczęły
flirtować z hazardem, paliwami, różnymi biznesami, gdzie robi się
interesy z... twardymi ludźmi, którzy na pierwszym spotkaniu wyjmują
pistolet na stół, żeby pokazać, z kim mamy do czynienia.
Wyjął ktoś przy tobie pistolet na stół?
Wyjął, miał nawet kałasznikowa obok. Ale chyba nie chciał mnie
straszyć. Raczej popisać się. To był gość, który załatwiał lewe
kontrakty w policji.
W policji?
A co myślisz, że w policji biznes jest uczciwy? Niestety nie jest. Jak
wszędzie zdarzają się czarne owce. Umawiają się na wódkę z załatwiaczami
i robią biznes za łapówki. Nieprzypadkowo największy złapany polski łapówkarz
był policjantem. Policjanci to też często manipulatorzy i zwyczajni
bandyci, których na szczęście potem łapią bez skrupułów ci uczciwi.
Tych chyba jest znacznie więcej i zasługują na szacunek. Ja zawsze zakładam
na początku, że policjant jest uczciwy. Kilka razy się na tym założeniu
przejechałem.
Kim są załatwiacze?
To ludzie, którzy chodzą koło dużych kontraktów, próbują korumpować
lub zjednywać sobie urzędników, a potem oferują firmom umowę w zamian
za działkę. Czasem wcale nie mają układu, idą do wszystkich firm, a
potem żądają działki, bo niby kontrakt załatwili.
Nie przesadzasz?
Chcesz przykłady? Mógłbym wskazać dziesiątki takich przypadków przy
wielkich kontraktach i małych zleceniach. Załatwiacze kręcą się przy większości
dużych zleceń, inna sprawa, że nie zawsze udaje im się cokolwiek osiągnąć.
Czasem doprowadzałem do naprawienia sytuacji, ale częściej kompletnie
nikogo nie interesowało ściganie przestępstw i to, że przetargi są
ustawiane. CBA mi tłumaczyło, że za dużo przekrętów opisuję i nie mają
czasu ich ścigać. To brzmi jak żart, ale tak było. Mój portal był
swego czasu kopalną informacji dla CBA. Uczciwym firmom ciężko się w
takiej rzeczywistości poruszać, bo jeśli nie wchodzą w układy, po
prostu przegrywają. Oczywiście tak nie jest wszędzie. Są uczciwe
przetargi i uczciwe firmy. Niemniej jednak skala patologii jest duża, do
czego przyczynia się fatalna ustawa o zamówieniach publicznych, kreująca
niestety te wszystkie patologie.
Czujesz się polskim Mikaelem Blomkvistem?
Mam więcej słabości niż on, ale był czas, że poszedłem na ostrą
wojnę zarówno z mediami ekonomicznymi, środowiskiem finansowym,
ustawiaczami, załatwiaczami i zwykłymi bandziorami. Mam poczucie, że
trochę dobrych rzeczy udało mi się zrobić i walczyłem rzeczywiście ze
wszystkimi naokoło. Chyba nawet Blomkvist nie musiał jednocześnie opędzać
się od tylu wrogów. Nie ukrywam, że Stieg Larsson natchnął mnie do
napisania „Wyroku”. Gdy przeczytałem jego książki pomyślałem, że
historia Blomkvista jest naprawdę do mnie podobna.
Czytelnicy „Wyroku” odnajdą w nim echa Larssona?
Na pewno zobaczą Polskę, jakiej nie znają. Na pewno będą mogli poczuć
specyfikę rynków finansowych i przestępstw gospodarczych. Dowiedzą się
też wiele o tajemnicach polskich mediów, pracy dziennikarzy. Polska to
ciekawy kraj. Myślę, że wszędzie na świecie taka książka jak
„Wyrok” wywołałaby ogromny skandal i wiele dyskusji. A u nas jak
zwykle, coś z czym trudno dyskutować, lepiej przemilczeć, szczególnie,
że sprawa dotyka też mediów. Ktoś mi kiedyś powiedział: na zachodzie
byłbym bohaterem, w Rosji by mnie odstrzelili, a u nas... po prostu się to
przemilcza. O prawdziwych sekretach wielkich pieniędzy lepiej nie mówić,
gdy media też są w nie umoczone.
Tak mroczne to tajemnice?
Nawet bardzo mroczne. Nieprzypadkowo nikt nie chce pisać o tej książce.
Koledzy dziennikarze traktują mnie jak zdrajcę. Gdybym pojechał tylko po
politykach, finansistach i oligarchach, to może nie byłoby aż takiego
problemu. Ale ja narobiłem we własne gniazdo... Cóż, tak chyba zrobił
też Blomkvist. A prawda boli, niestety.
autor zdjęć: Piotr Waniorek
Za: http://www.empik.com/prawda-boli-mroczne-sekrety-polskich-finansistow-polityki-i-mediow-wywiady-empikultura,90155,a
Mariusz Zielke był dziennikarzem śledczym
"Pulsu Biznesu". Przez lata prowadził śledztwa dziennikarskie.
Opisywał przekręty w świecie biznesu. Stracił pracę w gazecie, otworzył
serwis internetowy ngi24.pl i wydał książkę. Nie bez trudu, bo kolejne
wydawnictwa odmawiały publikacji po konsultacji z prawnikami. Zielke w
formie powieści kryminalnej opisuje w książce prawdziwe mechanizmy w giełdzie,
w biznesie, w mediach i w nadzorze finansowym.
Dlaczego stracił pan pracę w "Pulsie Biznesu"?
Z powodu cięć ekonomicznych w 2009 roku. Nie zgodziłem się na nie i
odszedłem. Rok wcześniej opisałem sprawę kontrowersji w nadzorze
finansowym. Zapowiedziano nam wytoczenie pięciu procesów z tego tytułu.
Mieliśmy konflikt z dużą grupą finansową. On się zakończył
polubownie ugodą. Podpisaliśmy ugodę, ja również. W gazecie
obiecano mi, że będę mógł kontynuować ten temat. Tymczasem żaden
więcej tekst o tej firmie się nie ukazał.
Pan nie próbował?
Przeciwnie. Próbowałem kilka rzeczy robić w tym temacie.
Gazeta stała za panem w procesach sądowych?
Dążyła do ugody od początku. To jest problem w mediach. W każdym
medium prawnicy właścicieli gazet i telewizji dążą do podpisania
ugody z osobami opisanymi w tekstach. Zamiast dążyć do wyjaśnienia
nieprawidłowości, uciekają z podkulonym ogonem. To jest złe,
nieuczciwe wobec czytelników. No ale też jest to wymuszone przez
realia, przez to, że sprawy w sądach ciągną się bardzo długo.
Boją się kosztów procesu?
Boją się przede wszystkim długości procesu. Czas to koszty. Każdy
teraz dba o koszty. Gazety mają swoje problemy. Jeżeli nasz przeciwnik
zatrudni dobrych prawników, to jest naprawdę ciężko z nimi walczyć.
Ja sam mam sześć procesów z jedną grupą finansową, w tym pięć za
jeden artykuł. Napisałem jeden tekst, i za ten jeden tekst wytoczono
mi pięć procesów, w tym dwa karne.
Jaki jest stan dziennikarstwa ekonomicznego?
Jest w tragicznej kondycji. To pokazuje sprawa Amber Gold.
Opisana głównie post factum przez media
W "Gazecie Wyborczej" były teksty jeszcze przed zawaleniem się
Amber Gold. Ale były słabo eksponowane. Nikomu nie zależało, żeby
ten tekst wrzucić na jedynkę i wywołać poważną dyskusję.
Zainteresowanie wzrosło, gdy pojawił się syn premiera. To jest błąd
mediów. To nie była sprawa polityczna. To była sprawa oszustów.
W jakim stopniu decydowało to, że Amber Gold był dużym
reklamodawcą?
Myślę, że akurat w tym przypadku w żadnym. Nie uważam, że należy
wiązać tą sprawę z ekonomicznymi uwarunkowaniami.
Media
po prostu nie są zainteresowane skomplikowanymi sprawami. Media
interesują się problemami, które mogą być łatwo wytłumaczone, nie
wymagają długich śledztw.
Czy prasa z pana doświadczenia jest szczególnie ostrożna
wobec reklamodawców?
Bywa bardzo ostrożna. Im bardziej media są uzależnione od pieniędzy
reklamodawcy, tym bardziej są ostrożne. Sam to obserwowałem w
gazecie. Słyszałem relacje dziennikarzy z innych gazet, jak to wygląda.
Wszędzie jest tak samo. Wszystkie traktują swoich reklamodawców
bardzo ostrożnie. Były przypadki wyrzucenia dziennikarzy, bo źle
opisali firmę. Jeden z największych telekomów zmusił dziennik do
pozbycia się dziennikarza, którego artykuł nie spodobał się firmie.
Ja też pisałem o tym telekomie. Po czym przyszedł do mnie szef i
powiedział, że już nie będę o tej firmie pisał.
Pracował pan w "Pulsie Biznesu", teraz prowadzi
serwis ngi24.
Jak pan porówna wpływ na rzeczywistość w obu tych miejscach?
Byłem zaskoczony, jak duży jest w internecie. Jednocześnie są
problemy z rozwojem. Od początku próbowałem namówić reklamodawców,
żeby wspierali niezależne dziennikarstwo, żeby wspomagali dyskusję.
Na przykład o przetargach. Uważam, że 90% przetargów w Polsce jest
ustawionych. Kręcą się pośrednicy, zarabiają bardzo dobre pieniądze,
jest bardzo dużo lobbingu. Mogę wskazać wiele przykładów, w których
przetargi nie są uczciwe. Mnie to śmieszy czasami. Widzę ogromny
przetarg edukacyjny, gdzie wszyscy są dogadani, uśmiechają się do
siebie, i jest to ewidentnie zmowa cenowa. Ja to widzę i opisuję jak
jest, ale nikt na to nie reaguje, nie interweniuje. Nawet jak są jakieś
postępowania, śledztwa, to one toczą się latami i niczego nie
przynoszą.
Ale może jest pan zatwardziałym PiS-owcem przekonanym, że
Polska jest oplatana szarą siecią.
Nie jestem. Walczę zarówno z PiS-em, jak i Platformą. Nie interesują
mnie w ogóle powiązania polityczne. Uważam, że i w jednej, i w
drugiej opcji są osoby, które oszukują. Są przestępcami, którzy
wykorzystują polityków. Ci piszą interpelacje na zlecenie. Dostają
gotowe interpelacje od osób zainteresowanych danym przetargiem, daną
inwestycją. I poseł pisze to jako swoją interpelację. Znam posła,
który jako jedyny pisał interpelacje w sprawach, które ja opisuję.
Pisał, bo ktoś go o to poprosił. Nie był do nich przekonany. Nie
wiem, czy dostał za to w łapę, czy ma z kimś umówione, że w zamian
córka, albo syn będą pracowali w jakiejś firmie. Wiem, że to jest
nie fair.
W książce opisuje też pan zblatowanie nadzoru giełdowego i
biznesu.
Teraz rozpoczyna się proces WGI – Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej.
To była wielka afera. 300 utopionych milionów. To była firma założona
między innymi przez dziennikarzy, więc mieli dobre relacje z mediami.
I jednocześnie relacje z politykami. Udało im się do rad nadzorczych
spółek pozyskać wiele znanych osób, co w jakiś sposób uwiarygodniało
ich w oczach opinii publicznej. W pewnym momencie Komisja Nadzoru
Finansowego zaczęła prowadzić kontrolę, czy WGI dostała prawidłowo
licencję. Ale ta kontrola strasznie się przedłużała. W tym czasie
kolejne osoby inwestowały w WGI. Gdyby kontrola była krótsza, to
poszkodowanych byłoby mniej. Proces, który się zaczyna, jest 7 lat po
upadku. Oskarżonymi są nie tylko zarządzający firmą, ale też
pracownicy i szefowie KNF. Ale osoby poszkodowane nie powinny czekać aż
7 lat na proces.
Opisuje pan także, jak urzędnicy KNF za kilkanaście tysięcy
złotych dziennie prowadzą szkolenia dla firm. Forma korupcji.
Takie szkolenia to na szczęście przeszłość. Po opisaniu historii już
nikt nie odważy się prowadzić szkoleń. Wszyscy uważają. Ale są
inne sposoby na korumpowanie urzędników, na pozyskiwanie ich
przychylności. Jeżeli Pan idzie na szkolenie dla firmy, którą Pan
kontroluje i bierze Pan za to 15 tys. złotych, to jest to kompromitujące
dla każdego. Ja jako dziennikarz miałem ofertę przeprowadzenia szkoleń.
Gdybym zażyczył sobie za dzień szkolenia 15 tys. złotych od firmy,
którą później opiszę, no to sorry. Jestem skompromitowany i nie ma
co mówić. Takie propozycje miałem. Może nie za 15 tys za dzień, ale
za dobre pieniądze. Zawsze odmawiałem. Proponowano mi zresztą też
inne formy korupcji. Fundusz emerytalny chciał mi założyć konto w
Szwajcarii, które finansowałoby moje inwestycje. Inny finansista
proponował milion złotych łapówki, żebym się od niego odczepił.
Świat finansów przesiąknięty jest korupcją i układami. Wielu zarządzających,
urzędników, dziennikarzy łamie zasady etyczne, wchodząc w lewe
interesy, zarabiają bardzo dobrze na tym, nikt ich nie ściga.
Donald Tusk powiedział przy okazji Amber Gold, że KNF działa
prawidłowo.
To skandaliczna opinia. Po Amber Gold ówczesny szef KNF powinien ponieść
konsekwencje. Jak można było dopuścić do tego, by sprawa tak długo
nie została wyjaśniona. Każdy rozkłada ręce. Nadzór finansowy po
prostu jest nieskuteczny. To jest największy problem teraz w
biurokracji. Ale jest też problem prokuratury, która nie rozumie spraw
gospodarczych, źle je prowadzi.
Prokuratorom i sądom brakuje know-how.
Dokładnie, ale myślę, że to jest też kwestia procedur. Im się nie
chce tego prowadzić. Tam gdzie jest podejrzenie wobec osoby bogatej, to
prokuratorzy wolą się trzymać z daleka. Bo biegli mogą być
przekupieni, bo sprawa będzie trwała długo, pojawią się najdrożsi
prawnicy, z którymi ciężko się walczy w sądach. A za to obrywają
prowadzący dochodzenie. Prokuratorzy nie czują ani potrzeby, ani
wsparcia. Dlatego tak ważna jest rola mediów – by wspierać
prokuratorów, którzy chcą walczyć z oszustami, by oni czuli, że
media nie zaatakują ich, tylko będą domagać się szybkiego i
sprawiedliwego procedowania.
Jaki jest poziom korupcji na rynku?
Kiedyś był dużo większy. Teraz jest mniejszy, ale ostatnio kilka
rzeczy się dzieje. Policjant wziął kilka milionów łapówek, bo
samodzielnie decydował o zamówieniach za kilka miliardów złotych,
aresztowano dwóch przedstawicieli wielkich światowych koncernów,
polska informatyzacja budzi poważne obawy o uczciwość. W budownictwie
jest tak samo. Tam problemy z korupcją są bardzo duże. Wszędzie,
gdzie jest jakaś decyzja urzędnicza i ona jest oblepiona biurokracją,
dużą liczbą procedur, to jest pole do korupcji.
Jak w tym się odnajdują służby specjalne?
CBA dostało informację o możliwej korupcji na 200 milionów złotych.
Po dwóch latach sprawa została przekazana do prokuratury i zamieciona
pod dywan. Inna sprawa: dwóch kolesi chciało opowiedzieć, jak wygląda
proces korupcyjny w przetargu. W każdym państwie, każda agentura,
rzuciłaby się, chcieliby wszystkich wyłapać. Co zrobiło CBA? Nic
nie zrobiło. A tam sprawy były ewidentne. Jedna firma płaciła 10
tysięcy miesięcznie osobie, która decydowała o ważnym przetargu w
dużym koncernie paliwowym. Ta osoba miała zrobić przetarg pod tę
firmę za kilkadziesiąt milionów. Takich spraw jest masa, rzadko która
zostaje wyjaśniona. Problem w tym, że dziennikarz, który chce to
opisać, ma bardzo ciężkie zadanie, bo wie, że potem i tak nikt nie
poniesie konsekwencji, a w sądzie osoby nieuczciwe będą mogły mówić:
"Wysoki Sądzie, przecież nikt nam nie udowodnił winy.
Dziennikarz kłamał." Albo inni dziennikarze napiszą, że skoro
prokuratura sprawę umorzyła, to autor reportaży śledczych nie miał
racji.
Dlatego dziennikarze raczej nie podejmują tych tematów?
To są trudne tematy. Te tematy prowokują procesy. Doprowadzają do
konfliktu z reklamodawcami. To są tematy, które dotykają ludzi, którzy
potrafią budować relacje np. firma opisywana przez mnie bardzo dobrze
porusza się w mediach, sporo konferencji organizuje, sporo płaci za
nie. Zna się po imieniu z prezesami wydawnictw. I tu jest ten styk, ten
problem. Nie ma tych chińskich murów w redakcjach, co zresztą
rozumiem w tej sytuacji ekonomicznej mediów.
Oburza to pana?
Nie powiem, że to skandal. Uważam, że tego chińskiego muru nie
powinno być, bo on jest nierealny. Po co żądać czegoś, co jest
nierealne? Nie żądajmy tego, żeby był chiński mur między biznesem
a redakcją. Żądajmy, żeby to były relacje w miarę fair. Jeżeli
podejrzewamy, że jakaś firma jest nieuczciwa, to nie bierzemy od niej
pieniędzy, tylko opisujemy sprawę. Bo interes naszego czytelnika jest
ważniejszy od interesu reklamodawcy. Jeżeli zapomnimy o interesie
czytelnika, to będzie to gazeta do czytania tylko między nami
dziennikarzami. I to się zaczyna dziać. Gazety się dziwią, że
sprzedaż spada, ale czytelnicy przestają znajdować tematy, które ich
poruszają.
Chiński mur istniał kiedyś w polskiej prasie?
To mrzonka.
Wydawnictwo, które wydało pana książkę nazywa się
„Czarna owca”. Co chyba przy okazji opisuje pana pozycję w środowisku
dziennikarskim.
Myślę że tak. Traktują mnie w ten sposób, bo opisałem jak w
mediach wygląda rzeczywistość. To miało pozostać tajemnicą mediów.
O takich rzeczach lepiej nie mówić, bo i po co. To są nasze, środowiskowe,
wewnętrzne sprawy. Jest takie powiedzenie, że się nie robi we własne
gniazdo. Myślę, że ta książka dużo lepiej przyjęłaby się w
mediach, gdyby nie opisywała tej części realiów dziennikarstwa. Ale
to był kiedyś mój ukochany zawód. Ja nigdy nie pracowałem dla pieniędzy.
Lubiłem po prostu prowadzić śledztwa. Lubiłem sprawy nowe,
skomplikowane, poczytać akta, iść do sądu. Żadna ze spraw nie jest
prosta, czarno - biała. Są szarości, są białe, czarne rzeczy.
Trzeba jakoś się w tym poruszać i to nie jest łatwe. Teksty na takie
tematy zabierają bardzo dużo czasu.
Pan powiedział, że to „był” pana ukochany zawód. W
czasie przeszłym.
Bo niestety dostałem kopa w tyłek. Nikt mnie nie chciał zatrudnić po
sprawie z Pulsu Biznesu. Założyłem swoją stronę internetową, zacząłem
opisywać poważne sprawy, nad którymi często pracowałem kilka miesięcy,
ale to było działanie społeczne. Nie można było traktować tego w
kategoriach biznesu. Jak mi ktoś powiedział: jak Ty będziesz się ze
wszystkimi napierdalał, to nikt Ci nie da pieniędzy. Wtedy zacząłem
łagodzić pewne materiały. Stwierdziłem, że za chwilę zaczną
traktować mnie jak czubka, a ja nie jestem frustratem. Kocham ten kraj,
chciałbym, żeby się zmienił, żeby biznes był prowadzony fair.
Wszystko co robię, to po to, aby coś poprawić, a nie, żeby opisać,
jak jest źle. Nigdy nie będzie mi po drodze z PiS-em, bo oni po prostu
chcieliby zakopać, zaorać.
Ale pan wszystko zakopał. Stwierdził pan, że 90 proc.
przetargów jest ustawionych. Niewiele zostaje do obrazu w pełni
skorumpowanego kraju.
Taka jest prawda. Myślę, że 10 proc. przetargów publicznych jest
uczciwych. Natomiast to nie zawsze wynika z korupcji. Czasami urzędnikowi
wygodnie jest ustawić przetarg, bo nie musi nic robić, robi wtedy za
niego firma. Albo inne osoby, a on nie ma pracy. On czeka na
dokumentacje, dostaje procedury. Mnie też kiedyś poproszono, żebym
napisał projekt ustawiający przetarg. Śmieszna sytuacja, dziennikarza
proszą, żeby zrobił coś takiego.
Przyszłość dziennikarstwa
śledczego?
Obawiam się, że idziemy w taką stronę, że naszą robotę będą
wykonywać blogerzy. A oni z racji, że robią jak robią, to nie za
bardzo są przywiązani do faktów, do rzetelnej analizy. Blogerzy
starają się wypełniać rolę dziennikarzy, ale wciąż nie przywiązują
wagi do tego, czy to o czym piszą jest prawdą, czy nie. Działają na
wywołanie dyskusji. Wolałbym mieć gazety, którym wierzę. Czytać
materiał dziennikarski, który jest sprawdzony, jest poparty jakąś
analizą dokumentów. Rozmowami ze wszystkimi stronami i rzetelnie
zrobiony. A nie materiał publicystyczny blogera, któremu nie podoba się,
że ktoś coś tam zrobił. Blogerzy teraz wypełniają niszę. Zaczynają
pisać o różnych awanturach, o których nie piszą gazety. I w pewnym
momencie gazety się do tego przyzwyczają. Będą traktować to jako
naturalną rzecz.
Blogerzy zastąpią dziennikarzy?
Może i tak. Ale czy to będzie dobre? Wtedy nie będzie żadnej
kontroli. Gazety przestaną się interesować sprawami publicznymi.
Dlaczego blogerzy nie mogą sprawować tej kontroli?
Mogą. Tylko, że zalew informacji na blogach jest taki, że trudno je
weryfikować.
Za: http://natemat.pl/38213,stracil-prace-w-redakcji-wydal-ksiazke-jak-sie-bedziesz-ze-wszystkimi-nap-nikt-ci-nie-da-pieniedzy
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne
Czasopismo Internetowe redagowane jest przez dziennikarzy AP i
sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA
SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA
|
uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres:
afery@poczta.fm - Polska
aferyprawa@gmail.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I
SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą
być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w
demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego,
bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności
i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i
praw.
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz
pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie
prasy są zakazane.
Komentowanie nie jest już możliwe.